Zdrada narodowa
Wygraną Donalda Tuska
miliony Polaków przyjęły z nieskrywaną radością. Tak, to ważna wygrana bitwa.
Niestety, w wojnie, którą Polska od kilkunastu miesięcy przegrywa. Za sukces
Tuska Kaczyński będzie chciał się zemścić na Unii, ale zapłacimy za to my,
Polacy
Europejska, normalna, przewidywalna Polska
zachowała swego ambasadora w Brukseli. Ale jednocześnie tego samego dnia
zobaczyliśmy fatalne skutki równie niemądrej co nieudolnej polityki PiS.
Totalna samoizolacja Polski. Wskazana nam jasno ośla ławka. Ośmieszenie kraju.
Samozadowolenie władz w Warszawie po absolutnej międzynarodowej kompromitacji.
Ale to tylko część złych informacji.
Już jesteśmy na marginesie UE, ale jeśli
wsłuchać się w wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, trudno nie odnieść wrażenia,
że to dopiero przystawka do prawdziwej katastrofy - wyprowadzenia Polski z Unii albo doprowadzenia przez
ekipę PiS do faktycznego wykluczenia nas z UE. A to przecież i tak tylko pół
prawdy. Bo przecież w sensie codziennych, praktycznych działań PiS jesteśmy
wyprowadzani z Unii, z rodziny demokratycznych narodów, każdego dnia. W sensie
standardów państwa prawa i przestrzegania konstytucji, edukacji i polityki
kulturalnej, praw kobiet i ekologii, publicznych z nazwy mediów i niezawisłości
sądów. W każdym z tych obszarów albo z Unii, w sensie jej wartości i ducha,
już zostaliśmy wyprowadzeni, albo zostaniemy wyprowadzeni wkrótce. Wychodzenie
z Unii nie jest więc wyłącznie ponurą, odległą perspektywą. Jest praktyką
dnia codziennego.
Obecna władza uwielbia pojęcie „suwerena”,
jego wolą się kieruje, powołując się na mandat, który od niego uzyskała w
wyborach. Suweren wypowiada się jednak nie tylko w dniu wyborów. Po 1989 r. dwa
razy wypowiedział się w referendach w kwestiach fundamentalnych dla Polski. W
sprawie konstytucji i członkostwa w Unii. Konstytucja już została podeptana.
Członkostwo w UE ma charakter coraz bardziej formalny. Warto przypomnieć, że w
obu wypadkach wypowiedziała się większość suwerena, a nie nieco ponad jedna
trzecia. Widać więc, że „suweren” to formuła czysto fikcyjna, używana
wyłącznie jako alibi dla działań pozaprawnych. Suweren jest bowiem tylko jeden.
Urzęduje na Nowogrodzkiej.
To nie było tak dawno. Większość z nas
doskonale pamięta niedzielny wieczór sprzed prawie 14 lat, gdy ponad trzy
czwarte z ponad siedemnastu milionów głosujących Polaków opowiedziało się za
wejściem Polski do Unii. I dzień 1 maja sprzed prawie 13 lat, gdy do niej
formalnie weszliśmy. Jedni cieszyli się z perspektywy podróżowania po Europie
bez paszportów, inni z szansy na legalną pracę za granicą, jeszcze inni z unijnych dopłat. Ale jeśli tylu z nas w
tamtych dniach ocierało łzy wzruszenia, to wynikało to z czegoś niepomiernie
większego. Z poczucia, że Polska wraca tam, gdzie jej miejsce, tam, gdzie
wymarzyły ją sobie pokolenia naszych przodków. Że - mówiąc obrazowo - idziemy
ze Wschodu na Zachód. W ciągu kilkunastu miesięcy rządów PiS w wielkim tempie
przemierzamy drogę w przeciwnym kierunku. I nie jest to tylko poważny problem,
to jest narodowy dramat.
Jarosław Kaczyński, który świata i Europy
ani nie zna, ani nie lubi, nie bardzo interesuje się kwestią Polski w Europie.
Tym bardziej teraz, gdy przekonał się boleśnie, że ani nie narzuci Europie swej
woli, ani nie wsadzi jej skutecznie kija w szprychy. Jego w gruncie rzeczy
interesuje nie „Polska w Europie”, ale „on w Polsce”. Prawdziwy interes Unii to
dla niego didaskalia. Już widać, że potraktuje ją jako polityczno- propagandowy
młot do utwardzania własnego elektoratu i walenia w oponentów. Zła,
niedemokratyczna, lekceważąca wolę członków,
zdominowana przez Niemcy - zestaw podobnych bzdur już się nam serwuje od rana
do wieczora, a to dopiero początek. Polska osamotniona jak nigdy od 1939 r.,
ale tym razem na własne życzenie, otoczona przez samych wrogów, głównie z
własnego nadania, niezdolna do forsowania swych propozycji, traktowana z
lekceważeniem i politowaniem - oto efekt „wstawania z kolan” przez pana
Kaczyńskiego i jego ekipę. Szybko się uwinęli, trzeba im oddać.
Przez 25 lat Polacy, pracując jak woły,
postępując racjonalnie, zachowując się przewidywalnie, skutecznie obalali dotyczące
nas stereotypy. W tym stereotyp polnische Wirtschaft - niegospodarności połączonej z brakiem planu, manier i
brudem. Ale nie tylko ten. Także stereotyp narodu niezdolnego do
współdziałania z kimkolwiek, zawsze skłóconego, nieumiejącego szukać i
znajdować kompromisu. W ciągu 15 miesięcy PiS zdołało wiele z tych stereotypów
skutecznie reanimować. A nawet gorzej. Bo tym razem nie mamy alibi, że
Sowieci, okupanci, komuniści. Tym razem sami Polacy taką władzę wybrali.
Samobójstwo na życzenie.
Już widać, że obecna władza może w Europie
co najwyżej wykonywać dość żałosne pseudorejtanowskie gesty, które
przyjmowane są wzruszeniem ramion. Nie będzie w stanie skutecznie zabiegać o
nasze interesy w dziesiątkach spraw. Kaczyńskiego wystawili na pośmiewisko
nawet ci, których w Europie uznawał za stronników, jak premierzy Orban i Fico.
Obaj uznali, że Polska może być dla nich przydatna jako parawan skrywający ich
populizm, ale są zbyt rozsądni, by pod rękę z Kaczyńskim skakać w przepaść. W
czwartek 9 marca wielkim wygranym był Orban. Tego dnia Polska została pasowana
na europejską czarną owcę.
W jakimś zatrważającym napadzie szału
Jarosław Kaczyński nazwał opozycję „partią zewnętrzną” i wrzeszczał, że jest
ona przeciw Polsce. Otóż prawdziwą partią zewnętrzną jest PiS. To ono w
praktyce realizuje interes Kremla. Z tą różnicą, że pani Le Pen czy
zwolennikom Brexitu
musi za to płacić. Kaczyński i PiS robią to
za darmo.
Nie tylko przynależność do Unii, ale mocna
pozycja w Unii i na Zachodzie to dla Polski kwestia narodowego interesu. To dla
nas - i nie ma w tym cienia przesady czy zbytecznego patosu - kwestia życia i
śmierci. Polityka Kaczyńskiego i PiS uderza więc w nasz narodowy fundament. W
wymiarze intelektualnym jest skrajnie głupia, w wymiarze moralnym - nikczemna, w polityczno-państwowym - nieodpowiedzialna i
- tak - antynarodowa. Nie interesuje mnie tu stan emocji Jarosława Kaczyńskiego.
To jego problem. Naszym problemem jest to, że na
kapitańskim mostku statku prowadzonego na skały stoi człowiek opętany
nienawiścią i żądzą zemsty, który w oczywisty sposób działa wbrew interesom nas
i przyszłych pokoleń.
Donald Tusk będzie dobrze bronił w Brukseli
polskich interesów. Sama jego obecność będzie przypomnieniem, że jest także
inna Polska, że polski polityk może być solidnym, wiarygodnym partnerem i
sojusznikiem. Tusk będzie wzywał przywódców Zachodu do powściągliwości i
cierpliwości w obliczu działań ludzi rządzących Polską. Ale jego wpływ na
działania władz w Warszawie będzie umiarkowany, jeśli nie żaden, ta odrzuca
bowiem każdy głos zdrowego rozsądku. Tusk, przy swej najlepszej woli i
najbardziej energicznych wysiłkach, nie będzie w stanie powstrzymać
Kaczyńskiego i jego auto- destrukcyjnych dla Polski działań. Najlepszy adwokat
nic nie pomoże, gdy klient chce iść na
szafot. Najlepszy doradca nie powstrzyma Kaczyńskiego przed praktycznym
rozwodem z Unią, jeśli w swym obłąkańczym pędzie do tego doprowadzi. Sympatia
Europy dla Tuska nie sprawi, że Zachód będzie na dłuższą metę tolerował próby
niszczenia Unii przez sfanatyzowaną ekipę PiS. Tak, los Polski nie zdecyduje
się w Brukseli. Zdecyduje się nad Wisłą.
Do listopada 2019 r. Donalda Tuska w
polskiej polityce nie będzie. Nie pomoże więc w walce z ekscesami Kaczyńskiego.
Nie ochroni nas przed skutkami niszczących działań PiS. Może gdy do Polski
wróci, postanowi powalczyć o prezydenturę, ale jeśli PiS wygra kolejne wybory
i uzyska większość zdolną do obalania prezydenckiego weta, nawet antypisowski
prezydent, ktokolwiek by nim był, będzie bezradny. Rozwód z Unią może być już
wtedy faktem. Spustoszenia będą nieobliczalne. Straty nieodwracalne.
Jarosława Kaczyńskiego i jego ludzi
skutecznie mogą powstrzymać wyłącznie Polacy, obywatele. Jutro, za miesiąc, za
dwa i pół roku. Wbrew bowiem temu, co mówił Donald Tusk, nie jest tak, że „to
tylko PiS”. To nie jest jakieś kolejne, lepsze czy gorsze, polityczne
rozdanie. To dziejąca się na naszych oczach katastrofa na miarę Zorby. Z czego
wynika, że batalia, jaka się teraz toczy, prawdziwa bitwa o Polskę, ma wymiar
historyczny i pokoleniowy, na miarę tej, która szczęśliwy finał znalazła w
1989 roku.
Przed nami zmasowana kampania nienawiści
wobec Unii i Niemiec oraz - personalnie - przeciw Donaldowi Tuskowi. Już robi
się z niego agenta Berlina, anty-Polaka, już odbiera mu się prawo do polskości
i sugeruje przyjęcie niemieckiego obywatelstwa. Nie czynią tego tylko
nienawistne internetowe trolle. Tak mówi Kaczyński, tak mówią ludzie, którzy -
jakże to symboliczne - towarzyszyli mu w spotkaniu z kanclerz Merkel. Przydałby się teraz w Polsce jakiś głos mitygujący
władzę, z którym musiałaby się ona liczyć. Zbytkiem naiwności byłoby chyba
jednak liczyć, że zdolny jest do wydania z siebie takiego głosu Kościół, zajęty
teraz głównie realizacją swych korporacyjnych interesów. Złudzeniem byłoby
oczekiwanie, że wybrzmi w nim teraz głos będący choćby dalekim echem tego, co
w trudnych dla Polski i Polaków chwilach mówili wielcy - Stefan Wyszyński czy Karol Wojtyła. Co tylko wzmacnia
zimną konstatację. Nie pomoże nam ani Tusk, ani
Bruksela, ani Kościół, ani nikt inny. Pomóc musimy sobie sami.
Stojący przed nami dylemat jest widoczny jak
na dłoni. Albo władza PiS, albo przewidywalna Polska w Europie. Albo rządy
Kaczyńskiego, albo silna Polska. Albo Kaczyński, albo budząca optymizm
przyszłość. Nic tu nie będzie ani proste, ani łatwe, ani szybkie. W
najbliższych latach sami sobie udzielimy odpowiedzi na pytanie, czy jesteśmy
warci Polski naszych marzeń. Czy potrafimy bronić jej interesów oraz stać na
straży demokracji i normalności, gdy kosztować to nas może sporo, ale o ileż
mniej niż naszych przodków. Jeśli damy radę, wrócimy tam, gdzie nasze miejsce -
do pozycji pełnoprawnego, silnego członka demokratycznej
europejskiej wspólnoty. Jeśli zawiedziemy, będziemy potępieni. A nasze dzieci
będą przegrane na starcie. Taka jest stawka w tej grze.
Tomasz Lis
Radość i wstyd
Z
ogromną uwagą, ale i z wielką radością wysłuchałem finałowego przemówienia
Jerzego Owsiaka na podsumowaniu jubileuszu Wielkiej Orkiestry. Zebrane
pieniądze okazały się kwotą astronomiczną, ale nie to przykuło moją uwagę. Większa
część przemówienia Owsiaka poświęcona była temu, co w istocie jest ideą
Orkiestry. Mówił o działaniu we wspólnocie łączenia się wokół szlachetnego
celu, wspólnej radości, wzajemnym poszanowaniu, dumie z bycia Polakami,
tworzeniu unikalnych, nieznanych nigdzie na świecie wartości. Bardzo długo i
dobitnie Jurek podkreślał, dziękując wszystkim uczestnikom akcji za pracę i
ofiarność, że Orkiestra jest dowodem naszej polskiej jedności, a podział
społeczeństwa podsycany i sugerowany jest tylko przez polityków. Jestem tego
samego zdania i brak mi szacunku dla wszystkich tych, którzy ten podział
wmawiają i utrwalają.
To, co jest tematem ostatnich dni, czyli
ponowny wybór Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej (przy okazji wielkie
gratulacje), jest dowodem na to, że w każdym nawet najbardziej zjednoczonym
społeczeństwie istnieje ekstremalny margines. Przypisuje on sobie prawo do
oceny, kto jest Polakiem, a kto nie, kto jest zdrajcą, powołując się na dodatek
na głos zmanipulowanego suwerena. Powinno to dać do myślenia tej części
wyborców, która nie idąc do wyborów, zasłania się niechęcią do polityków w
ogóle, tłumaczy brakiem czasu czy też robi to z powodu zwykłego lenistwa,
które nie powinno być żadnym usprawiedliwieniem. W ten sposób, dopuszczając do
władzy ludzi, których ego wychodzi im wszystkimi częściami ciała z pominięciem
rozumu, podlegamy manipulacji z bardzo przykrymi konsekwencjami, nie tylko w
kraju, ale - jak się okazało - w całej Europie.
Jeśli postawa Pani Szydło w Brukseli ma być
współczesną lekcją i próbą wytłumaczenia młodym na żywym organizmie, jak
zapisało się w polskiej historii liberum veto, to jest to
kolejne ostrzeżenie dotyczące nowych podstaw programowych w nauce kolejnych
pokoleń.
Biedny ten Saryusz-Wolski.
Niezrozumiały skok w przepaść. Wstyd.
Krzysztof Materna jest
satyrykiem, aktorem, reżyserem i producentem telewizyjnym
Koza Nostra
Witam
państwa na konferencji prasowej poświęconej historycznemu sukcesowi dyplomacji
dobrej zmiany na arenie europejskiej. Stoimy tu niczym wyprostowana polska
wierzba, która zrzuciła europejską kozę. Jak to wzruszająco ujął Michał
Karnowski: „Nie dajmy zakrzyczeć kilku podstawowych spraw, w tym
najważniejszej: Polska ma wreszcie dyplomację i szefa rządu, którzy kierują
się własnym interesem narodowym, a nie spoglądają pokornie, co zrobić, by
zasłużyć na poklepywanie po plecach. Premier Beata Szydło i minister spraw
zagranicznych Witold Waszczykowski wraz z doradcami wytrzymali potworną presję,
odważnie przedstawili polskie stanowisko”.
Karnowskiemu nie wypada przesadnie chwalić,
ale my możemy śmiało dopowiedzieć, że premier Szydło i minister Waszczykowski
przeszli przez piekło, które da się porównać jedynie z torturami zadawanymi
polskim harcerzom na Pawiaku przez gestapo. Pamiętamy, które państwo mordowało
bohaterów Szarych Szeregów i jaki kraj wystawił na stanowisko przewodniczącego
Rady Europejskiej niemieckiego kandydata, który nie ma prawa używać flagi
biało-czerwonej. Niedaleko pada jabłko od skorupki za młodu.
Ten majstersztyk nie byłby możliwy bez
strategicznego geniuszu Najdroższego Przywódcy, który niczym szachowy
arcymistrz ograł amatorów ze zgniłego Zachodu. Zmusił ich, by się ujawnili w
całej swej antypolskiej złowieszczości, dzięki czemu jasno widzimy kto jest naszym
wrogiem. Są nim wszyscy. To bardzo cenna wiedza. Kochajmy się jak bracia,
liczmy się jak Węgrzy.
Na podziw zasługuje wynik osiągnięty przez
naszych mistrzów europejskiej dyplomacji. Tylko takiemu głupkowi jak nieudany
bramkarzyna Dudek, którego jedynym osiągnięciem było podskakiwanie niczym
pajac w Stambule, może się wydawać, że przegraliśmy 1:27, co pozbawionego
jakiegokolwiek talentu piłkarzynę cieszy. Dodajmy, że Stambuł jest miastem
islamskim. Przypadek? Nie sądzę. Nie przyszła góra do Mahometa, Cygana
powiesili.
Wyjaśnijmy raz na zawsze, by ludzie pokroju
kopacza Dudka mogli to pojąć. Unia Europejska to szereg stosunków
dwustronnych i tak należy liczyć głosy. Francja za Tuskiem - my przeciw, czyli
jeden do jednego. Mamy więc 27 remisów, ale kluczowy jest ten z Belgami, gdyż
głosowanie odbywało się w Brukseli, a więc oni byli gospodarzami, my
głosowaliśmy na wyjeździe, czyli nasz głos
liczy się podwójnie. Tę prostą zasadę zna z piłkarskiego podwórka każdy, nawet
ktoś tak nieporadny piłkarsko jak łapacz Dudek. Wniosek jest jeden:
wygraliśmy! A to, że formalnie funkcję objął niemiecki kandydat odpowiedzialny
za zamachy terrorystyczne w Europie, świadczy tylko o tym, że Polska pod
rządami dobrej zmiany pozostała jedynym demokratycznym krajem w Europie. Kto
mieczem wojuje, tego we dwa kije.
Jak z bezlitosną precyzją zauważył Samuel
Pereira: „Z mocnym poparciem dla Tuska kanclerz Merkel wyszła
dopiero po spotkaniu MSZ Niemiec i Rosji. W Moskwie zapadła decyzja. Bez
złudzeń”. To prawda, ale niecała. Tylko naiwni nie dostrzegą związku między
wyborem Tuska i atakiem w Dusseldorfie (napastnik z siekierą), który zdarzył
się niewiele później. Może nas to przerażać, ale musimy powiedzieć wprost:
Państwo Islamskie wybrało swojego
przewodniczącego Rady Europejskiej. I meksykańskie kartele narkotykowe. Oraz
nowozelandzcy fetyszyści stóp. Bez złudzeń. Gdyby kózka nie skakała, toby była
dziadkiem.
Premier Szydło bez lęku rzuciła tchórzliwej
Europie w twarz, że my z naszej piaskownicy wygonić się nie pozwolimy, grabek
i łopatek nie oddamy. Ani wiaderek. Nie będą mentalni starcy, którzy porzucili
świat tak nam drogiej czystej dziecięcej wrażliwości, narzucać nam zgniłych
standardów. My ze swych zasad nie zrezygnujemy. A naszą podstawową zasadą jest
dobrostan emocjonalny Najdroższego Przywódcy i zadośćuczynienie zaznanym
przez niego krzywdom jak choćby tej, że w roku 1977 Jacek Kuroń chciał mu zająć
na spotkaniu krzesło, a następnie na kolejnym nawet zajął, co Najdroższy
Przywódca wspominał z goryczą jeszcze w latach 90. Żaden polski patriota nie
może zapomnieć takiej zniewagi Narodu Polskiego. Więc wypinając dumnie
piastowską pierś, tym głośniej ślubujemy dzisiaj, że dopóki starczy nam tchu,
stać będziemy na straży jakże bogatych uczuć, emocji i wrażliwości Najdroższego
Przywódcy!
Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz, gdzie
kucharek sześć!
Marcin Meller
Kariera Artura Ui
Późną
jesienią 1981 roku podczas koncertu w Sali Kongresowej miałem zamiar zagrać
solówkę na gitarze z mównicy, z której wcześniej przemawiali sekretarze różnych
komunistycznych partii: Breżniew, Gierek, wcześniej Gomułka. Była z solidnego
drewna, spowita biało-czerwonym pomarszczonym płótnem i miała z przodu doczepionego
orła ze styropianu. Planowałem, że stojąc na niej, znienacka zaintonuję hymn
sowiecki w rytmie ragtime (w tym miejscu idealny kawałek) i z niego płynnie
przejdę do
„Yankee Doodle”, który był wówczas sygnałem
zakazanej w Polsce stacji radiowej Głos Ameryki. Już wlokłem tę mównicę zza
kulis w stronę sceny, kiedy rzucili się na mnie dyżurujący strażacy, wyrwali mi
ją z rąk i kategorycznie zakazali realizacji planu. - Pan sobie zagra, a ja
będę siedział! - powiedział z wyrzutem jeden z nich. Prośby nic nie dały. Dwa
miesiące później był już stan wojenny, komuna gotowała się ze złości, więc
może coś przeczuwali. Zagraliśmy zatem swoje bez mównicy, a widownia oszalała z
radości. Wspomnienie tej trybuny wskoczyło mi przed oczy kilka dni temu, z
innej okazji. W podobną, tylko znacznie większą mównicę, Jarosław Kaczyński
walił rękami w Sejmie.
Wyglądał jak szaleniec, który właśnie wypadł
na wirażu z pędzącej ciężarówki. Wyrywał się na trybunę do polemiki, czasem z
okrzykiem „Teraz ja!”, z obłędem w oczach głosił z niej, że od teraz Donald
Tusk nie jest Polakiem, nie ma prawa stać pod polską flagą, a w spuszczonym z
łańcucha potoku słów wyskrzeczał: „Wy (czyli my) też nie jesteście Polakami,
szkodzicie Polsce, załatwiacie swoje ciemne interesy”. Był to spektakl, który
mi przypomniał obłędne wystąpienie telewizyjne genialnego aktora Tadeusza
Łomnickiego, który na prośbę widzów odtworzył postać spienionego Adolfa Hitlera
w „Karierze Artura Ui”. Amok, rzeczywista nienawiść, stuprocentowa pogarda i
absolutne przekonanie o własnej wielkości, do tego agresja, objawiająca się
strużkami śliny parskającymi wokół - jakby w przysadce eksplodował woreczek z
dziwnym defektem, który z człowieka czyni zwierzę. Zero kontaktu. W tę stronę
poszła sztuka aktorska odtwórcy roli niewinnego chłopca-złodzieja z filmu „O
dwóch takich, co ukradli księżyc”.
Po nim usiłował parę słów wydukać pełniący
chwilowo funkcję wicemarszałka Sejmu Ryszard Terlecki.
Jemu z kolei rowek na winylu się
zaciął, facet się plątał i powtarzał słowa, gubił wątek, mieszał czasy, w końcu
zapomniał, po co na mównicę wszedł. Wyglądał jak ktoś szturchnięty przez
tabletkę LSD i piszę to nie ze względu na jego bujną przeszłość w tym
względzie. Po prostu widziałem niezborność wielu naćpanych kolesi, choćby u
Kotańskiego w Markocie, ale też i w filmie, jak u Jacka Nicholsona w arcydziele
„Swobodny jeździec”, i to jest dokładnie ten sam poziom niemożności sklecenia
zdania. Terlecki od dawna wygaduje bzdury, którym potem sam zaprzecza, nie ma
w nim już nic z charyzmatycznego hipisa Psa - został mały ratlerek,
szczekający na większe stworzenia. To są nasi przywódcy.
Na tym tle Donald Tusk jest mężem stanu. Po
prostu. Jako człowiek, który nie ma za grosz szacunku do polityki i polityków
powiem, że akurat to jest polityk sprytny,
przebiegły i niebezpieczny. Ufać mu nie można za żadne skarby (co w tej branży
jest legitymacją doskonałą), ale też rozumie, co to racja stanu, wie, co to
kompromitacja i jak jej uniknąć, potrafi się cofnąć, podać rękę, być na
przemian ugodowy i twardy jak kamień, prawdziwie dowcipny (riposty, wpisy na
Twitterze) i chłodny jak chirurg od sekcji zwłok. A że jest piekielnie
inteligentny i bywa bezwzględny - czyni go to politykiem ważnym dla innych
polityków Europy. Wiedzą, że gdy uśmiecha się uwodzicielsko - może mieć
szulerskie karty negocjacyjne w rękawie. Byle kogo nie wybiera się na
najważniejszą funkcję w Europie.
Więc po co ta cała polaczkowska w stylu
zabawa w remizie, wystawiona w brukselskiej centrali Rady Europy przez PiS?
Kaczyński jest lokalnym politycznym gnomem, który może zarządzać co najwyżej
furią i intrygami. Aby utrzymać elektorat - musi zohydzić Tuska. To jego jedyna
szansa. Użyje wszystkich możliwych i niemożliwych kłamstw i oszczerstw plus
całego goebbelsowskiego aparatu propagandowego, by Tuska z polityki wykluczyć.
Mam złe wieści: Tusk to taki zwierzak, że się nie da. Jest jak Al Pacino w „Ojcu chrzestnym
Zbigniew Hołdys
Flagi Niegodni
Kamienne lwy strzegące Pałacu
Prezydenckiego i koń z brązu, na którym siedzi książę Józef Poniatowski, jakoś
to wytrzymują, ale łatwo nie mają. Siódmy rok z rzędu co miesiąc duchowy
przywódca szmacianych podkomendnych wymyśla nam od złodziei, komunistów oraz
łotrów niegodnych flagi biało-czerwonej i hymnu narodowego. Oczywiście w imię
Boga Wszechmogącego i Matki Boskiej zawsze dziewicy. Cuchnący pisowski sos
płynie coraz szerszą rzeką. Tzw. szef dyplomacji po wielkiej klęsce rządu w
Brukseli ma wspaniały plan na dalszy ciąg. Trzeba zacząć prowadzić negatywną
politykę w UE: blokować inicjatywy, obniżyć poziom zaufania Polaków do tej
instytucji - proponuje. Jeszcze odważniej sprawę stawia szef narodowej TVP Info
Dominik Zdort: „Polska powinna myśleć o tym, na jakich dobrych warunkach z UE
wychodzić i jaką nową wspólnotę tworzyć”. Nową wspólnotę? Proszę, czemu nie,
tylko przepraszam z kim? Czyżby premier Szydło, wypucowana przez swojego
sprawdzonego trenera, znów się wybierała w świat na propisowskie agitki? Jeśli
komuś nie wystarcza 27, to może zgarnie 50.
Naszym celem jest
zwykły szary człowiek - mówiło się za czasów Stalina w ZSRR. Szyderczo i
dwuznacznie. Dlaczego mi się to przypomniało? Bo ten szary człowiek nie
schodził z ust pisowskim kandydatom podczas kampanii prezydenckiej i parlamentarnej.
Wtedy był traktowany jak mięso wyborcze, dziś - aż strach powiedzieć - bywa
ochłapem.
Chce mi się wyć,
gdy czytam o matce, którą wyrzucono ze szpitala w Lublinie. Nie mogła czuwać
przy śmiertelnie chorym dziecku, musiała przesiedzieć noc w samochodzie. „Mamy
swój regulamin” - powiedziała jej pani doktor. Nie dodała tylko, że znieczulica
jest w nim na pierwszym miejscu. A swoją drogą dobrze, że w szpitalu w ogóle
był lekarz. Za parę lat wszyscy wyemigrują do tej obrzydliwej Unii Europejskiej,
bo taka najwyraźniej jest polityka rządu. Pięć tysięcy miej sc czeka na nich
tylko w Niemczech. Czeka i się doczeka, bo w Polsce lekarz na stażu zarabia
mniej niż człowiek „na kasie” w supermarkecie i mniej niż średnia krajowa.
Tylko Konstanty Radziwiłł mówi, że nie ma problemu, bo „potrzeby systemu są
zaspokajane”. Minister zdrowia jest zresztą wyjątkowym szkodnikiem, nawet jak
na podłą sytuację personalną w naszym rządzie. Kobietom dał doktora Chazana, by
ów wybitny specjalista od świętej rodziny ustalał standardy w położnictwie. A
ten złapał wiatr w żagle i swojego kumpla prof. Mariana Gabrysia polecił na
konsultanta wojewódzkiego ds. ginekologii. Co w tym złego? No choćby to, że
kumpel oficjalnie podpisał deklarację wiary i uznał wyższość prawa Bożego nad
prawem ludzkim. Wypowiedział się też o in vitro: to sposób na biznes, a nie
leczenie bezpłodności. Jedna z działaczek na rzecz kobiet bardzo przytomnie
przewiduje kolejne nominacje dla przyjaciół dr. Chazana. Zgodność poglądów
gwarantowana.
Jerzy Owsiak wypowiedział się niedawno o
kolejnych planach ministra zdrowia - by o 60 proc. zmniejszyć finansowanie
opieki nad noworodkami. „To będzie zbrodnia na polskich dzieciach”, ocenił
ostro szef WOŚP Też tak uważam. Bo jak Radziwiłłowi ten pomysł się zgadza z
wysmażoną przez rząd ustawą „Za życiem”?
Wiadomo, że takich
spraw do rozwiązania będzie szybko przybywało, bo niby kto ma się nimi zająć?
Nie tylko w ochronie zdrowia, ale i we wszystkich dziedzinach. Oczywiście poza
gospodarką, która zostanie skasowana jako wyjątkowo nierentowna. A rozjuszony
poseł Kaczyński wciąż będzie pobekiwał, kto jest Polakiem i ma prawo nosić
biało-czerwoną flagę.
Stanisław Tym
Mówi wolna Europa
Tuż przed głosowaniem w Brukseli (27:1 dla
Tuska, niektórzy upierają się nawet, że było 27:0 ze względu na zerowy poziom
polskiej drużyny) tygodnik „Do Rzeczy” przyniósł na okładce fotografię
Magdaleny Ogórek i jej opinię, że Kaczyński to „wybitny strateg”. W rozmowie z
pierwszą modelką prawicy Łukasz Warzecha pyta (serio?): „Czy Jarosław
Kaczyński jest geniuszem? - Na pewno jest wybitnym politycznym strategiem” -
odpowiada z kamienną twarzą była gwiazda kabaretu Leszka Millera.
Paweł Lisicki,
przytomny na ogół redaktor naczelny, stara się wykrzesać iskierkę zadowolenia
wobec zbliżającej się klęski rządu: „to, co PiS pokazał, wywołując debatę nad
kandydaturą Jacka Saryusza-Wolskiego, który mógłby zastąpić Donalda Tuska, to
MAJSTERSZTYK” (! - Pass.). Nagle okazało się, że Polacy „potrafią grać” -
zapewnia autor, który uwierzył chyba w rządową propagandę. W rzeczywistości
bowiem okazało się, że nasi (?) grają do jednej bramki, swojej, a kandydatura
Saryusza-Wolskiego nie wzbudziła żadnej dyskusji, nic nie pomogła, nie
strzelił ani jednego gola, nawet asysty. Sam został wykopany na out.
Parafrazując Piłsudskiego, powiedział, że wysiadł z pociągu Platformy na
przystanku „Polska”. Nie zdążył już dodać, że wpadł pod pociąg jadący z
pierwszą prędkością do stacji „Europa”. Pomysł, że Polska (zwracam uwagę:
Polska, a nie Kaczyński) mogłaby spróbować przeforsować innego kandydata niż
Tusk, „został w Brukseli przyjęty ze zdziwieniem, a nawet z szyderstwem” („New
York Times”). Wynik majstersztyku wybitnego stratega to największa od lat
klęska w lidze europejskiej, fiasko polskiej dyplomacji. Nie wszyscy jednak
tak uważają, spotkałem się nawet z opinią, że ta klęska była przygotowana przez
wodza wszechmocnego, żeby pokazywać swoim wyborcom, jak nas krzywdzi Europa.
Mit Kaczyńskiego jest tak silny, że niektórym odbiera rozum.
Oscara dla
najlepszej aktorki otrzymuje Beata Szydło. Polska premier potrafi bez zmrużenia
oka i bez kartki mówić, że czarne jest białe (w Parlamencie Europejskim o braku
zagrożenia praworządności w Polsce) i białe jest czarne (o wyższości
Saryusza-Wolskiego nad Tuskiem. Kamienna twarz, determinacja, wierność
monologowi, jaki dla niej napisano, musi budzić uznanie jej zwolenników.
Wylegli oni w komplecie na lotnisko, wręczając bohaterce bukiet 27 róż, by
zasłonić 27 siniaków. Tak się w Polsce świętuje klęskę. Tymczasem prawdziwy
zwycięzca ostatnich dni Jurek Owsiak (wynik 105 mln do zera, bez wsparcia ze
strony państwa i TVP) nie dostał nawet zdechłego goździka.
Senator Adam Bielan, jeden z asystentów
reżysera tej farsy, żalił się, że Tusk nie poprosił polskiego rządu o
wsparcie: „Chyba nie ma drugiego takiego przypadku na świecie” - mówił. To, że
Tusk nie poszedł po prośbie do Szydło, to było chyba naturalne, gdyż wiedział,
że polski rząd nie poprze „niemieckiego kandydata”, który narusza zasady
neutralności, którego czekają zarzuty karne, ma krew na rękach i złote zęby z
Amber Gold. Poparcie ze strony Kaczyńskiego mogłoby być tylko pocałunkiem
śmierci dla Tuska. Na zdrowy rozum przewodnictwo Tuska Polsce nie szkodzi.
Jeśli mimo to polska dyplomacja przypuszcza szaleńczy atak, to tylko dlatego,
że to Kaczyński chce zaszkodzić Tuskowi. Premierzy i prezydenci, członkowie
Rady Europejskiej, niewątpliwie wiedzieli, kto i jak w Polsce rządzi, kto stoi
za projektem destrukcji Tuska. Do pewnego stopnia głosowanie w sprawie Tuska
było więc plebiscytem w sprawie Kaczyńskiego. „Polska ostentacyjnie odwraca się
od wartości Unii Europejskiej” - mówi „Rzeczpospolitej” premier Francji Bernard
Cazenueve. „Konflikt o Trybunał Konstytucyjny miał wpływ na decyzję o budowie
Europy wielu prędkości” - dodaje. Patrząc na premier Szydło, prezydenci i
premierzy Unii dobrze wiedzieli, co i kogo reprezentuje. W tym sensie 27
głosów padło przeciwko rządowi PiS, ale i - niestety - przeciwko dzisiejszej
oficjalnej Polsce. Europejskie media mówią o „polskim spektaklu”, dworują sobie
z naszego kraju. Bijatyka wszczęta przez Warszawę w sposób całkowicie
amatorski, bez ani jednego sojusznika, wystawia naszemu krajowi złe świadectwo.
Przypomina skok do basenu, w którym nie ma wody. - Polska upadła na głowę -
pomyśli niejeden. Bo przecież nie każdy w Europie wie, że Tusk i Kaczyński to
nie ta sama Polska, tylko dwie różne Polski. Dla przeciętnego Greka czy Norwega
był to co najwyżej pokaz polskiej anarchii i liberum veto, o którym coś tam
słyszeli w szkole. Polnische Wirtschaft, pakujemy do samolotu pół rządu i
generalicji, a potem nie umiemy przygotować lotu. Nalot na Tuska zmarnowany.
Nasze miejsce nie jest w lidze europejskiej, tylko w wojewódzkiej,
to w strefie spadkowej. Nie każdy za granicą zrozumie, że
klęska rządu Szydło to nadzieja na inną, lepszą Polskę.
Polsce Tuska to zwycięstwo jest bardzo
potrzebne, ponieważ na arenie wewnętrznej nie idzie jej dobrze. Jedna po
drugiej twierdze demokracji - Trybunał, służba cywilna, prokuratura, media -
po kolei padają łupem „naszych okupantów” (w tym sensie, w jakim używał tego
określenia Boy). Europejski sierota, całkowicie osamotniony prezes Kaczyński,
nie próbował nawet szukać źródeł porażki w swoim projekcie i w jego nieudolnej,
niemożliwej realizacji. Nawet Paganini nie zagrałby tego, co napisał
Kaczyński, a co dopiero tacy wirtuozi, jak Szydło czy Waszczykowski. Fakt, że
nawet premier Orban nie podniósł ręki przeciwko Tuskowi, przegrany prezes
tłumaczył... potężnym naciskiem na Węgra (czytaj: słabeusz ugiął się pod
presją.).
Premier Szydło
deklamowała frazesy o tym, że Polska nigdy nie uznaje prymatu siły nad
zasadami, jak gdyby chodziło o Monachium, a nie o Brukselę. Owszem, pani
premier jest zwolenniczką zasad, ale są to zasady odrzucane od Brukseli do
Wenecji. Za każdym uczestnikiem głosowania w Brukseli - nie tylko za panią
Szydło - stał suweren. To nie był kaprys jednego czy drugiego dyktatora, tylko
głos wolnej Europy.
Daniel Passent
Klęska genialnego stratega
Brukselska klęska obnażyła jakość polityki PiS i pokazała, że Jarosław
Kaczyński jest zdolny do zachowań irracjonalnych, byle wyrównać polityczne czy
osobiste rachunki.
W dyplomacji bardzo rzadko zdarzają się tak
spektakularne i upokarzające klęski jak ta poniesiona w ubiegłym tygodniu
przez polski rząd przy wyborze przewodniczącego Rady Europejskiej.
Nadzwyczajne jest także to, że jedno wydarzenie stwarza okazję do dokonania
całościowej oceny jakości przywództwa państwowego. Polacy dostali ją 9 marca
2017 r., śledząc informacje napływające z Brukseli.
Premier polskiego
rządu z rozpaczliwą determinacją próbowała zablokować wybór swojego rodaka na
ważne i prestiżowe stanowisko w Unii Europejskiej. Jej postawa doprowadziła do
konieczności przeprowadzenia formalnego głosowania w Radzie Europejskiej, w
którym przegrała stosunkiem głosów 1 do 27.
Beata Szydło nie
umiała przyjąć porażki z godnością. Płaczliwie żaliła się na konferencji
prasowej na złamanie zasad UE podczas tego głosowania (co świadczyło o tym, że
nie zna traktatu lizbońskiego) i złamanie dobrych obyczajów, czym miał być
wybór Polaka wbrew stanowisku polskiego rządu. Prawdą jest, że była to sytuacja
bezprecedensowa w historii Unii Europejskiej. Jednak nie zdarzyła się ona
przypadkowo. Była konsekwencją europejskiej polityki rządu PiS prowadzącej do
izolacji Polski, a także następstwem łamania w naszym kraju konstytucji i
praworządności przez rządzących.
Niestety, Polska nie spełnia już kryteriów,
które zostały określone przez Radę Europejską w 1993 r. w Kopenhadze dla państw
kandydujących do Unii w kwestiach dotyczących rządów prawa.
Nie współczuję premier Szydło ani ministrom Waszczykowskiemu
i Szymańskiemu. Dali się sprowadzić do roli marionetek i płacą za to rachunek.
Kosztem Polski. Dla wszystkich jednak powinno być oczywiste, że architektem
polityki, która poniosła spektakularną klęskę, jest Jarosław Kaczyński. Nie
tylko jego zwolennicy, ale także wielu przeciwników widzi w nim wytrawnego
stratega z namysłem planującego na politycznej szachownicy kilka ruchów do
przodu.
Owszem, w jednej
dziedzinie dostrzegam logiczny i konsekwentnie realizowany plan. Dotyczy on
koncentrowania władzy w jego rękach i usuwania przeszkód na drodze prowadzącej
do tego celu. W tych sprawach Jarosław Kaczyński działa metodycznie, krok po
kroku. Potrafi też czekać. W ciągu kilku miesięcy Kaczyński zamienił
prokuraturę - za pośrednictwem Zbigniewa Ziobry - w posłuszne narzędzie władzy
politycznej. Rozprawa z Trybunałem Konstytucyjnym zabrała mu rok.
Dopiero potem nastąpił atak na Sąd Najwyższy i Krajową Radę
Sądownictwa. Następnym krokiem będzie próba podporządkowania sędziów sądów powszechnych.
Są ważne sfery działalności państwa,
którymi Jarosław Kaczyński się nie interesuje. To, co się w nich dzieje, w
dużej mierze jest kwestią przypadku. Oczywiście z polityką zagraniczną jest
inaczej. To prezes PiS wyznacza jej kierunki i podejmuje kluczowe decyzje. To
on doprowadził do brukselskiej klęski. Dlaczego?
Jarosław Kaczyński
to nie tylko polityczny szachista. To także człowiek zdolny do zachowań
irracjonalnych: szkodzących Polsce, obozowi politycznemu, któremu przewodzi, a
także jemu osobiście. Najczęściej postępuje tak, gdy chce wyrównać polityczne
czy osobiste rachunki, gdy mści się za prawdziwe czy wydumane krzywdy.
Beata Szydło
zachowywała się 9 marca w Brukseli irracjonalnie i poniosła klęskę, gdyż jej
szef opętany jest żądzą zemsty na Donaldzie Tusku. Nie liczył się ani
polityczny interes Polski, ani jej wizerunek. Ważna była tylko obsesja jednego
człowieka. Nie wiem, czy Jarosław Kaczyński wierzył, że są jakieś szanse na
zablokowanie wyboru polskiego polityka na ważne europejskie stanowisko. Jeśli
nawet tak było, nie mógł oceniać ich wysoko. Mógł się uchylić od starcia z
Tuskiem rozgrywanego perprocura na europejskiej arenie. A jednak podjął je i
miażdżąco przegrał, wzmacniając bardzo pozycję w Polsce swego znienawidzonego rywala.
Gdzie tu logika? Nie należy się jej doszukiwać tam, gdzie rządzą obsesje i
wielkie negatywne emocje.
Kto przegrał w Brukseli? Polski rząd,
faktycznie kierowany przez Jarosława Kaczyńskiego, czy Polska? Klęska władzy
jest oczywista. Niestety, nie da się jednak oddzielić położenia rządu od sytuacji,
w jakiej znajduje się nasz kraj. Oczywiście dobrze się stało, że Donald Tusk,
ceniony przez europejskich przywódców i wypełniający swe obowiązki w co
najmniej poprawny sposób, pozostanie na swoim stanowisku na drugą kadencję. 9
marca mogliśmy jednak także zobaczyć, jak zmieniło się międzynarodowe położenie
Polski od czasu przejęcia władzy przez PiS. W Unii Europejskiej jesteśmy
kompletnie izolowani. Polityka europejska Jarosława Kaczyńskiego od początku była
budowana na fałszywych przesłankach i pobożnych życzeniach: sojusz z Wielką
Brytanią, przywództwo w Grupie Wyszehradzkiej, ze szczególnym znaczeniem
przypisywanym osi Warszawa-Budapeszt, Międzymorze...
W ostatni czwartek
nastąpił sprawdzian: 1 do 27, Polska przeciwko wszystkim innym państwom UE...
popierającym Polaka. Tego faktu nie jest w stanie przykryć propagandowa
kampania PiS i mediów rządowych przedstawiająca klęskę jako wielki moralny
sukces i obrażająca europejskich partnerów Polski.
Czy Jarosław Kaczyński zamierza wyprowadzić
Polskę z UE? Nie sądzę, aby taki był jego plan, ale to, co nastąpiło do tej
pory, jest wystarczająco niebezpieczne dla naszego kraju: izolacja Polski w
Unii Europejskiej w sytuacji, gdy Rosja umacnia swoją światową pozycję i nie
kryje swych intencji dotyczących naszego regionu Europy. Kaczyński obawia się
Rosji... ale prowadzi politykę służącą jej interesom. Gdzie tu logika? Proszę
się jej nie doszukiwać, bo jej nie ma.
Brukselskie
głosowanie stworzyło okazję wszystkim Polakom, także sympatykom PiS i ludziom
nieinteresującym się polityką, aby dostrzec jakość polityki zagranicznej
naszego państwa pod rządami Jarosława Kaczyńskiego i jej kierunek. Liczę na to,
że podrażniona duma narodowa skłoni pewną część z nich do refleksji i wyrwie z
bierności. Jednego jestem pewien. Kapitan polskiej nawy państwowej z własnej
inicjatywy nie zmieni kursu, który wybrał. Będzie to nadal kurs prowadzący na
skały.
Aleksander Hall
Ponieśliśmy zwycięstwo
Nie mogło być inaczej: sporo w tym numerze
piszemy o „brukselskim sukcesie" Beaty Szydło, która „poniosła wielkie
zwycięstwo" (cytat z mema), broniąc (dalej będą cytaty z PiS) europejskiej
jedności oraz godności Polski przed resztą Europy (działającą pod dyktando
Niemiec) oraz przed Donaldem Tuskiem (niemieckim nominatem), nagrodzonym za
wyprzedaż polskich stoczni, który uczestniczy w ataku na Polskę pod flagami
Unii Europejskiej... Można by to zdanie ciągnąć, ale po co? To tak jakby
otwierać cudzą przesyłkę; te zdania są adresowane przede wszystkim do
działaczy i wyborców PiS, którzy słysząc
jeśli słuchają niewłaściwych stacji lub osób - o
dyplomatycznej katastrofie w Brukseli, przegranej 27:1, osobistym sukcesie
Donalda Tuska i publicznej kompromitacji polskiego rządu, mogli przez chwilę
zwątpić w geniusz prezesa oraz głęboki sens operacji „utłuc Tuska".
Wahający się i wątpiący otrzymali nie tylko szybką podręczną argumentację
(Niemcy, Niemiec, niemiecki), ale też widowisko: triumfalne, huczne powitanie
Pani Premier na lotnisku, z osobistym udziałem Pana Prezesa oraz ministra
Macierewicza (choć tym razem bez asysty wojskowej i apelu smoleńskiego). Tak
wita się zwycięzców i bohaterów. Co było do okazania.
Przy okazji odsłoniły się sztywne elementy
konstrukcyjne pisowskiej propagandy. Otóż każde wydarzenie jest interpretowane
według tej samej prostej zasady: PiS nigdy nie przegrywa; jest albo
triumfatorem, albo niewinną ofiarą. Tak czy owak zawsze zwycięzcą
realnym lub moralnym. Gdyby udało się zablokować kandydaturę
Tuska, byłby to wielki sukces finezyjnej strategii Prezesa i „polskiej
dyplomacji"; w przypadku sromotnej przegranej sukces nie jest mniejszy, bo
jako jedyni bezkompromisowo bronimy zasad europejskich i swojego honoru. Ta
formuła stosuje się i będzie stosowana do każdej sytuacji: gospodarki (jeśli
wpadnie w kryzys i chaos, będzie to wina unijnej zmowy inspirowanej przez Tuska
oraz patologicznych zachowań biznesu); unijnych dotacji, służby zdrowia,
edukacji
wszędzie, jeśli coś się uda - to my; co złego - to nasi
wrogowie.
W tym propagandowym świecie każda klęska zamienia się w
godnościowy sukces, mobilizuje do - jak się kiedyś mówiło - „jeszcze bardziej
wytężonej walki" z atakującymi nas z zewnątrz i od wewnątrz wrogami. Ba,
klęski są politycznie cenniejsze niż ewentualne sukcesy, które rozleniwiają,
osłabiają spójność, determinację i poczucie krzywdy działaczy i wyborców.
My do tej retoryki godności i honoru,
spisków i wrogów jakoś tam przywykliśmy, podobnie jak do pisowskiej taktyki
politycznej, składającej się z marnych prawniczych trików, opatrzonych w patetyczne
odwołania i prostackie pomówienia, ale polityczna Europa przeżyła pewien szok
poznawczy. W dzień wyborów oglądałem zagraniczne telewizje, obserwując zmagania
brukselskich korespondentów, aby wytłumaczyć swoim widzom, o co chodzi w
atakach rządu polskiego na polskiego przewodniczącego Rady. Dominowały dwie
hipotezy: mściwość Jarosława Kaczyńskiego, który wcześniej wielokrotnie
przegrywał z Tuskiem wybory, uważa go za swojego osobistego wroga,
współodpowiedzialnego za śmierć brata bliźniaka w katastrofie lotniczej; oraz
zamiar utrącenia Tuska jako przyszłego politycznego rywala i potencjalnego
lidera opozycji. Mniej więcej taki przekaz docierał do tzw. europejskiej opinii
publicznej, wzmacniając wizerunek Jarosława Kaczyńskiego („polskiego
lidera") jako polityka irracjonalnego, agresywnego, ulegającego obsesjom i
żądzy odwetu. Wezwanie Donalda Tuska przez prokuraturę na świadka w jakiejś drugorzędnej
sprawie dotyczącej działalności służb specjalnych potwierdza taki scenariusz:
Kaczyński Tuskowi nie odpuści. Nigdy. Nie udało się z dymisją, to teraz zapewne
były premier będzie grillowany przez prokuratury w całym kraju i mielony przez
propagandową maszynkę.
Jednak po „sukcesie brukselskim"
konflikt Kaczyński-Tusk, przez dekadę organizujący polską politykę, nabrał
nowego, międzynarodowego wymiaru. Pokazał, że istnieją różne Polski, a rząd
PiS reprezentuje tylko część (mniejszość) ogólnie proeuropejskiego polskiego
społeczeństwa. Fakt, że wszystkie kraje unijne jednoznacznie i demonstracyjnie
opowiedziały się za Tuskiem, a przeciw rządowi, to jest prawdziwy wymiar
porażki PiS. Tusk został przez Kaczyńskiego wykreowany w oczach unijnych
partnerów na depozytariusza i gwaranta ciągłości polskiej demokracji (na
wychodźstwie), a w planie wewnętrznym na przyszłego lidera polskiej opozycji i
oczywistego kandydata w wyborach prezydenckich 2020 r. Wyznawcy strategicznego
geniuszu Prezesa jeszcze się bronią, dowodząc, że teraz wszystkie ataki PiS na
Unię i Niemców będą jednocześnie osłabiać polityczną siłę Tuska, ale taka teza
wydaje się jednak mocno przekombinowana. Te ataki, z Tuskiem czy bez, były i
będą, bo Unia to dla Prezesa niedopuszczalne zewnętrzne ograniczanie jego
suwerennej władzy nad Polską, a przegrana Tuska dostarczyłaby tylko dowodu, że
Zachodowi przyszłość Polski jest obojętna i zostawia Polaków z opresyjną władzą
sam na sam. Tymczasem PiS odnotował ciężką polityczną i prestiżową porażkę,
potraktowany przez resztę Europy jako„rząd tymczasowy".
Po brukselskiej kompromitacji intensywność
antyunijnej i antytuskowej propagandy zapewne niepomiernie wzrośnie, pytanie,
czy jej skuteczność ograniczy się do twardego elektoratu obozu władzy, czy
kropla po kropli PiS zdoła rozmiękczyć proeuropejskie nastawienie 70-80 proc.
Polaków i przygotować Polskę albo do całkowitego wyjścia z Unii, albo
zaakceptowania jej statusu w strefie „najniższej prędkości"? Widać, że
decydująca bitwa o naszą przyszłość rozegra się dopiero w latach 2019-20, a opozycja, dotąd
pozbawiona głowy, dzięki Kaczyńskiemu nagle zyskała wodza. Niedawno nikt by nie
uwierzył, że to znowu będzie Donald Tusk.
Jerzy Baczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz