środa, 28 grudnia 2016

Kod Władka



Władysław Frasyniuk zostawał liderem zmian, po czym wycofywał się w cień. Czy teraz znów kolej na niego?

W lutym 1989 r. przy Okrągłym Stole siedział po lewej stronie Lecha Wałę­sy (po prawicy Tadeusz Mazowiecki, za kilka miesięcy pierwszy niekomu­nistyczny premier powojennej Polski). Wydawało się, że to on po Lechu przej­mie władzę w Solidarności. W sierpniu 1980 r. był kierowcą we wrocławskim MPK, potem przywódcą milionowej Solidarności na Dolnym Śląsku, w stanie wojen­nym jedną z legend podziemia, wreszcie wiceprzewodniczą­cym i przewodniczącym Unii Demokratycznej i Unii Wolności. Dziś jest uczestnikiem manifestacji KOD. I jednym z najpoważ­niejszych kandydatów na lidera ruchu oporu wobec Jarosława Kaczyńskiego i PiS.

   To mądrzejszych nie było?
   Kiedy zostawał przewodniczącym Zarządu Regionu Soli­darności we Wrocławiu miał 26 lat. Wcześniej był rzecznikiem związku. - Od początku miał cechy przywódcze, był dynamicz­ny, więc kiedy w regionie doszło do kryzysu kierownictwa, objął władzę. Jedną z pierwszych jego decyzji było powołanie Ośrodka Badań Społeczno-Zawodowych. Uważał, że Solidarność takiego zaplecza potrzebuje - mówi prof. Włodzimierz Suleja, historyk, autor książek o dolnośląskiej Solidarności, przez kilkanaście lat dyrektor oddziału IPN we Wrocławiu.
   Kiedy powiedział ojcu, że został przewodniczącym, usłyszał: „To nikogo mądrzejszego nie mieli?”. Zapamiętał to na całe życie.
   W grudniu 1981 r. dał zgodę na akcję, która przeszła do historii i do filmu. Józef Pinior, Piotr Bednarz i Stanisław Huskowski - tuż przed tym, nim pieniądze zajęła służba bezpieczeństwa - wy­płacili 80 min zł z konta związku i przekazali wrocławskiej kurii. Bezpieka oszalała z wściekłości. Po latach Waldemar Krzystek nakręcił o tym film „80 milionów”.
   13 grudnia uniknął internowania, bo wyjechał z Gdańska, zanim milicja otoczyła hotel, w którym nocowali wszyscy naj­ważniejsi w związku. Ostrzeżony przez kolejarzy, że SB czeka już na niego na dworcu we Wrocławiu, wyskoczył z pociągu wcze­śniej. Ukrywał się. Zszedł do podziemia.

   Polityczny romantyk za kratami
   Wrocław stał się symbolem solidarnościowego oporu. Twierdzą Wrocław. Ale lider nie nawoływał do walki z komuną na śmierć i życie. - Uważał, że nikt go nie zwolnił z mandatu, który mu powierzono. I trzeba walczyć o ideały Solidarności, ale inaczej - mówi prof. Suleja. W wydanej w podziemiu w 1982 r. „Konspirze” Frasyniuk mówił: „Tyle już było w Polsce powstań: nieudanych, prowokowanych, nieprzygotowanych, że powinni­śmy chyba raz na zawsze wybić je sobie z głów”.
   Pierwszy raz został aresztowany w październiku 1982 r., proces trwał 10 dni, dostał sześć lat więzienia. Relacjonujący proces dziennikarz „Słowa Polskiego” pisał: „Władysław Frasyniuk pry­watnie budzi sympatię: młody ojciec, mąż, ideowiec. Jego poglą­dy leżące u podłoża późniejszej działalności sąd określił mianem romantyzmu politycznego”. Wyszedł po amnestii w lipcu 1984.
   Później skazywano go jeszcze za posługiwanie się fałszywym dowodem osobistym, znieważenie naczelnika więzienia, składa­nie kwiatów pod tablicą Solidarności, wreszcie w czerwcu 1985 r. (aresztowany został w lutym) na trzy i pół roku za „działanie w celu wywołania niepokoju” (w tzw. procesie gdańskim, razem ze Zbigniewem Lisem i Adamem Michnikiem). Kiedy siedział, jego twarz pojawiała się na publikowanych w podziemiu pu­dełkach zapałek i powielaczowych kalendarzach, a pod domem odbywały się manifestacje pod hasłem „Uwolnić Frasyniuka”. Wyszedł po amnestii we wrześniu 1986. W sumie spędził w wię­zieniach cztery lata.

   Siwy dym
   W 2013 r. dramaturg i tłumacz Krzysztof Kopka (był także współscenarzystą „80 milionów”) napisał powieść „Siwy dym”, opartą na biografii Frasyniuka w stanie wojennym. Jego nazwisko w niej nie pada, bohaterem jest W. Na skrzydełku książki W. mówi: „To były piekielnie trudne chwile. Jak przeżyć w więziennej celi w towarzystwie zatwardziałej recydywy, nie dać się skundlić, nie sypnąć kolegów, nie pójść na współpracę z czerwonym?”.
   Prawdziwy Frasyniuk miał w więzieniu status „N”, niebez­pieczny. Palił na spacerniaku (choć był niepalący), nie meldo­wał się klawiszom, wybijał okna, bo nie było czym oddychać. Mówił, że jest gościem generała Kiszczaka, a goście nie muszą się meldować. Kończyło się karą izolatki, tzw. termosem (cela w celi z pleksi, w której nie było prawie dopływu powietrza) i biciem. Wytrzymał i - jak mówi - wyniósł z więzienia parę nauk. Żeby liczyć na siebie i że kto raz został kurwą, zostanie nią na zawsze.
   - Przy pracy nad książką nie unikał tematów najtrudniejszych, choćby kwestii rozpadu jego małżeństwa w stanie wojennym. Jest jak bohater prozy Hemingwaya, twardy, zdecydowany, który robi coś, bo tak po prostu trzeba, a jednocześnie nosi w sobie ten polski syndrom klęski - dodaje Kopka.

   Druga szansa, drugie życie
   Po Okrągłym Stole, kiedy władza zezwoliła na powrót do pracy działaczom wyrzuconym za podziemie, wrócił za kierownicę autobusu. - To była kwestia zasad, chęć udowodnienia sobie, że zawsze mogę wrócić do MPK, i wykorzystania prawa, o które walczyliśmy siedem lat- wspomina.
   Odmówił wejścia do kontraktowego Sejmu. Nie został, mimo propozycji, ministrem w czasach, kiedy ministrów brano z ła­panki. Uważał, że przyszedł czas na normalność. W warunkach legalnej działalności muszą być ludzie, którzy zajmą się polityką, i tacy, którzy spróbują odbudować sprawny związek zawodowy.
   Wybór generała Jaruzelskiego na prezydenta, do czego przyczy­nili się posłowie i senatorowie Solidarności, uznał za błąd, za któ­ry zapłaci związek. Uważał, że należało doprowadzić do kryzysu prezydenckiego i do nowych rozmów o podziale władzy.
Ale prokuratorowi Andrzejowi Kauczowi, który oskarżał go w stanie wojennym, podarował drugie życie. Bo w 1982 r. przy­szedł do niego i powiedział, że musi zażądać 10 lat więzienia, ale sąd wymierzy wyrok między 6 a 8 lat. I tak się stało. Podczas weryfikacji w prokuraturze zadzwonił do Frasyniuka wicemini­ster sprawiedliwości i zapytał, czy ogłosi strajk w regionie, jeśli Kaucz zostanie. Odpowiedział, że nie ogłosi. - Słabością, ale i siłą demokracji jest to, że każdego dnia daje się nową szansę-mówi.
- Kaucz dostał szansę i wykorzystał ją. Choć sprawa prokuratora Piotrowicza pokazuje, że mój kolega z więzienia miał rację.
   Andrzej Kaucz został prokuratorem wojewódzkim, potem trafił do Prokuratury Generalnej, przetrwał pierwsze rządy Zbi­gniewa Ziobry, odszedł w tym roku.

   Lepiej z mądrym zgubić
   W wyborach prezydenckich w 1990 r. poparł Tadeusza Mazo­wieckiego przeciwko Lechowi Wałęsie i razem ze Zbigniewem Bujakiem stanął na czele Ruchu Obywatelskiego Akcja Demokra­tyczna. W 1991 r. kandydował do Sejmu. Był posłem przez trzy kadencje i liderem kolejnych partii politycznych.
   To była polityczna jazda bez trzymaki po równi pochyłej. W1991 r. ROAD połączył się z Forum Prawicy Demokratycznej i powstała Unia Demokratyczna. Przewodniczącym został Mazowiecki, Frasyniuk wiceprzewodniczącym. I dość szyb­ko musiał się w partii tłumaczyć ze słów Barbary Labudy że dla dobra partii powinien Mazowieckiego zastąpić. On sam mówił, że Mazowiecki to człowiek wybitny, ale zbyt defensywny.
   W 1994 r. Unia połączyła się z Kongresem Liberalno-Demokratycznym Donalda Tuska w Unię Wolności. Frasyniuk i Tusk zostali wiceprzewodniczącymi, najpierw przy Mazowieckim, później przy Leszku Balcerowiczu. Przewodniczącym został, gdy już nie było co zbierać. Na początku 2001 r. w słabnącej partii doszło do rozłamu, odeszli posłowie związani dawniej z KLD, tworząc Platformę Obywatelską, a UW nie weszła nawet do Sej­mu. - Moje środowisko, środowisko pierwszej Solidarności, które odwoływało się do zasad, poniosło porażkę - mówi. - Podnosi­liśmy poprzeczkę, mówiliśmy, że trzeba zmusić się do większego wysiłku, ale inni mówili, że manna sama spadnie z nieba. Prze­graliśmy. Ale w Polsce mówi się, że lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć. Dlatego nie powinniśmy się poddawać.
   W 2005 r. został przewodniczącym Partii Demokratycznej - demokraci.pl, w którą przekształciła się UW, a rok później zrezygnował z przewodniczenia. Ostatecznie odszedł z partii, żeby w wyborach prezydenckich w 2010 r. poprzeć Andrze­ja Olechowskiego.
   - Władysław Frasyniuk to typ przywódcy ludowego - mówi Karol Modzelewski, który Frasyniuka zna od czasów strajku wrocławskiego w sierpniu 1980. - Był liderem Solidarności, ale tego ruchu robotniczego, na czele którego stał, już nie ma. Został mit w pamięci ludzi, po który się sięga z sentymentu. A gdy jeszcze został użyty, a właściwie nadużyty do osłony polskiej transfor­macji, to został zniszczony. Więc do tamtej rzeki powrotu już nie ma. Później działał w polityce, ale nie pasował do niej. To była polityka gabinetowa, Władek jest przykładem trybuna.

   Układ wrocławski
   Nie był posłem zawodowym. Od 1993 r. jest właścicielem firmy spedycyjnej Fracht. Dziś zatrudnia dwustu ludzi, ma ponad 70 tirów (pierwszych kilka wydzierżawił od firmy nale­żącej do Zygmunta Solorza). Mogłoby być ich dużo więcej, ale barierą jest brak kierowców. Firma ma oddział w Niemczech, szykuje się do otwarcia kolejnego. I jest ością w gardle przeciw­ników Frasyniuka.
   W IV RP prasa prawicowa zaczęła pisać o układzie wrocław­skim, którego częścią miał być Frasyniuk. Dzięki niemu cel­nicy mieli zamykać oczy na tiry z kontrabandą. „Wystarczył telefon i tiry znikały” - twierdził jeden z oskarżonych, któ­rego żoną (krótko) była córka Frasyniuka, więc zarzut mógł brzmieć wiarygodnie. Ale kiedy doszło do procesu organizato­rów przemytu i zapadały wyroki skazujące, Frasyniuka nie we­zwano nawet na świadka.
   Sprawa może jednak wrócić. Stanął w obronie aresztowanego pod zarzutem korupcji Józefa Piniora. - Znam Józefa od 35 lat i nie mam wątpliwości, że to człowiek uczciwy-mówi. - To, co się próbuje z nim zrobić, to pisanie nowej historii Polski, w której nie będzie już miejsca dla takich ludzi jak on.
   W tym samym dniu, w którym zatrzymano Piniora, dostał od jednego z prawicowych dziennikarzy e-mail z prośbą o roz­mowę i z pytaniami. Dotyczyły sprawy sprzed 10 lat.

   Jarek, p..., nie było cię tam
   Od 2010 r. stoi z boku partyjnego nurtu polityki, jeździ na mo­torze, który daje poczucie wolności (ostatnio BMW 1000), jest w zarządzie sekcji bokserskiej Gwardii Wrocław (przez jakiś czas był nawet prezesem). I zajmuje się psami ostrych ras: ma bulteriera i psa bojowego z Majorki.
   Politykę komentuje w telewizji. Mówi, nie przebierając w sło­wach, więc jest chętnie zapraszany przez dziennikarzy. I nikt nie może powiedzieć, że Frasyniuk jest bezwarunkowo po jego stro­nie. Po wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego podczas obchodów 30. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych powiedział: „Jarek, pier..., nie było cię tam”. Ale o Lechu Kaczyńskim mówi, że się przyjaźnili do końca. „Trzeba naprawdę wiele zrobić w dal­szym życiu, by taką przyjaźń zabić”.
   Julii Piterze z kancelarii premiera Tuska powiedział w trak­cie protestu celników, że jest błaznem rządu Donalda Tuska, skoro nie bierze odpowiedzialności za to, co mówi: „Julka, nie jesteśmy w piaskownicy”. O Antonim Macierewiczu, że mamy do czynienia z człowiekiem niebezpiecznym i kompletnym idio­tą, który wprowadza ostry podział w polskim społeczeństwie.
O ludowcach, że chłopi częściej dobijali powstańców i ściągali kamasze, niż brali udział w walce o niepodległość. O Aleksandrze Kwaśniewskim, że zwariował, twierdząc, iż dzięki polityce Woj­ciecha Jaruzelskiego Polska odzyskała niepodległość. I że wk... go przeprosiny generała, który twierdzi, że żałuje, a potem mówi, że drugi raz postąpiłby tak samo. Bo skoro postąpiłby tak samo, to znaczy, że raz jeszcze wrzuciłby go do więzienia, gdzie kato­wali i łamali żebra.
   Po każdej ostrej wypowiedzi dzwonią do niego subtelni inte­lektualiści i dziękują, że to powiedział. Bo oni myślą tak samo, ale im nie wypada.

   Władysławie, prowadź
   Od roku występuje na manifestacjach KOD. Szybko pojawi­ła się opinia, że Frasyniuk to kandydat na lidera ugrupowania, które się wykluje. - Ze swoją dynamiką i niebywałym talentem do kontaktów z ludźmi jest stworzony do wielkich ruchów spo­łecznych, więc dopóki taki ruch się nie pojawi, jego talenty nie znajdą zastosowania - uważa Karol Modzelewski. - Pasował­by być może najbardziej do KOD, dlatego że to ruch społeczny, a nie polityczny. Oczywiście będzie jego wyborem, czy zechce pójść w politykę, ale to samorodny talent i moim zdaniem byłoby go szkoda na zaangażowanie polityczne.
   Frasyniuk powtarza: Nie baliśmy się Jaruzelskiego, nie prze­straszymy się Kaczyńskiego. Będzie opór. Pod relacjami z jego wystąpień na manifestacjach w internecie pojawiają się wpisy: „Brawo Panie Władysławie. Prowadź!”, „Jest Pan faktycznym li­derem opozycji, czy Pan tego chce, czy nie...! Powiem więcej, jest Pan kandydatem na urząd Prezydenta RP...!!!!!”.
   On sam nie bierze tego pod uwagę. Na razie. Sam mówi, że w tej chwili partii dla siebie nie widzi, choć wie, że jest człowie­kiem, który mógłby jeszcze coś pociągnąć. Ale nie zgadza się na takie tworzenie partii, jak kiedyś produkowano wódkę ko­szerną. Kiedy okazało się, że świetnie się sprzedaje, producenci zaczęli się zastanawiać, jak się obrzezać, żeby dostać od rabina certyfikat. - Jeśli polityka miałaby być uprawiana w taki sposób, to należy sobie dać z nią spokój od razu - mówi.
   Nie zastanawia się w ogóle nad odpowiedzią na pytanie, co powinno być o nim napisane w encyklopedii: rewolucjonista, przedsiębiorca, polityk? - Człowiek Solidarności.
Mariusz Urbanek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz