wtorek, 28 lutego 2017

Biuro narodowo-rządowe



Po wypadku limuzyny premier Beaty Szydło opozycja oskarżyła o nieprofesjonalizm Biuro Ochrony Rządu. I zdziwiła się, kiedy PiS przyłączył się do narzekań, ogłaszając, że zamierza stworzyć w miejsce BOR Narodowe Służby Ochrony.

Przekaz wydaje się niejasny. Z jed­nej strony politycy PiS bronią funkcjonariuszy BOR z konwoju, który miał wypadek w Oświęci­miu, bo, jak twierdzą, nawet bez wyroku wiadomo, że sprawcą był młody kierowca seicento (co akurat nie jest ta­kie pewne). A jednocześnie zaraz po tym zdarzeniu najpierw prezes PiS Jarosław Kaczyński, a po nim minister Mariusz Błaszczak i jego zastępca Jarosław Zie­liński ogłaszają, że w BOR panuje „zbyt niski stopień dyscypliny” i niezbędna jest reforma. - Połączyli do kupy oponę w sa­mochodzie prezydenta, wariacką jazdę Macierewicza i wypadek pani premier. No i mają pretekst, którego szukali. Będą robić kolejną rewolucję - mówi nam były oficer BOR. - Zarzucanie chłopakom z Biura bra­ku dyscypliny to ściema, która ma ukryć prawdziwy powód tych zdarzeń.
   Tym powodem, według naszego roz­mówcy, są ambicje ochranianych polity­ków. - Wszystko wiedzą najlepiej i zawsze się spieszą, poganiają. A swoich ochronia­rzy traktują jak kamerdynerów, którym wydaje się polecenia i oczekuje, że bez dyskusji je wykonają.
A reforma? To parawan, aby w miejsce BOR stworzyć kolejną służbę pracującą dla jednej formacji, prywatną agencję ochrony PiS.

   Kariera remontowa
   Z zapowiedzi szefów MSWiA wynika, że ustawa reformująca BOR, chociaż ma być gotowa już w połowie marca, na razie nie wyszła poza mgliste zarysy. Najważniejsza zmiana to zapowiedziane wzmocnienie kompetencji szefa tej jednostki, co brzmi niejasno, bo nie sprecyzowano, jakie nowe uprawnienia dostanie dowódca instytucji chroniącej polityków. Na pewno nie będzie to samodzielność od politycznej czapy. Prawdopodobnie większe kompe­tencje dotyczą rozszerzenia palety zadań o działania operacyjno-rozpoznawcze. I tu jest cała tajemnica reformy - BOR w nowej postaci będzie mógł podsłuchiwać i inwigi­lować każdego obywatela według własnego widzimisię, bo na to pozwala obowiązują­ca od niedawna tzw. ustawa inwigilacyjna. Szkopuł w tym, że wśród inwigilowanych mogą znaleźć się także osoby ochraniane, bo aby zapewnić im bezpieczeństwo, trze­ba wiedzieć, z kim się kontaktują, spotykają i o czym rozmawiają. To jasne jak słońce, że ktoś będzie chciał z tak zgromadzonej wiedzy skorzystać i to nie w celu skutecz­niejszej ochrony.
   Gen. Adam Rapacki, były wiceminister spraw wewnętrznych, nie ma wątpliwo­ści, że BOR nie są potrzebne uprawnie­nia do prowadzenia czynności operacyj­no-rozpoznawczych. - To nie poprawi bezpieczeństwa vipów, a jedynie spowoduje konieczność zatrudnienia dodatkowych przynajmniej stu ludzi - mówi. Także więk­sze kompetencje dla szefa BOR, według Ra­packiego, wydają się zbędne, bo ten i tak ma wystarczającą samodzielność. Inna sprawa, czy umie z tej samodzielności ko­rzystać. Gen. Rapacki zauważa, że od szefa zależy skuteczność podwładnych. - Kiedy chronią duże eventy, jak ostatnio szczyt NATO czy Światowe Dni Młodzieży, to się spinają i pokazują pełny profesjonalizm - mówi. - Ale w codziennej robocie wycho­dzą braki w wyszkoleniu i dowodzeniu.
   Michał Majewski, autor niedawno wy­danej książki „Biuro. Ochroniarze władzy. Za kulisami akcji BOR-u”, mówi, że tej in­stytucji nie jest potrzebna nowa ustawa, ale przestrzeganie reguł już istniejących: - Nie może być tak, że los i kariera funk­cjonariuszy zależy od przychylności ochra­nianych polityków. Foruje się swoich ulu­bieńców, tworzy grupy swojaków, lojalnych i oddanych.
Lojalni najpierw biegają po kajzerki na śniadanie dla swojego vipa, wypro­wadzają psa na siku i spełniają każde prywatne życzenie pryncypała, a potem dostają nagrody w postaci awansów. Byli ochroniarze wspinają się na kierownicze stanowiska, chociaż ich otoczenie dosko­nale wie, że nie są przygotowani do ich peł­nienia. - Powinno obowiązywać szkolenie polityków w zakresie ochrony i relacji z bo­rowikami, a funkcjonariuszy należy uczyć asertywności - mówi Majewski.
   Kariery na wyrost to od lat bolączka BOR. Nasi rozmówcy podają przykład szefa BOR Andrzeja Pawlikowskiego, zdymisjonowa­nego niedawno w niejasnych okoliczno­ściach, chociaż to przecież za rządów PiS wdrapał się na szczyt. Do BOR dostał się za prezydentury Lecha Wałęsy. Jak opisuje w swojej książce Michał Majewski, ojciec Pawlikowskiego remontował wtedy Pałac Namiestnikowski i zaprzyjaźnił się z Mie­czysławem Wachowskim, co zaowocowa­ło posadą dla syna. Wachowski był potem gościem na ślubie Pawlikowskiego. Praw­dopodobnie kiedy przy poparciu kancela­rii prezydenta Andrzeja Dudy Pawlikow­skiego powołano na szefa BOR, Jarosław Kaczyński nie wiedział o jego zażyłości z otoczeniem Lecha Wałęsy. Później ktoś mu szepnął na ten temat i Pawlikowskie­go odwołano.
   W BOR zatrudniającym ponad 2,2 tys. osób przynajmniej od roku panuje atmosfera niepewności. Na cenzurowanym są funkcjonariusze zatrudnieni za czasów rządów SLD i PO. Dochodzi do konflik­tów. Kiedy szefostwo MSWiA ogłosiło po­mysł przemianowania BOR na NSO (Na­rodowe Służby Ochrony), stało się jasne, że to sposób na pozbycie się osób, które trafiły do Biura nie z poręki PiS, a więc niepew­nych. Trik jest prosty. BOR zostanie zlikwi­dowany, wszyscy dostaną wypowiedzenia, a do NSO trafią już tylko obdarzeni pełnym zaufaniem ekipy rządzącej, czyli swoi.
   
   Ochrona według uznania
   BOR wywodzi się z okresu międzywo­jennego. Działała wtedy Brygada Ochron­na podlegająca Urzędowi Śledczemu. Prezydenta chroniła Brygada Ochronna Oddziału Zamkowego. W pierwszym okre­sie PRL ochroną obiektów państwowych zajmował się Korpus Bezpieczeństwa We­wnętrznego, a bezpieczeństwem vipów Wydział Ochrony Rządu, pozostający w ści­słej relacji z KBW. Biuro Ochrony Rządu powołano w 1956 r. Podlegało ministrowi spraw wewnętrznych.
   W 1990 r. BOR nadano status jednostki wojskowej, ale podlegającej wraz z Nad­wiślańskimi Jednostkami Wojskowymi (NJW) Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Dopiero w 2001 r. weszła w życie ustawa o Biurze Ochrony Rządu jako jednolitej formacji zbrojnej o charakterze policyj­nym, podlegającej ministrowi spraw we­wnętrznych. W tym samym roku rozwią­zano NJW, a część żołnierzy zasiliło BOR już jako funkcjonariusze.
   Zgodnie z ustawą BOR chroni prezy­denta, byłych prezydentów, marszałków Sejmu i Senatu, premiera i wicepremierów, a także ministrów spraw wewnętrznych i zagranicznych. Dba o bezpieczeństwo zagranicznych delegacji państwowych od­wiedzających Polskę. Chroni niektóre pol­skie placówki dyplomatyczne za granicami kraju. BOR obejmuje też ochroną wskazane przez ministra spraw wewnętrznych oso­by, jak formułuje ustawa, ważne ze względu na dobro państwa. Wśród takich osób był w2005 r. szeregowy poseł Jarosław Kaczyń­ski. Podstawą ochrony było potencjalne za­grożenie z powodu podobieństwa do brata bliźniaka, który był wówczas prezydentem kraju. Z innych względów ochronę BOR przydzielono też matce braci Kaczyńskich Jadwidze. Jej były ochroniarz Tomasz Kę­dzierski zaliczył w ostatnim czasie szybki awans, jest dzisiaj p.o. szefa BOR.
   Decyzją o ochronie szef resortu spraw wewnętrznych może objąć każdego we­dług własnego uznania. Podczas cyklicz­nych miesięcznic upamiętniających ofiary katastrofy smoleńskiej przed Pałacem Pre­zydenckim na Krakowskim Przedmieściu funkcjonariusze BOR już od świtu dokonu­ją sprawdzeń pirotechnicznych, a potem sprawują ochronę osób biorących udział w tej na poły prywatnej uroczystości. Kil­ku z nich zajmuje pozycje na dachach bu­dynków. Ich obecność kosztuje niemałe pieniądze, ale uznawana jest za niezbęd­ną z powodu udziału w miesięcznicach dostojników państwowych. Na polecenie BOR 10 lutego 2017 r. ustawiono przed pa­łacem barierki, aby jak najdalej odepchnąć Obywateli RP, protestujących m.in. prze­ciwko zawłaszczaniu tego miejsca przez pisowców. Powód? Rzekome zagrożenie bezpieczeństwa Jarosława Kaczyńskiego i jego świty.
   Budżet BOR na rok 2017 zaplanowano na poziomie 232 mln zł, co oznacza wzrost o 10 proc. Dla porównania budżet Straży Granicznej wzrósł o 6,5 proc., Państwo­wej Straży Pożarnej o 2,5 proc., a Policji o 2 proc. Zaplanowano podwyżki dla funkcjonariuszy BOR średnio o 200-250 zł (przy płacach na poziomie 4-6 tys. zł), ale większość przyrostu budżetu pochłoną wydatki na sprzęt, w tym na nowe opance­rzone limuzyny. Jedną z nich po wypadku w Oświęcimiu właśnie skasowano.
   W BOR jak się szacuje brakuje do pełne­go stanu osobowego ok. 300 pracowników, ale w 2017 r. nie zaplanowano wypełnienia wakatów. Prawdopodobnie po uchwale­niu zapowiedzianej właśnie ustawy, która w miejsce BOR powoła Narodowe Służby Ochrony, zacznie się prawdziwy ruch ka­drowy. Operacja zmiany nazwy i filozofii działania spowoduje koszty nieprzewi­dziane w budżecie, ale dla tego rządu, jak uczy życie, dodatkowe wydatki nie stano­wią problemu, przynajmniej na papierze.

   Krótki kurs oficerski
   NSO, bo chyba do tego skrótu należy już się przyzwyczajać, w miejsce borowi­ków, obarczonych grzechem rozpoczęcia służby pod niewłaściwym kierownictwem, przyjmie nowych ludzi, z narodowym eto­sem. Gen. Adam Rapacki przypomina, że w latach 2006/07, za czasów premiera Jarosława Kaczyńskiego, obowiązywały w BOR 2-tygodniowe kursy oficerskie. W ekspre­sowy sposób wymieniano wtedy kadrę.
- Zmieniliśmy to po wyborach 2007r. Kan­dydaci na oficerów Biura Ochrony Rządu musieli zaliczyć półroczny kurs w Wyższej Szkole Policji w Szczytnie - mówi Rapacki.
- Teraz obawiam się powrotu starych prak­tyk, bo to będzie znaczyło, że ochroną naj­ważniejszych osób w państwie zajmować się będą nieprzygotowani funkcjonariusze bez odpowiedniego wyszkolenia.
   Prezes Fundacji Byłych Funkcjonariu­szy BOR płk Leszek Baran w czasie swojej ponad 20-letniej służby w BOR był szefem pionu szkoleniowego. Jak mówi, ludzi przygotowywano do wszechstronnych działań. Kierowcy musieli znać zasady ochrony, a ochroniarze kierować pojaz­dami w warunkach konwoju. - Wprowa­dziliśmy szkolenia z zakresu ratownictwa medycznego, bo chciałem, aby każdy funk­cjonariusz był jednocześnie ratownikiem - mówi płk Baran.
   Ale na szkolenia co roku, jak pamięta, obcinano fundusze. W ośrodku szkole­niowym BOR w Raduczy brakowało toru do nauki jazdy samochodowej w warun­kach ekstremalnych. Przez pewien czas kierowcy trenowali w Szymanach pod Szczytnem, ale kiedy reaktywowano tam lotnisko, BOR musiało się wynieść. Braki w wyszkoleniu kierowców mogły być jed­ną z przyczyn wypadku w Oświęcimiu. Limuzyna wioząca Beatę Szydło została kilkadziesiąt metrów za samochodem otwierającym kolumnę, co w konwoju jest niedopuszczalne. Kierowca nie włączył też sygnałów świetlnych, dzięki którym inni użytkownicy drogi dowiadują się, że jedzie pojazd uprzywilejowany.
   Niewątpliwie to błędy kierujących spo­wodowały pod Lubiczem kolizję samocho­du wiozącego ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza eskortowanego przez Żandarmerię Wojskową. Szefa re­sortu obrony na co dzień chroni specjalny oddział żandarmów. Antoni Macierewicz ma swój autorski pomysł na reformę BOR. Chciałby, aby połączyć Żandarmerię i BOR, a nadzór nad nową formacją powierzyć ministrowi obrony. Czyli jemu. - To byłby powrót do klasycznego modelu sowiec­kiego, tak chroniono Stalina - zauważa gen. Rapacki.
   Projekt Macierewicza raczej nie przej­dzie, bo jego koledzy z rządu, szef resortu spraw wewnętrznych oraz minister spra­wiedliwości zdają sobie sprawę, że rola ministra obrony posiadającego władzę nad nowym BOR wyposażonym w kom­petencje do prowadzenia czynności ope­racyjnych wzrosłaby nadmiernie w sto­sunku do ich pozycji. A na to ich zgody nie będzie.
Piotr Pytlakowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz