środa, 29 marca 2017

Dostawcy godności



Partia Kaczyńskiego daje ludziom to, czego nie dostarcza opozycja: poczucie godności i dumy. To stwierdzenie ma już status oczywistości nie tylko w oczach entuzjastów PiS, ale też niektórych jego przeciwników. Co to znaczy?

Po przegranej batalii brukselskiej PiS ratunkowo uruchomił z całą mocą swój znany przekaz o tym, że zawsze broni polskiej godności, że ta nie ma ceny i nie podlega negocjacjom. Godność jest wartością bezwzględną i jej ochrona pozwala widzieć zwy­cięstwa, triumfy i satysfakcje tam, gdzie inni widzą porażkę i wstyd. Żeby było zabawniej, pisowskie media czyniły wygibasy interpretacyjne (część jednak była tro­chę zakłopotana), by porównać gesty premier Szydło w Brukseli do gestu Kozakiewicza, zapominając, że polski tyczkarz w spek­takularny sposób kwitował swoje zwycięstwo, a nie klęskę.
   Wbrew faktom prezes Kaczyński jeszcze raz przedstawia swoją formację z pozycji moralnych wyżyn, jako odwrotność małej, sprzedajnej i niehonorowej opozycji. Ta gierka jest wielo­krotnie powtarzana, niemniej wciąż zadziwiająco politycznie skuteczna. Przyjrzyjmy się jej bliżej.

Niemal wszyscy powtarzają, że PiS „karmi polską duszę'" że daje więcej w sferze wartości, niż mają do zapropono­wania środowiska liberalne, że docenia wagę symboli i religii, dostrzega znaczenie historii i dumy narodowej. Bardzo rzadko towarzyszy temu refleksja, o jakie rozumienie godności i dumy tu chodzi, jak je pojmuje sam PiS, jak wykorzystuje symbole i trak­tuje religię. Dlatego ugrupowanie Kaczyńskiego może uchodzić za uduchowioną formację, która oferuje Polakom wręcz trans­cendentne uniesienia, wielkie słowa i przeżycia, a opozycja jawi się jako sucha, technokratyczna hałastra, bez ideowych ambicji, a w dodatku, jak często powtarzają akolici PiS - upadła moralnie.
   Żeby zrozumieć, na czym według PiS polega ta akcja god­nościowa, trzeba koniecznie wrócić do pojęcia sprzed dekady (chyba autorstwa Ludwika Dorna), kiedy to pojawiło się w pra­wicowym środowisku sformułowanie „redystrybucja prestiżu” - jako priorytetowy postulat do zrealizowania. Kluczowe jest tu słowo „redystrybucja”, bo określa ono całą polityczną i mo­ralną filozofię ugrupowania Kaczyńskiego. Oznacza, że istniej e w przestrzeni publicznej pewna określona, ograniczona ilość prestiżu i godności, która może być podzielona między obywa­teli tak lub inaczej, na podstawie odgórnych decyzji. To kolejny państwowy zasób oddany do dyspozycji szefa PiS. W dodat­ku to towar w Polsce zawsze deficytowy, a rozmaite traumy, obiektywne i subiektywne krzywdy, poczucie niedocenienia są stałym paliwem rządzącej dzisiaj formacji.
   Tak rozumiana godność staje się cechą wspólnoty, można ją odzyskać zbiorowo, w wyniku politycznego oficjalnego aktu - może to być np. ostateczne wyjaśnienie katastrofy smo­leńskiej, przeciwstawienie się tzw. historycznej pedagogice wstydu, powstanie z kolan w polityce zagranicznej, przekierowanie strumienia pieniędzy w stronę swoich, dotychczas krzywdzonych, wyborców. Ale też można ją zbiorowo stracić. Kilka lat temu ludzie PiS mówili, że raport Anodiny w sprawie Smoleńska „upokorzył Polaków”, to był właśnie przykład tej generalizacji - jedna kobieta upokorzyła cały naród. Ostatnio w Brukseli chciała to podobno zrobić Angela Merkel. Ten, kto próbuje się wyłamać z grona odgórnie upokorzonych, bo się tak nie czuje i nie sądzi, aby jego godność zależała od Anodiny czy Merkel, jest nazywany zdrajcą.
   W takim ujęciu prestiż i godność jednostek nie powstają in­dywidualnie, samoistnie, na skutek prywatnych przemyśleń, wrażliwości, osiągnięć, życiowego dorobku, poczucia swojej wartości, ale są przydzielane przez państwo albo mają wyni­kać tylko z samej przynależności: do narodu, odpowiedniej grupy, właściwej religii. Nie wymaga więc to wysiłku, a wła­sna refleksja jest wręcz niepożądana. Sens redystrybucji jest zatem jasny: aby jednym dostarczyć godności, trzeba komuś ją odebrać. Prestiż pewnych grup może wzrosnąć tylko wtedy, kiedy znaczenie innych środowisk zostanie przez politycznych decydentów ograniczone.
   Zakłada się, że suma jest tu zerowa, a pula godnościowa - jed­nowymiarowa, że nie mogą istnieć obok siebie różnorodne, nawet czasami przeciwstawne, godności, poczucia honoru i dumy. Tworzy się i narzuca innym wygodną, usłużną poli­tycznie logikę, która godność wielu ludzi narusza lub w ogóle nie bierze jej pod uwagę. Często pod sztandarem obrony god­ności depcze się wrażliwość innych, odbiera się cześć i honor. W tym ujęciu godność służy przede wszystkim walce, staje się politycznym narzędziem, uzasadnieniem dla przeprowadza­nych czystek personalnych i innych rewolucyjnych zmian. Jeśli przywrócona ponoć godność ma pełnić jakąś terapeutyczną rolę, to nade wszystko jako satysfakcja z pognębienia innych.
   Widać to na każdym kroku. „Suweren” będzie dowartościo­wany tylko wtedy, kiedy pognębi się elity. Nowi oficerowie w wojsku będą zadowoleni, kiedy się przepędzi starych pułkow­ników i generałów. Dobrzy i słuszni prokuratorzy czy sędzio­wie poczują się godni, kiedy tym starym i złym tę godność się odbierze. Polacy poczują dumę wówczas, kiedy inne państwa, a zwłaszcza Niemcy, dostaną po nosie. Historyczna niewin­ność i krzywdy Polaków muszą się wiązać z tym większą winą i podłością innych narodów. Swojskość musi być wzmocnio­na obcością, sukces - upokorzeniem przeciwnika. Moralność w ujęciu PiS zawsze jest związana z niemoralnością innych, nigdy nie występuje samodzielnie; najlepiej, aby była wyrzu­tem sumienia, bo inaczej się zmarnuje. Nie można po prostu być przyzwoitym, dobrym, porządnym - bo bez wskazania tych złych i niegodnych jest to politycznie bezużyteczne.
   Ten specyficzny moralny centralizm jest związany z dość precyzyjnym planowaniem. Ostatnio jeden z ważnych poli­tyków PiS powiedział, że dogłębne badania opinii publicznej wykazały, iż hierarchia wartości wyznawanych przez Polaków jest następująca: rodzina, bezpieczeństwo, stabilizacja. Po­tem jest przepaść i dopiero kwestie systemowe, polityczne czy światopoglądowe. Dlatego PiS inwestuje, także propagandowo, w te trzy dziedziny (np. 500+, mieszkania+, wymiar sprawiedli­wości, policja, armia), a nie przejmuje się innymi.
   Przy takim założeniu jest oczywiste, że niczyjej dumy i godno­ści nie narusza zrujnowanie Trybunału Konstytucyjnego, naru­szanie niezależności sądów, praktyczna likwidacja trójpodziału władzy, bezwzględne zawłaszczanie wszelkich instytucji. Najwy­raźniej godność Polaków, zdaniem PiS, nie rozgrywa się w tych sferach i w tym sensie nie jest naruszana. Partia Kaczyńskiego, która teoretycznie stawia państwo w centrum swojej politycznej myśli, w istocie trzyma obywateli od jego spraw, ustroju, konsty­tucji, także etyki życia publicznego jak najdalej. PiS utrzymuje z wyborcą bezpośredni kontakt duchowy, ponad rzeczywistością prawną, gospodarczą czy międzynarodową.

PiS chce uchodzić za partię romantyczno-rewolucyjną, ale jest przy tym ugrupowaniem praktycznym i przyziemnym. Mówiąc o sprawach wielkich i wpędzając tym opozycję w kom­pleksy, w rzeczywistości zawsze sprytnie schodzi do społecz­nego parteru. Dlatego właśnie, kiedy politycy PiS mówią, że „500+ daje ludziom godność”, to wła­śnie jest skala dopasowana do wyobra­żonego elektoratu. PiS zarzuca swoim przeciwnikom, że ci „gardzą ludem”, ale to rządząca prawica uznała, że godność, bardzo ważna przecież kategoria etyczna, daje się wymierzyć także w pieniądzach.
Nie tyle obywatelska troska o państwo, angażowanie się w obronę demokratycz­nego systemu, dostrzeganie konstytucyj­nych uchybień ze strony rządzących, ile konkretna kwota. Wiele razy politycy PiS stwierdzali, że zwykłych ludzi nie intere­sują spory o Trybunał, że protestują tylko ci „odsunięci od koryta”, a ludzie w swojej codzienności zabiegają o godne życie.
   Widać jak efektywna politycznie jest ta taktyka. Godnościowy wymiar akcji 500+ stał się niedyskutowanym aksjoma­tem. Także dla wielu publicystów podkre­ślających swoją „wrażliwość społeczną”, która wydaje się w ich przypadku większa - bardziej szczera od wrażliwości na autorytaryzm i antydemo­kratyczne ekscesy. Można też znaleźć w prasie wiele reportaży opisujących, jak to we wsiach i małych miasteczkach wreszcie biedni ludzie mogli podnieść głowy i pójść do sklepu. Zapewne tak jest, tyle tylko, że tak widziana i wyporcjowana godność jest w istocie dla ludzi, którzy poczuli się dzięki pieniądzom lepiej, obraźliwa; chciałoby się powiedzieć - właśnie niegodna.
   Zwłaszcza że - i tu znowu widać celowe manewry obozu Ja­rosława Kaczyńskiego oraz sprzymierzonego z nim Kościoła - te inne godnościowe wymiary pozostały zasłonięte i zagłu­szone przez tromtadrację religijno-narodową. Istotne jest tu polityczne przejęcie przez pisowską prawicę Kościoła, tak sku­teczne, że zdarza się usłyszeć całkiem serio snute rozważania, czy można być dobrym katolikiem i popierać Platformę.

Po przetransferowaniu godności - za zgodą przeciwników, także tych zauroczonych państwowym socjalem - na swo­ją stronę, PiS może robić już wszystko. Każdy urzędnik, prokurator, sędzia, nauczyciel, oficer, funkcjonariusz, lekarz, profesor powinien poczuć tę ideową protekcję, załatwione odgórnie sprawy moralne, które mają im dać poczucie przy­należności do właściwej, a przy okazji aktualnie rządzącej wspólnoty. Wszelkie rozterki, wątpliwości, skrupuły władza bierze na siebie. Kolektywna moralność rozgrzesza niecne czyny popełniane w walce o odpowiednio nazwaną godność.
   Antypisowska opozycja nie tyle oddała partii Kaczyń­skiego symboliczne wartości, ile nie potrafiła zapobiec ich przedefiniowaniu. Bo PiS przesunął pojęcie godności w swoje praktyczne, podporządkowane polityce rejony i odpowied­nio zubożył jej znaczenie. A potem zaczął tym politycznie szantażować swoich przeciwników: że nie rozumieją narodu, że się wysferzyli, stracili kontakt z polską duszą. Tyle że te du­sze są poddawane przez PiS nieustannej obróbce od 16 lat, od czasu powstania tej partii. Teraz PiS przechodzi do drugiej fazy perswazji. Lud dzięki nam zyskał godność, wstał z kolan, widzicie, jaki jest potężny, nie zatrzymacie go, a tym bardziej nas, którzy mu tę godność dostarczają, dlatego lepiej się przy­łączcie, dopóki na to jeszcze pozwalamy.
   Myślący liberalnie Polacy, w tym rodząca się w bólach klasa średnia, przez ponad dwie dekady budowali własny etos, sferę wolnego wyboru, tolerancji i otwartości, ale nagle w sporej części ulegli dezorientacji, zawahali się, uwierzyli Dudzie, Kukizowi, potem nawet Kaczyńskiemu. Teraz powoli się ogar­niają, ale ten specyficzny stan mentalnej maligny i zagubienia jeszcze się nie skoń­czył. Populizm dotknął i te środowiska, zahipnotyzował je prostymi receptami. Niewykluczone też, że populiści dotar­li do skrywanych, nieprzepracowanych do końca przez demokrację dylematów: a może jednak nie wpuszczać uchodź­ców, może surowiej karać przestępców, nie zgadzać się na aborcję na życzenie, nie uznawać małżeństw homoseksual­nych? Może Europa powinna być surow­sza, bardziej egoistyczna, nie tak popraw­na politycznie, bo nas zjedzą?
   Takie splątanie było widać choćby w tłumaczeniach europosłów Platfor­my, którzy generalnie nie poparli rezo­lucji PE wzywającej kraje członkowskie do większej ochrony kobiet i środowisk LGBT. Problem polega na tym, że libera­łowie obawiają się prowadzić podobne debaty na własnym polu, a skutek bywa i taki, że po cichu zerkają na populistów, którzy nie mają tych wątpliwości.

Antypis jednak nie wygra z PiS dopóki nie przestanie pod­dawać się sile wyższości moralnej, którą PiS sobie zręcznie zorganizował, w różnych dziedzinach, także na polu przeszło­ści. Rozwiązania w rodzaju, że jak PiS wziął na sztandary żoł­nierzy wyklętych, to trzeba odzyskać powstanie warszawskie, a jeśli Kaczyński zmierza ku Dmowskiemu, to może zwolni się marszałek Piłsudski, jest ciągłym uczestniczeniem w grze PiS, którą ta partia zawsze wygrywa. Wartości liberalne i wol­nościowa formuła godności nie są mniej ważące niż instru­mentalnie traktowana historyczno-religijna ornamentyka, jeśli tylko sami zainteresowani w nie uwierzą i uwolnią się od szantażu prawicy.
   Właśnie owo uwolnienie będzie możliwe nie tylko poprzez stawanie do konfrontacji z tą ornamentyką, a przede wszystkim poprzez odwołanie się do polskiej historycznej i teraźniejszej różnorodności. Nieszczęściem dzisiejszej polskiej polityki jest triumf bezkarnych uproszczeń i generalizacji, jak to z nazywa­niem opozycji - na końcu zawsze jest zdrada i targowica. Ale opozycja nie ma tu chyba wyjścia, dlatego powoli otrząsa się z szantażu i zaczyna odpowiadać tym samym, a więc że to dzia­łania władzy godzą w interes narodowy. Wcześniej taki język był zarezerwowany dla drużyny Kaczyńskiego. Teraz to się zmienia, bo sytuacja robi się groźniejsza.
   Rzecz nie w tym, że PiS jest tak godnościowo atrakcyjny, ale że narzucił reszcie kryteria, w świetle których dobrze wy­pada. Jedyną drogą antypisu jest niepoddawanie się narracji Kaczyńskiego, niepowtarzanie jego przekazów, uwolnienie się od wiary w tzw. słuszne diagnozy prezesa PiS, ponieważ on diagnozuje rzeczywistość, którą w dużej mierze sam stworzył. Przede wszystkim zaś chodzi o powrót chłodnego polityczne­go myślenia, rozumowania kategoriami partii politycznych i strategii wyborczych, ponieważ wyborów nie wygrywają ruchy społeczne, demonstracje, panele i debaty, ale istnieją­ce ugrupowania.
   PiS buduje godnościowy nastrój, ale to godność i duma na użytek tej partii, skrojone pod jej projekty i wyobrażenia. Otrząśnięcie się z tej sprytnie uduchowionej atmosfery, jaką PiS okadza życie publiczne, jest warunkiem, aby większość po raz kolejny nie dała się pokonać mniejszości.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz