Po wypadku limuzyny
premier Beaty Szydło opozycja oskarżyła o nieprofesjonalizm Biuro Ochrony
Rządu. I zdziwiła się, kiedy PiS przyłączył się do narzekań, ogłaszając, że
zamierza stworzyć w miejsce BOR Narodowe Służby Ochrony.
Przekaz
wydaje się niejasny. Z jednej strony politycy PiS bronią funkcjonariuszy BOR z
konwoju, który miał wypadek w Oświęcimiu, bo, jak twierdzą, nawet bez wyroku
wiadomo, że sprawcą był młody kierowca seicento (co akurat nie jest takie
pewne). A jednocześnie zaraz po tym zdarzeniu najpierw prezes PiS Jarosław
Kaczyński, a po nim minister Mariusz Błaszczak i jego zastępca Jarosław Zieliński
ogłaszają, że w BOR panuje „zbyt niski stopień dyscypliny” i niezbędna jest
reforma. - Połączyli do kupy oponę w samochodzie prezydenta, wariacką jazdę
Macierewicza i wypadek pani premier. No i mają pretekst, którego szukali. Będą
robić kolejną rewolucję - mówi nam były oficer BOR. - Zarzucanie
chłopakom z Biura braku dyscypliny to ściema, która ma ukryć prawdziwy powód
tych zdarzeń.
Tym powodem, według naszego rozmówcy, są ambicje ochranianych polityków.
- Wszystko wiedzą najlepiej i zawsze się spieszą, poganiają. A swoich
ochroniarzy traktują jak kamerdynerów, którym wydaje się polecenia i oczekuje,
że bez dyskusji je wykonają.
A reforma? To parawan, aby w
miejsce BOR stworzyć kolejną służbę pracującą dla jednej formacji, prywatną
agencję ochrony PiS.
Kariera
remontowa
Z zapowiedzi szefów MSWiA wynika, że ustawa reformująca BOR, chociaż ma
być gotowa już w połowie marca, na razie nie wyszła poza mgliste zarysy.
Najważniejsza zmiana to zapowiedziane wzmocnienie kompetencji szefa tej
jednostki, co brzmi niejasno, bo nie sprecyzowano, jakie nowe uprawnienia
dostanie dowódca instytucji chroniącej polityków. Na pewno nie będzie to
samodzielność od politycznej czapy. Prawdopodobnie większe kompetencje dotyczą
rozszerzenia palety zadań o działania
operacyjno-rozpoznawcze. I tu jest cała tajemnica reformy - BOR w nowej postaci
będzie mógł podsłuchiwać i inwigilować każdego obywatela według własnego
widzimisię, bo na to pozwala obowiązująca od niedawna tzw. ustawa
inwigilacyjna. Szkopuł w tym, że wśród inwigilowanych mogą znaleźć się także
osoby ochraniane, bo aby zapewnić im bezpieczeństwo, trzeba wiedzieć, z kim
się kontaktują, spotykają i o czym rozmawiają.
To jasne jak słońce, że ktoś będzie chciał z tak zgromadzonej wiedzy skorzystać
i to nie w celu skuteczniejszej ochrony.
Gen. Adam Rapacki, były wiceminister spraw wewnętrznych, nie ma wątpliwości,
że BOR nie są potrzebne uprawnienia do prowadzenia czynności operacyjno-rozpoznawczych.
- To nie poprawi bezpieczeństwa vipów, a jedynie spowoduje konieczność
zatrudnienia dodatkowych przynajmniej stu ludzi - mówi. Także większe
kompetencje dla szefa BOR, według Rapackiego, wydają się zbędne, bo ten i tak
ma wystarczającą samodzielność. Inna sprawa, czy umie z tej samodzielności korzystać.
Gen. Rapacki zauważa, że od szefa zależy skuteczność podwładnych. - Kiedy
chronią duże eventy,
jak ostatnio szczyt NATO czy Światowe Dni
Młodzieży, to się spinają i pokazują pełny profesjonalizm - mówi. - Ale w codziennej robocie wychodzą braki w
wyszkoleniu i dowodzeniu.
Michał Majewski, autor niedawno wydanej książki „Biuro. Ochroniarze
władzy. Za kulisami akcji BOR-u”, mówi, że tej instytucji nie jest potrzebna
nowa ustawa, ale przestrzeganie reguł już istniejących: - Nie może być tak, że los i kariera funkcjonariuszy zależy
od przychylności ochranianych polityków. Foruje się swoich ulubieńców, tworzy
grupy swojaków, lojalnych i oddanych.
Lojalni najpierw biegają po
kajzerki na śniadanie dla swojego vipa, wyprowadzają psa na siku i spełniają
każde prywatne życzenie pryncypała, a potem dostają nagrody w postaci awansów.
Byli ochroniarze wspinają się na kierownicze stanowiska, chociaż ich otoczenie
doskonale wie, że nie są przygotowani do ich pełnienia. - Powinno
obowiązywać szkolenie polityków w zakresie ochrony i relacji z borowikami, a
funkcjonariuszy należy uczyć asertywności - mówi Majewski.
Kariery na wyrost to od lat bolączka BOR. Nasi rozmówcy podają przykład
szefa BOR Andrzeja Pawlikowskiego, zdymisjonowanego niedawno w niejasnych
okolicznościach, chociaż to przecież za rządów PiS wdrapał się na szczyt. Do
BOR dostał się za prezydentury Lecha Wałęsy. Jak
opisuje w swojej książce Michał Majewski, ojciec Pawlikowskiego remontował
wtedy Pałac Namiestnikowski i zaprzyjaźnił się z Mieczysławem Wachowskim, co
zaowocowało posadą dla syna. Wachowski był potem gościem na ślubie
Pawlikowskiego. Prawdopodobnie kiedy przy poparciu kancelarii prezydenta
Andrzeja Dudy Pawlikowskiego powołano na szefa BOR, Jarosław Kaczyński nie
wiedział o jego zażyłości z otoczeniem Lecha Wałęsy. Później ktoś mu szepnął na
ten temat i Pawlikowskiego odwołano.
W BOR zatrudniającym ponad 2,2
tys. osób przynajmniej od roku panuje atmosfera niepewności. Na cenzurowanym są
funkcjonariusze zatrudnieni za czasów rządów SLD i PO. Dochodzi do konfliktów.
Kiedy szefostwo MSWiA ogłosiło pomysł przemianowania BOR na NSO (Narodowe Służby
Ochrony), stało się jasne, że to sposób na pozbycie się osób, które trafiły do
Biura nie z poręki PiS, a więc niepewnych. Trik jest prosty. BOR zostanie
zlikwidowany, wszyscy dostaną wypowiedzenia, a do NSO trafią już tylko
obdarzeni pełnym zaufaniem ekipy rządzącej, czyli swoi.
Ochrona według
uznania
BOR wywodzi się z okresu międzywojennego. Działała wtedy Brygada Ochronna
podlegająca Urzędowi Śledczemu. Prezydenta chroniła Brygada Ochronna Oddziału
Zamkowego. W pierwszym okresie PRL ochroną obiektów państwowych zajmował się
Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a bezpieczeństwem vipów Wydział Ochrony
Rządu, pozostający w ścisłej relacji z KBW. Biuro Ochrony Rządu powołano w
1956 r. Podlegało ministrowi spraw wewnętrznych.
W 1990 r. BOR nadano status jednostki wojskowej, ale podlegającej wraz z
Nadwiślańskimi Jednostkami Wojskowymi (NJW) Ministerstwu Spraw Wewnętrznych.
Dopiero w 2001 r. weszła w życie ustawa o Biurze
Ochrony Rządu jako jednolitej formacji zbrojnej o charakterze policyjnym,
podlegającej ministrowi spraw wewnętrznych. W tym samym roku rozwiązano NJW,
a część żołnierzy zasiliło BOR już jako funkcjonariusze.
Zgodnie z ustawą BOR chroni prezydenta, byłych prezydentów, marszałków
Sejmu i Senatu, premiera i wicepremierów, a także ministrów spraw wewnętrznych
i zagranicznych. Dba o bezpieczeństwo zagranicznych delegacji państwowych odwiedzających
Polskę. Chroni niektóre polskie placówki dyplomatyczne za granicami kraju. BOR
obejmuje też ochroną wskazane przez ministra spraw wewnętrznych osoby, jak
formułuje ustawa, ważne ze względu na dobro państwa. Wśród takich osób był
w2005 r. szeregowy poseł Jarosław Kaczyński. Podstawą ochrony było potencjalne
zagrożenie z powodu podobieństwa do brata bliźniaka, który był wówczas
prezydentem kraju. Z innych względów ochronę BOR przydzielono też matce braci
Kaczyńskich Jadwidze. Jej były ochroniarz Tomasz Kędzierski zaliczył w
ostatnim czasie szybki awans, jest dzisiaj p.o. szefa BOR.
Decyzją o ochronie szef resortu spraw wewnętrznych może objąć każdego według
własnego uznania. Podczas cyklicznych miesięcznic upamiętniających ofiary
katastrofy smoleńskiej przed Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu
funkcjonariusze BOR już od świtu dokonują sprawdzeń pirotechnicznych, a potem
sprawują ochronę osób biorących udział w tej na poły prywatnej uroczystości.
Kilku z nich zajmuje pozycje na dachach budynków. Ich obecność kosztuje
niemałe pieniądze, ale uznawana jest za niezbędną z powodu udziału w
miesięcznicach dostojników państwowych. Na polecenie BOR 10 lutego 2017 r.
ustawiono przed pałacem barierki, aby jak najdalej odepchnąć Obywateli RP,
protestujących m.in. przeciwko zawłaszczaniu tego miejsca przez pisowców.
Powód? Rzekome zagrożenie bezpieczeństwa Jarosława Kaczyńskiego i jego świty.
Budżet BOR na rok 2017 zaplanowano na poziomie 232 mln zł, co oznacza
wzrost o 10 proc. Dla porównania budżet Straży
Granicznej wzrósł o 6,5 proc., Państwowej Straży Pożarnej o 2,5 proc., a
Policji o 2 proc. Zaplanowano podwyżki dla
funkcjonariuszy BOR średnio o 200-250 zł (przy płacach na poziomie 4-6 tys.
zł), ale większość przyrostu budżetu pochłoną wydatki na sprzęt, w tym na nowe
opancerzone limuzyny. Jedną z nich po wypadku w Oświęcimiu właśnie skasowano.
W BOR jak się szacuje brakuje do pełnego stanu osobowego ok. 300
pracowników, ale w 2017 r. nie zaplanowano wypełnienia wakatów. Prawdopodobnie
po uchwaleniu zapowiedzianej właśnie ustawy, która w miejsce BOR powoła
Narodowe Służby Ochrony, zacznie się prawdziwy ruch kadrowy. Operacja zmiany
nazwy i filozofii działania spowoduje koszty nieprzewidziane w budżecie, ale
dla tego rządu, jak uczy życie, dodatkowe wydatki nie stanowią problemu,
przynajmniej na papierze.
Krótki kurs
oficerski
NSO, bo chyba do tego skrótu należy już się przyzwyczajać, w miejsce
borowików, obarczonych grzechem rozpoczęcia służby pod niewłaściwym
kierownictwem, przyjmie nowych ludzi, z narodowym etosem. Gen. Adam Rapacki
przypomina, że w latach 2006/07, za czasów premiera Jarosława Kaczyńskiego,
obowiązywały w BOR 2-tygodniowe kursy oficerskie. W ekspresowy sposób
wymieniano wtedy kadrę.
- Zmieniliśmy to po wyborach
2007r. Kandydaci na oficerów Biura Ochrony Rządu musieli zaliczyć półroczny
kurs w Wyższej Szkole Policji w Szczytnie
- mówi Rapacki.
- Teraz obawiam się powrotu
starych praktyk, bo to będzie znaczyło, że ochroną najważniejszych osób w
państwie zajmować się będą nieprzygotowani funkcjonariusze bez odpowiedniego
wyszkolenia.
Prezes Fundacji Byłych Funkcjonariuszy BOR płk Leszek Baran w czasie
swojej ponad 20-letniej służby w BOR był szefem pionu szkoleniowego. Jak mówi,
ludzi przygotowywano do wszechstronnych działań. Kierowcy musieli znać zasady
ochrony, a ochroniarze kierować pojazdami w warunkach konwoju. - Wprowadziliśmy
szkolenia z zakresu ratownictwa medycznego, bo chciałem, aby każdy funkcjonariusz
był jednocześnie ratownikiem - mówi płk
Baran.
Ale na szkolenia co roku, jak pamięta, obcinano fundusze. W ośrodku
szkoleniowym BOR w Raduczy brakowało toru do nauki jazdy samochodowej w warunkach
ekstremalnych. Przez pewien czas kierowcy trenowali w Szymanach pod Szczytnem,
ale kiedy reaktywowano tam lotnisko, BOR musiało się wynieść. Braki w
wyszkoleniu kierowców mogły być jedną z przyczyn wypadku w Oświęcimiu.
Limuzyna wioząca Beatę Szydło została kilkadziesiąt
metrów za samochodem otwierającym kolumnę, co w konwoju jest niedopuszczalne.
Kierowca nie włączył też sygnałów świetlnych, dzięki którym inni użytkownicy
drogi dowiadują się, że jedzie pojazd uprzywilejowany.
Niewątpliwie to błędy kierujących spowodowały pod Lubiczem kolizję
samochodu wiozącego ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza
eskortowanego przez Żandarmerię Wojskową. Szefa resortu obrony na co dzień
chroni specjalny oddział żandarmów. Antoni Macierewicz ma swój autorski pomysł
na reformę BOR. Chciałby, aby połączyć Żandarmerię i BOR, a nadzór nad nową
formacją powierzyć ministrowi obrony. Czyli jemu. - To byłby powrót do
klasycznego modelu sowieckiego, tak chroniono Stalina - zauważa gen.
Rapacki.
Projekt Macierewicza raczej nie przejdzie, bo jego koledzy z rządu,
szef resortu spraw wewnętrznych oraz minister sprawiedliwości zdają sobie
sprawę, że rola ministra obrony posiadającego władzę nad nowym BOR wyposażonym
w kompetencje do prowadzenia czynności operacyjnych wzrosłaby nadmiernie w
stosunku do ich pozycji. A na to ich zgody nie będzie.
Piotr Pytlakowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz