poniedziałek, 15 grudnia 2014

Zakręty krętacza



Czy da się w jeden dzień wystąpić w Sejmie, dojechać samochodem do Londynu, opłacić hotel i ruszyć z powrotem do Polski, by rano być już w radiu? Adam Hofman twierdzi, że tak. Ale czy można mu wierzyć?

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Kondycja, w jakiej przed kilkoma dniami zaprezentował się były rzecznik PiS Adam Hofman, musi budzić uznanie. Media i politycy od miesiąca zarzucają mu oszustwa i sprze­niewierzanie publicznych pieniędzy, a on jakby nigdy nic zjawia się w Sejmie, Spa­cerowym krokiem przemierza korytarz i wyluzowany staje przed dziennikarzami. Wygląda, jakby właśnie wrócił z wakacji: wypoczęty, opalony. W nowym garniturze i chyba szczuplejszy.
Dawny poseł Platformy Obywatel­skiej i bohater afery hazardowej Zbi­gniew Chlebowski spociłby się jeszcze przed wejściem na salę konferencyjną, a Hofmanowi nawet powieka nie drgnie. - Spokojnie, każda redakcja zdąży rzucić kamieniem - żartuje do dziennikarzy.
Jeśli chodzi o formę - pełne zawodow­stwo. Z treścią już znacznie gorzej.
Poseł PiS: - Pytanie, czy dało się powie­dzieć coś mądrzejszego. Moim zdaniem nie. Fakty są nieubłagane, ale Hofman zrobił, co mógł. To było jak wprawne rzeź­bienie w pewnej bardzo nieprzyjemnej materii.

Koszt przelotu: 22 zł
Materia rzeczywiście jest trudna. „News­week” dotarł do nowych dowodów, które podważają tłumaczenia posła Hofmana. Chodzi o dwa zagraniczne wyjazdy na po­siedzenia komisji kultury, nauki, edukacji i mediów Zgromadzenia Parlamentarne­go Rady Europy z 2013 roku. Pierwszy od­był się między 10 a 13 marca w Paryżu; drugi - dwa miesiące później, między 20 a 23 maja w Londynie. W obu delega­cjach uczestniczyli też posłowie Mariusz Kamiński i Adam Rogacki. Cała trójka za­deklarowała w Sejmie, że dotrze na te po­siedzenia samochodami, dzięki czemu każdy z nich otrzymał wysokie zaliczki na pokrycie kosztów podróży. Za Paryż - po 2570 zł na głowę i za Londyn - po 2825 zł.
W wypadku pierwszej delegacji wąt­pliwości budzi to, czy poseł rzeczywiście pojechał do Paryża samochodem. Dotarli­śmy do dwóch pasażerów tanich linii lot­niczych Wizz Air, którzy mieli wykupione bilety na samolot z Paryża do Warszawy 13 marca, czyli w dniu teoretycznego po­wrotu posłów samochodami. Ze wzglę­du na śnieżycę lot ostatecznie został odwołany, ale według relacji naszych rozmówców na ten samolot czekali też Hofman, Kamiński i Rogacki.
Pierwszy pasażer opowiada: - Wizz Air korzysta we Francji z portu lotnicze­go Beauvais, oddalonego 90 km od Pa­ryża. Pasażerowie zbierają się na dworcu w centrum miasta i jadą autobusem na lotnisko. Hofman czekał tam ze wszyst­kimi Polakami. Staliśmy w jednej kolejce. Był w sześcioosobowej grupie, zdaje się, że widziałem tam też jego żonę.
Drugi pasażer: - Potwierdzam. Ra­zem z nim byli jeszcze Kamiński i Roga­cki. Doskonale to pamiętam, staliśmy tam o szóstej rano pod małą dworcową wia­tą. Śnieżyca była taka, że nie tylko wstrzy­mano ruch samolotów, ale też zamknięto drogę dojazdową do lotniska. Tego sa­mego dnia późnym wieczorem z Paryża do Warszawy odlatywał jeszcze jeden samolot LOT z lotniska de Gaulle’a. Udało mi się zdobyć na niego bilet i wróciłem do Polski. Panów posłów tam nie było.
Pierwszy pasażer: - Wróciłem dzień później Wizz Airem do Katowic. Też Hofmana z nami nie było. Być może został w Pa­ryżu jeszcze jeden dzień dłużej i czekał na najbliższe tanie po­łączenie do Warszawy. Takie rozwiązanie proponował pasażerom przewoźnik.
Czy te relacje są wiarygodne?
Bardzo. Obaj rozmówcy są od siebie niezależni - wzajemnie się nie znają - a ich wersje są spójne. Je­den z pasażerów podał nam też numer wstrzymanego lotu. Hofman, Kamiński i Rogacki nie zaprzeczają zresztą tym rela­cjom - na pytania, jakie skierowaliśmy do całej trójki w sprawie ich pobytu w Paryżu, nie odpowiedzieli.
A szkoda, bo wątpliwości są poważne. Po pierwsze: jak to możliwe, że Hofman i spółka zadeklarowali w Sejmie podróż w obie strony trzema różnymi samocho­dami (tak należy interpretować pobranie trzech oddzielnych zaliczek), a - będąc w Paryżu - wspólnie czekali na samo­lot? Wniosek nasuwa się jeden. Skoro chcieli wracać Wizz Airem, to znaczy, że we Francji byli bez aut, a więc do Paryża zapewne przylecieli.
Po drugie: jak wrócili? Następnym samo­lotem tanich linii? Pociągiem? Autokarem? A może samochodem z wypożyczalni? Tak czy inaczej, we wszystkich wariantach po­słowie powinni skorygować deklaracje po­dróży prywatnymi autami, które przed wyjazdem złożyli w Sejmie.
Wreszcie po trzecie i najważniejsze: Hofman i spółka utrzymują, że nie trak­towali zagranicznych delegacji jako do­datkowego źródła dochodu. - Nic mi nigdy nie zostawało w kieszeni - twierdził w „Faktach po Faktach” TVN24 Mariusz Kamiński. Tymczasem - jak ustalił „New­sweek” - bilety na lot z Paryża do Warsza­wy, na który czekali posłowie, można było kupić już za 22 zł. Tyle samo kosztowa­ła podróż z Warszawy do Paryża. Ozna­cza to, że pobierając zaliczkę na podróż autem, kupując bilety na lot Wizz Airem i odliczając opłatę za autokar z lotniska (pojedynczy przejazd kosztuje ok. 70 zł), można było zaoszczędzić 2386 zł.

Cztery gwiazdki w Londynie
Problematyczne są też tłumaczenia Hofmana w sprawie jego delegacji do Londynu. Z deklaracji złożonej w Sej­mie wynika, że były rzecznik PiS podró­żował samochodem: wyjeżdżając, miał przekroczyć polską granicę o godzinie 20, 20 maja, a z powrotem - o 10 rano 23 maja. Kłopot w tym, że tego dnia poseł już o ós­mej rano gościł w studiu radia RMF FM, gdzie udzielił wywiadu Konradowi Piase­ckiemu. Hofman broni się dziś, że dane udostępnione przez marszałka Sejmu Ra­dosława Sikorskiego są „zmanipulowane”.
W sprawie podróży do Londynu pozo­staje jeszcze jedna znacznie poważniejsza wątpliwość. Powstała ona po niedaw­nym wywiadzie Hofmana dla tygodnika „wSieci”. - Komisja odbyła się 21-22 maja. Jeśli rozpocznie się podróż 22 maja, to 23 można być w Warszawie - twierdził po­seł. I zaznaczył, że Kancelaria Sejmu roz­licza delegacje na podstawie faktur za noclegi, a nie terminów deklarowanych przed wyjazdem.
Poseł więc przekonuje, że musiał skró­cić swój pobyt w Anglii. W ciągu doby przejechał 1,5 tys. km i dzięki temu rano mógł być w radiu. Możliwe? Teoretycz­nie możliwe. Warto to jednak zweryfi­kować. „Newsweek” postanowił pójść za radą Hofmana i zajrzał do jego fak­tury z Londynu. Dokument pochodzi z czterogwiazdkowego hotelu Cavendish, w którym poseł miał rezerwację od 20 do 23 maja. Wynika z niego, że płatno­ści dokonano 22 maja. Tymczasem - jak ustaliliśmy - w archiwach stacji infor­macyjnych znajdują się co najmniej trzy różne nagrania z udziałem Hofmana za­rejestrowane w Sejmie w dniu, w którym oficjalnie poseł płacił w Londynie. Każ­de z nich pochodzi z innej godziny i na wszystkich dziennikarze proszą byłego rzecznika PiS o komentarz do słów po­słanki Krystyny Pawłowicz. Hofman dwa razy uchyla się od odpowiedzi, a za trze­cim razem meszcie mówi: - Te wypowie­dzi nie są reprezentatywne dla naszego klubu. Wolę jako mężczyzna się w tej sprawie nie wypowiadać.
Nagranie tego ostatniego wystąpie­nia do dziś można znaleźć na portalu TVN24.pl. Musiało się odbyć w ciągu dnia, bo w tle widać okno, przez które do budynku wpada słońce.
Jakim cudem poseł zdążył jednego dnia wystąpić przed kamerą w Sejmie, doje­chać samochodem do Londynu, opłacić hotel i ruszyć w drogę powrotną do Pol­ski, by rano być w radiu? Próbowaliśmy się tego dowiedzieć, ale Hofman nie od­powiedział. Teoretycznie możliwe jest jeszcze jedno: rachunek w hotelu zapła­cił kto inny, dzięki czemu poseł - nie ru­szając się z Polski - mógł wziąć dietę za wyjazd, którego tak naprawdę nie było.
Na razie to czysta teoria, ale prokuratu­ra z pewnością będzie badać także i taką ewentualność.

Klucz do prezesa
Warszawska prokuratura od kilku tygodni zajmuje się podróżami byłego rzecznika PiS. Hofman w prywatnych rozmowach z ludźmi z otoczenia Jarosława Kaczyń­skiego zapewnia, że śledztwo zostanie szybko umorzone i media będą musia­ły oczyścić go ze wszystkich zarzutów. Twierdzi, że jego powrót do PiS może na­stąpić szybciej, niż wszyscy sądzą. - Całe to zamieszanie spływa po nim jak po kacz­ce. Jeden ze współpracowników prezesa sugerował mu, żeby na razie siedział ci­cho, to partia się od niego nie odwróci. Najpierw dostanie coś po cichu, a za kil­ka lat może wróci do Sejmu. Adam powie­dział, że tak odległa perspektywa go nie interesuje, chce szybciej - twierdzi nasz rozmówca z PiS.
Inny dodaje: - W swoich wystąpie­niach Hofman przemawia dziś nie tyle do opinii publicznej, ile do prezesa. Na każdym kroku podkreśla, że miał oferty z mainstreamowych mediów i z innych partii, ale jest lojalny i nigdy nie pójdzie drogą renegatów w rodzaju Michała Ka- mińskiego, Kazimierza Marcinkiewicza, Romana Giertycha czy Radosława Sikor­skiego. Adam wie, że te nazwiska dzia­łają na prezesa jak płachta na byka, i gra na tej strunie.
Przez lata spędzone w PiS Hofman rzeczywiście nauczył się postępować z Kaczyńskim, dzięki czemu do tej pory udawało mu się wychodzić obronną ręką ze wszystkich opresji i lekceważyć kryty­kę. W partii od lat plotkowano, że Hof­man żyje ponad stan. Nosi ekskluzywne ciuchy (na przykład płaszcz Burberry za ponad sześć tysięcy złotych), lubi się za­bawić i ma gest. Po Nowogrodzkiej krąży­ły legendy, jak to po udanych biesiadach reguluje w restauracjach czterocyfrowe rachunki i zostawia kelnerom po kilkaset złotych napiwku. Prezes nieraz się zasta­nawiał, skąd u człowieka w tak młodym wieku takie pieniądze, ale dowodów jego nieuczciwości nigdy mu nie dostarczo­no. Plotki się ciągnęły, ale Hofman trwał. Przy każdej okazji dowodził swojej użyteczności: sypał pomysłami, dzielnie bro­ni! partii w mediach. Kaczyńskiemu taki układ pasował.
Pierwsze poważne tarapaty pojawiły się po wizycie na Podkarpaciu jesienią 2013 r., kiedy do tygodnika „Wprost” wyciekł kom­promitujący film. Poseł przechwalał się na nim przed pracownicami klubu PiS, że ma członka, który jest tak duży, że „nie mieści się w szafie”.
Zanim nagranie pojawiło się w me­diach, Hofman sam pojechał uprzedzić Kaczyńskiego o nadciągających kłopo­tach. Prezes opowiadał później współpra­cownikom, że Hofman był przerażony. Tłumaczył, że go sprowokowano, i bła­gał o przebaczenie. Miał przyjechać do niego do domu w środku nocy i się rozpłakać.
Nie da się wykluczyć, że Kaczyński nie­co podkoloryzował tę historię, ale jed­no jest pewne: Hofmana nie spotkały wówczas żadne konsekwencje. Wręcz przeciwnie, powierzono mu kierowanie kampanią przed referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz ze stanowiska prezydenta Warszawy. A pod­czas jednego z posiedzeń klubu PiS pre­zes zapytany o jego ekscesy stwierdził, że woli mieć „wojsko rozpite, ale bitne niż grzeczne i ostrożne”.
Po kontroli CBA, które badało histo­rię tajemniczych pożyczek Hofmana, sy­tuacja się powtórzyła: poseł zrobił krok w tył, zrzekł się funkcji rzecznika i za­wiesił swoje członkostwo w partii. Gdy prokuratura zamknęła sprawę, został przywrócony.

Weryfikacja
Czy tym razem Hofmanowi też się uda? Na razie na to nie wygląda. Prezes na zamkniętych spotkaniach deklaruje, że decyzja o usunięciu byłego rzecznika jest nieodwołalna. A jego współpracownicy - Joachim Brudziński i Mariusz Błaszczak - tylko mu basują: że Hofman poleciał do Madrytu imprezować we Wszystkich Świętych, a jego konferencja w Sejmie nie­potrzebnie przykryła problemy Sikorskie­go i z powrotem ściągnęła uwagę opinii publicznej na PiS.
Nic nie wskazuje też na to, by prokura­tura miała szybko umorzyć dochodzenie. O ile z samej afery madryckiej Hofman pewnie się wykpi - śledczym trudno bę­dzie postawić tu jakikolwiek zarzut, bo gdy sprawa wyszła na jaw, były rzecz­nik natychmiast zwrócił pobraną zalicz­kę i z formalnego punktu widzenia jego podróż do Hiszpanii odbyła się za pry­watne pieniądze - o tyle z wcześniejszymi wyjazdami nie pójdzie mu już tak ła­two. A prokuratura już zapowiedziała, że sprawdzi każdą budzącą wątpliwości de­legację: będzie ściągać informacje z linii lotniczych i hoteli. Taka weryfikacja może się okazać dla posła Hofmana i bolesna, i kosztowna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz