W tych setkach
doniesień i komentarzy na nasz temat nie było słowa prawdy. Nie braliśmy nigdy
żadnej „kilometrówki", żadnego zwrotu za benzynę. To czysta nagonka
Jacek i Michał Karnowscy rozmawiają z posłem
ADAMEM HOFMANEM
Gdy powiedzieliśmy kilku osobom, że zgodził się pan na
wywiad dla „wSieci", reakcją części było stwierdzenie: „A o czym tu gadać?
Wszystko jasne, temat zamknięty”. To jak, jest o czym gadać?
Temat nie jest zamknięty. Wręcz
odwrotnie: zrobimy wszystko, by przedstawić opinii publicznej prawdziwy stan
rzeczy, zupełnie inny, niż przedstawia to część mediów. Mówię: my, bo poddani
linczowi wraz ze mną koledzy są w takiej samej sytuacji.
Do tej pory milczeliście. Dlaczego?
Przyczyny były dwie. Pierwsza
polityczna - finał kampanii wyborczej. W imię interesu całej formacji
uznaliśmy, że musimy zacisnąć zęby i nie dopuścić do tego, by pomiędzy pierwszą
a drugą turą uwaga mediów znów skupiła się na nas, a nie na wyborach i propozycjach
opozycji. Druga przyczyna była chyba zrozumiała dla każdego - troska o nasze
rodziny. One bardzo to przeżywały i potrzebowały chwili wytchnienia po tym,
jak spadła na nie ta lawina.
Mimo wszystko czy to milczenie nie było błędem? Stworzyło
wrażenie, że w pokorze przyjmujecie wyrok?
Pokora była, ale w stosunku do
interesu Prawa i Sprawiedliwości. Mieliśmy świadomość, że musimy przedłożyć
interes formacji nad osobisty. Ale nigdzie ani słowem nie sugerowaliśmy, że
zgadzamy się z tymi absurdalnymi zarzutami.
Odwrotnie: z każdym dniem nagonki narastała w nas złość na stosowane metody i
przekonanie, że tak tego zostawić nie można, że nie uda się władzy takimi
metodami odstrzeliwać po kolei najbardziej wyrazistych przedstawicieli
opozycji. Podobnie jak nie ma zgody na fałszowanie wyborów.
Co się teraz zmieniło, że
postanowiliście przerwać milczenie?
Dziś jesteśmy po wyborach, te
emocje opadły i mam nadzieję, że pojawi się miejsce na spokojne wysłuchanie, a
nie tylko połajanki w rytmie wojennych bębnów. No i ostatnia zmiana: mamy w
ręku poważne argumenty, coś więcej niż słowo oskarżenia ze strony obozu władzy,
części mediów czy też, co najbardziej kuriozalne, Radosława Sikorskiego,
jednego z głównych bohaterów afery taśmowej, który dziś próbuje być naszym
sędzią. Sędzią we własnej sprawie, bo to przecież on odpowiada za sejmowe
regulacje dotyczące wyjazdów służbowych posłów.
Co to za argumenty?
Zaskoczeni zarzutami pod naszym
adresem wystąpiliśmy do Kancelarii Sejmu o podstawy prawne rozliczania pracy i
wyjazdów parlamentarzystów, przepisy ogólne i wewnętrzne. Jesteśmy po
konsultacjach prawnych i mamy ekspertyzy. Słowem - rozłożyliśmy sprawę na
czynniki pierwsze. Z tej perspektywy ohydę całej akcji widać wyraźnie.
Co konkretnie?
Cały czas działaliśmy w zgodzie z
prawem, obyczajem parlamentarnym i powszechnie przyjętymi zasadami. W żadnym z
setek komentarzy o rzekomych wyłudzeniach, oszustwach, nadużyciach nie było
słowa prawdy.
Zaraz, zaraz. Istota zarzutu
jest taka: wystąpili panowie do Kancelarii Sejmu o zwrot kosztów za przejazd
samochodem, a wcześniej już kupiliście bilety na tanie linie lotnicze.
Wniosek: chcieliście dostać zwrot za wyprawę samochodową, której nie planowaliście.
Zacytujmy: „Jak ustalił reporter Radia ZET, politycy kupili bilety lotnicze na
przelot tanimi liniami z Warszawy do Madrytu dla ośmiu osób na ponad dwa tygodnie
przed otrzymaniem zgody na wyjazd samochodem i na prawie miesiąc przed
pobraniem zaliczki w wysokości 19 779 zł". Wynika z tego jednoznacznie, że
pobrali panowie w sumie prawie 20 tys.
zł. „Fakty” TVN nazywały te sumy „kilometrówką”.
No właśnie, nikt nawet nie
sprawdził, czy owa „kilometrówka” w ogóle istnieje. W naszym przypadku nie ma
czegoś takiego. Z punktu widzenia przepisów Kancelarii Sejmu nie ma znaczenia,
jakim środkiem transportu poseł jedzie za granicę. Do wyboru ma dwie opcje:
zakup biletu przez Kancelarię Sejmu lub ekwiwalent gotówkowy w wysokości
odpowiadającej cenie najtańszego biletu lotniczego na danej trasie.
A „kilometrówka"?
Panowie, tu jest właśnie istota
manipulacji! Powtarzam: niezależnie od tego, czy poseł wyprawia się samochodem,
rowerem, pociągiem, czy idzie pieszo, zawsze, zawsze dostaje tylko i wyłącznie
zwrot w wysokości najtańszego biletu lotniczego. Kancelarii Sejmu nie
interesuje też to, czy jechał sam, czy z kimś, bo nigdy nie zapłaci za podróż
posła więcej, niż zapłaciłaby, gdyby sama kupiła bilet. Nikt nie żąda od posła
wyliczeń, faktur za paliwo, kosztów amortyzacji czy tłumaczenia się, czy wydał
mniej, czy więcej. Dostaje tyle, ile kosztuje najtańszy bilet lotniczy.
To zacytujemy jeszcze
„Fakty” TVN, które donosiły: „20 służbowych
wyjazdów rozliczył w tej kadencji
poseł PiS Adam Hofman. 19 razy wziął tzw. kilometrówkę, razem 53 068 zł.
Mariusz A. Kamiński pobrał 55 tys. zł za 21 wypraw samochodem”. Wynika
z tego jasno, że pan brał „kilometrówkę”.
Cóż mam odpowiedzieć? Nigdy nie
brałem żadnej „kilometrówki”, zresztą nikt jej w Sejmie nie bierze, nie
wypłaca i nie rozlicza. To fakt medialny, czysty wymysł, bez związku z
rzeczywistością. W każdym z tych 19 przypadków jedynymi pieniędzmi, jakie wpływały
na nasze konto, były kwoty stanowiące równowartość ceny najtańszego biletu
wedle stawki ustalonej przez Kancelarię Sejmu.
A jeśli podróż kosztuje
więcej niż bilet?
Wtedy poseł musi dołożyć ze
swoich. Wielokrotnie tak robiłem, gdy musiałem wracać do kraju nagle. Wtedy
jest najdrożej. Mało tego. Jeśli poseł w ostatniej chwili dostaje z Kancelarii
Sejmu bilet lotniczy, a nie ekwiwalent, to już koszty dotarcia z lotniska do
hotelu, koszty przemieszczania się w danym mieście pokrywane są z własnych
środków. Kancelaria Sejmu tego nie refunduje.
Jednak wedle cytowanych
relacji mediów na pana konto wpłynęły w sumie
53 tys. zł za „kilometrówki”. Tak było?
Bzdura. Ponownie powtarzam: nie
brałem żadnej „kilometrówki”. Poseł dostaje bilet lub jego równowartość,
wyjeżdża, korzysta z hotelu, za co Kancelaria Sejmu opłaca fakturę, i koniec.
Zresztą sięgnijmy do pisma Andrzeja Halickiego, które ogłaszano jako rzekomo koronny
dowód przeciwko nam, a w którym wyraża zgodę na nasz wyjazd do Madrytu.
Stwierdza w nim, że posłowie otrzymają „do wypłaty ekwiwalent za podróż
samolotem”. I kropka. Całość tych zatwierdzonych, na trzech delegatów, wtedy 19
tys. zł kosztów naszego wyjazdu, po blisko 6 tys. na głowę, to koszty podróży,
noclegów, w tym diety.
W powszechnej opinii
koronnym dowodem przeciwko panu i pozostałym posłom PiS był dokument „karta
podróży samochodem prywatnym”. Pan go wypełnił, podpisał, a przecież nie
jechał, ale leciał. Dlaczego? Bo innego formularz a umożliwiającego
określenie miejsca i czasu podróży w Kancelarii Sejmu nie ma. Można albo wziąć
bilet od Kancelarii Sejmu, i wtedy niczego takiego się nie wypełnia, albo
samemu organizować wyjazd. I wtedy, niezależnie od tego, czy jedziemy pociągiem,
rowerem, czy samochodem, wypełnia się właśnie „kartę podróży samochodem
prywatnym”. To pismo oznacza tylko tyle, że nie chce się biletu, więc
przysługuje ekwiwalent w wysokości jego ceny. Tak to ustaliła Kancelaria
Sejmu, taki druk przedkładała posłom, tak to od lat funkcjonuje i w ten sposób
są rozliczane podróże wszystkich posłów co najmniej od 2009 r.! W tym
dokumencie nie chodzi bowiem o środki podróży, bo one nie mają przecież wpływu
na pieniądze, które otrzymujemy, ale o określenie czasu przekroczenia granicy.
Te dane służą do obliczenia diet, liczby noclegów itp. To także nie posłowie
określają, jaka kwota przysługuje z tytułu podróży, tylko Kancelaria Sejmu.
Rola posła ogranicza się do poinformowania, czy chce bilet kupiony przez
Kancelarię, czy będzie podróżował na własną rękę. Kancelarii jest obojętne to,
w jaki sposób poseł będzie podróżował, gdyż jej koszt z punktu widzenia Sejmu
jest taki sam.
Jeśli tak, to dlaczego, gdy
wybuchła afera, panowie wydali oświadczenie, w którym stwierdzacie: „Niezwłocznie
po powrocie z Madrytu 4 listopada 2014 r. o godz. 9.00 złożyliśmy na ręce
Przewodniczącego delegacji Sejmu do ZPRE pana posła Andrzeja Halickiego pismo
informujące, że nie pojechaliśmy samochodami, tylko polecieliśmy samolotem
oraz że bilety
wykupiliśmy z własnych środków, a pieniądze na ryczałt na przejazd samochodem
zwrócimy. Dokonaliśmy zwrotu całej pobranej zaliczki za ryczałt na przejazd
samochodami na konto Kancelarii Sejmu RP”. Po co zwracali panowie zaliczkę,
skoro wszystko było w porządku?
Chcieliśmy zamknąć temat, ale nie
rzekomych nieprawidłowości, lecz temat naszych żon. Uznaliśmy, że skoro
okoliczności towarzyszenia nam żon w tym wyjeździe budzą takie emocje, to
uznając wyjazd za prywatny i zwracając zaliczkę, spowodujemy, iż tabloidy
odczepią się od naszych rodzin. Zaczynało to być już groźne: żona nie mogła
bezpiecznie odebrać ze szkoły dzieci. To także była końcowa faza kampanii
wyborczej.
Padają tam jednak słowa:
„pieniądze na ryczałt za przejazd samochodem zwrócimy”.
To skrót myślowy. Poprawnie: ekwiwalent. Chodziło o środki za podróż na własną rękę, zawsze taki sam, równowartość najtańszego biletu, niezależnie od wybranego środka transportu. Już po wybuchu tej nagonki na nas Kancelaria Sejmu potwierdziła oficjalnie na swojej stronie internetowej, że nie ma czegoś takiego jak karta samochodowa, nie wylicza się żadnej „kilometrówki”, a ryczałtu, tego ekwiwalentu za bilet lotniczy, się nie rozlicza. Co ja z nim zrobię, gdy dotrę na miejsce, taniej czy drożej, niż kosztuje najtańszy bilet, to Kancelarii Sejmu nie interesuje. Po żadnej delegacji, po żadnym wyjeździe nigdy nie została mi w prywatnej kieszeni ani złotówka. Odwrotnie - często dokładałem.
To skrót myślowy. Poprawnie: ekwiwalent. Chodziło o środki za podróż na własną rękę, zawsze taki sam, równowartość najtańszego biletu, niezależnie od wybranego środka transportu. Już po wybuchu tej nagonki na nas Kancelaria Sejmu potwierdziła oficjalnie na swojej stronie internetowej, że nie ma czegoś takiego jak karta samochodowa, nie wylicza się żadnej „kilometrówki”, a ryczałtu, tego ekwiwalentu za bilet lotniczy, się nie rozlicza. Co ja z nim zrobię, gdy dotrę na miejsce, taniej czy drożej, niż kosztuje najtańszy bilet, to Kancelarii Sejmu nie interesuje. Po żadnej delegacji, po żadnym wyjeździe nigdy nie została mi w prywatnej kieszeni ani złotówka. Odwrotnie - często dokładałem.
Dlaczego, mając już bilety
na lot do Madrytu, złożyli panowie wniosek, w którym sugerujecie, że jedziecie
samochodem?
Nie sugerujemy. Sugeruje to
formularz Kancelarii Sejmu. Innego nie ma. Nie ma „karty podróży samolotem”,
„karty podróży pociągiem” czy innych druków. Postąpiliśmy uczciwie i
prawidłowo: kupiliśmy bilety lotnicze, a następnie złożyliśmy standardowy
wniosek, który się składa za podróż innym środkiem, niż kiedy bilet zakupiony
jest przez Kancelarię Sejmu. Przy czym w przypadku podróży do Madrytu de facto
decyzja o skorzystaniu z samolotu zapadła w ostatniej chwili. Nadto w obecnych
realiach, które obowiązują w Kancelarii Sejmu, taki system również pozwala na
elastyczne decydowanie o terminie podróży. Dodam, że jako rzecznik prasowy
Prawa i Sprawiedliwości bardzo często musiałem pilnie wracać. Gdybym korzystał
z biletów kupionych przez Kancelarię Sejmu, byłbym uziemiony. Korzystając z
ekwiwalentu za bilet, zyskiwałem mobilność. Nie każdy może liczyć na
przywileje, jakie miał choćby Andrzej Halicki.
O co chodzi?
Przewodniczący Halicki w czasie
sesji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy w Strasburgu wrócił sobie do
kraju, by wystąpić w programie telewizyjnym. I Kancelaria Sejmu kupiła mu
grzecznie dodatkowe bilety. W efekcie jego wyjazd kosztował podatników 7 600
zł, a mój wyjazd, gdy korzystałem z ekwiwalentu, 2 700 zł.
On może odbić piłeczkę: nie
jechał z żoną, nie wdał się w kłótnie
na pokładzie samolotu, nie bawił się tak dobrze jak panowie.
W to nie wnikam, nie interesuję
się życiem prywatnym innych. Jest faktem, że na pokładzie samolotu doszło do
nieprzyjemnego incydentu spowodowanego strachem jednej z pań przed lataniem.
Ludzie na taki stres reagują różnie, zazwyczaj mało racjonalnie. Za to nasze
żony przeprosiły i to chyba temat zamyka. Zresztą z powodu tego incydentu
postanowiliśmy szybko uznać podróż za prywatną i zwrócić pieniądze.
A nie dlatego że w ogóle wybrali się tam panowie z żonami?
Nie. To nic nadzwyczajnego.
Posłowie z różnych krajów często pojawiają się na sesjach Zgromadzenia z
małżonkami. I to jest zrozumiałe: posła całymi tygodniami nie ma w domu, a tu
jeszcze musi jechać na kilka dni za granicę. Wspólny wyjazd oddala ryzyko
kłótni [śmiech]. Oczywiście nie zwiększa to wydatków ze środków publicznych,
podatnik nie płaci za osoby towarzyszące.
Obejrzeliśmy też obrazki z
Madrytu. Nie zachowywali się panowie nazbyt swobodnie?
Najmocniej
epatowano nie obrazami, ale komentarzami do nich. Bo same obrazki nic nie
pokazują. Wieczorem, prywatnie, za swoje pieniądze postanowiliśmy się przejść po mieście, odreagować napięcie
związane z kampanią wyborczą. Nie zachowywaliśmy się agresywnie, nikogo nie
zaczepialiśmy. To powód do niszczenia polityka? Do wybicia zębów?
Nikt panu zębów nie wybił.
To przenośnia. Cała ta operacja
przeciwko nam była precyzyjnie zaplanowana, była próbą uderzenia w splot
słoneczny PiS. Nie jest tajemnicą, że ja i koledzy to duża część sztabu
wyborczego kampanii wyborczych, że byliśmy blisko prezesa, że zbiegało się u
nas sporo nitek, że twardo walczyliśmy.
Kto to zdaniem pana
organizował?
Kiedyś się dowiemy. Na pewno
widać, kto poczuł szansę. Radosław Sikorski skompromitowany aferą taśmową, a
wcześniej Smoleńskiem, tracący zaufanie Polaków i wpływy w PO, uznał sprawę za
okazję do odbudowania pozycji. Ustawił się bezprawnie w roli naszego
sędziego. To tym bardziej cyniczne, że wie, iż w żaden sposób nie złamaliśmy
prawa czy obyczaju parlamentarnego. Co gorsza, Sikorski za pomocników wziął też
skompromitowanych Michała Tomasza Kamińskiego i Romana Giertycha. Wobec tego ostatniego musimy sięgnąć po środki prawne.
Adwokat nie może się zachowywać w taki sposób.
Czyli jaki?
Roman Giertych na łamach mediów
ferował wobec nas wyroki. Jeśli tak czyni adwokat, to łamie wszelkie reguły,
zwłaszcza kiedy nie ma pojęcia o podstawowych regulacjach prawnych, o których
się wypowiada. Proszę zwrócić uwagę na to, że bez zlecenia, bez dostatecznej
wiedzy, sporządził i opublikował wątpliwej jakości opinię prawną, w której
feruje wyrok na nas. Następnie staje się medialnym rzecznikiem oskarżenia. Albo
zatem Giertych jest adwokatem, albo politykiem. Mam nadzieję, że Okręgowa Rada
Adwokacka podzieli nasz wniosek i zakaże mu uprawiania zawodu. W sądzie zaś
spotkamy się z Michałem Kamińskim.
Wróćmy do Madrytu. Po co
panowie tam w ogóle jeździli, skoro, jak twierdziły media, nic tam nie robili?
Nie głosowaliście. Nie chcieliście materiałów dotyczących sesji.
Panowie, po kolei. Materiałów nie
chcieliśmy, bo byliśmy dobrze przygotowani i wiedzieliśmy, co jest tematem
obrad. Decydując się na udział w delegacji do Zgromadzenia, postawiliśmy sobie
jasny cel, i nie był nim udział w obradach od pierwszej do ostatniej minuty.
Większość spraw, które tam stają,
są dla Polski obojętne. Liczą się skuteczność działania i kuluarowe
przedsięwzięcia. Dostrzegliśmy szansę na załatwienie dwóch ważnych spraw dla
Polski. Pierwszą było ograniczenie rosyjskich wpływów. Kiedy rozpoczynaliśmy tę
pracę, konserwatyści byli w jednej frakcji z Rosjanami, PiS zresztą też. To
uniemożliwiało poważną rozmowę o zagrożeniu ze strony Rosji. Przez wiele
miesięcy stawialiśmy żądanie usunięcia Rosjan z grupy i mimo że wielu w to nie
wierzyło, udało się. Dziś po ciężkim boju grupa konserwatywna pracuje bez
Rosjan.
A druga sprawa?
Postawienie sprawy smoleńskiej na
forum Rady Europy. Z Rosjanami w grupie nie było to możliwe, a przecież nikt
nie uwierzy, że ten temat podejmą politycy PO, PSL czy SLD. Do podjęcia
projektu uchwały wystarczy 20 podpisów z pięciu krajów. Nam ciężką pracą udało
się zebrać 45 podpisów deputowanych z 18 krajów i czterech frakcji. Podpisali
się pod projektem uchwały podnoszącej żądanie zwrotu Polsce przez Rosję wraku
tupolewa, w którym zginęła nasza narodowa elita. To oznacza, że ta uchwała w
styczniu stanie się tematem debaty w całym Zgromadzeniu. Duża sprawa, tym
bardziej że polski rząd przeszkadzał nam, jak mógł. I chyba jest oczywiste dla
każdego, że takiej operacji nie przeprowadza się, siedząc od rana do wieczora
na sali obrad, ale podczas bezpośrednich rozmów z posłami, czasem na kolacji,
na nieformalnych spotkaniach. To ciężka praca i tym się zajmowaliśmy całą
trójką. Ta misja została przerwana. Pracowali nad tym też posłowie Zbigniew
Girzyński i Arkadiusz Mularczyk. We wszystkich głosowaniach i pracach ważnych
dla Polski, dotyczących Gruzji czy Ukrainy, udział braliśmy. Mnie media
zarzucały, że głosowałem sześć razy. A ile razy głosował przewodniczący delegacji
Andrzej Halicki? Osiem.
Pada jeszcze jeden zarzut -
bilokacji. Oddajmy głos TVN: „Poseł
zadeklarował, że w dniach 20-25
maja 2013 r. był w Londynie na
posiedzeniu Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. [...] W środku swojego
oficjalnego terminu pobytu w Londynie był jednak w Warszawie. 23 maja 2013 r. Hofman gościł
w RMF FM”. Jak pan to zrobił?
Cieszę się, że panowie o to
zapytali. Nie było żadnej bilokacji. To zarzut oparty na dokumentach, które
rzucił dziennikarzom mistrz taśmowy Radosław Sikorski. Przykre tylko, że osoba
pełniąca funkcję marszałka Sejmu posługuje się niepełnymi, zmanipulowanymi
danymi. Komisja odbyła się 21-22 maja. Jeśli rozpocznie się podróż 22, to 23
można być w Warszawie. Chcąc pokazać prawdziwy obraz, Sikorski powinien dodać,
że delegację Kancelaria Sejmu rozlicza na podstawie faktur za noclegi. Zresztą
z zaprezentowanych przez Kancelarię danych wyniknęła też bilokacja Halickiego
i innych posłów. Ale że Halicki ma kolegę Sikorskiego, to szybko na stronie
Sejmu pojawiły się wyjaśnienia. Nam takiej szansy nie dano. Cóż, wiemy, że dziś
władzy wolno dużo więcej niż opozycji. Ja nie mam zaufania do działań
Sikorskiego.
Ale media mówiły aż o trzech
podejrzeniach pana bilokacji.
Wszystkie trzy sytuacje wyglądały
tak samo: wracałem wcześniej, skracałem delegacje albo pismem, albo na
podstawie faktur. Zwrot zaliczki Kancelaria pobierała z konta. Nie było więc
żadnej bilokacji! Ani u mnie, ani u moich kolegów, którzy też tak postępowali.
Na tych przykładach wyraźnie widać skalę manipulacji i nagonki wobec nas. Nie
sądziłem, że na takim kłamstwie można zbudować taką historię. Tak nas wrobić.
Władze PiS też temu uległy?
Jarosław Kaczyński oświadczył, że panowie nie dorośli do polityki i dlatego
muszą odejść z partii. Jak pan to przyjął?
Rozumiałem sytuację, w której
znalazł się Jarosław Kaczyński. Był środek kampanii, nagonka potężna, szans na
spokojne wytłumaczenie żadnych, a lider partii jest w rozjazdach, jest w
Szczecinie. Być może w tamtym momencie nie
miał innego wyjścia. A my jesteśmy doświadczonymi politykami i zdajemy sobie
sprawę z tego, że są momenty, w których interes całej formacji jest najważniejszy.
Szansa na wygranie wyborów przez PiS była takim interesem. I PiS wygrało, mimo
że później było to „ukradzione zwycięstwo”.
I co dalej? Będą się panowie
za chwilę spowiadali „Wyborczej”?
Proszę, by panowie przestali nas
obrażać. Choć faktycznie ofert tego typu było już sporo. Sugerowano, że jeśli
zaatakujemy Kaczyńskiego, naplujemy na PiS, to nasze problemy się skończą, a my
dostaniemy jakiś ochłap od władzy. Ale ktoś nas najwyraźniej pomylił z Michałem
Kamińskim czy Kazimierzem Marcinkiewiczem. Jesteśmy poważnymi ludźmi, wbrew
medialnym sugestiom bardzo ideowymi. Przyszliśmy do PiS, bo uważaliśmy, że
przez tę formację i pod przywództwem Jarosława Kaczyńskiego wiedzie droga do
zmiany w Polsce. Nadal tak uważamy. A nawet bardziej, bo kraju, w którym można
sfałszować wybory i zdmuchnąć ordynarnymi kłamstwami oraz pomówieniami trzech,
a już właściwe czterech polityków opozycji, nie można uznać za demokratyczny.
Jeśli w Polsce można wyszydzać publicznie dwóch byłych premierów Polski za to,
że ośmielili się wyrazić wątpliwości co do prawomocności wyborów, to oznacza,
iż każdy może zostać zniszczony, jeżeli zada niewygodne pytanie o prawomocność
i genezę obecnego systemu. My takich pytań nie baliśmy się zadawać.
Żal Kaczyńskiego do panów
wydawał się autentyczny.
Cóż, Trzej Muszkieterowie też nie
zawsze byli przez króla głaskam, a jednak walczyli dla niego i sprawy z
zapałem. My jesteśmy tacy sami. Richelieu nie zwycięży.
Liczy pan na powrót do PiS?
To nie jest pytanie na dziś.
Najpierw muszę oczyścić swoje dobre imię. Będziemy walczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz