Wybory prezesa
Polskiego Radia przypominają latynoską telenowelę z elementami barejowskiej
klasyki w stylu łubu-dubu. Koniec niby bliski, ale od zwrotów akcji kręci się w
głowie.
Grzegorz Rzeczkowski
Wydarzenia
biegły zgodnie z planem do piątkowego wieczora 17 lutego. Dzień wcześniej
Barbara Stanisławczyk-Żyła została wybrana na czteroletnią kadencję prezesa PR
głosami trójki członków RMN z nominacji PiS (pierwszy raz na to stanowisko
została wybrana przez nową władzę rok temu). Akcja gwałtownie przyspieszyła
następnego dnia po południu, gdy stara/nowa prezes (dziennikarka, geodetka z
wykształcenia) złożyła dymisję. Do dziś o jej przyczynach niczego poza plotkami
nie wiadomo. - Szok ogromny, bo zaledwie dzień wcześniej Stanisławczyk chodziła
z anteny na antenę, udzielając wywiadów. Zachwycona, fetowana, opowiadająca o
planach, choć też narzekająca, że Rada odwołała jej wiceprezesa - mówi
dziennikarz z radiowej centrali przy ul. Malczewskiego.
Oburzenia nie krył Krzysztof Czabański, który decyzję Stanisławczyk
nazwał i i to na łamach wrogiej przecież
„Gazety Wyborczej” - „nieprzyjemnym zaskoczeniem”,
dodając, że „nie wystawia jej samej dobrego świadectwa jako menedżerowi”. W
sumie Czabański powinien mieć pretensje sam do siebie, bo to on razem z
pozostałymi członkami RMN mianowanymi przez PiS i Kukiz’15 za plecami
Stanisławczyk powołali nowego wiceprezesa PR, związanego do niedawna m.in. z
„Do Rzeczy” i „Wprost” Mariusza Staniszewskiego.
Można usłyszeć wiele głosów, według
których prezes początkowo nie za bardzo się tym przejęła, ale gdy zorientowała
się, że Staniszewski nie da się wziąć pod obcas, „bezpieczniki puściły” i
obrażona w swoim stylu trzasnęła drzwiami.
To jeszcze nie był koniec zwrotów akcji w tym serialu. 1 marca do Rady
Mediów Narodowych wpłynął list podpisany przez przewodniczących komisji
międzyzakładowej Solidarności Polskiego Radia. Ewa Kuczyńska i Edward Pikula
poprosili w nim szefa Rady o „udzielenie wsparcia Pani Prezes w dalszej misji
kierowania radiem”. Treść bliska jest monologu trenera drugiej klasy Wacława
Jarząbka z „Misia” Barei: „Piszemy o poparciu dla naszej Pani Prezes, bo
jesteśmy pewni, iż zapowiedź jej rezygnacji nie wynika z chwilowego impulsu
czy nastroju, a z wnikliwej analizy sytuacji w Spółce i obok niej. Z naszych
nieformalnych rozmów z Panią Prezes wynika, że jest jednak gotowa wziąć na
swoje barki ciężar kierowania Polskim Radiem mimo wszystko, mimo zapowiedzi
odejścia. Mamy wrażenie, że Pani Prezes nie spodziewała się naszego poparcia
i podbudowana rozmowami z pracownikami Radia chce spróbować sił”.
W imię Kościoła i
partii
Najwyraźniej jednak świadomość wróciła zbyt późno. - Pani prezes
dokonała wyboru, przez który spółka poniosła wiele strat wizerunkowych. Od
takich decyzji nie ma powrotu - mówi POLITYCE Czabański, dodając, że nie
wyobraża sobie, by Stanisławczyk pozostała szefową radia. W tej kwestii jednak
trudno sprawę ostatecznie przesądzić. W swej krótkiej historii Rada zdążyła już
odwołać prezesa TVP
Jacka Kurskiego, by po interwencji Jarosława
Kaczyńskiego tego samego dnia powołać go ponownie. Tym razem jednak sprawa
jest trudniejsza, bo wśród znaczących polityków partii rządzącej trudno
znaleźć zwolenników prezes PR, która uchodzi za osobę przysparzającą partii wizerunkowych
kłopotów. Na pewno nie ma popleczników w RMN, w której przedstawicielki PiS,
czyli Elżbieta Kruk i Joanna Lichocka, zagłosowały za jej kandydaturą dopiero
po namowach Czabańskiego. Jeśli Stanisławczyk miałaby utrzymać się w fotelu
prezesa, to wstawiennictwo Solidarności nie wystarczy. Sama zainteresowana
odmawia komentarzy, nie chce nawet powiedzieć, czy poprosi RMN o zgodę na
cofnięcie rezygnacji.
Zamęt na górze wcale nie oznacza, że władze radia straciły zapał do
wymiany kadr. Odczuł to właśnie Marek Lehnert, jeden z najbardziej
rozpoznawalnych głosów publicznej rozgłośni i rzymski korespondent Polskiego
Radia od 23 lat. Lehnert nie nada już żadnej relacji, bo nie przedłużono z nim
kontraktu. Bez podania przyczyn. Wcześniej radio zrezygnowało z usług
korespondenta w Londynie, a autora relacji z Berlina, który nie czekał, aż
sięgnie po niego „dobra zmiana”, i odszedł sam, zastąpiło współpracownikiem
Radia Maryja i „Gazety Polskiej”. W sumie w ciągu ostatniego roku pracę lub
stanowiska w warszawskich redakcjach Polskiego Radia straciło bez mała 50 osób,
z czego część zrezygnowała sama po zderzeniu z „dobrą zmianą”.
W styczniu głośno było o rezygnacji z funkcji szefa działu prawnego
Lucjana Jarzyńskiego, który wcześniej sam jako radca prawny brał udział w
zwolnieniach niewygodnych pracowników. Serwisowi wirtualnemedia.pl powiedział,
że odszedł po „karczemnej awanturze”, którą zrobiła mu prezes Stanisławczyk.
„Po wielokrotnych przypadkach awanturnictwa i agresji słownej wobec mnie i
innych pracowników Polskiego Radia S.A. ze strony p. Barbary Stanisławczyk-Żyły
- Prezesa Zarządu Polskiego Radia S.A. zachodzą uzasadnione przesłanki do
złożenia przeciwko Zarządowi Polskiego Radia S.A. pozwu o mobbing, przemoc
słowną stosowaną przez p. B. Stanisławczyk-Żyłę wobec mnie
oraz wobec innych pracowników Polskiego Radia S.A.” - przekazał serwisowi Jarzyński. Choć zarząd radia (a więc
Stanisławczyk-Żyła plus Jerzy Kłosiński) zaprzeczył temu, zarzucając prawnikowi
pomówienie, to tajemnicą poliszynela jest, że wybuchy złości w wykonaniu
szefowej są niemal na porządku dziennym. Zresztą słynęła z tego jeszcze przed
przyjściem do radia. - Nie znosi krytyki. Obraża się, złości. Kiedyś na
moich oczach cisnęła kubkiem o ścianę - tak o Stanisławczyk, gdy obejmowała
fotel prezes PR, opowiadała POLITYCE jej dawna współpracowniczka. Tę
specyficzną metodę radzenia sobie z frustracją jeden z radiowców tłumaczy tak:
- Jest drobną, kruchą kobietą, ale ego ma wielkości lokomotywy.
Barbara Stanisławczyk usuwała z pracy wszystkich, którzy mieli odwagę
jej się sprzeciwić. Nawet liderów związkowych, teoretycznie chronionych przed
zwolnieniem. Przy czym Paweł Sołtys, Wojciech Dorosz i Marcin Majchrowski
dostali dyscyplinarki z kuriozalnym uzasadnieniem: za „wywieranie presji
psychicznej” i „publiczne nękanie Zarządu” m.in. „żądaniami przystąpienia do
mediacji”. Wyrzucony został też dziennikarz Trójki Damian Kwiek, który w
geście solidarności z innymi zwalnianymi dziennikarzami rozkręcił na Twitterze
akcję #kogoniesłychać. Mimo to Stanisławczyk powtarza jak mantrę, że atmosfera
w radiu jest dobra i wreszcie panuje w nim pluralizm poglądów, a przedstawiciele
wszystkich opcji politycznych i światopoglądów mają do niego równy dostęp. Pytanie,
jak to rozumie, pozostanie bez odpowiedzi, bo prezes nie rozmawia z POLITYKĄ.
Na miejsce zwalnianych przyszli wyłącznie ludzie związani z prawicą,
sympatyzujący z PiS, Kukizem lub bliscy Kościołowi, którzy jeśli są na etacie,
dostają najwyższe stawki - w sumie nawet po kilkanaście tysięcy złotych
miesięcznie. Jednym z ostatnich nabytków są Wojciech Reszczyński, czyli publicysta
mediów ojca Rydzyka, który dostał program w Polskim Radiu 24, oraz Dorota
Frontczak-Fiedorowicz, raperka, autorka płyty o tzw. żołnierzach wyklętych, a
od stycznia prowadząca audycję w Trójce.
- Puszcza muzykę, która nie ma
prawa znaleźć się w tej stacji. To wulgarny rap z prostą linią melodyczną. Po
prostu dramat. Dzieje się to w sytuacji, gdy doświadczeni fachowcy, zgłaszając
propozycje programowe, nawet nie dostają odpowiedzi od szefów - złości się doświadczony radiowiec.
- Zdecydowana większość ludzi z nowego zaciągu kompletnie nie nadaje
się do radia, bo jest tak przerażająco słaba warsztatowo. Oni nawet poprawnie
nie potrafią podać godziny! Jeden podczas audycji odsunął mikrofon, bo mu
przeszkadzał czytać gazety - opowiada
kolejny z naszych rozmówców.
Kontakt z dziennikarzami Polskiego Radia
przypomina próbę przedarcia się do oblężonej twierdzy. Rozmowa przez telefon,
szczególnie służbowy, nie wchodzi w grę, bo w radiu panuje przekonanie, że są
na podsłuchu. Miejsce spotkania precyzyjnie dobierane - jak najdalej od redakcji
i poprzedzone analizą, czy przypadkiem nie spotykają się tam inni dziennikarze
z Malczewskiego czy Myśliwieckiej (mieszczą się tam redakcje Trójki i Radia dla
Ciebie). Rozmowy zaczynają się zwykle od prośby o niepodawanie żadnych szczegółów,
które pozwoliłyby na identyfikację rozmówcy. Wyłania się z nich obraz zastraszonej,
by nie powiedzieć spacyfikowanej, instytucji podporządkowanej linii PiS i Kościoła,
choć lepiej chyba byłoby napisać odwrotnie - Kościoła i PiS. Najważniejsze
stanowiska w radiu obsadzili ludzie, którzy nie kryją przywiązania do
dominującej w Polsce instytucji religijnej: dyrektorzy Jedynki, Trójki (wraz z
zastępcą), PR 24 (nazywany „nadwierzącym”) oraz Informacyjnej Agencji Radiowej
(z zastępczynią, która ma przydomek „przeorysza”), w czym wielu dopatruje się
ręki wpływowego arcybiskupa warszawsko-praskiego Henryka Hosera. Szef Jedynki
Rafał Porzeziński w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego” przyznał, że nawrócił
się, gdy usłyszał głos Boga - „około trzeciej w nocy”, po powrocie do domu z
dyżuru radiowego. „Wyraźny głos. Baryton. Wypływał gdzieś ze środka, ale był
niezwykle donośny”. Głos powiedział do Porzezińskiego: „Gdy mówię, nie
słuchasz”.
Ale potem jeszcze słyszał go dwa
razy, a teraz, jak ma pytanie do Boga, stosuje zasadę: idź na adorację, wtedy
będzie odpowiedź.
Już jako dyrektor Jedynki Porzeziński postanowił pomóc znaleźć odpowiedź
także swoim koleżankom i kolegom z pracy, współorganizując comiesięczne msze
dla pracowników radia w pobliskim klasztorze ojców franciszkanów (w
inauguracyjnym nabożeństwie brała udział m.in. prezes Stanisławczyk).
Obecni
i nieobecni
Radio, szczególnie na antenie informacyjnego PR 24, lubi być blisko
Kościoła, ale i ludzi władzy. Chętnie transmituje na żywo wystąpienia prezesa
Kaczyńskiego, prezydenta Dudy i premier Szydło. Nawet jeśli są to spotkania z
harcerzami. Ważne są też biskupie ingresy. Kto uważa, że to tematy mało ważne
albo spróbuje przedstawić je w złym świetle, ryzykuje w najlepszym przypadku
odstawieniem na boczny tor. Podanie na antenie informacji o proteście pod
domem Jarosława Kaczyńskiego kosztowało dwie dziennikarki z Trójki odsunięcie
od redagowania i czytania serwisów informacyjnych.
Wytyczne, co i jak dawać, idą z samej góry, niektóre to prawdziwe
perełki. - Kierownictwo Informacyjnej Agencji Radiowej zabroniło
prowadzącym serwisy określać Andrzeja Wajdę mianem wybitnego reżysera, bo to
ocenne i nie jest już informacją, ale gdy w jednej z audycji prowadzący nazwał
europosła PiS Ryszarda Legutkę jednym z najwybitniejszych umysłów Europy,
wszystko było w porządku - wspomina jeden z naszych rozmówców.
Przechył w jedną stronę widać także w doborze gości - dominuje strona
„pisowsko-rządowa”, która oczywiście traktowana jest z odpowiednią
gościnnością.
- Żadnego czepiania się, a jak
już padają niewygodne pytania, to tak, żeby rozmówca łatwo z nich wybrnął.
Choć zdarzają się też i takie audycje, jak Jerzego Jachowicza, które przejdą
kiedyś do legendy. Gospodarz potrafi wprawić w osłupienie najtwardszych
pisowców, gdy na przykład zapyta: „tyle tych prowokacji przeciwko PiS teraz,
prawda panie ministrze? - opowiada
dziennikarka.
Nikt w radiu nie ma złudzeń, że nawet wraz z nastaniem nowego prezesa
cokolwiek się zmieni. Co najwyżej kolejna miotła sięgnie jeszcze głębiej -
tam, gdzie nie sięgnęła ręka Stanisławczyk. - I tak długo nie zmieni się
tego, że radio zostało skrzywione, a ludzie stracili do nas zaufanie. Czasem
wydaje mi się, że to nieistniejący ląd. Jak San Escobar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz