Scenariusz
tzw. afery mięsnej pisali przy jednym stole przedstawiciele Komitetu
Centralnego PZPR, Sądu Najwyższego oraz Prokuratury Generalnej. Wypracowane
wtedy mechanizmy kierowania procesami sądowymi stosowano przez kolejne
dziesięciolecia.
Tomasz Kozłowski
Półwieku
temu, 20 listopada 1964 r., rozpoczął się proces oskarżonych w tzw. aferze
mięsnej. Za kradzieże i nadużycia związane z obrotem tym towarem w Warszawie
aresztowano kilkaset osób. Po błyskawicznym procesie cztery z nich skazano na
dożywocie, a Stanisława Wawrzeckiego na karę śmierci. Po 40 latach Sąd Najwyższy
III RP uchylił ten wyrok, wyrażając nadzieję, że posłuży to „częściowej rehabilitacji
wymiaru sprawiedliwości, (...) który przed laty nie zapewnił oskarżonym tego,
co w dniu dzisiejszym (...) nazwać należy rzetelnym procesem«, a co, używając zwykłej i
nader tradycyjnej nomenklatury, określić trzeba procesem sprawiedliwym”.
Wprowadzanie
oskarżonych w tzw. Aferze mięsnej na salę rozpraw, listopad 1964 r.
Dożywocie to
za mało
Afera mięsna stanowiła apogeum
fali procesów prowadzonych od końca lat 50. do początku 70. w sprawach o
przestępstwa gospodarcze. Po przełomie 1956 r. stopniowo rozbudzał się apetyt
konsumpcyjny społeczeństwa.
Nie brakowało osób, które w niedomagającym
i patologicznym systemie znalazły przestrzeń na prowadzenie półlegalanych i
nielegalnych interesów. Władze | nie były w stanie naprawić gospodarki, 2 ale
mogły sięgnąć po straszak w postaci | represji i wskazać społeczeństwu kozły 3
ofiarne. Sytuacja była jednak zupełnie ^ inna niż w okresie stalinowskim, kiedy
“ aparat wymiaru sprawiedliwości prowadził fabrykowane procesy i dokonywał
mordów sądowych dla doraźnych celów politycznych.
Po 1956 r. system rządził się innymi prawami. W
styczniu 1959 r. odbyło się posiedzenie Biura Politycznego z gościnnym udziałem
ministra sprawiedliwości, prokuratora generalnego, ministra spraw wewnętrznych
i prezesa Sądu Najwyższego. Upomniano ich za „opieszałość, liberalizm, a nawet
tolerancyjny stosunek niektórych sędziów i prokuratorów wobec winnych
przestępstw gospodarczych”. Kierownictwo partyjne zaleciło natychmiastowe
zmiany. Surowe kary dla ludzi zamieszanych w liczne afery: skórzaną,
nasienniczą, piekarską czy mięsną, służyły nie tylko wymierzeniu sprawiedliwości.
Miały także stanowić przestrogę.
W1959 r. na ławę oskarżonych
trafił dyrektor Warszawskich Zakładów Garbarskich Eugeniusz Galicki. Ku
niezadowoleniu kierownictwa partyjnego został
on skazany tylko na dożywocie. Minister sprawiedliwości Marian Rybicki
twierdził, że był to efekt „załamania się" sędziego Michała Kulczyckiego,
który za nieposłuszeństwo zapłacił stanowiskiem. W 1960 r. Sąd Wojewódzki w
Kielcach za kradzież skór w spółdzielniach garbarskich w Radomiu i Szydłowcu
skazał już na karę śmierci Bolesława Dedę. Wyciągnięto lekcje z poprzednich
niepowodzeń. Minister Rybicki obiecał, że proces nie będzie przewlekany, a
skład sędziowski skonsultowano z Komitetem Wojewódzkim w Kielcach.
Tym razem z szeregu wyłamał się
jednak prokurator generalny Andrzej Burda, który w marcu 1961 r. wystąpił do
Rady Państwa o ułaskawienie skazanego. On także stracił stanowisko. W sprawie
ułaskawienia wybuchła sprzeczka między przewodniczącym Rady Państwa Aleksandrem
Zawadzkim a Władysławem Gomułką, który kategorycznie zażądał podtrzymania
wyroku śmierci. Zawadzki miał inne zdanie, odburknął Gomułce: „Jak chcesz, to
możesz sam kazać się wybrać na przewodniczącego Rady Państwa, wtedy będziesz
podpisywać [wyroki śmierci]”.
Aby nie dopuścić do podobnych sytuacji
w procesie afery mięsnej, zwołano naradę, w której udział wzięli przedstawiciele
Sądu Najwyższego, Prokuratury Generalnej oraz Wydziału Administracyjnego KC
PZPR. Zgodnie z notatką zastępcy prokuratora generalnego, odnalezioną przez
badającego sprawę Krzysztofa Madeja, spotkanie miało mieć „doniosły wpływ na
sposób merytorycznego zakończenia toczącego się śledztwa oraz na treść wyroku
sądowego, jaki zapadnie w tej sprawie.
Wydaje się, że właśnie te sprawy
gospodarcze dały początek nowemu modelowi działania, który przez lata stosowano
w procesach o szczególnym znaczeniu politycznym. Niektóre wyroki były po
prostu zbyt ważne, żeby pozostawiać je sędziom.
Ustawiona gra
W takim procesie za
udokumentowanie przestępstwa odpowiedzialne były organy ścigania oraz
prokuratura. Syntetyczne wnioski z ich pracy przedstawiano aparatczykom z Biura
Politycznego lub wydziałów Komitetu Centralnego. O dalszych działaniach
decydowano w czasie spotkań w wąskim gremium, które często określano mianem
zespołu. Brali w nich udział przedstawiciele prokuratury, MSW, Wydziału
Administracyjnego KC, a często także Ministerstwa Sprawiedliwości i Sądu
Najwyższego. Przez lata takie zespoły odpowiedzialne były za to, aby wnoszone
akty oskarżenia uwzględniały oczekiwania kierownictwa partyjnego - wybierały
termin rozpoczęcia i listę oskarżonych oraz kształtowały wyroki.
Dowodów na stosowanie takich
procedur dostarczyły dokumenty spraw Jacka Kuronia, Karola Modzelewskiego i
tzw. komandosów przeanalizowane przez Andrzeja Friszke. Kiedy w 1964 r. Kuroń
i Modzelewski wystąpili z krytyką panującego systemu, nad ich sprawą
dyskutowali: członek Biura Politycznego Ryszard Strzelecki, szef MSW Władysław
Wicha, jego zastępca Mieczysław Moczar oraz przedstawiciel Prokuratury
Generalnej.
Kilka lat później, 29 listopada
1968 r„ u Mieczysława Moczara odbyło się posiedzenie w sprawie procesu
komandosów. Brali w nim udział prokurator generalny Kazimierz Kosztirko, jego
zastępca Henryk Cieśluk oraz minister sprawiedliwości Stanisław Walczak i podsekretarz
stanu Franciszek Rusek. Ustalali oni między sobą, kiedy proces powinien się
rozpocząć, ile powinien trwać oraz w ilu grupach sądzić oskarżonych. Nie było
to jedyne takie posiedzenie, o wielu możemy nie wiedzieć, ponieważ takich
spotkań zazwyczaj nie protokołowano. W partyjnych archiwach zachowała się
odręczna notatka, w dużym stopniu nieczytelna, dotycząca ustaleń poczynionych w
grudniu 1968 r. na spotkaniach z uczestnictwem nowego kierownika Wydziału
Administracyjnego KC Stanisława Kani. Można z niej wywnioskować, że sprawę
oskarżenia komandosów omawiano m.in. z ministrem sprawiedliwości oraz prokuratorem
generalnym.
Zachowały się także strzępy
dokumentów dotyczących prac zespołu obradującego w 1969 r. nad losem tzw.
taterników, czyli współpracowników paryskiej „Kultury" zaangażowanych w
przemyt wydawnictw emigracyjnych. Na ich podstawie można stwierdzić, że
prokurator generalny Kazimierz Kosztirko informował szefa MSW Kazimierza
Świtałę o spotkaniu, w czasie którego omawiano m.in. termin rozpoczęcia prac
sądu oraz podjęto decyzję o tym, że „w przypadku złożenia do sądu wniosków o
uchylenie aresztu tymczasowego wobec (...) oskarżonych wnioski takie
należałoby uwzględnić”.
Rozmawiano więc także o kwestiach
znajdujących się w bezpośredniej gestii składu sędziowskiego. Jak ustalił Bartosz
Kaliski, autor świeżo wydanej książki „Kurierzy wolnego słowa
(Paryż-Praga-Warszawa 1968-1970)”, w skład zespołu wszedł kierownik Wydziału
Administracyjnego KC PZPR Stanisław Kania,
sekretarz Komitetu Warszawskiego PZPR Jerzy Łukaszewicz, minister
sprawiedliwości Jerzy Walczak, prokurator generalny Kazimierz Kosztirko, prezes
Izby Karnej SN Franciszek Wróblewski oraz przedstawiciele MSW. Dzięki notatce
wicedyrektora Biura Śledczego wiemy, że w styczniu 1970 r. Kania przekonywał
pozostałych, iż efekt odstraszający już osiągnięto dzięki długotrwałym
aresztom i proces nie jest konieczny. Zaproponował zwolnienie taterników, czemu
jednak sprzeciwił się minister sprawiedliwości, gdyż „sprawa zaszła zbyt
daleko”. Twierdził, że z sytuacji „trzeba wyjść z twarzą” - przeprowadzić
postępowanie do końca i dopiero wtedy zastosować amnestię. Poinformował, że
zapadną wyroki od 2 do 4 lat. Nie mogło być mowy o jakichś nieprzewidzianych
okolicznościach, zapewnił o tym prezes Wróblewski: „»Ulgowe« traktowanie tego
typu spraw wpływa demoralizująco na sędziów”.
Na początku lat 70. podobnie
procedowano w sprawie przeciwko opozycyjnej organizacji Ruch, w której działali
m.in. Stefan Niesiołowski i Andrzej Czuma. Przeprowadzali oni m.in. akcje
wzorowane na małym sabotażu, jak zrzucenie z Rysów tablicy poświęconej
Leninowi czy zniszczenie Muzeum Lenina w Poroninie (zostali aresztowani w fazie
planowania). W połowie 1971 r., kiedy śledztwo wchodziło w końcową fazę, odbyło
się spotkanie w Wydziale Administracyjnym KC PZPR, na którym pojawiło się
kierownictwo MSW oraz reprezentanci Ministerstwa Sprawiedliwości, Sądu
Najwyższego i Prokuratury Generalnej. Omówiono „propozycje prokuratora generalnego
i MSW co do sposobu zakończenia postępowania przygotowawczego”. Aby uniknąć
zbędnego rozgłosu, zrezygnowano z oskarżenia części osób.
Historyk Paweł Sasanka, autor
monografii dotyczącej protestów robotniczych w czerwcu 1976 r., także odnalazł
ślady ręcznego sterowania wymiarem sprawiedliwości. Ustalił, że już 27 czerwca
wiceminister spraw wewnętrznych Bogusław Stachura i dyrektor Biura Śledczego
MSW Tadeusz Kwiatkowski spotkali się w budynku KC PZPR ze Stanisławem Kanią,
ministrem sprawiedliwości Jerzym Bafią i prokuratorem generalnym Lucjanem
Czubińskim. Kania wydał polecenie, aby orzeczenia sądowe były zaostrzane. Polecenie
to zostało wdrożone w życie.
Zespół goni zespół
Podobnie postępowały władze także
w drugiej połowie lat 70. w sprawie Komitetu Obrony Robotników. Kierownictwo
partyjne było podzielone w sprawie działań wobec opozycji demokratycznej.
Jedna grupa, z wiceministrem Bogusławem Stachurą na czele, była przekonana, że
konieczne jest silne uderzenie. Druga, w której prym wiódł Stanisław Kania,
chciała walczyć z opozycją środkami miękkimi.
Jak zauważył Andrzej Friszke:
„Problem opozycji nigdy nie był dyskutowany na posiedzeniach statutowych
gremiów PZPR - Biura Politycznego lub Sekretariatu KC - ale rozmawiano o nim na
nieformalnych spotkaniach i w węższych gronach”. Spotkania te, odbywające się
m.in. w gabinecie Stanisława Kani, doprowadziły do stworzenia nieformalnego
zespołu, w skład którego wchodzili przedstawiciele wybranych wydziałów KC,
reprezentanci kierownictwa MSW, odpowiedniego departamentu SB oraz Prokuratury
Generalnej. W tym gronie dyskutowano, co zrobić z działaczami opozycji:
aresztować czy pozostawić na wolności, sądzić czy nie sądzić, prześladować czy
zostawić w spokoju.
W 1980 r. rozpoczęto przygotowania
do procesu kierownictwa Konfederacji Polski Niepodległej, w tym Leszka Moczulskiego.
Jego partia była uznawana przez władze nie tylko za nielegalną, ale także za
wyjątkowo antyradziecką. Do tego stopnia, że w trakcie oficjalnych rozmowo
wyrok skazujący dopominał się sam Leonid Breżniew. Po jego interwencji szef MSW
Czesław Kiszczak ponaglał swoich podwładnych: „istotne byłyby dla Premiera [Wojciecha Jaruzelskiego] takie [szczegółowe]
dane związane z procesem KPN, które pozwalałyby na niezwłoczną rozmowę z
Ministrem Sprawiedliwości i zwrócenie uwagi, że resort ten (...) winien
przejawiać bardziej czynną postawę lub podjąć określone działania".
Ponownie sięgnięto do sprawdzonych wzorów i powołano zespół do sprawy KPN, pod
przewodnictwem członka Biura Politycznego i zwolennika zaostrzenia represji
gen. Mirosława Milewskiego. W skład zespołu weszli m.in.: kierownik Wydziału Administracyjnego KC PZPR Michał Atłas,
prokurator generalny Franciszek Rusek i jego zastępca Józef Żyta, wiceminister
spraw wewnętrznych Władysław Ciastoń i wiceminister sprawiedliwości Tadeusz
Skóra. Postanowili oni m.in., że „Ministerstwo Sprawiedliwości przygotuje i
przedstawi koncepcję usprawnienia i przyśpieszenia pracy sądu, celem jak
najszybszego doprowadzenia do końca rozprawy sądowej przeciwko przywódcom
KPN". Ostatecznie proces udało się odpowiednio ustawić dopiero w czasie
stanu wojennego przy aktywnym wsparciu ze strony Sądu Najwyższego.
Po wprowadzeniu stanu wojennego,
na początku 1982 r., powołano zespół odpowiedzialny za przygotowanie procesu
grupy liderów Solidarności oraz działaczy opozycji demokratycznej: Jacka
Kuronia, Jana Lityńskiego, Adama Michnika, Henryka Wujca oraz Andrzeja Gwiazdy,
Seweryna Jaworskiego, Mariana Jurczyka, Karola Modzelewskiego, Grzegorza Palki,
Andrzeja Rozpłochowskiego i Jana Rulewskiego. Na czele zespołu ponownie stanął
Milewski, obok którego znaleźli się Czesław Kiszczak, dyrektor Biura Śledczego
MSW Hipolit Starszak, naczelny prokurator wojskowy Józef Szewczyk i prezes Izby
Wojskowej Sądu Najwyższego Kazimierz Lipiński. Z ramienia organizującego
spotkanie Wydziału Administracyjnego KC pojawił się jego kierownik - Michał Atłas.
Obecni byli także prezes Izby Karnej Sądu Najwyższego Bogdan Dzięcioł oraz
prokurator generalny Franciszek Rusek.
Ludzie ci, z racji pełnionych
funkcji, mieli wpływ na kształt aktu oskarżenia, organizację procesów oraz,
można założyć z dużym prawdopodobieństwem, wyrok. Na spotkaniu 19 sierpnia
1982 r. podjęli oni decyzję, by wpierw rozpocząć proces KSS-KOR, a dopiero w
drugiej kolejności zająć się kierownictwem Solidarności. Mirosław Milewski
nalegał, by nie wikłać się w przewlekłe postępowanie: „nie należy dążyć do
uzyskania »wielkich dowodów« (...) wykorzystać należy artykuły Michnika i
Kuronia zamieszczone w prasie zagranicznej (...) można oczekiwać wyroku
skazującego na 3-4 lata pozbawienia wolności (...). Nie powinno być
tasiemcowych zarzutów. W procesie tym nie będzie wyroków śmierci”.
Jacek Kuroń i Adam Michnik z
broniącymi ich adwokatami podczas procesu działaczy KSS KOR, lipiec 1984 r.
Posłuszni sędziowie
Nad przygotowaniem aktów oskarżenia
pracowały wspólnie prokuratura, służby specjalne i KC PZPR. Jednak
uczestnictwo w naradach delegatów z Ministerstwa Sprawiedliwości i Sądu
Najwyższego zmusza do postawienia pytania, czy ustalenia takich zespołów miały
przełożenie nie tylko na kształt aktu oskarżenia, ale także na wydawane
wyroki?
Mimo deklarowanej niezależności
sądów istniała taka możliwość. Ministerstwo Sprawiedliwości mogło w określony
sposób ingerować w pracę sędziów - zgodnie z przepisami można było karać ich za
niepodporządkowanie się poleceniom wydanym przez prezesa sądu czy samego
ministra. Ponieważ przydzielenie sprawy danej osobie miało charakter
zarządzenia administracyjnego, niewygodnego sędziego można było także odwołać.
Nad prawomyślnością sędziów czuwał również Sąd Najwyższy.
O tym, jaka była tajemnica prawidłowego
rozpatrzenia sprawy, mówił w 1982 r. Bogdan Dzięcioł, ówczesny prezes Izby
Karnej SN: „Stara prawda głosi, my sędziowie to pamiętamy, że właściwa
polityka kadrowa stanowi istotną gwarancję prawidłowości orzecznictwa i pełnej
niezawisłości sędziowskiej. Wniosek z tego konkretny: sędzia, który świadomie
nie realizuje linii partii i nie przestrzega obowiązującego prawa, w tym
dekretów stanu wojennego, winien być niezwłocznie odwołany". System mógł
się opierać tylko na ludziach sprawdzonych, których przez lata promowano za
posłuszeństwo.
Roman Kryże, który w 1965 r.
skazywał w procesie afery mięsnej, był w latach 1955-77 sędzią Sądu
Najwyższego. Na potrzeby tej sprawy został specjalnie delegowany, ponieważ
gwarantował odpowiedni wyrok. Wspomniany wyżej Bogdan Dzięcioł był w latach
1975-90 prezesem Izby Wojskowej SN. W 1982 r., jako członek zespołu
Milewskiego, zapewniał on kierownictwo partyjne (pisemnie!), że „istnieją
prawne i faktyczne podstawy do postawienia w stan oskarżenia czołowych
działaczy KOR i Solidarności - w spokojnej, praworządnej atmosferze - i to
stosunkowo szybko (...). Dysponujemy oddaną kadrą, gwarantującą należyte
przygotowanie spraw i dającą gwarancję, że stosunkowo szybko zapadną prawidłowe
wyroki". Na takich sędziach władze mogły polegać.
W1981 r. Adam Strzembosz, sędzia i
członek kierownictwa prawniczej Solidarności, tłumaczył w rozmowach z ministrem
sprawiedliwości, że należy oczyścić środowisko, ponieważ niszczą je
„sędziowie, których wyroki są łamaniem prawa (...) nie chodzi o pomyłki (...)
[oni] »mylili się« nagminnie”. Po 1989 r. postulaty te spełniono tylko
częściowo. Jednak nawet prof. Andrzej Zoll, który przyznaje, że
„podczas obrad Okrągłego Stołu trochę naiwnie zakładaliśmy, że (...) sędziowie
sami się zweryfikują”, wspomina, że z najbardziej skompromitowanej Izby Karnej
SN usunięto prawie cały skład - spośród 30 sędziów po weryfikacji zostało
trzech. Dziś kwestia ta nie jest już aktualna, zdecydowana większość sędziów
dyspozycyjnych wobec władz odeszła w stan spoczynku lub nie żyje.
Tomasz
Kozłowski
Autor jest pracownikiem Biura Edukacji Publicznej IPN,
wiceprzewodniczącym Stowarzyszenia Archiwum Solidarności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz