Partia Kaczyńskiego
daje ludziom to, czego nie dostarcza opozycja: poczucie godności i dumy. To
stwierdzenie ma już status oczywistości nie tylko w oczach entuzjastów PiS, ale
też niektórych jego przeciwników. Co to znaczy?
Po
przegranej batalii brukselskiej PiS ratunkowo uruchomił
z całą mocą swój znany przekaz o tym, że zawsze broni polskiej godności, że ta
nie ma ceny i nie podlega negocjacjom. Godność jest wartością bezwzględną i jej
ochrona pozwala widzieć zwycięstwa, triumfy i satysfakcje tam, gdzie inni
widzą porażkę i wstyd. Żeby było zabawniej, pisowskie media czyniły wygibasy
interpretacyjne (część jednak była trochę zakłopotana), by porównać gesty
premier Szydło w Brukseli do gestu Kozakiewicza, zapominając, że polski
tyczkarz w spektakularny sposób kwitował swoje zwycięstwo, a nie klęskę.
Wbrew faktom prezes Kaczyński jeszcze raz przedstawia swoją formację z
pozycji moralnych wyżyn, jako odwrotność małej, sprzedajnej i niehonorowej
opozycji. Ta gierka jest wielokrotnie powtarzana, niemniej wciąż zadziwiająco
politycznie skuteczna. Przyjrzyjmy się jej bliżej.
Niemal wszyscy powtarzają, że PiS „karmi polską
duszę'" że daje więcej w sferze wartości, niż mają do zaproponowania
środowiska liberalne, że docenia wagę
symboli i religii, dostrzega znaczenie historii i dumy narodowej. Bardzo rzadko
towarzyszy temu refleksja, o jakie rozumienie godności i dumy tu chodzi, jak je
pojmuje sam PiS, jak wykorzystuje symbole i traktuje religię. Dlatego
ugrupowanie Kaczyńskiego może uchodzić za uduchowioną formację, która oferuje
Polakom wręcz transcendentne uniesienia, wielkie słowa i przeżycia, a opozycja
jawi się jako sucha, technokratyczna hałastra, bez ideowych ambicji, a w
dodatku, jak często powtarzają akolici PiS - upadła moralnie.
Żeby zrozumieć, na czym według PiS polega ta akcja godnościowa, trzeba
koniecznie wrócić do pojęcia sprzed dekady (chyba autorstwa Ludwika Dorna),
kiedy to pojawiło się w prawicowym środowisku sformułowanie „redystrybucja
prestiżu” - jako priorytetowy postulat do
zrealizowania. Kluczowe jest tu słowo „redystrybucja”, bo określa ono całą
polityczną i moralną filozofię ugrupowania Kaczyńskiego. Oznacza, że istniej e
w przestrzeni publicznej pewna określona, ograniczona ilość prestiżu i
godności, która może być podzielona między obywateli tak lub inaczej, na
podstawie odgórnych decyzji. To kolejny państwowy zasób oddany do dyspozycji
szefa PiS. W dodatku to towar w Polsce zawsze deficytowy, a rozmaite traumy,
obiektywne i subiektywne krzywdy, poczucie niedocenienia są stałym paliwem
rządzącej dzisiaj formacji.
Tak rozumiana godność staje się cechą wspólnoty, można ją odzyskać
zbiorowo, w wyniku politycznego oficjalnego aktu - może to być np. ostateczne wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej,
przeciwstawienie się tzw. historycznej pedagogice wstydu, powstanie z kolan w polityce
zagranicznej, przekierowanie strumienia pieniędzy w stronę swoich, dotychczas
krzywdzonych, wyborców. Ale też można ją zbiorowo stracić. Kilka lat temu
ludzie PiS mówili, że raport Anodiny w sprawie Smoleńska „upokorzył Polaków”,
to był właśnie przykład tej generalizacji - jedna kobieta upokorzyła cały
naród. Ostatnio w Brukseli chciała to podobno zrobić Angela Merkel. Ten, kto próbuje się wyłamać z grona odgórnie upokorzonych,
bo się tak nie czuje i nie sądzi, aby jego godność zależała od Anodiny czy Merkel, jest nazywany zdrajcą.
W takim ujęciu prestiż i godność jednostek nie powstają indywidualnie,
samoistnie, na skutek prywatnych przemyśleń, wrażliwości, osiągnięć, życiowego
dorobku, poczucia swojej wartości, ale są przydzielane przez państwo albo mają
wynikać tylko z samej przynależności: do narodu, odpowiedniej grupy, właściwej
religii. Nie wymaga więc to wysiłku, a własna refleksja jest wręcz
niepożądana. Sens redystrybucji jest zatem jasny: aby jednym dostarczyć
godności, trzeba komuś ją odebrać. Prestiż pewnych grup może wzrosnąć tylko
wtedy, kiedy znaczenie innych środowisk zostanie przez politycznych decydentów
ograniczone.
Zakłada się, że suma jest tu zerowa, a pula godnościowa - jednowymiarowa,
że nie mogą istnieć obok siebie różnorodne, nawet czasami przeciwstawne,
godności, poczucia honoru i dumy. Tworzy się i narzuca innym wygodną, usłużną
politycznie logikę, która godność wielu ludzi narusza lub w ogóle nie bierze
jej pod uwagę. Często pod sztandarem obrony godności depcze się wrażliwość
innych, odbiera się cześć i honor. W tym ujęciu godność służy przede wszystkim
walce, staje się politycznym narzędziem, uzasadnieniem dla przeprowadzanych
czystek personalnych i innych rewolucyjnych zmian. Jeśli przywrócona ponoć
godność ma pełnić jakąś terapeutyczną rolę, to nade wszystko jako satysfakcja z
pognębienia innych.
Widać to na każdym kroku. „Suweren” będzie dowartościowany tylko wtedy,
kiedy pognębi się elity. Nowi oficerowie w wojsku będą zadowoleni, kiedy się
przepędzi starych pułkowników i generałów. Dobrzy i słuszni prokuratorzy czy
sędziowie poczują się godni, kiedy tym starym i złym tę godność się odbierze.
Polacy poczują dumę wówczas, kiedy inne państwa, a zwłaszcza Niemcy, dostaną po
nosie. Historyczna niewinność i krzywdy Polaków muszą się wiązać z tym większą
winą i podłością innych narodów. Swojskość
musi być wzmocniona obcością, sukces - upokorzeniem przeciwnika. Moralność w
ujęciu PiS zawsze jest związana z niemoralnością innych, nigdy nie występuje
samodzielnie; najlepiej, aby była wyrzutem sumienia, bo inaczej się zmarnuje.
Nie można po prostu być przyzwoitym, dobrym, porządnym - bo bez wskazania tych
złych i niegodnych jest to politycznie bezużyteczne.
Ten specyficzny moralny centralizm jest związany z dość precyzyjnym
planowaniem. Ostatnio jeden z ważnych polityków PiS powiedział, że dogłębne
badania opinii publicznej wykazały, iż hierarchia wartości wyznawanych przez
Polaków jest następująca: rodzina, bezpieczeństwo, stabilizacja. Potem jest
przepaść i dopiero kwestie systemowe, polityczne czy światopoglądowe. Dlatego
PiS inwestuje, także propagandowo, w te trzy dziedziny (np. 500+, mieszkania+,
wymiar sprawiedliwości, policja, armia), a nie przejmuje się innymi.
Przy takim założeniu jest oczywiste, że niczyjej dumy i godności nie
narusza zrujnowanie Trybunału Konstytucyjnego, naruszanie niezależności sądów,
praktyczna likwidacja trójpodziału władzy, bezwzględne zawłaszczanie wszelkich
instytucji. Najwyraźniej godność Polaków, zdaniem PiS, nie rozgrywa się w tych
sferach i w tym sensie nie jest naruszana. Partia Kaczyńskiego,
która teoretycznie stawia państwo w centrum swojej politycznej myśli, w istocie
trzyma obywateli od jego spraw, ustroju, konstytucji, także etyki życia
publicznego jak najdalej. PiS utrzymuje z wyborcą bezpośredni kontakt duchowy,
ponad rzeczywistością prawną, gospodarczą czy międzynarodową.
PiS chce uchodzić za partię
romantyczno-rewolucyjną, ale jest przy tym ugrupowaniem praktycznym i
przyziemnym. Mówiąc o sprawach wielkich i
wpędzając tym opozycję w kompleksy, w rzeczywistości zawsze sprytnie schodzi
do społecznego parteru. Dlatego właśnie, kiedy politycy PiS mówią, że „500+
daje ludziom godność”, to właśnie jest skala dopasowana do wyobrażonego
elektoratu. PiS zarzuca swoim przeciwnikom, że ci „gardzą ludem”, ale to
rządząca prawica uznała, że godność, bardzo ważna przecież kategoria etyczna,
daje się wymierzyć także w pieniądzach.
Nie tyle obywatelska troska o
państwo, angażowanie się w obronę demokratycznego systemu, dostrzeganie
konstytucyjnych uchybień ze strony rządzących, ile konkretna kwota. Wiele razy
politycy PiS stwierdzali, że zwykłych ludzi nie interesują spory o Trybunał,
że protestują tylko ci „odsunięci od koryta”, a ludzie w swojej codzienności
zabiegają o godne życie.
Widać jak efektywna politycznie jest ta taktyka. Godnościowy wymiar
akcji 500+ stał się niedyskutowanym aksjomatem. Także dla wielu publicystów
podkreślających swoją „wrażliwość społeczną”, która wydaje się w ich przypadku
większa - bardziej szczera od wrażliwości na
autorytaryzm i antydemokratyczne ekscesy. Można też znaleźć w prasie wiele
reportaży opisujących, jak to we wsiach i małych miasteczkach wreszcie biedni
ludzie mogli podnieść głowy i pójść do sklepu. Zapewne tak jest, tyle tylko, że
tak widziana i wyporcjowana godność jest w istocie dla ludzi, którzy poczuli
się dzięki pieniądzom lepiej, obraźliwa; chciałoby się powiedzieć - właśnie
niegodna.
Zwłaszcza że - i tu znowu widać celowe manewry obozu Jarosława
Kaczyńskiego oraz sprzymierzonego z nim Kościoła - te inne godnościowe wymiary pozostały zasłonięte i zagłuszone
przez tromtadrację religijno-narodową. Istotne jest tu polityczne przejęcie
przez pisowską prawicę Kościoła, tak skuteczne, że zdarza się usłyszeć całkiem
serio snute rozważania, czy można być dobrym katolikiem i popierać Platformę.
Po przetransferowaniu godności
- za zgodą przeciwników, także tych zauroczonych państwowym socjalem - na swoją
stronę, PiS może robić już wszystko. Każdy
urzędnik, prokurator, sędzia, nauczyciel, oficer, funkcjonariusz, lekarz,
profesor powinien poczuć tę ideową protekcję, załatwione odgórnie sprawy
moralne, które mają im dać poczucie przynależności do właściwej, a przy okazji
aktualnie rządzącej wspólnoty. Wszelkie rozterki, wątpliwości, skrupuły władza
bierze na siebie. Kolektywna moralność rozgrzesza niecne czyny popełniane w
walce o odpowiednio nazwaną godność.
Antypisowska opozycja nie tyle oddała partii Kaczyńskiego symboliczne
wartości, ile nie potrafiła zapobiec ich przedefiniowaniu. Bo PiS przesunął
pojęcie godności w swoje praktyczne, podporządkowane polityce rejony i odpowiednio
zubożył jej znaczenie. A potem zaczął tym politycznie szantażować swoich
przeciwników: że nie rozumieją narodu, że się wysferzyli, stracili kontakt z
polską duszą. Tyle że te dusze są poddawane przez PiS nieustannej obróbce od
16 lat, od czasu powstania tej partii. Teraz PiS przechodzi do drugiej fazy
perswazji. Lud dzięki nam zyskał godność, wstał z kolan, widzicie, jaki jest
potężny, nie zatrzymacie go, a tym bardziej nas, którzy mu tę godność
dostarczają, dlatego lepiej się przyłączcie, dopóki na to jeszcze pozwalamy.
Myślący liberalnie Polacy, w tym rodząca się w bólach klasa średnia,
przez ponad dwie dekady budowali własny etos, sferę wolnego wyboru, tolerancji
i otwartości, ale nagle w sporej części ulegli dezorientacji, zawahali się,
uwierzyli Dudzie, Kukizowi, potem nawet Kaczyńskiemu. Teraz powoli się ogarniają, ale ten specyficzny stan
mentalnej maligny i zagubienia jeszcze się nie skończył. Populizm dotknął i te
środowiska, zahipnotyzował je prostymi receptami. Niewykluczone też, że
populiści dotarli do skrywanych, nieprzepracowanych do końca przez demokrację
dylematów: a może jednak nie wpuszczać uchodźców, może surowiej karać
przestępców, nie zgadzać się na aborcję na życzenie, nie uznawać małżeństw
homoseksualnych? Może Europa powinna być surowsza, bardziej egoistyczna, nie
tak poprawna politycznie, bo nas zjedzą?
Takie splątanie było widać choćby w tłumaczeniach europosłów Platformy,
którzy generalnie nie poparli rezolucji PE wzywającej kraje członkowskie do
większej ochrony kobiet i środowisk LGBT. Problem polega na tym, że liberałowie
obawiają się prowadzić podobne debaty na własnym polu, a skutek bywa i taki, że po cichu zerkają na populistów, którzy nie mają
tych wątpliwości.
Antypis jednak nie wygra z PiS dopóki nie przestanie poddawać
się sile wyższości moralnej, którą PiS sobie zręcznie zorganizował, w różnych dziedzinach, także na polu przeszłości.
Rozwiązania w rodzaju, że jak PiS wziął na sztandary żołnierzy wyklętych, to
trzeba odzyskać powstanie warszawskie, a jeśli Kaczyński zmierza ku Dmowskiemu,
to może zwolni się marszałek Piłsudski, jest ciągłym
uczestniczeniem w grze PiS, którą ta partia zawsze wygrywa. Wartości liberalne
i wolnościowa formuła godności nie są mniej ważące niż instrumentalnie
traktowana historyczno-religijna ornamentyka, jeśli tylko sami zainteresowani w
nie uwierzą i uwolnią się od szantażu prawicy.
Właśnie owo uwolnienie będzie możliwe nie tylko poprzez stawanie do
konfrontacji z tą ornamentyką, a przede wszystkim poprzez odwołanie się do
polskiej historycznej i teraźniejszej różnorodności. Nieszczęściem dzisiejszej
polskiej polityki jest triumf bezkarnych uproszczeń i generalizacji, jak to z
nazywaniem opozycji - na końcu zawsze jest zdrada i targowica. Ale opozycja
nie ma tu chyba wyjścia, dlatego powoli otrząsa się z szantażu i zaczyna
odpowiadać tym samym, a więc że to działania władzy godzą w interes narodowy.
Wcześniej taki język był zarezerwowany dla drużyny Kaczyńskiego. Teraz to się
zmienia, bo sytuacja robi się groźniejsza.
Rzecz nie w tym, że PiS jest tak godnościowo atrakcyjny, ale że narzucił
reszcie kryteria, w świetle których dobrze wypada. Jedyną drogą antypisu jest
niepoddawanie się narracji Kaczyńskiego, niepowtarzanie jego przekazów,
uwolnienie się od wiary w tzw. słuszne diagnozy prezesa PiS, ponieważ on
diagnozuje rzeczywistość, którą w dużej mierze sam stworzył. Przede wszystkim
zaś chodzi o powrót chłodnego politycznego myślenia, rozumowania kategoriami
partii politycznych i strategii wyborczych,
ponieważ wyborów nie wygrywają ruchy społeczne, demonstracje, panele i debaty,
ale istniejące ugrupowania.
PiS buduje godnościowy nastrój, ale to godność i duma na użytek tej
partii, skrojone pod jej projekty i wyobrażenia. Otrząśnięcie się z tej
sprytnie uduchowionej atmosfery, jaką PiS okadza życie publiczne, jest
warunkiem, aby większość po raz kolejny nie dała się pokonać mniejszości.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz