środa, 8 lutego 2017

Misja na wizji



Jacek Kurski robi telewizję tylko dla lepszego sortu Polaków. A jak się komuś nie podoba, zawsze może sięgnąć po pilota. Obowiązkowy będzie tylko abonament.

Tydzień bez nowego skanda­lu jest w telewizji publicz­nej tygodniem straconym. Nie wybrzmiały jeszcze echa po chamsko-propagandowej szopce noworocznej Marcina Wolskiego, a już wybuchła afera z retuszowaniem ser­duszka Wielkiej Orkiestry Świątecznej Po­mocy A zaraz potem awantura o program w TVP Info, w trakcie którego prowadzący dyskusję Maciej Pawlicki łaskaw był podać niewinną postprawdę o Ryszardzie Petru zatrzymanym pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji. Niewykluczone, że gdy trafi do państwa ten numer POLITYKI, mówić się będzie o kolejnym skandalu.
   Równocześnie miarowo przetacza się propagandowy walec „Wiadomości”. Za­wsze o godzinie 19.30 widzowie otrzymują raport ze zmagań majestatycznej władzy z histeryczną opozycją. Tu z kolei nie ma zaskoczeń, wszystko zawsze jest na swoim miejscu. Okazuje się, że nawet do najwięk­szej hucpy z czasem można przywyknąć. To, co na początku wywoływało niedowie­rzanie i oburzenie, dziś coraz częściej kwi­towane jest wzruszeniem ramion. Po roku
rządów Jacka Kurskiego ów zadziwiający standard telewizji publicznej harmonijnie wkomponował się w pejzaż życia publicz­nego Polski pod rządami PiS. I o to pew­nie chodziło.

   Grunt to schemat
   - Boże, jakie to jest nachalne! Ale mimo wszystko oglądamy - tak zdaniem medioznawcy Jacka Wasilewskiego można opi­sać reakcję odbiorcy serwisów informa­cyjnych TVP A chodzi o to, aby wtłoczyć widza w pancerny schemat poznawczy.
- Po pierwsze, w miarę rzetelnie poda­jemy informacje pasujące do schematu. Po drugie, zniekształcamy te, które mo­głyby schemat zakłócić. Po trzecie, uzupeł­niamy o treści, które nie są aktualne, ale umacniają schemat - opisuj e Wasilewski.
   Schemat budowany jest na kilku pozio­mach. Organizuje go już sama kompozy­cja serwisu. Na przykład „Wiadomości” z 30 stycznia. Główny news - zatrzymania w aferze reprywatyzacyjnej - nie budzi wątpliwości. Potem obszerny materiał o reprywatyzacji ukierunkowany na wy­szukiwanie powiązań aferzystów z politykami PO. Gdy zła opozycja zostaje już odfajkowana, można zdać relację z po­czynań władzy. A więc pani premier wśród radosnych maluchów - czyli relacja z otwarcia żłobka w Stalo­wej Woli. Z kolei prezydent Duda i minister Maciere­wicz wizytują polsko-ame­rykański poligon w Żaga­niu. Fajne męskie klimaty: mundury, czołgi, wybuchy.
   Dalej jest o tym, że mini­ster Błaszczak uszczelnia polskie granice przed fan­tomowym zalewem imi­grantów (jako kontrapunkt dla polskiej chaty z kraj a pojawiają się obowiązko­we obrazki z ulicznej bur­dy w imigranckiej dzielnicy zachodniej metropolii). Potem materiał o ataku terrorystycznym na kanadyjski meczet z nieprawdziwą in­formacją, że strzelali muzułmanie. Za tło robią tu pożyteczny idiota premier Kana­dy Justin Trudeau (na Twitterze zaprasza uchodźców) oraz upozowany na twardzie­la jego sąsiad zza miedzy Donald Trump (podpisuje dekret o zamknięciu granic USA dla Syryjczyków). Rzecz jasna serca wydawców z „Wiadomości” nie są z ka­mienia, więc na koniec dostajemy mate­riał o tym, że w syryjskim piekle giną nie­winni ludzie. Ale tylko ci lepszego sortu, czyli chrześcijanie.
   Każdy kolejny materiał jest tu zgrabnym uzupełnieniem poprzedniego. I tak two­rzy się zwarta ideologiczna kondensacja pisowskiego świata. O ile poprzednikom z ekipy Piotra Kraśki często zarzucano zamulanie serwisu michałkami (czyli błahymi ciekawostkami), tutaj wszystko podporządkowane jest polityce.
   Żelazny schemat dopuszcza jednak re­toryczną i narracyjną swobodę. Obowią­zują oczywiście powtarzane do znudze­nia kalki słowne, np. że PO i Nowoczesna to radykalna opozycja. W odróżnieniu od Kukiza - czyli po prostu opozycji. Sta­łe są też niektóre wątki. Na przykład ten, że Schetyna i Petru bronią ubeków.
   Osławiony płk Mazguła, jeśli wierzyć „Wiadomościom”, to dziś zresztą jeden z liderów opozycji. A gdy wyraźnie brakuje już newsa stanowiącego pretekst do sto­sownego materiału, sięga się po blotkę - wypowiedź jakiegoś szeregowego poli­tyka albo choćby i twitterowy wpis.
   Ale czasem ekipa „Wiadomości” po­trafi też zaskoczyć. Choćby feministycz­ną wrażliwością, gdy mowa o wymianie składu całego prezydium Nowoczesnej. Rzecz w tym, że Petru zbałamucił Joan­nę Schmidt, a mimo to zachował stołek. Za to jego wybranka znalazła się w gro­nie tych, którzy musieli odejść. Oj, nie ma w polskiej polityce (opozycyjnej) równouprawnienia.

   Wdrukowanie przez powtarzanie
   A jak sprzedać temat niewygodny, czyli pomysł PiS ograniczenia kadencyjności prezydentów, wójtowi burmistrzów? „Wia­domości” uznały, że nie jest to news zasłu­gujący na osobny materiał. Upchnęły więc kontrowersyj ny postulat jako p oboczny wą­tek ilustrujący naprawdę istotną informa­cję, czyli zapowiedź Kaczyńskiego budowy silnego państwa. „Ogłoszona koncepcja sil­nego państwa to próba wciągnięcia opozycji w pierwszy od dawna merytoryczny spór” - oświadczyła red. Bugała. Tyle że opozycja - jak to ona - znów jest na nie.
   A jeśli widz ma jeszcze wątpliwości, kto tu dobry, a kto zły, to rozwieją je nieodłącz­ni „komentatorzy”. Bez wyjątku rekrutują się z szeregów tzw. dziennikarstwa niepo­kornego. Tylko z politologami bywa nie­co trudniej, większość nie czuje bowiem schematu. Trzeba więc było przeczesać Polskę w poszukiwaniu takiego, co zała­pie. Tym sposobem zaszczytu wiodącego politologa w głównym serwisie publicznej TV dostąpił ostatnio dr Łukasz Młyńczyk z uniwersytetu w Zielonej Górze. W środo­wisku politologicznym raczej anonimowy.
   Trzeba też namęczyć się z przedstawi­cielami opozycji. Najważniejsi w Platfor­mie już od dawna odmawiają rozmów z re­porterami „Wiadomości”. Rzecznik klubu Jan Grabiec, który nie ma tego luksusu, opowiada: - Czasem dzwonią po dziesięć razy, aby upewnić się, czy udzielę im wypo­wiedzi. A potem, gdy coś nie przypasuje, nic z tego nie idzie na antenę. W Nowoczesnej panuje z kolei pogląd, że na odmawianie mimo wszystko nie można sobie pozwolić. Trzeba więc nauczyć się redukować wy­powiedzi do najprostszego komunikatu. Każda niepotrzebna dygresja może zostać bowiem wycięta i włożona w dowolny kon­tekst. Mający problem z retoryczną dys­cypliną Ryszard Petru wypowiada się więc stosunkowo rzadko. I tak już wystarczy, że jego słynne gafy rutynowo przypomi­nane są niemal w każdym serwisie.
   Jacek Wasilewski wskazuje na podo­bieństwo propagandowych strategii TVP do współczesnych trendów w reklamie. Coraz mniej retorycznych innowacji, sub­telności, gier słownych. Rządzi grubo cio­sana dosadność i powtarzanie ciągle tych samych komunikatów.

   Czy to działa?
   Obraz wyłaniający się z badań jest niejednoznaczny. W ciągu roku „Wiado­mości” straciły co dziesiątego widza, ale z 3,3-milionową widownią wciąż idą łeb w łeb z „Faktami” TVN. Propagandowa nachalność znacznie bardziej odbiła się za to na oglądalności TVP Info, która zo­stała daleko w tyle za TVN 24.
   We wrześniu ubiegłego roku CBOS pytał o ocenę najważniejszych instytucji życia publicznego. 63 proc. badanych dobrze oceniło TVP, z kolei 28 proc. wystawiło ocenę negatywną. Wyraźny zjazd w dół, bo jeszcze w 2014 r. ta relacja wynosiła 82-12. Wtedy publiczna miała najlepsze oceny na całym rynku, teraz wyprzedzają ją i TVN, i Polsat. Mimo wszystko odbiór wciąż jest pozytywny.
   Politolog Olgierd Annusewicz zwraca uwagę na postępujące rozchodzenie się telewizyjnych przekazów - Jeszcze nie tak dawno ludzie oglądali „Fakty” TVN, a na­stępnie przełączali na „Wiadomości”, aby porównać. Mam wrażenie, że teraz robią to już tylko pasjonaci. Przekazy informa­cyjne zostały tak uskrajnione, że przypo­minają dwa silosy. W zależności od po­glądów ogląda się albo jedno, albo drugie. Co nie oznacza absolutnej symetrii, gdyż „Fakty” są jednak bardziej wysublimo­wane i bronią się od strony warsztatowej. Natomiast „ Wiadomości” osiągnęły szczyty łopatologii, prymitywizmu, manipulacji i zakłamania. Nawet jeśli pewnego dnia poinformują, że Ziemia jest płaska, to choć wszyscy dookoła to wyśmieją, nikt nie bę­dzie skłonny sprostować tej informacji - twierdzi Annusewicz.
   Już Herbert George Wells zauważył sto lat temu, że „kłamstwa to cement, który spaja niecywilizowane dzikie indywidua ludzkie w jednolitą strukturę społecz­ną”. Tak kształtują się dwie alternatywne rzeczywistości. Zjawisko silosu informa­cyjnego nie jest niczym nowym. Ostat­nio przywoływane w analizach mediów społecznościowych, które produkują bańki z treściami tworzonymi przez ludzi o podobnym światopoglądzie i przeka­zujących sobie tylko informacje potwier­dzające wspólną wizję. W sytuacji braku możliwości konfrontowania odmiennych punktów widzenia, co pokazała ostatnia kampania w USA, obniża się zdolność do krytycznej oceny podsuwanych treści i wzrasta podatność na manipulacje.
   W świecie puchnących tożsamości coraz trudniej zachować równowagę, zwłaszcza gdy nakładają się na to po­działy społeczne. Na komercyjnym ryn­ku nadreprezentacja liberalnego świa­topoglądu była zrozumiała. Prywatne stacje profilowały się pod oczekiwania reklamodawców, którzy pragnęli docie­rać do odbiorcy zdolnego jak najwięcej skonsumować. Czyli do wykształconego, wielkomiejskiego mieszczucha o liberal­nych poglądach. Polska prawica długo nie miała możliwości stworzenia alternatyw­nego ośrodka, bo jej główny elektorat nie stanowił dla dostarczycieli dóbr wielkiej wartości. Tym mocniej rósł apetyt na ko­lonizację mediów publicznych.
   W latach 2005-11 PiS już zresztą kon­trolowało (z krótki przerwami) TVP. Wiel­kich politycznych korzyści z tego jednak nie odniósł. Także dlatego, że spadające wpływy z abonamentu przy obojętności rządzącej PO zmuszały kolejnych preze­sów TVP do ostrej konkurencji na rynku reklamowym, co wykluczało możliwość dokręcenia tożsamościowej śruby. Ob­ciążony tradycyjnymi przerostami za­trudnienia i środowiskowymi układami moloch z Woronicza sukcesywnie szedł na dno.
   Dopiero odzyskanie władzy przez PiS zmieniło warunki gry. Dyktat oglądalności osłabł, pojawiły się za to możliwości poli­tyczne. Nieprzypadkowo już w pierwszym roku swej prezesury Jacek Kurski doszedł do propagandowej ściany. Tłumaczył w jednym z wywiadów: „Kiedy zostawa­łem prezesem po miesiącach dywano­wego nalotu we wszystkich telewizjach - w sondażach Nowoczesna remisowała z PiS. Dziś, po przywróceniu elementar­nego pluralizmu, jest 40-15. Czyli kotwi­ca pluralizmu i normalnego przekazu ma ogromny wpływ na stabilność polityczną i ład demokratyczny w kraju”. Do tej pory PiS starał się zachować pozory i głosił hasło pluralizmu w obrębie mediów pu­blicznych. Nastąpiło jednak przesunięcie. Teraz media publiczne mają służyć pluralizacji całego rynku, co usprawiedliwia ich radykalny przechył na prawo.

   Telewizja marzeń prezesa
    „Jacek chciałby być kimś arcyważnym. Kim konkretnie, tego nie wiem. Jest jedna funkcja, o którą u mnie zabiegał, bez wiary, że ją dostanie - prezesa TVP”. Tak o Kurskim pisał Jarosław Kaczyński w wydanej w 2011 r. książce „Polska naszych marzeń”.
   Perspektywa wprowadzenia Kurskiego do eleganckiego gabinetu na Woronicza wtedy jeszcze wydawała się ekscentryczna. Był bardzo sprawnym fachowcem od brud­nej propagandowej roboty. Jego słynny do­kument „Nocna zmiana” o wydarzeniach z 4 czerwca 1992 r. to zresztą sztandarowy przedstawiciel gatunku, który na dekady zmitologizował dosyć oczywistą w demo­kracji parlamentarnej operację obalenia mniejszościowego rządu - czyniąc z niej niemal zamach stanu. Również estetyka „Nocnej zmiany” stała się odtąd wzorcowa dla produkcji Anity Gargas i innych tuzów propagandowego dokumentu.
   Rok później Kurski dyrygował kampa­nią telewizyjną Porozumienia Centrum, która budziła ogromne kontrowersje.
O „tandetnie wiecowym stylu” pisał wtedy prof. Michał Głowiński: „Myślę o przywoływaniu spiskowej wizji historii, według której społeczeństwo pada ofiarą tajemnych machinacji (...), o mniej lub bardziej bezpośrednim podsycaniu pod­staw ksenofobicznych, wreszcie o lan­sowaniu przekonania, że władza (poza tą, którą zamierza się objąć) oparta jest na złodziejstwie. Ten styl można okre­ślić jako insynuacyjno-populistyczny”. Kaczyński zresztą przyznawał, że nawet w PC budziło to opory.
   Później ich drogi polityczne na kil­ka lat się rozeszły. Wrócił Kurski do PiS w 2005 r. z przytupem, aplikując w mor­derczym starciu z Tuskiem „dziadka z Wehrmachtu”. A potem został stałym frontmanem w starciach medialnych, rzucającym co rusz jakieś oszczerstwo - niewiele sobie robiącym z coraz wyż­szych odszkodowań zasądzanych w ko­lejnych przegranych procesach. Zasły­nął wreszcie prowokacyjną aranżacją orędzia prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w które wmontował migawki z Eriką Steinbach i parą gejów na ślubnym kobiercu. Był jednak Kurski co najwyżej błyskotli­wym politycznym chuliganem, w dodat­ku nielojalnym wobec patrona.
   Z kolei Kaczyński nie miał dobrych doświadczeń z szefami TVP, których ob­sadzał za pierwszych rządów PiS. Broni­sław Wildstein nie był dość dyspozycyjny, zaś Andrzej Urbański uciekł w komercję. Lecz jeszcze w „Polsce naszych marzeń” z 2011 r. tak pisał Kaczyński o telewizji publicznej: „Musi być atrakcyjna, ale nie powinna być ani estetycznie tandetna, ani publicystycznie toporna. Musi umieć uwodzić widza, ale nie za wszelką cenę. Telewizja publiczna może pełnić swoją kulturotwórczą funkcję tylko jako po­tężny podmiot. Co oznacza, że zarząd powinien być wyłaniany w taki sposób, żeby zawsze zagwarantowana była rów­nowaga”. Trudno dziś serio brać tamte deklaracje. Zwłaszcza że prezes PiS proponował również dziewięcioletnie kadencje nieusuwalnych członków rady nadzorczej TVP („jej konstrukcja mo­głaby przypominać Trybunał Konsty­tucyjny”). A także klarowny podział po­lityczny - jeden kanał ogólnopolski dla rządzących, drugi dla opozycji. Przede wszystkim jednak wyraźnie majaczył w tych fantazjach sentyment za telewizją z lat 70. jako kulturowym i politycznym hegemonem niepoddanym rynkowym napięciom. Współgrało to z nadziejami Kaczyńskiego z czasów IV RP. Prezes długo wierzył, że Polacy w końcu poznają się na wielkości tego projektu. Trzeba im tylko pomóc przejrzeć na oczy.
   Ale gdy wywołany Smoleńskiem głęboki podział na dobre się utrwalił, najwyraźniej stracił tę wiarę. Dziś Kaczyński już nie za­mierza formować wątpiących. Pragnie siłą złamać ich opór. Zamiana mediów publicznych w narodowe była więc czymś więcej niż tylko zabiegiem retorycznym. Bo w pisowskiej koncepcji narodu nie mieszczą się wszyscy obywatele.

   Naszość bez poprawności

   Dawny pisowski spin doktor Michał Ka­miński: - Dlaczego Kurski? To jest wybitny propagandysta, który jednak potrafi ma­nipulować wyłącznie elektoratem prawicy. Organicznie niezdolny do przekonywania nieprzekonanych. Doskonale zresztą zdaje sobie sprawę ze swych ograniczeń. Powie­rzenie mu telewizji wynikało więc ze stra­tegii Kaczyńskiego. Kurski ma zadanie mobilizować elektorat pisowski i demobilizować resztę. Dostarczać pokarm swoim i pogłębiać podział na pisowski lud oraz obce elity.
   Ale obejmując stanowisko, Kurski jesz­cze starał się nawiązać do dawnych am­bicji Kaczyńskiego. Przegonił popularne kabarety jako zaniżające poziom i obie­cywał postawić na wysoką kulturę. Efek­tów jednak nie było, a kurs na ludyczność właśnie przywrócono. Publiczną antenę ma teraz zdobywać disco polo.
   - To się dopełnia - ocenia Jacek Wa­silewski. - Koniec z czerwonym winem i koreczkami. Polska wstaje z kolan i nie wstydzi się tego. Bo my, Polacy, przecież lubimy disco polo, wódkę i weselne zaba­wy. I co nam zrobicie? Telewizja publicz­na, tak jak cały obóz władzy, odchodzi od politycznej poprawności i sztuczne­go poszerzania wspólnoty. Zamyka się w swojskiej, konserwatywnej naszości. A jak się komuś nie podoba, to może się przełączyć na TVN. Droga wolna.
   I taka równowaga w neutralnej prze­strzeni miałaby pewnie uzasadnienie, gdyby nie to, że na nadawcy publicznym jednak ciążą nieco inne obowiązki. Po­winien formować całą opinię publicz­ną, kontrolować władzę oraz budować płaszczyznę wspólnoty. Zdaniem Jana Dworaka, byłego prezesa TVP i do nie­dawna szefa KRRiT, telewizja Kurskie- go nie realizuje żadnego z tych zadań. Skoro więc nie bardzo wiadomo, co tak naprawdę stoi dziś za pojęciem misji pu­blicznej, planowane obciążenie wszyst­kich obywateli powszechną daniną na TVP staje się politycznym skokiem na kasę.
   - Mam z tym problem - przyznaje Dworak. - Bo wciąż wierzę w telewizję publiczną, a co więcej, uważam obecne plany reformy mechanizmu pobierania abonamentu za sensowne. Niestety, po­lityka PiS programowo ignoruje wszel­kie płaszczyzny kompromisu i zmierza do ordynarnego wykluczenia części opinii publicznej. Czy więc należy akceptować dobry mechanizm, skoro posłuży do złych celów? Nie potrafię na to odpowiedzieć...
   Telewizyjny pejzaż nie jest jednak sta­tyczny. Bo polityczne kalkulacje PiS dziś uzasadniające operację budowy ideo­logicznego silosu pod koniec kadencji mogą być już nieaktualne. Rynek gwał­townie się zmienia. Wielkie stacje tracą widzów, którzy odchodzą do kanałów tematycznych albo w ogóle pozbywają się telewizora. Skutki cyfrowej rewolu­cji trudno przewidzieć. Jeśli atomizacja rynku będzie postępować, możliwości politycznej kontroli przekazu się skur­czą. Mgliście zarysowane właśnie przez Kaczyńskiego plany ingerencji państwa w ład medialny na drodze „repolonizacji i dekoncentracji” pokazują jednak, że PiS nie zamierza poprzestać na tym, co ma.
Rafał Kalukin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz