poniedziałek, 5 grudnia 2016

Schabowy z Łupaszką



Gdy nadejdzie czas, nowym Jarosławem Kaczyńskim zostanie góral ze Szczecina Joachim Brudziński

Wojciech Cieśla

Jeśli w partii z jakiegoś po­wodu zabraknie prezesa, zastąpi go Jojo - uważa po­seł PiS, który przez kilka lat pracował w biurze partii na Nowogrodzkiej. - Dekadę temu był na cenzurowanym, ale wrócił, mozolnie wydreptał nową ścieżkę do naczelnika i dziś to on jest jego najbliższym współ­pracownikiem. Zabiera go na łódki, na pizzę do Szczecina i w Beskidy.
   Po listopadowym kongresie PiS Bru­dziński ma w terenie mocne zaplecze. Jest wiceprezesem partii, szefem Komi­tetu Wykonawczego PiS, kimś w rodzaju sekretarza generalnego, który kontrolu­je struktury terenowe. - Wszędzie ma lu­dzi, którzy coś mu zawdzięczają - uważa rozmówca „Newsweeka”.
   Scena z rady politycznej PiS, głos ma Jarosław Kaczyński: - Gdyby mi się noga złamała, to wiecie, za wszystko odpowia­da Joachim.

MARYNARZ SĄDECKI
Mówi o sobie, że jest „lachem sąde­ckim”. Uwielbia rejon Nowego Sącza, gdzie się wychował. Tam spędza wolny czas.
   Brudzińscy mieszkają w Trzycierzy w gminie Korzenna. Chłopak chce zostać marynarzem. Pakuje manatki i młodość spędza w bursach oraz internatach. Uczy się w Świnoujściu w szkole rybołówstwa morskiego.
   Grzeczny nie jest. Gdy trafi do Warsza­wy jako poseł, o prawdziwych lub urojo­nych grzechach młodości Brudzińskiego opowie w tygodniku „Nie” jego były na­uczyciel. Wersji o wybrykach nastolatka jest kilka - miał być niesłusznie oskarżo­ny o zdemolowanie pociągu. Lub o napa­dy na młodszych kolegów. Wyrzucony ze szkoły.
   Źródłem rewelacji o młodości posła PiS jest były dyrektor szkoły - średnio wiarygodny, związany z SLD, w Świnouj­ściu mający opinię politruka. Brudziński publicznie - jak mówi: „po chrześcijań­sku” - mu wybacza.
   Pod koniec PRL Brudziński zdaje na BUSZ - tak studenci nazywają miej­scową Alma Mater, od „Bolszewicki Uniwersytet Szczeciński”. Studiuje po­litologię. Na działalność w opozycji się nie załapuje. - Żadnych ulotek, akcji, nic - mówi jeden ze szczecińskich zna­jomych posła. - Jedynie duszpasterstwo u jezuitów. Achim był nudny jak tapeta w kwiatki. Odhibernował się politycznie jak bohater filmu Woody’ego Allena, po 1989 r., w innej rzeczywistości.

CZTERNASTU CZŁONKÓW Z KOMÓRKI
Joachim Brudziński pomaga racz­kującemu Porozumieniu Centrum (PC), kręci się przy kampaniach wybor­czych. Gdy reporter „Naszego Dzien­nika” spyta go o ten wybór, odpowie szczerze: - Nie było alternatywy. Miałem pójść do Unii Demokratycznej?
   To o takich jak on będzie się potem mówiło: zakon PC. Dawni członko­wie Porozumienia Centrum, którzy nie zwątpili w szefa. Najwierniejsi z wier­nych. Gdy w 2001 r. Brudziński zakłada komórkę PiS w Szczecinie, ma czterna­stu członków.
   Lokalna prasa wspomina o nim dopiero w 2002 r., gdy zostaje szefem regionu PiS.
   Z czego żyje? Po drodze jest rzeczni­kiem Urzędu Morskiego i dziennika­rzem Polskiego Radia. Zaczyna nawet pracę doktorską na Wydziale Historii UAM, której do dziś nie skończył.
   Jedną z niewielu samodzielnych od­dolnych akcji szczecińskiego PiS jest tworzenie „Czarnej księgi czarnych charakterów”. Księga ma zweryfiko­wać starostów, burmistrzów i radnych pod kątem uczciwości. Ale pomysł jakoś umiera.
   Wie, że polityka to teatr. Prywatnie lubi się z posłem PO Sławomirem Ni- trasem. Publicznie - sądzi się za słowa, że Nitras skutecznie załatwia dla swo­ich kolegów z PO sprawy w szczecińskim magistracie.

KRZYSIEK GASI WYSKOKI JOACHIMA
Jedenaście lat temu, tuż przed pierwszym rządem PiS, Brudziński jest nieznanym działaczem ze Szczecina. Na dokładkę bez sukcesów. Takim, którego już kojarzy prezes, ale który nie wybija się w partii.
   Brudziński nie ma sukcesów, bo Szcze­cin to miasto czerwone. Układu nikt się tu nie boi, lustracją nie ekscytuje. W naj­lepszych czasach prawica ma notowania niewiele lepsze od SLD, ale gdy Brudziń­ski zostaje szefem regionu, szczecińskie PiS dobija już do tysiąca członków. Do Sejmu wprowadza sześciu posłów i sena­tora. Awans do dużej polityki przychodzi w dobrym momencie.
   W 2005 r. Joachim Brudziński jest jeszcze posłem z drugiego szeregu. Ale szybko idzie w górę. Nieco rok po wy­borach, w 2006 r., Jarosław Kaczyński zostaje premierem. A co z partią? Ten moment to przełom w karierze Brudziń­skiego - zostaje sekretarzem general­nym partii. I to z rekomendacji prezesa.
   Ma jeździć po terenie i ustawiać dzia­łaczy, rozwiązywać spory. Pod nieobec­ność prezesa sekretarz generalny to jedna z najważniejszych osób w PiS.
   Ale w 2007 r. rząd PiS upada, są przy­spieszone wybory.
Mówi mój rozmówca z Nowogrodz­kiej: - Trzeba pamiętać, jakwtedy wyglą­dała partia. To nie było PiS Błaszczaka i Brudzińskiego, tylko Putry i Gosiew­skiego. Krzysiek Putra gasił niegrzeczne wyskoki Joachima, Przemek Gosiewski był szefem zespołu pracy państwowej. Joachim nie miał szans na poważniejszą fuchę w PiS. A tę, którą dostał, schrzanił.

WPADKA Z PODPISAMI
Struktury, którymi zarządza Bru­dziński, nie dają rady. PiS przegrywa wybory, Jarosław Kaczyński przez długi czas właśnie jego obarcza winą za klęskę. Opowiada jeden z działaczy: - Odpowia­dał za zarejestrowanie list wyborczych. Asem na warszawskiej liście PiS do Se­natu miał być Jan Olszewski, były pre­mier. Okazało się, że nasi nie dostarczyli odpowiedniej liczby podpisów poparcia. Zabrakło kilkuset.
   Za wpadkę odpowiada Brudziński. - Na konwencji w Szczecinie bał się zbli­żyć do prezesa - wspomina jeden z jego partyjnych kolegów.
   - Po wyborach prezes zabrał mu funk­cję, posadził za biurkiem na Nowogrodz­kiej, w pokoju obok Jarka Zielińskiego. Zieliński miał go pilnować. Joachim naj­pierw zamknął się w sobie, przeżywał. A potem jakoś tak zakręcił, że trafił do pokoju piętro wyżej, kanciapy po Lechu Kaczyńskim. A w sekretariacie u Zieliń­skiego zostawił tylko asystenta, Pawła Szefernakera.
   - Po co?
   - Żeby pilnował Zielińskiego.

NIE JESTEM SILNYM FACETEM
Los się odwraca pół roku przed smo­leńskiem. Jesienią 2009 r. Brudziński zostaje szefem komitetu wykonawcze­go. Ma odpowiadać za struktury w tere­nie. Właśnie zaczął się odpływ działaczy do Solidarnej Polski.
   Brudziński liczy na odpuszczenie win. Rzuca się w wir pracy. Jeździ po Polsce, organizuje spotkania. W ciągu roku zali­cza 50 wyjazdów, odwiedza 100 miejsco­wości, wozi po kraju Kaczyńskiego.
   W kwietniu 2010 r. rozbija się samolot w Smoleńsku. Brudziński jest na miej­scu katastrofy obok prezesa. Rok później udziela emocjonalnego wywiadu Teresie Torańskiej. Mówi: - Odkryłem, że wca­le nie jestem silnym facetem. Człowiek na potrzeby bardzo zmedializowanej po­lityki przyjmuje dość atrakcyjną pozę twardziela, który wchodzi w zwarcia, jest wyszczekany, pyskaty, czasem aro­gancki, nawet chamski, niestety, i nagle w obliczu tragedii pęka jak bańka myd­lana. Zobaczyłem w sobie emocjonalną słabość.
   Poseł PiS: - Ładny był ten wywiad. Zo­stał zapamiętany. Ale kompromis? Nie wie, co oznacza to słowo. Granice? W po­lityce ich nie ma.

OWCZAREK
Brudziński po Smoleńsku wychodzi z drugiego szeregu.
   - Jest jak młodsza wersja Adama Lipiń­skiego, najbliższego człowieka Kaczyń­skich - mówi jeden z posłów PiS. - Z tym że Adam nigdy nie wyszedł z cienia.
   Coraz częściej pojawia się w mediach. Wypada swobodnie, jak przystało na by­łego dziennikarza. Ma twarde poglądy, poza ekranem dużo uroku.
   - Jarek specjalnie dla Joachima zmie­nił statut partii, żeby mu stworzyć sta­nowisko. Zakres obowiązków wyznaczył mu osobiście - wskazują koledzy z partii.
   Wcześniej w mediach najczęściej bry­luje Jacek Kurski, nazywany bulterierem PiS. Brudzińskiego „Gazeta Wyborcza” nazywa owczarkiem. Takim, co pilnu­je partii jak stada owiec. Zagoni albo obszczeka, kogo trzeba. - Brudziński to zacny chłopak, ale ma trudności z for­mułowaniem sensownych myśli - pod­sumuje Ludwik Dorn.
   Gdy w 2011 r. Jacek Kurski wylatuje z PiS, Brudziński zajmuje jego miejsce. Ma talent: to fighter, zabijaka.
   Kampanie wyborcze to jego teryto­rium. Twarde razy, drwina z przeciw­nika, czasem chamska odzywka. Długie godziny w autobusach, szybkie wpisy na Twitterze, refleks i szyderstwo.
   Zmienia się. Zamiast ciemnego gol­fu biała koszula i garnitur. Wciąż lubi wrzucić do sieci zdjęcie talerza z ulubio­ną kaszanką. Albo takie: na stole schabo­wy, czerwone wino, za stołem Brudziński w koszulce z Łupaszką.
   Nie unika ostrych komentarzy w me­diach. Gdy w czasie debaty wyborczej młodzieżówka PO wspiera Donalda Tu­ska w debacie z Jarosławem Kaczyń­skim, Brudziński komentuje: - Hołota.
   O Ludwiku Dornie mówi, że „to taki wyleniały, a co gorsza zgorzkniały we­zyr, któremu już pozostało tylko kisze­nie czosnku czy ogórków”.
   O Sławomirze Nowaku: „Szkoda go, taki ładny był, amerykański”.
   O aktorce Annie Musze, że „za okupa­cji za takie opinie mogła stracić włosy”.

GALARETKA NA ŚCIANIE
Pięć lat temu po raz pierwszy po­kazuje inne oblicze - w ustawianej sesji na kajakach w „Fakcie”. „Ależ on ma piękną żonę” - rozpływają się re­daktorzy. Zdjęcia: państwo Brudziń­scy w kajaku, państwo Brudzińscy na brzegu, pocałunek Brudzińskich. Ty­tuł „Joachim i Arietta Brudzińscy na romantycznej wyprawie kajakowej”.
- Ocieplać wizerunek jednego z najtwar­dszych zawodników PiS to jak przybijać galaretkę do ściany. Można próbować, tylko po co - mówi jeden ze szczeciń­skich posłów.
   - Joachim się radykalizuje - uważa pracownik PiS z Nowogrodzkiej. - Wie, że jest następny. Że Jarosław ma sie­demdziesiątkę na karku. Wyczuwa wiatr. Ma intuicję. Raz mieliśmy w Poznaniu pasztet, radnej od nas nie podobało się, że zwierzęta w zoo kopulują na oczach dzieci. Ludzie z Poznania prosili, żeby ją „schować”, a Achim zdecydował, żeby wystartowała. I co? Wyprzedziła konku­rencję z SLD o ponad tysiąc głosów.
   13 grudnia 2014 r., Warszawa, na „mar­szu w obronie demokracji i wolności mediów”, który zorganizowało PiS, Bru­dziński przyćmiewa wszystkich. Krzy­czy do ochrypnięcia, dyryguje tłumem, dwoi się i troi.
   Aleje Ujazdowskie, Brudziński przez megafon: - Urbana z Kiszczakiem po­traktuj my kopniakiem!
   Plac na Rozdrożu: - Premier Ewa Ko­pacz tworzy dziś koalicję z Urbanem pułkownikiem Lesiakiem!

NA PIZZĘ DO SZCZECINA
Koniec 2016 r. Pozycja Brudziń­skiego w PiS jest coraz silniejsza. Jest wicemarszałkiem Sejmu. Publicz­nie zaprzecza, że buduje „układ szcze­ciński”. - Chcę, wzorem naszego lidera Jarosława Kaczyńskiego, żeby Polska rozwijała się w sposób zrównoważony - deklaruje w wywiadach. - Nie moż­na postrzegać Polski jak Tusk, że jak je­stem z Gdańska, to „drapię” za nim bez opamiętania.
   Ale szczecińscy politycy z łatwością rozpoznają ludzi Brudzińskiego w zakła­dach azotowych w Policach czy w Radiu Szczecin, w PZU, w TVP. Widzą, który ze szczecińskich kolegów serwuje catering na oficjalnych rautach. Jakie wpływy ma Brudziński w ARiMR w Nowym Są­czu i w Kancelarii Premiera - tam za me­dia odpowiada Paweł Szefernaker, były asystent posła Brudzińskiego. - Nisko upadła partia, skoro Szefernaker chodzi do prezesa i przedstawia mu propozycje medialne - wzdycha jeden z działaczy.
- O jakiej strategii może z nim rozma­wiać? Że zadzwoni do Macierewicza poprosi, żeby nie wygadywał bredni o mistralach?
   Mówi jeden z posłów: - Brudziński walczy o ugruntowanie swojej pozy­cji w partii. Jesienią zadbał, żeby bitwę o wpływy w PZU przegrała ekipa znie­nawidzonego Adama Hofmana i Dawida Jackiewicza.
   Działacz PiS: - Otorbił prezesa. Po śmierci jego mamy stał się jednym z najbliższych. Zabiera go na łódki nad Zalewem Szczecińskim, na wędrówki po Beskidzie. Dba, żeby zdjęcia z tych wy­cieczek wrzucać na Twittera. Niemal każdy dwudniowy wyjazd Jarosława do Szczecina to krótki urlop, atrakcja. Po­lubił to chyba. Nawet gdy mają partyjne spotkania, i tak wieczorem lądują u kole­gi Joachima, Darka, który prowadzi piz­zerię obok akademików.
   Wieczór. Poseł Brudziński pisze na Twitterze: „Bogu dzięki jest na świecie życie oprócz polityki:) Dobrej nocy wszystkim:)”.
Pod wpisem zamieszcza zdjęcie rozpoczętej książki Ericha Marii Remarque’a „Kochaj bliźniego”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz