piątek, 2 grudnia 2016

Dziewczynka z zapałkami



Publicystka Telewizji Trwam, teolog dr hab. Urszula Dudziak ma stworzyć nową podstawę programową do wychowania do życia w rodzinie. Już za rok nastolatki będą uczyć się z zatwierdzonych przez nią podręczników.

Studenci Katolickiego Uniwer­sytetu Lubelskiego nazywają ją Papaja: od tytułu popularnej piosenki jej imienniczki Urszu­li Dudziak. - Dam sobie głowę uciąć, że nigdy jej nie słyszała. Nie tylko dlatego, że nie lubi jazzu, ale również z powodu stylu życia piosenkarki i roz­wodów - mówi jeden z doktorantów dr hab. Urszuli Dudziak. I dodaje, że jej lista zabronionych piosenek, książek czy zachowań jest długa. Nie czyta prasy poza „Naszym Dziennikiem”. Nie ogląda telewizji z wyjątkiem Telewizji Trwam. Nie rozmawia z dziennikarzami z laic­kich mediów. Nie wpuszcza na wykłady nikogo spoza uczelni. Nie odbiera telefo­nów od obcych i zabrania pracownikom KUL rozmów o swoim życiu prywatnym.
O tym, że jest mężatką, świadczy jedynie dedykacja na jej habilitacji z teologii pa­storalnej: „Mojemu Mężowi, bez którego ta praca by nie powstała”. Dr hab. Urszula Dudziak żyje - jak mówi - dla zbawienia wiecznego. A życie doczesne filtruje pod kątem zbawienia innych. Głównie kobiet.
   Na początku kariery naukowej jeszcze chyba chciała je zrozumieć. W1982 r. jako studentka psychologii KUL badała dwie grupy kobiet - matki i kobiety dokonujące aborcji. Miała szerokie pole do popisu, bo w PRL przerywanie ciąży było dopuszczal­ne ze względu na ciężkie warunki życiowe.
I nadużywane, bo z przytaczanych przez nią statystyk wynika, że w latach 80. na dwa porody przypadał jeden zabieg. Zauważy­ła, że uświadamianie odbywa się głównie przy trzepaku, bo - co też wynika ze staty­styk - tylko 6 proc. Polaków słyszy o seksie w szkole. Wypunktowała, że dwu na stu rodaków wie co nieco o antykoncepcji, o poradniach planowania rodziny mało kto słyszy, a większość kobiet „dokonujących interrupcji” ma mężów i dzieci. Dziwiło ją, że te, które zdecydowały się na przerwanie ciąży, nie chciały powiększać rodzin, ale nie stosowały żadnych środków zaradczych.
I - przede wszystkim - współczuła kobie­tom. Przytacza ich słowa: „Nie znam żad­nych metod antykoncepcji i musiałam się na to zdecydować”. „Nie zrobiłabym tego, gdybym miała lepsze warunki i w sklepie można było coś dostać”. „Mieszkamy w su­terenie, mamy jeden pokoik, brakuje wody i jest grzyb na ścianie. Urodzić dziecko, któremu byłoby ciężko, to lepiej nie uro­dzić”. „Mam 45 lat, nie wypada w tak póź­nym wieku mieć dzieci, iść z wózeczkiem po osiedlu”.
   Na podstawie rozmów napisała pracę magisterską „Osobowość kobiet przery­wających ciążę”. We wnioskach zauważa, że te, które zostały matkami, i te, które poddały się aborcji, niewiele się od siebie różnią. Są wierzące, uznają role matki, żony i gospodyni za męczeństwo i tak samo skarżą się na słaby kontakt i złe po­życie z mężem. Za pracę dostała nagro­dę rektora, ale na KUL pojawiły się głosy, że mgr Dudziak jest za mało radykalna.
   Prowadzi zajęcia z psychoprofilaktyki, ale szuka swojej niszy. Jest ambitna, energiczna, nie odpowiada jej siedzenie w książkach. Jako jedna z pierwszych w Polsce robi międzynarodowy certyfikat uprawniający do nauczania naturalnych metod planowania rodziny w zakresie metody objawowo-termicznej. Działa w Towarzystwie Odpowiedzialnego Rodzi­cielstwa, prowadzi kursy NPR dla nauczy­cieli i katechetów. Kiedy wraz ze zmianami politycznymi KUL podupada, a większość wykładowców odpływa do prywatnych uczelni, znajduje pomysł na siebie. Czyli walkę ze źródłem upadku wartości: anty­koncepcją. Zaczyna drugie studia, teolo­gię. Dzięki nim utwardza kurs. Już nie pyta o źródła i skutki niewiedzy o pigułkach czy prezerwatywach. Piętnuje grzech anty­koncepcji jako ubezpłodnienie człowieka, czyli zniszczenie jego naturalnej, bo danej od Boga, płodności. A idące za antykon­cepcją nastawienie na przyjemność sek­sualną pozbawia akt płciowy celu prokrea­cyjnego i jednoczącego. A więc prowadzi w stronę rozpusty, rozwodów i upadku. Jedynym ratunkiem dla społeczeństwa - przekonuje - jest propagowana przez nią metoda objawowo-termiczna.
   Klimat polityczny zaczyna jej sprzyjać. Wraz z dojściem do władzy PiS negocjuje 60 godzin obowiązkowych ćwiczeń z na­turalnego planowania rodziny. Ale kiedy zaczyna rządzić PO i władze KUL likwi­dują Katedrę Psychofizjologii Małżeństwa i Rodziny, traci połowę zajęć. Wtedy znaj­duje kolejnego wroga: tym razem szkołę, w której decydują się losy fakultatywne­go do tej pory przedmiotu „wychowanie do życia w rodzinie”. Nawołuje do walki w obronie najmłodszych, bo wychowanie w aprobacie dla antykoncepcji prowadzi do nadmiernego zainteresowania seksem. Stąd tylko krok do kolejnych zagrożeń, czyli masturbacji i pettingu. „Koncen­tracja na własnym narządzie nie zastąpi bogactwa osobowego kontaktu dwojga. A żałosna próba dostarczenia sobie same­mu przyjemności seksualnej ogranicza człowieka i zubaża”. Przy tym, jak prze­konuje, skutki masturbacji biją nie tylko w jednostkę, ale również w społeczeń­stwo, powodując obniżenie jego poziomu intelektualnego i wykształcenia. Fiksacja na sferze genitalnej wpływa też niekorzyst­nie na życie towarzyskie i zawodowe. A jeśli dojdzie do tego petting, czyli „szczególny rodzaj masturbacji we dwoje”, w nasto­latku utrwali się seksualny egoizm. Który popchnie go do druzgoczącej wszystko grzesznej inicjacji seksualnej.

Radykalizm popłaca. Jako ekspert od właściwych zasad współżycia mał­żeńskiego bocznymi drzwiami wcho­dzi do polityki. Zostaje sejmowym eks­pertem do spraw młodzieży, członkiem Krajowego Zespołu Promocji Naturalne­go Planowania i rzeczoznawcą podręcz­ników wychowania do życia w rodzinie. Kiedy w programie WDŻ nie udaje się przeforsować jedynego dopuszczalne­go modelu relacji damsko-męskiej, czyli małżeństwa („wskutek nacisków lobby laicko-permisywnego i homoseksual­nego”), dociera bezpośrednio do nauczy­cieli. Jako wykładowca Wojewódzkiego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli uczy wychowania do życia w rodzinie w Lubli­nie, Chełmie i Zamościu.
   Tłumaczy pedagogom, że jeśli nastola­tek współżył w WC w restauracji, potem będzie go do WC ciągnąć. Jeżeli wcześniej coś wypił, potem nie będzie umiał współ­żyć bez alkoholu, a jeśli miał wyrzuty sumienia, poczucie winy będzie sie­dzieć w nim nawet do późnej starości. W związku z czym dla własnego dobra, aby nie narażać się na wyrzuty sumienia, musi z inicjacją poczekać do ślubu. Wcze­śniej - co nauczyciele powinni powtarzać uczniom - winien ustrzec się przed ducho­wym złamaniem, czyli zaliczyć etap „sek­sualnego milczenia”. Pokusę masturbacji zwalczyć wczesnym wstawaniem. Petting uznać za grzech przeciw czystości. Poddać się nowej fali, która przyszła z USA, czyli wstąpić do ruchu „Prawdziwa miłość cze­ka”, czytać świadectwa innych powstrzy­mujących się od seksu na łamach miesięcz­nika „Miłujcie się”. Albo powtarzać sobie: „Nie spiesz się przyjacielu! Przeżyjesz wiele pięknych nocy miłosnych, ale mało która dostoi tamtej chwili, gdy speszony spoco­ną dłonią wręczałeś dziewczynie pierwszy bukiecik fiołków”.
   Zaczyna pojawiać się - jako ekspert namaszczony przez PiS, ale też katolicki psycholog i teolog - w Telewizji Trwam i wypowiadać się w „Naszym Dzienniku”. Jej pozycja rośnie. Konferencje o świętości życia, które organizuje na KUL, stają się coraz dłuższe i bogatsze w prelegentów. Ci potem zapraszają ją na własne konfe­rencje. O świętości życia w pracy gineko­loga położnika opowiada prof. Chazan, a znany z organizacji Narodowych Mar­szów w Obronie Życia dr inż. Antoni Zięba piętnuje aborcję. Mimo to wciąż - czy to w publikacjach, czy podczas konferencji, na które zapraszają ją stowarzyszenia pro life - szuka zagrożeń i wrogów.
   Coraz częściej używa słowa „permisywne” na określenie rozwiązłości sek­sualnej. Permisywne są przede wszyst­kim kobiety, które, zamiast śledzić swój cykl, wybierają środki antykoncepcyjne, w odróżnieniu od NPR łatwe i wygodne. Zapewniają w ten sposób zbyt zagranicz­nym koncernom produkującym pigułki i prezerwatywy. Do koncernów dołącza­ją się politycy, którzy wciskając Polakom kondomy, chcą osłabić ich liczebność. Ale przede wszystkim permisywni i do tego laiccy, czyli niewierni zasadom moral­nym, są nauczyciele wychowania do życia w rodzinie. W większości „z mentalnością ukształtowaną w PRL”, skupieni na przy­jemnościach zamiast na życiu wiecznym. Swoim i uczniów.
   Szybko nauczyciele - a głównie nauczy­cielki, o których pisze, że „totalnie dezakceptują normy moralne na rzecz hedonizmu” - stają się jej wrogiem numer jeden. Punktuje wyrządzane przez nie szkody: za­burzenie rozwoju psychoseksualnego dzie­ci, zawężanie prawdy o człowieku do sfery genitalnej, promocja kondomów zamiast formowania cnoty czystości. W opozycji stawia katechetów, którzy negatywnie
oceniają nie tylko seks przedmałżeński, ale też praktyki masturbacyjne. I - co według niej ważne szczególnie teraz - zachęcają do współczucia i leczenia niezgodnego z prawem Bożym homoseksualizmu. Oni, w opinii Dudziak, naprawdę troszczą się o młodych ludzi. I to właśnie z myślą o nich broni wprowadzenia do szkół zmodyfiko­wanego pod dyktando środowisk homo­seksualnych podręcznika „Wędrując ku dorosłości”. Bezskutecznie, bo z popraw­kami - m.in. wykreślonym fragmentem o tym, że homoseksualistów trzeba leczyć - trafia do księgarń. „Laicko-permisywne środowiska będą zawsze z nami walczyć” - przekonuje w Radiu Maryja.

Mimo to laicko-permisywni korzysta­ją z jej konspektów dla gimnazjum na godzinach wychowawczych, kate­chezach i lekcjach wychowania do ży­cia w rodzinie. Polecają je na forach in­ternetowych. Piszą, że opracowane przez nią tabelki do skserowania i wklejenia do zeszytu są przejrzyste i jednoznacz­ne. Na przykład ta o różnicach między antykoncepcją a naturalnym planowa­niem rodziny. Po stronie antykoncepcji: eliminowanie i niszczenie płodności. Po stronie naturalnego planowania: nie ma elementu niszczenia. Po stronie an­tykoncepcji: niebezpieczeństwo poczęcia dziecka z defektem. Po stronie NPR: nie powodują zagrożenia dla zdrowia dziecka. Do tego jasne wskazówki, np. gdzie kupić idealny na lekcje o aborcji plastikowy mo­del „dziecka 10 tygodni od poczęcia”.
   Albo nieoceniony podczas lekcji na te­mat istoty seksualności człowieka pomysł z wykorzystaniem pudełka zapałek, który ma pokazać, czym różnią się mężczyźni i kobiety. Kiedy nauczyciel poprosi o pod­niesienie pudełka, chłopiec pochyli się, a dziewczynka przykucnie. Gdy każe za­palić zapałkę, chłopiec potrze o trzaskę od siebie, a dziewczynka do siebie. A kie­dy przyjdzie ją zgasić, ona dmuchnie, a on potrząśnie ręką. To powinno napro­wadzić uczniów na (dokładnie wypisane) wnioski na temat istoty płciowości. Czyli: „Musimy być inni. Nie można być zniewieściałym chłopakiem lub schłopiałą panną. Widzimy więc potrzebę dorastania w środowisku rówieśników tej samej płci.
Jest to naturalne, że chłopcy trzymają się razem, a dziewczynki razem. (...) Sposób ubierania się dziewcząt może rozbudzać podniecenie u chłopców”.
   Były doktorant: - Marzył jej się autorski podręcznik totalny. W stu procentach ka­tolicki, z poradami na temat naturalnego planowania rodziny. Próbowała go prze­forsować, ale wciąż trafiała na opór MEN. Frustrowało ją to. Odżyła, kiedy PiS doszło do władzy i minister Anna Zalewska za­proponowała jej opracowanie nowej pod­stawy programowej - wspomina. Zaczyna coraz głośniej mówić (i pisać) o odsunięciu od pracy nauczycieli, którzy myślą inaczej niż ona. Tryska pomysłami na stworzenie sprawnego aparatu nacisku i eliminacji la­ickich. I włączenia do walki rodziców, któ­rzy powinni zwracać uwagę na stan cywil­ny nauczyciela. „Rozwiedziony albo żyjący w konkubinacie może negatywnie wpły­wać na postawy uczniów”. Na ich sytuację rodzinną powinni też zwracać uwagę dy­rektorzy i nie dawać im zajęć wychowaw­czych. Warto też pamiętać - przekonuje Dudziak-że pochodzenie inteligenckie nie zawsze idzie w parze z formacją religijną. „Więcej osób aprobujących katolicką mo­ralność małżeńsko-rodzinną wywodzi się ze środowisk robotniczych i chłopskich”.
   Wróg czai się też poza pokojem nauczy­cielskim. Może wejść do szkół pod postacią prelegentów czy studentów organizujących pogadanki np. o AIDS. Dlatego wszystkich z zewnątrz - z wyjątkiem studentów KUL i toruńskiej uczelni Ojca Rydzyka - nale­żałoby poddać rozmowom diagnostycz­nym, przeprowadzonym przez zespoły szkolne z katechetami na czele. Komisje weryfikacyjne sprawdziłyby postawy pre­legentów wobec inicjacji seksualnej, wier­ności małżeńskiej, masturbacji, zachowań homoseksualnych czy znajomości metod rozpoznawania płodności. Do szkół wcho­dziliby oczywiście wyłącznie zwolennicy moralności katolickiej. Dla innych drzwi zostałyby na zawsze zamknięte.
Zamknięta dla nich powinna też być kasa państwa. „Dotacje powinny obejmować wyłącznie wychowanie do miłości i odpo­wiedzialności”. Uratowane w ten sposób dzieci, już draśnięte grzechem, powinny trafić do Katolickich Stowarzyszeń Mło­dzieży, Ruchów Światło Życie czy Kręgów Domowego Kościoła. Tam starsi, z właści­wym podejściem do życia, pokażą im, jak unikać pornografii, zachowywać skrom­ność w ubiorze czy umiarkowanie pościć. Młodsi, jeszcze niezepsuci, dostaną do rąk podręcznik totalny - zrealizowane po latach walki marzenie dr hab. Urszuli Dudziak.
Elżbieta Turlej
W tekście wykorzystałam wypowiedzi dr hab. Urszuli Dudziak z Radia Maryja i fragmenty jej publikacji dostępnych w czytelni KUL.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz