Góral,
jeśli jest honorny, nie będzie wywlekał swojskich tajemnic przed miejskim
sądem.
Napadli
na mnie, zabrali 360 dolarów - krzyczy w środku nocy do dyżurnego MO w Nowym
Targu miody góral Józef Gałązka. Jest kwiecień 1971 r., z posiadania obcej
waluty trzeba się tłumaczyć, ale policjant zostawia to już prokuratorowi. Teraz
należy szybko wezwać pogotowie, bo petent ma rozbitą głowę. - Kto was tak
urządził? - pyta górala.
- A będzie, że Socha. Kto tam jesce
beł, jo po ćmoku nie obocył.
To już trzeci zgłoszony w ostatnim
czasie na Podhalu rozbój, w którym sprawcom chodzi o złoto bądź dolary. Pod
koniec 1970 r. w Chochołowie trzech miejscowych: Socha, Waligóra i Wilk, grożąc
bronią, zagarnęli pięć kilogramów złota (w sztabkach i czworakach, czyli
dukatach austriackich) przemycanych przez czechosłowacką granicę dla znanej
olimpijskiej biegaczki narciarskiej (w tej sprawie toczy się osobne
dochodzenie).
W marcu 1971 r. został pobity
niejaki Bojeński z Nowego Targu, o którym na Podhalu mówiło się, że nielegalnie
przeprowadza przez granicę konie, a za uzyskane z ich sprzedaży korony nabywa
złoto, które przenosi do kraju. Przemytnik miał przy sobie czworaki wartości
ponad 110 tys. zł. Waligóra i Wilk podstępnie wsadzili Bojeńskiego do samochodu,
aby w drodze z Szaflar do Zakopanego wyprowadzić do lasu i ograbić. Stało się
to na życzenie Jana Niezgody, właściciela kawiarni Szaflarzanka przy trasie do
Zakopanego. Nie zgoda się zorientował, że
Bojeński, jego dobry kumpel, sprzedał mu fałszywe dolary. W do - chodzeniu
wyszło na jaw, że pobity ukradł w Krakowie 40 tys. zł monet nieustalonemu z
nazwiska Jugosłowianinowi.
Zarówno podejrzani, jak i ofiary
mieli jakieś interesy z Niezgodą, które ubijali na zapleczu Szaflarzanki,
nazywanej Pod Klinem, jako że w lokalu serwowano głównie wódkę. Milicja od
pewnego czasu obserwowała lokal, podejrzewając transakcje związane z handlem
przemycanym złotem i dewizami. Były też przypuszczenia, że Niezgoda może mieć
coś wspólnego z zamordowaniem taksówkarza z Nowego Sącza (jego zwłoki wyłowiono
z dna Jeziora Rożnowskiego) i handlarki złotem.
MIEDZA KRYJE ZŁOTO
Śledczy nadali sprawie kryptonim
Czerwona Oberża. Musiał być wśród nich kinoman pamiętający po 15 latach
francuski film pod takim tytułem z Femandelem w roli wędrownego mnicha.
Podczas spowiedzi oberżystki zakonnik poznał straszną tajemnicę gospody
- dolewała gościom do zupy truciznę, a następnie
wraz z mężem ograbiała ofiary.
Choć żadne tropy mające wskazać,
że w Szaflarzance giną ludzie, się nie potwierdziły, obserwowano, z kim
Niezgoda utrzymuj e bliższy kontakt. Na pewno z Bojeńskim, a także z Waligórą
i Sochą.
Okazało się, że pomysł rozboju na
Józefie Gałązce w Bukowinie Tatrzańskiej był autorstwa Niezgody. Wymyślił to
tak: Waligórę i Sochę pozna z Gałązką syn Niezgody. Przy wódce będą się
dogadywać co do wspólnego interesu. Józek Gałązka na pewno powie, że ma do
sprzedania większą sumę dolarów. Waligóra zaproponuje, aby transakcji dokonać w
opuszczonej chałupie w Bukowinie. Gdy Gałązka się tam stawi, zapewne dla bezpieczeństwa
z kolegą, znów na stół wjedzie gorzałka. Po kilku godzinach popijania
Waligóra, pod pozorem kupna bimbru, odjedzie z tym kolegą na motorze. Wtedy
Socha zarzuci Gałązce na głowę kurtkę, sterroryzuje pistoletem i zabierze
dolary, aby potem podzielić się ze wspólnikami.
Wszystko odbyło się według planu.
Niezgoda nie przewidział tylko, że Gałązka zgłosi pobicie na milicji. Na logikę
byłoby to bez sensu - ofiara i tak dolarów nie odzyska, a jeszcze wyjdzie na
jaw, że pochodziły z nielegalnego źródła. A jednak tak się stało. Socha i
Waligóra zostali aresztowani. W grudniu 1971 r., po dziewięciu miesiącach w
celi, zaczęli sypać Niezgodę.
Pierwsza rewizja u właściciela
Szaflarzanki ujawnia kilkadziesiąt czworaków, za które w Jubilerze płacono
2800 zł sztuka, i 171 złotych dukatów. Cztery dni
później funkcjonariusze natrafiają na kolejne pakunki ze złotem ukryte pod
drzewkiem (w puszce po kawie Marago), pod chodnikiem cementowym, w budzie dla
psa, na środku miedzy.
Kim jest Jan Niezgoda? Miejscowi
mówią - nim Bankier Podhala. Sam też chętnie
się tak przedstawia. Pewny siebie, we wsi przed nikim pierwszy nie uchyli
kapelusza. Podpisuje się krzyżykiem. Wprawdzie przed wojną chodził do trzeciej
klasy szkoły podstawowej, ale potem zapomniał liter. Za Hitlera zapisał się do Goralenvolk, po wyzwoleniu, uciekając przed zarzutem kolaboracji z
Niemcami, wyjechał na Ziemie Zachodnie. Potem wrócił - z posagu żony wybudował na
skraju wsi okazałą willę. Pomalowali ją na różowo.
Dwukrotnie karany Niezgoda całe
życie zajmował się nielegalnym handlem. Sprzedawał ceprom potajemnie cielęcinę
(ludzie gadali, że było to mięso zabitych psów), przerzucał przez słowacką
granicę kradzione konie. Kogo mógł, to oszukał. Nie zapłacił malarzowi, którego
wynajął do odświeżenia przyblakłych już kolorów swego domu. Gdy rzemieślnik
upomniał się o pieniądze, został pobity. Pewien kuśnierz przyniósł Niezgodzie
kożuchy do sprzedaży - następnego dnia nie było ani towaru, ani „dutków”.
Bankier Podhala oszukał też wielu
jugosłowiańskich turystów, którzy przywozili do Polski złoto, aby zamienić je
na korony i forinty. Dwóch było tak zdeterminowanych, że o ograbieniu
zawiadomili polską milicję. Było tak: gdy dogadali się w Szaflarzance ze stale
tam wysiadującymi przemytnikami Waligórą i Maciejewskim, wręczono im teczkę z
koronami i forintami. Przezornie sprawdzili, czy waluta nie jest podrobiona.
Ponieważ obcokrajowcy wracali do Krakowa, górale zapytali, czy mogą się z nimi
zabrać. Proszę bardzo. Sadowiąc się pośpiesznie w samochodzie (specjalistą od
robienia w takiej sytuacji zamieszania był Niezgoda), Waligóra z Maciejewskim
podmienili Jugosłowianom zawartość teczki na kawałki pociętej gazety. Już na
zakopiance nasi górale poprosili o zatrzymanie samochodu, bo muszą iść za
potrzebą do lasu. Wyszli i zniknęli. Jugosłowian wreszcie coś tknęło, zajrzeli
do teczki. Zobaczyli, że zostali oszukani.
NA MÓJ DUSIU A DYĆ NIE WIM
Wielomiesięczne śledztwo o
kryptonimie Czerwona Oberża zakończyło się przedstawieniem aktu oskarżenia 14
góralom z okolic Zakopanego. W areszcie zamknięto m.in. Jana Niezgodę, jego
syna Zbigniewa, Władysława Waligórę, Karola Sochę, Józefa Gałązkę. Zarzucono im
zakrojony na dużą skalę przemyt dewiz, złota,
koni, co wiązało się z rozbojami, pobiciami, wymuszeniami, oszustwami.
Oskarżeni robili wielkie interesy na przerzucaniu przez granicę złota i dewiz,
ale też nie wzgardzili zleceniem na przemycenie kilku worków suszonej
koniczyny czy motków z owczą wełną.
Waligóra obrócił kwotą 2,5 min zł.
Według oficjalnie obowiązującego kursu na złoto przez ręce Niezgody przeszło
ponad 16 min zł uzyskanych z przemytu.
Połowa 1973 r. Milicyjny kryptonim
Czerwona Oberża przenosi się - za sprawą dziennikarzy - na salę sądową.
Sprawozdawcy piszą o wyczuwalnym strachu zarówno oskarżonych, jak i ponad stu
świadków. Tylko Bankier Podhala patrzy hardo na prokuratora, a gdy dochodzi do
przesłuchań, świdruje każdego zeznającego małymi, głęboko osadzonymi oczami.
Ludzie pod tym spojrzeniem kulą się i milkną.
To jest zaskakujące w przypadku
oskarżonych, wszak większość z nich mimo młodego wieku była już karana.
34-letni Władysław Waligóra, skazany w 1959 r. za rozbój na dziesięć lat,
dopiero co wyszedł na wolność. Jego rówieśnik Jan Wilk odsiedział pięć lat za
udział w bójce na weselu, w której zginął drużba. Byli więc wielokrotnie
przesłuchiwani, sala sądowa nie jest im obca, a mimo to nie sposób wydusić od
nich słowa.
- Oskarżony Waligóra, proszę wstać
- mówi sędzia. - Czy oskarżony handlował złotem?
- Dzisiok?
- Jak to dzisiaj - irytuje się
sędzia - przecież nie w czasie konwojowania z aresztu.
- No to kie to beło? Jo nie bocę
[nie pamiętam],
- Czy oskarżony rozmawiał z
Niezgodą o Jugosłowianach?
- He?
Sędzia próbuje z drugiej strony: -
A jak to było z kawałkami gazet, które daliście Jugosłowianom zamiast dolarów?
- Kie?
- Waligóra, powiedzcie, za co
siedzicie?
- Na mój dusiu a dyć nie wim.
- Czy oskarżony się kogoś boi?
Milczenie.
Sędzia odczytuje wyjaśnienia
Waligóry złożone w śledztwie. W czasie przesłuchań na milicji odpowiadał
płynnie na pytania. Często wymieniał nazwisko Niezgody jako tego, który obmyśla
plan napadów.
Z przeczytanych zeznań Waligóry
wynika, że wielokrotne otrzymywał od Jana Niezgody pieniądze za udział w
przekrętach walutowych i ograbianie handlujących złotem. Za oszukanie
Jugosłowian dostał 10 tys. zł, za napad na Gałązkę 9 tys. zł, za przechwycenie
złota olimpijskiej biegaczki 20 tys. zł.
Gdy padają te zeznania w obecności
Bankiera Podhala, Waligóra patrzy na podłogę, zaczyna się trząść, w końcu
krzyczy, aby wyłączyć mikrofon na sędziowskim stole. Następnego dnia nie ma go
w sali rozpraw. W nocy usiłował popełnić w celi samobójstwo. Sąd decyduje o
umieszczeniu oskarżonego na obserwacji w szpitala psychiatrycznym.
Kolejny przesłuchiwany, Karol
Socha, też twierdzi, że nigdy nie kupował ani nie sprzedawał złota, niczego nie
przemycał przez granicę. W kawiami Szaflarzanka (stara się nie wymieniać
nazwiska właściciela) był tylko dwa razy, pił tam herbatę. Owszem, nagadał na
Niezgodę w śledztwie, bo mu kazali. Teraz się tego hańbi [wstydzi]. Jednakże
naprowadzany pytaniami prokuratora opowiada o napadzie na Gałązkę.
A co się stało ze zrabowanymi
dolarami ofiary? Otóż gdy zorientował się, że Gałązka, choć „przy napity beł, o
milicji cosik godoł” rzucił „zielone” koło kiosku.
Sędzia: - Ale jaki to miało sens?
Gdyby oskarżony oddał zagraniczną walutę poszkodowanemu, prawdopodobnie
wszystko zostałoby między wami.
Socha wyjaśnia, że liczył na to,
iż na posterunku Gałązce nie uwierzą, kto by się dobrowolnie przyznawał
mundurowym, że nosi w kieszeni dolary z niewiadomego źródła. A „zielonych” nie
rzucił byle gdzie za kiosk, tylko w takie miejsce, skąd rano można by je
zabrać.
- A dlaczego po prostu nie
nawialiście Gałązce? Mielibyście i pieniądze, i wolność, bo on nie znał waszego
nazwiska.
- A dyć jo mioł przykazane poziroć
na Gałązkę, co on zamierzo.
- A kto wam kazał go pilnować ?
Cisza. Przesłuchiwany nie
odpowiada.
Tylko rzuca pośpieszne spojrzenie
na zwróconego w jego stronę Niezgodę.
Sędzia odczytuje, co oskarżony
zeznał w śledztwie. A wtedy mówił dużo. Że przez granicę przechodził na
polecenie Bankiera i to przechwycenie pięciu
kilogramów złota olimpijskiej biegaczki to też byt pomysł Niezgody.
Socha na pytanie, dlaczego w
sądzie mówi inaczej niż przed prokuratorem, coś mamrocze, nie można zrozumieć.
'Wreszcie jego obrońca zgłasza w imieniu swego klienta wniosek o badanie
psychiatryczne.
Upośledzonego umysłowo gra też Niezgoda:
jakże można go oskarżyć o grube nielegalne transakcje obcą walutą, przecież on
nawet nie umie czytać. Wykopane w czasie rewizji czworaki dostał od teścia, gdy
ten leżał na łożu śmierci. Teść dostał złoto od Żyda z Nowego Targu w czasie
okupacji. Kolejne pięć sztabek to własność brata, który dał mu tę paczkę na
przechowanie. O pozostałych znalezionych przez milicję skrytkach nie miał
pojęcia, teraz wie, że to była prowokacja milicji, która wcześniej nasłała na
niego Słowaka z koronami do sprzedania, i niestety dał się na to nabrać.
Wszyscy piszący o tym procesie
podkreślają, że Bankier Podhala zamyka oskarżonym i świadkom usta. Co się za
tym kryje?
Mimo że w gangu Niezgody
dochodziło do bandyckich porachunków, może nawet zabójstw (nie udało się
ustalić mordercy taksówkarza z Nowego Sącza, którego zwłoki wyłowiono z Jeziora
Rożnowskiego, i handlarki złotem), przepytywani twierdzili, że - niczym nie wiedzą. Na korytarzu sądowym szeptano, że trzeba
było w śledztwie przycisnąć kelnerkę z Szaflarzanki, która wprawdzie
zakapowała swego szefa, ale potem się wystraszyła, że zginie przywalona
smrekiem.
Jan Niezgoda został skazany na 15
lat - milion złotych grzywny. Jego wspólnik
Socha dostał tyle samo więzienia. Pozostali od dwóch do dziewięciu lat i
również kary grzywny. Wyroki były niewspółmiernie niskie do żądań prokuratora.
ZA ZDRADĘ ŚMIERĆ
18 lat później. Stary Niezgoda po
odsiedzeniu wyroku wrócił do swojej gazdówki. Jest schorowany, ale nadal budzi
strach. W Nowym Targu mieszka Zofia Z. Nie jest góralką. Kiedyś, po przyjeździe
na Podhale, znalazła kąt nad kawiarnią Szaflarzanką. Pomagała starszej
siostrze, która była u Niezgody służącą, a także kelnerką. We wsi powiadali, że
Bankier obdarzał Zofię szczególnymi względami. Gdy poszedł za kraty, kobieta
związała się z Wojciechem B., znanym w okolicy złodziejem samochodów.
Jest 9 września 1991 r. Ktoś
zawołał B. z uliczki. Mężczyzna uchylił okno i wtedy padł strzał. Na szczęście
nie był śmiertelny.
Nowosądecka prokuratura umorzyła
śledztwo, gdyż Wojciech B. nikogo nie podejrzewał i
nie wskazał na żaden trop. W Nowym Targu opowiadano, że postrzelenie to
mafijne porachunki za włamanie do domu niejakiego Konstantego A., o którym się
mówiło, że przejął interes przemytniczy po Bankierze Podhala. W bogato
wyposażonej gazdówce Kostka A. złodzieje, wśród których był B., ukradli tylko
stare żeliwne kaloryfery leżące w piwnicy. Milicja zastanawiała się, po co
rabusiom zardzewiałe grzejniki. Ale ludzie szeptali, że ani chybi coś w nich
było schowane. A co może być na Podhalu cenniejsze od złota? Podejrzenie
zamieniło się prawie w pewność, gdy jeden z uczestników włamania, który przed
sądem odpowiadał z wolnej stopy, popełnił w niewyjaśnionych okolicznościach
samobójstwo.
Dzień przed kolejną rozprawą
został postrzelony Wojciech B. Drugi zamach na „ostomiłego” Zosi, jak w
góralskiej gwarze nazywa się kochanka, nastąpił dokładnie co do godziny w rok
po pierwszym. Kobieta akurat myła podłogę, gdy wszedł Konstanty A. - Jest
Wojtek? - zapytał. - Na dachu, antenę ustawia - odpowiedziała, podnosząc się z
klęczek. Strzelił do niej z tyłu, kula utknęła w kręgu szyjnym. Straciła
przytomność. Wojciech B. zmarł kilka godzin później w szpitalu, nie można go
było przesłuchać. Pielęgniarki zapamiętały napis kopiowym ołówkiem na nodze
pacjenta: „za zdradę śmierć”. Zmyły go niebacznie denaturatem, nim przyjechał
prokurator. Zofia przeżyła i w prokuraturze oskarżyła Konstantego A. o
zamordowanie jej konkubenta i zamach na jej życie. Podejrzany przysięgał na różaniec,
że tego dnia nawet go nie było w pobliżu gazdówki Zofii. Pięciu świadków dało
mu alibi. Choć policja nie znalazła broni, z której oddano strzały w obu
zamachach, prokurator zdecydował się na akt oskarżenia, oparty głównie na
zeznaniach Zofii Z. A. został skazany na 15 lat.
Rok 2002. Konstanty A. odsiedział
dwie trzecie kary i wrócił na Podhale. Po kilku miesiącach Zofia Z. złożyła
zawiadomienie do prokuratury w Nowym Targu: A. straszy ją telefonicznie i
anonimami, że się zemści za to, co mówiła w sądzie. Jednakże nie potrafiła
przedstawić wiarygodnych dowodów, więc dochodzenie zostało umorzone. Wszyscy w
Szaflarach, gdzie teraz mieszkała, wiedzieli, że Zośka boi się, nie chce wypuszczać
z chałupy swojego nowego kochanka, Stacha C.
Ale Staszek, który imał się
dorywczych robót, nie mógł długo siedzieć za piecem, bo nie mieli pieniędzy.
Gdy na dwa dni przed Wszystkimi Świętymi trzeba było naprawić dach u kogoś z Łopusznej,
wieczorem wybrał się do tej wsi. Ledwo wyszedł na drogę, padły strzały. Został
raniony najpierw w nogę, potem w brzuch. Ranny dowlókł się do domu sąsiada.
Pukał w okno, prosił o ratunek. Długo nikt nie otwierał. Gdy wreszcie wezwano
karetkę, postrzelony zmarł z upływu krwi.
W dniu zabójstwa około godziny 19
Konstanty A. był widziany w tej okolicy. Co robił później, nie udało się
ustalić, bo zniknął. Czy to on zabił kochanka Zofii,
aby wziąć odwet za jej zeznania w sądzie? - zastanawiali się śledczy, szukając
Kostka A. Mimo pomocy krakowskich policjantów nie natrafiono na żaden ślad podejrzanego.
Po tygodniu odbyła się ponowa rewizja w opustoszałej chałupie podejrzanego. I
wtedy, na strychu, w ukrytej za zasłoną wnęce, znaleźli jego zwłoki. Miał
poderżnięte gardło, obok leżał kuchenny nóż. Nie udało się ustalić, czy była to
śmierć samobójcza, czy też morderstwo. Z czasem dochodzenie umorzono.
W 2002 r. tropem tych zabójstw
szła reporterka „Przeglądu” Teresa Ginalska. Ludzie nadal nie wierzyli, że to
Kostek A. strzelał. A jeśli już, to sądzili, że zrobił to na czyjeś polecenie.
A. przed aresztowaniem, jak i po wyjściu z więzienia, utrzymywał kontakty z
wciąż mocnym Bankierem. Może sam poderżnął sobie gardło, żeby nie wyszły na jaw
kulisy obu zabójstw?
Reporterka wysłuchała też
spekulacji, że kula nie była dla Staszka C., lecz dla Zofii, która wiele
widziała na zapleczu Czerwonej Oberży. Tam zresztą poznała obydwu swoich
kochanków. A z Niezgodą nigdy nie zerwała dobrych stosunków.
- Mogło być tak - powiedział
prokurator wysłanniczce „Przeglądu” - że zabójca się pomylił. Czekał na
kobietę, ale w ciemności strzelił do mężczyzny.
I w tej sprawie dochodzenie
zostało umorzone. Zofia Z. postanowiła nie kusić losu
opuściła Podhale, nikomu nie
zdradzając swego nowego adresu. Bankier Podhala do śmierci twierdził, że jest
ofiarą niesłusznych podejrzeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz