Proboszcz
ze wsi D. sugeruje parafianom, że byliby cenniejsi dla niego po śmierci.
Edyta Gietka
Gdy
ks. Bogumił otoczył duszpasterską opieką parafian w D., szybko odnalazł się w
realiach, że pogrzeb to jedyny dochodowy sakrament na jego terenie.
O ledwie wiązanym końcu z końcem
ks. Bogumiła dowodzą statystyki za ubiegły rok. Otóż odprawił odpłatnie do
wieczności sześć dusz, a błogosławił na nowej drodze jedną parę. Komunie
zmuszony był sobie darować. Choć nadzoruje jeszcze cztery kaplice filialne,
niemożliwością jest skompletować majową porą garstkę do eucharystii.
Parafianie zaczęli odnosić wrażenie, że może byliby mu cenniejsi
pośmiertnie. Słyszeli na własne uszy, jak ks. Bogumił przepraszał swoich
dłużników za zwłokę: - Zwrócę przy najbliższym pogrzebie, albowiem od
dłuższego czasu nikt mi nie umarł.
A schorowani, zalegający na wykrochmalonych poduszkach, poczuli presję z
jego strony. Wręcz pretensję, że ciągle nie mają się na odejście.
Promocje
Zestresowani schorowani latami zwlekali z interwencją u wyższych
ekscelencji w tak intymnej sprawie. Pokornie znosili swojski styl, jakim
odnosił się do będących na ostatniej prostej. Przez per Czesiu, Zenobio,
Romeczku. A - należy podkreślić - były to (często dziś już świętej
pamięci) osoby w wieku osiemdziesiąt plus, niewartościowi za życia dysponenci
mikroskopijnych emerytur. - Tyle lat, a jeszcze żyje? - zwracał się półżartem
jak Zeus na Olimpie.
Rugał ich z ambony za każdą starczą niedyspozycję. Poczciwej Wiesławie,
która 30 lat prała bieliznę ołtarzową, raz tylko spóźniwszy się na mszę, nie
omieszkał tego wypomnieć. Popadła w depresję. Gdy podeszły wiekiem Józef nie
wytrzymał i zaklął: - Ksiądz jesteś dupa, nie gospodarz!, wymienił go w
ogłoszeniach parafialnych, przekręcając, że zabluźnił „pizda, nie ksiądz”. A to
są dwie różne rzeczy.
Miał zacierać ręce, kiedy panu Jurkowi w dwa dni na tamten świat
zabrali się oboje rodzice. Tatuś po krótkiej chorobie odszedł w swoje
urodziny, mamusia o siódmej rano w dzień jego
pogrzebu. - Masz - powiedział ks. Bogumił - 200
zł promocji.
Dawać rabat - publicznie wypomniał mu sierota - za niespodziewaną śmierć
w pakiecie tak drogich mu osób? Proboszcz popamiętał tę niewdzięczność.
Spacerując z pieskiem pod oknami osieroconego Jurka, wycedził: - Kiedy dotknie
cię ręka sprawiedliwości i w końcu pójdziesz spać? Co ten odebrał metaforycznie,
że niby dlaczego jeszcze żyje. Z lekka się nawet wystraszył.
Ks. Bogumił zwykł w rewanżu składać śmiertelne życzenia w dosłownym znaczeniu.
Pana Marka, będącego w opozycji do materialistycznej polityki pogrzebowej,
wskazał palcem: - Teraz na ciebie kolej, ordynatorze. A zwrotem ordynator
szydził z jego podrzędnego stanowiska w gminnej przychodni. Nie minęły dwa
miesiące od tego wydarzenia, gdy spełniła się przepowiednia i zaniemógł
ojciec. Trzeba było ugiąć się i płacić, w trosce o tatusiową duszę.
Kiedy ten codzienny szantaż zaczął czynić dyskomfort, a najwierniejszych
wprawiać w popłoch, postanowiono na pisać
zażalenie do najdostojniejszych ekscelencji. Skarżąc się na pazerność
ks. Bogumiła, „porównywalną do Jarmarku, który Żydzi urządzili w kościele za
życia Jezusa”, błagano ekscelencje o wyzwolenie spod jego duchowego nadzoru.
Tymczasem to był ledwie prolog do tego, co chcieli powiedzieć.
Porody
Otóż do młodych, przyszłościowych, ks. Bogumił ma nieporównywalnie przychylniejsze
podejście. Wręcz respekt.
Momentami rubaszny. Łapie młode matki za piersi, upewniając się, czy naturalnie
karmią. Daj Boże, niech jak najszybciej powróci im okres, a tym samym grunt
pod następne potomstwo.
W trakcie wyprowadzania pieska zwykł zaczajać się pod oknami, doglądając,
czy rozmnażaj ą się zgodnie z katechizmem. Krnąbrnym nigdy nie omieszka
wytknąć z ołtarza przedmałżeńskich zbliżeń, informując zebranych, że na głowie
wianuszek, a w brzuszku Januszek. Choć do nowo narodzonych ma stosunek
ambiwalentny. Zwłaszcza do - jak powiada - mongolistów, których chrzci
zawsze pod przymusem.
Ks. Bogumił chwali publicznie za spódnice, klepiąc w pupy z aprobatą.
Prawidłowa katolicka kobieta nogawkami się nie oszpeca. - Masz szczelinę
między zębami, to znaczy, że musisz być kochliwa. Większość chichoce w
respekcie przed Panem Bogiem. Z rzadka policzkują. - Ty wiesz, dziewczyno -
gani policzkujące - że ty księdza uderzyłaś?
Bywa że postępuje bez wyczucia. Pewnego razu spotkał w sklepie dwie
rodzone siostry: miejscową i imigrantkę przybyłą w odwiedziny. Mówił tej
pierwszej, że prowincjonalna i bez gustu. Zaś drugą komplementował, jak
światowo pachnie. Nie trzeba było psychologów, by przewidzieć, że pokłócą się
obie na śmierć i życie.
Ulżyło parafianom, gdy przysłano wikarego do pomocy w związku z niedołęstwem
ks. Bogumiła, który, skarżąc się na bóle w sercu i kolanach, z parafianami
komunikował się wychylony z okna plebanii. Przestał klękać nawet przed
Najświętszym Sakramentem, a małe dziewczynki płakały, że ksiądz, nie mogąc się
zgiąć, odmawia spowiedzi, którą katechetka zadała na pierwszy piątek miesiąca.
Lecz nie chciał dzielić się z wikarym do tego stopnia, że widywano
kleryka śpiącego w samochodzie, bez dostępu do lodówki. Miał żebrać po wsi o
pajdę chleba z twarogiem. Aż zniknął. - Nie ma i nie będzie - odniósł się ks.
Bogumił w ogłoszeniach parafialnych. Po czym wymienił
ciurkiem wszystkie jego grzechy, które miał poznać z pierwszej ręki.
Pomyje
Niestety, interwencje u wysokich ekscelencji odbiły się
rykoszetem. Arcybiskup szczeciński poprosił pisemnie szanownych państwa,
by jeszcze większą opieką otoczyli tak zbolałego księdza, który nie jest w
stanie zgiąć kolan.
A ośmielony ks. Bogumił demonstrował swój materializm coraz śmielej. Obchodząc
domy po kolędzie, nie szczędził słów prawdy. W domu X. zjadł obiad byle jaki,
jednodaniowy, za słony. Z. zrobili tylko kanapkę z pomidorem, do tego
niskogatunkową herbatę, prawie potknął się u nich o wiaderko pomyj w korytarzu.
U Y. podniósł filiżankę i wyczytał na spodzie, że chińszczyzna. No, ale skąd
mają znać się na porcelanie te kobity przysadziste grube jak pufy. Ile
wzrostu, tyle rozumu. U W. widział ściany kolorowe jak w burdelu i takie
wnętrza, że nie obejdzie się bez wyjazdu do Holandii.
Tam - mawiał ministrantom, wskazując popegeerowskie bloki - nie ma co
się fatygować. Może z wyjątkiem tych dorabiających zagranicznie. Lecz jeśli w
kopercie wyczują miedziane, śpiewać mają tylko jedną zwrotkę.
Istotność dochodu pogrzebowego
wzrosła jeszcze bardziej, odkąd przepadł urobek z niedzielnej tacy. O ile
garstka niedołężnych wdów jest dożywotnio skazana na msze u ks. Bogumiła, zmotoryzowani
młodsi uciekli przed nim do kapłanów z ościennych parafii.
Więc ks. Bogumił wysupłuje w sklepie monety: - Sprzedajcie choć herbatę
na kolację. Obrażony. Niedochodowi starzy przychodzą do kościoła tylko miejsca
grzać, a przecież on ma na utrzymaniu dwa srebrne mercedesy (jeden powszedni i
nowszy świąteczny). Za dnia zmuszony jeździć oszczędnie przy wyłączonych
światłach, gdyż jedna żarówka to koszt 250 zł. Nie da się utrzymać żarówek w
tych warunkach nawet z pięciu niedzielnych mszy w świątyniach filialnych.
Piekło
Ks. Bogumił umiłował sobie pogrzeby także dlatego, że prócz dochodu z
sakramentu ma wówczas największe frekwencje w roku. Otóż umarłego odprowadza
cała wieś, żegnając w ostatniej drodze nawet najzagorzalszych wrogów.
Kiedy wyjeżdża na urlop, ogłasza półżartem, iż żywi nadzieję, że nikt
nie umrze w okresie zastępstwa przez najbliższe dwa tygodnie. A przypisane mu
dożywotnio niedołężne wdowy oglądają
się po sobie, na którą popadnie.
Trzyma je przy życiu chęć zrobienia mu na złość za to, że traktuje schorowane
dusze jak hodowlę na prywatnej farmie, liczącej sobie - zgodnie
z metrażem wsi D. - 6 km
kw.
Doszło do tego, że podstarzałe córki wdów wypraszają go z domów, gdy narzuca
się ze spowiedzią okołoostateczną.
Ale ks. Bogumił nie odpuszcza,
jakby zamierzał przypilnować co do ostatniej minuty. Sprawę komplikuje fakt,
że nie ma dokąd uciec. Wieś D. pechowo otaczają parafie, którym proboszczują
członkowie Towarzystwa Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej. Ks. Bogumił,
pod groźbą dodatkowego grzechu ciężkiego, zakazuje zapraszać ich prywatnie i
brać nie- certyfikowane rozgrzeszenia. Gdyż nie całkiem nasi, polscy, mniej
rodowici. Jakby nie dostrzegał belki we własnym oku. Siwą brodę zapuścił na
ćwierć metra, niczym - nie wypominając nikomu - Arab.
Synowa Leokadii kilkukrotnie ponawiała do wysokich ekscelencji
prośby o zgodę na możliwość wyznania grzechów
przez teściową komuś innemu.
Po dwóch latach nadeszła odmowa.
Wszyscy zameldowani powyżej trzech miesięcy na terenie parafii są jej przypisani
automatycznie. Umywają ręce chrystusowi misjonarze ościenni. Nie mogą bez
zezwolenia posługiwać na terenie ks. Bogumiła, nawet jeśli to prywatne łóżko.
Rzekomo mieli nieprzyjemności, choć namaszczani ostatecznie nie mogli się
nachwalić.
Umierającym, traktowanym jak feudalne chłopstwo, podnosi się ciśnienie.
Z tych nerwów wręcz wracają do
życia. Zwłaszcza najubożsi lokatorzy pegeerów. Byle tylko nie skonać pod cennikiem
ks. Bogumiła, bo to oznacza, że im gorzej opłacona ostatnia posługa, tym
złośliwsze kazanie o nieboszczyku. Zdarzało się, że kompromitował pozostawioną
na tym padole rodzinę, przytaczając grzechy zmarłego do kilku dekad wstecz.
Na przykład, jak za młodu nieboszczyk
buchnął motorynkę. Już nie mówiąc, że ceremonia trwa kwadrans i zostawia
niedosyt.
Najwielebniejsze ekscelencje ciągle opieszałe w decyzjach.
Zapewniają przybyłą osobiście delegację, że będzie dobrze. Trzeba tylko modlić
się jeszcze więcej, wspierać niedołężnego kapłana i nie powiadamiać mediów. Tymczasem najstarsi żyjący, nie
mając przed kim się wyspowiadać, wolą już chyba kolektywnie iść do piekła.
Współpraca Marcin Kokolus
Mimo licznych prób nawiązania kontaktu
przez domofon ks. Bogumił nie wychylił
się nawet z okna.
Smutne to że stary klecha ma taką władzę
OdpowiedzUsuńczy to rzeczywiscie XXI wiek
ludzie nie robcie z siebie parobków średniowiecza