środa, 22 marca 2017

Zdrada narodowa,Radość i wstyd,Koza Nostra,Kariera Artura Ui,Flagi niegodni,Mówi wolna Europa, Klęska genialnego stratega i Ponieśliśmy zwycięstwo



Zdrada narodowa

Wygraną Donalda Tuska miliony Polaków przyjęły z nieskrywaną radością. Tak, to ważna wygrana bitwa. Niestety, w wojnie, którą Polska od kilkunastu miesięcy przegrywa. Za sukces Tuska Kaczyński będzie chciał się zemścić na Unii, ale zapłacimy za to my, Polacy

Europejska, normalna, przewidywalna Polska zacho­wała swego ambasadora w Brukseli. Ale jednocześnie tego samego dnia zobaczyliśmy fatalne skutki równie niemądrej co nieudolnej polityki PiS. Totalna samoizolacja Polski. Wskazana nam jasno ośla ławka. Ośmieszenie kraju. Samozadowolenie władz w Warszawie po absolutnej między­narodowej kompromitacji. Ale to tylko część złych informacji.
   Już jesteśmy na marginesie UE, ale jeśli wsłuchać się w wy­powiedzi Jarosława Kaczyńskiego, trudno nie odnieść wra­żenia, że to dopiero przystawka do prawdziwej katastrofy - wyprowadzenia Polski z Unii albo doprowadzenia przez ekipę PiS do faktycznego wykluczenia nas z UE. A to prze­cież i tak tylko pół prawdy. Bo przecież w sensie codziennych, praktycznych działań PiS jesteśmy wyprowadzani z Unii, z rodziny demokratycznych narodów, każdego dnia. W sensie standardów państwa prawa i przestrzegania konstytucji, edu­kacji i polityki kulturalnej, praw kobiet i ekologii, publicznych z nazwy mediów i niezawisłości sądów. W każdym z tych ob­szarów albo z Unii, w sensie jej wartości i ducha, już zostali­śmy wyprowadzeni, albo zostaniemy wyprowadzeni wkrótce. Wychodzenie z Unii nie jest więc wyłącznie ponurą, odległą perspektywą. Jest praktyką dnia codziennego.
   Obecna władza uwielbia pojęcie „suwerena”, jego wolą się kieruje, powołując się na mandat, który od niego uzyskała w wyborach. Suweren wypowiada się jednak nie tylko w dniu wyborów. Po 1989 r. dwa razy wypowiedział się w referendach w kwestiach fundamentalnych dla Polski. W sprawie konsty­tucji i członkostwa w Unii. Konstytucja już została podepta­na. Członkostwo w UE ma charakter coraz bardziej formalny. Warto przypomnieć, że w obu wypadkach wypowiedziała się większość suwerena, a nie nieco ponad jedna trzecia. Wi­dać więc, że „suweren” to formuła czysto fikcyjna, używana wyłącznie jako alibi dla działań pozaprawnych. Suweren jest bowiem tylko jeden. Urzęduje na Nowogrodzkiej.
   To nie było tak dawno. Większość z nas doskonale pamię­ta niedzielny wieczór sprzed prawie 14 lat, gdy ponad trzy czwarte z ponad siedemnastu milionów głosujących Pola­ków opowiedziało się za wejściem Polski do Unii. I dzień 1 maja sprzed prawie 13 lat, gdy do niej formalnie weszli­śmy. Jedni cieszyli się z perspektywy podróżowania po Euro­pie bez paszportów, inni z szansy na legalną pracę za granicą, jeszcze inni z unijnych dopłat. Ale jeśli tylu z nas w tamtych dniach ocierało łzy wzruszenia, to wynikało to z czegoś nie­pomiernie większego. Z poczucia, że Polska wraca tam, gdzie jej miejsce, tam, gdzie wymarzyły ją sobie pokolenia naszych przodków. Że - mówiąc obrazowo - idziemy ze Wschodu na Zachód. W ciągu kilkunastu miesięcy rządów PiS w wielkim tempie przemierzamy drogę w przeciwnym kierunku. I nie jest to tylko poważny problem, to jest narodowy dramat.
   Jarosław Kaczyński, który świata i Europy ani nie zna, ani nie lubi, nie bardzo interesuje się kwestią Polski w Euro­pie. Tym bardziej teraz, gdy przekonał się boleśnie, że ani nie narzuci Europie swej woli, ani nie wsadzi jej skutecznie kija w szprychy. Jego w gruncie rzeczy interesuje nie „Polska w Europie”, ale „on w Polsce”. Prawdziwy interes Unii to dla niego didaskalia. Już widać, że potraktuje ją jako polityczno- propagandowy młot do utwardzania własnego elektoratu i walenia w oponentów. Zła, niedemokratyczna, lekceważąca wolę członków, zdominowana przez Niemcy - zestaw po­dobnych bzdur już się nam serwuje od rana do wieczora, a to dopiero początek. Polska osamotniona jak nigdy od 1939 r., ale tym razem na własne życzenie, otoczona przez samych wrogów, głównie z własnego nadania, niezdolna do forsowa­nia swych propozycji, traktowana z lekceważeniem i politowa­niem - oto efekt „wstawania z kolan” przez pana Kaczyńskiego i jego ekipę. Szybko się uwinęli, trzeba im oddać.
   Przez 25 lat Polacy, pracując jak woły, postępując racjonal­nie, zachowując się przewidywalnie, skutecznie obalali doty­czące nas stereotypy. W tym stereotyp polnische Wirtschaft - niegospodarności połączonej z brakiem planu, manier i brudem. Ale nie tylko ten. Także stereotyp narodu niezdol­nego do współdziałania z kimkolwiek, zawsze skłóconego, nieumiejącego szukać i znajdować kompromisu. W ciągu 15 miesięcy PiS zdołało wiele z tych stereotypów skutecz­nie reanimować. A nawet gorzej. Bo tym razem nie mamy ali­bi, że Sowieci, okupanci, komuniści. Tym razem sami Polacy taką władzę wybrali. Samobójstwo na życzenie.
   Już widać, że obecna władza może w Europie co najwy­żej wykonywać dość żałosne pseudorejtanowskie gesty, któ­re przyjmowane są wzruszeniem ramion. Nie będzie w stanie skutecznie zabiegać o nasze interesy w dziesiątkach spraw. Kaczyńskiego wystawili na pośmiewisko nawet ci, których w Europie uznawał za stronników, jak premierzy Orban i Fico. Obaj uznali, że Polska może być dla nich przydatna jako parawan skrywający ich populizm, ale są zbyt rozsąd­ni, by pod rękę z Kaczyńskim skakać w przepaść. W czwartek 9 marca wielkim wygranym był Orban. Tego dnia Polska zo­stała pasowana na europejską czarną owcę.
   W jakimś zatrważającym napadzie szału Jarosław Kaczyń­ski nazwał opozycję „partią zewnętrzną” i wrzeszczał, że jest ona przeciw Polsce. Otóż prawdziwą partią zewnętrzną jest PiS. To ono w praktyce realizuje interes Kremla. Z tą różni­cą, że pani Le Pen czy zwolennikom Brexitu musi za to płacić. Kaczyński i PiS robią to za darmo.
   Nie tylko przynależność do Unii, ale mocna pozycja w Unii i na Zachodzie to dla Polski kwestia narodowego interesu. To dla nas - i nie ma w tym cienia przesady czy zbytecznego pa­tosu - kwestia życia i śmierci. Polityka Kaczyńskiego i PiS uderza więc w nasz narodowy fundament. W wymiarze in­telektualnym jest skrajnie głupia, w wymiarze moralnym - nikczemna, w polityczno-państwowym - nieodpowie­dzialna i - tak - antynarodowa. Nie interesuje mnie tu stan emocji Jarosława Kaczyńskiego. To jego problem. Naszym problemem jest to, że na kapitańskim mostku statku prowa­dzonego na skały stoi człowiek opętany nienawiścią i żądzą zemsty, który w oczywisty sposób działa wbrew interesom nas i przyszłych pokoleń.
   Donald Tusk będzie dobrze bronił w Brukseli polskich in­teresów. Sama jego obecność będzie przypomnieniem, że jest także inna Polska, że polski polityk może być solidnym, wiary­godnym partnerem i sojusznikiem. Tusk będzie wzywał przy­wódców Zachodu do powściągliwości i cierpliwości w obliczu działań ludzi rządzących Polską. Ale jego wpływ na działania władz w Warszawie będzie umiarkowany, jeśli nie żaden, ta odrzuca bowiem każdy głos zdrowego rozsądku. Tusk, przy swej najlepszej woli i najbardziej energicznych wysiłkach, nie będzie w stanie powstrzymać Kaczyńskiego i jego auto- destrukcyjnych dla Polski działań. Najlepszy adwokat nic nie pomoże, gdy klient chce iść na szafot. Najlepszy doradca nie powstrzyma Kaczyńskiego przed praktycznym rozwodem z Unią, jeśli w swym obłąkańczym pędzie do tego doprowa­dzi. Sympatia Europy dla Tuska nie sprawi, że Zachód bę­dzie na dłuższą metę tolerował próby niszczenia Unii przez sfanatyzowaną ekipę PiS. Tak, los Polski nie zdecyduje się w Brukseli. Zdecyduje się nad Wisłą.
   Do listopada 2019 r. Donalda Tuska w polskiej polityce nie będzie. Nie pomoże więc w walce z ekscesami Kaczyńskie­go. Nie ochroni nas przed skutkami niszczących działań PiS. Może gdy do Polski wróci, postanowi powalczyć o prezyden­turę, ale jeśli PiS wygra kolejne wybory i uzyska większość zdolną do obalania prezydenckiego weta, nawet antypisowski prezydent, ktokolwiek by nim był, będzie bezradny. Rozwód z Unią może być już wtedy faktem. Spustoszenia będą nieob­liczalne. Straty nieodwracalne.
   Jarosława Kaczyńskiego i jego ludzi skutecznie mogą po­wstrzymać wyłącznie Polacy, obywatele. Jutro, za miesiąc, za dwa i pół roku. Wbrew bowiem temu, co mówił Donald Tusk, nie jest tak, że „to tylko PiS”. To nie jest jakieś kolejne, lep­sze czy gorsze, polityczne rozdanie. To dziejąca się na naszych oczach katastrofa na miarę Zorby. Z czego wynika, że batalia, jaka się teraz toczy, prawdziwa bitwa o Polskę, ma wymiar hi­storyczny i pokoleniowy, na miarę tej, która szczęśliwy finał znalazła w 1989 roku.
   Przed nami zmasowana kampania nienawiści wobec Unii i Niemiec oraz - personalnie - przeciw Donaldowi Tuskowi. Już robi się z niego agenta Berlina, anty-Polaka, już odbiera mu się prawo do polskości i sugeruje przyjęcie niemieckiego obywatelstwa. Nie czynią tego tylko nienawistne internetowe trolle. Tak mówi Kaczyński, tak mówią ludzie, którzy - jakże to symboliczne - towarzyszyli mu w spotkaniu z kanclerz Mer­kel. Przydałby się teraz w Polsce jakiś głos mitygujący władzę, z którym musiałaby się ona liczyć. Zbytkiem naiwności byłoby chyba jednak liczyć, że zdolny jest do wydania z siebie takiego głosu Kościół, zajęty teraz głównie realizacją swych korpora­cyjnych interesów. Złudzeniem byłoby oczekiwanie, że wy­brzmi w nim teraz głos będący choćby dalekim echem tego, co w trudnych dla Polski i Polaków chwilach mówili wielcy - Stefan Wyszyński czy Karol Wojtyła. Co tylko wzmacnia zimną konstatację. Nie pomoże nam ani Tusk, ani Bruksela, ani Kościół, ani nikt inny. Pomóc musimy sobie sami.
   Stojący przed nami dylemat jest widoczny jak na dłoni. Albo władza PiS, albo przewidywalna Polska w Europie. Albo rzą­dy Kaczyńskiego, albo silna Polska. Albo Kaczyński, albo bu­dząca optymizm przyszłość. Nic tu nie będzie ani proste, ani łatwe, ani szybkie. W najbliższych latach sami sobie udzieli­my odpowiedzi na pytanie, czy jesteśmy warci Polski naszych marzeń. Czy potrafimy bronić jej interesów oraz stać na stra­ży demokracji i normalności, gdy kosztować to nas może spo­ro, ale o ileż mniej niż naszych przodków. Jeśli damy radę, wrócimy tam, gdzie nasze miejsce - do pozycji pełnoprawne­go, silnego członka demokratycznej europejskiej wspólnoty. Jeśli zawiedziemy, będziemy potępieni. A nasze dzieci będą przegrane na starcie. Taka jest stawka w tej grze.
Tomasz Lis

Radość i wstyd

Z ogromną uwagą, ale i z wielką radością wy­słuchałem finałowego przemówienia Jerzego Owsiaka na podsumowaniu jubileuszu Wiel­kiej Orkiestry. Zebrane pieniądze okazały się kwotą astronomiczną, ale nie to przykuło moją uwagę. Więk­sza część przemówienia Owsiaka poświęcona była temu, co w istocie jest ideą Orkiestry. Mówił o działa­niu we wspólnocie łączenia się wokół szlachetnego celu, wspólnej radości, wzajemnym poszanowaniu, dumie z bycia Polakami, tworzeniu unikalnych, nieznanych nigdzie na świecie wartości. Bardzo długo i dobitnie Ju­rek podkreślał, dziękując wszystkim uczestnikom akcji za pracę i ofiarność, że Orkiestra jest dowodem naszej polskiej jedności, a podział społeczeństwa podsycany i sugerowany jest tylko przez polityków. Jestem tego samego zdania i brak mi szacunku dla wszystkich tych, którzy ten podział wmawiają i utrwalają.
    To, co jest tematem ostatnich dni, czyli ponow­ny wybór Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej (przy okazji wielkie gratulacje), jest dowodem na to, że w każdym nawet najbardziej zjednoczonym społe­czeństwie istnieje ekstremalny margines. Przypisu­je on sobie prawo do oceny, kto jest Polakiem, a kto nie, kto jest zdrajcą, powołując się na dodatek na głos zmanipulowanego suwerena. Powinno to dać do my­ślenia tej części wyborców, która nie idąc do wyborów, zasłania się niechęcią do polityków w ogóle, tłumaczy brakiem czasu czy też robi to z powodu zwykłego leni­stwa, które nie powinno być żadnym usprawiedliwie­niem. W ten sposób, dopuszczając do władzy ludzi, których ego wychodzi im wszystkimi częściami ciała z pominięciem rozumu, podlegamy manipulacji z bar­dzo przykrymi konsekwencjami, nie tylko w kraju, ale - jak się okazało - w całej Europie.
   Jeśli postawa Pani Szydło w Brukseli ma być współ­czesną lekcją i próbą wytłumaczenia młodym na ży­wym organizmie, jak zapisało się w polskiej historii liberum veto, to jest to kolejne ostrzeżenie dotyczą­ce nowych podstaw programowych w nauce kolejnych pokoleń.
Biedny ten Saryusz-Wolski. Niezrozumiały skok w przepaść. Wstyd.
Krzysztof Materna jest satyrykiem, aktorem, reżyserem i producentem telewizyjnym

Koza Nostra

Witam państwa na konferencji prasowej po­święconej historycznemu sukcesowi dyplo­macji dobrej zmiany na arenie europejskiej. Stoimy tu niczym wyprostowana polska wierzba, która zrzuciła europejską kozę. Jak to wzruszająco ujął Michał Karnowski: „Nie dajmy zakrzyczeć kilku podstawowych spraw, w tym najważniejszej: Polska ma wreszcie dyplo­mację i szefa rządu, którzy kierują się własnym intere­sem narodowym, a nie spoglądają pokornie, co zrobić, by zasłużyć na poklepywanie po plecach. Premier Beata Szydło i minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski wraz z doradcami wytrzymali potworną presję, odważnie przedstawili polskie stanowisko”.
   Karnowskiemu nie wypada przesadnie chwalić, ale my możemy śmiało dopowiedzieć, że premier Szydło i minister Waszczykowski przeszli przez piekło, które da się porównać jedynie z torturami zadawanymi polskim harcerzom na Pawiaku przez gestapo. Pamiętamy, które państwo mordowało bohaterów Szarych Szeregów i jaki kraj wystawił na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej niemieckiego kandydata, który nie ma pra­wa używać flagi biało-czerwonej. Niedaleko pada jabłko od skorupki za młodu.
   Ten majstersztyk nie byłby możliwy bez strategiczne­go geniuszu Najdroższego Przywódcy, który niczym sza­chowy arcymistrz ograł amatorów ze zgniłego Zachodu. Zmusił ich, by się ujawnili w całej swej antypolskiej złowieszczości, dzięki czemu jasno widzimy kto jest na­szym wrogiem. Są nim wszyscy. To bardzo cenna wiedza. Kochajmy się jak bracia, liczmy się jak Węgrzy.
   Na podziw zasługuje wynik osiągnięty przez naszych mistrzów europejskiej dyplomacji. Tylko takiemu głup­kowi jak nieudany bramkarzyna Dudek, którego jedy­nym osiągnięciem było podskakiwanie niczym pajac w Stambule, może się wydawać, że przegraliśmy 1:27, co pozbawionego jakiegokolwiek talentu piłkarzynę cieszy. Dodajmy, że Stambuł jest miastem islamskim. Przypadek? Nie sądzę. Nie przyszła góra do Mahometa, Cygana powiesili.
    Wyjaśnijmy raz na zawsze, by ludzie pokroju ko­pacza Dudka mogli to pojąć. Unia Europejska to sze­reg stosunków dwustronnych i tak należy liczyć głosy. Francja za Tuskiem - my przeciw, czyli jeden do jedne­go. Mamy więc 27 remisów, ale kluczowy jest ten z Bel­gami, gdyż głosowanie odbywało się w Brukseli, a więc oni byli gospodarzami, my głosowaliśmy na wyjeździe, czyli nasz głos liczy się podwójnie. Tę prostą zasadę zna z piłkarskiego podwórka każdy, nawet ktoś tak niepo­radny piłkarsko jak łapacz Dudek. Wniosek jest jeden: wygraliśmy! A to, że formalnie funkcję objął niemiecki kandydat odpowiedzialny za zamachy terrorystyczne w Europie, świadczy tylko o tym, że Polska pod rządami dobrej zmiany pozostała jedynym demokratycznym kra­jem w Europie. Kto mieczem wojuje, tego we dwa kije.
   Jak z bezlitosną precyzją zauważył Samuel Pereira: „Z mocnym poparciem dla Tuska kanclerz Merkel wyszła dopiero po spotkaniu MSZ Niemiec i Rosji. W Moskwie zapadła decyzja. Bez złudzeń”. To prawda, ale niecała. Tylko naiwni nie dostrzegą związku między wyborem Tuska i atakiem w Dusseldorfie (napastnik z siekierą), który zdarzył się niewiele później. Może nas to przerażać, ale musimy powiedzieć wprost: Państwo Islamskie wybrało swojego przewodniczącego Rady Europejskiej. I meksykańskie kartele narkotykowe. Oraz nowozelandzcy fetyszyści stóp. Bez złudzeń. Gdyby kózka nie skakała, toby była dziadkiem.
   Premier Szydło bez lęku rzuciła tchórzliwej Europie w twarz, że my z naszej piaskownicy wygonić się nie po­zwolimy, grabek i łopatek nie oddamy. Ani wiaderek. Nie będą mentalni starcy, którzy porzucili świat tak nam dro­giej czystej dziecięcej wrażliwości, narzucać nam zgni­łych standardów. My ze swych zasad nie zrezygnujemy. A naszą podstawową zasadą jest dobrostan emocjonal­ny Najdroższego Przywódcy i zadośćuczynienie zazna­nym przez niego krzywdom jak choćby tej, że w roku 1977 Jacek Kuroń chciał mu zająć na spotkaniu krze­sło, a następnie na kolejnym nawet zajął, co Najdroższy Przywódca wspominał z goryczą jeszcze w latach 90. Ża­den polski patriota nie może zapomnieć takiej zniewagi Narodu Polskiego. Więc wypinając dumnie piastowską pierś, tym głośniej ślubujemy dzisiaj, że dopóki starczy nam tchu, stać będziemy na straży jakże bogatych uczuć, emocji i wrażliwości Najdroższego Przywódcy!
   Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz, gdzie kucha­rek sześć!
Marcin Meller

Kariera Artura Ui

Późną jesienią 1981 roku podczas koncer­tu w Sali Kongresowej miałem zamiar za­grać solówkę na gitarze z mównicy, z której wcześniej przemawiali sekretarze różnych komuni­stycznych partii: Breżniew, Gierek, wcześniej Gomuł­ka. Była z solidnego drewna, spowita biało-czerwonym pomarszczonym płótnem i miała z przodu doczepio­nego orła ze styropianu. Planowałem, że stojąc na niej, znienacka zaintonuję hymn sowiecki w rytmie ragtime (w tym miejscu idealny kawałek) i z niego płynnie przejdę do „Yankee Doodle”, który był wów­czas sygnałem zakazanej w Polsce stacji radiowej Głos Ameryki. Już wlokłem tę mównicę zza kulis w stronę sceny, kiedy rzucili się na mnie dyżurujący strażacy, wyrwali mi ją z rąk i kategorycznie zakazali realizacji planu. - Pan sobie zagra, a ja będę siedział! - powie­dział z wyrzutem jeden z nich. Prośby nic nie dały. Dwa miesiące później był już stan wojenny, komuna gotowa­ła się ze złości, więc może coś przeczuwali. Zagraliśmy zatem swoje bez mównicy, a widownia oszalała z ra­dości. Wspomnienie tej trybuny wskoczyło mi przed oczy kilka dni temu, z innej okazji. W podobną, tylko znacznie większą mównicę, Jarosław Kaczyński walił rękami w Sejmie.
   Wyglądał jak szaleniec, który właśnie wypadł na wi­rażu z pędzącej ciężarówki. Wyrywał się na trybunę do polemiki, czasem z okrzykiem „Teraz ja!”, z obłę­dem w oczach głosił z niej, że od teraz Donald Tusk nie jest Polakiem, nie ma prawa stać pod polską flagą, a w spuszczonym z łańcucha potoku słów wyskrzeczał: „Wy (czyli my) też nie jesteście Polakami, szko­dzicie Polsce, załatwiacie swoje ciemne interesy”. Był to spektakl, który mi przypomniał obłędne wystąpienie telewizyjne genialnego aktora Tadeusza Łomnickiego, który na prośbę widzów odtworzył postać spienionego Adolfa Hitlera w „Karierze Artura Ui”. Amok, rzeczy­wista nienawiść, stuprocentowa pogarda i absolutne przekonanie o własnej wielkości, do tego agresja, obja­wiająca się strużkami śliny parskającymi wokół - jakby w przysadce eksplodował woreczek z dziwnym defek­tem, który z człowieka czyni zwierzę. Zero kontaktu. W tę stronę poszła sztuka aktorska odtwórcy roli nie­winnego chłopca-złodzieja z filmu „O dwóch takich, co ukradli księżyc”.
   Po nim usiłował parę słów wydukać pełniący chwi­lowo funkcję wicemarszałka Sejmu Ryszard Terlecki.
Jemu z kolei rowek na winylu się zaciął, facet się plątał i powtarzał słowa, gubił wątek, mieszał czasy, w końcu zapomniał, po co na mównicę wszedł. Wyglądał jak ktoś szturchnięty przez tabletkę LSD i piszę to nie ze wzglę­du na jego bujną przeszłość w tym względzie. Po prostu widziałem niezborność wielu naćpanych kolesi, choćby u Kotańskiego w Markocie, ale też i w filmie, jak u Jacka Nicholsona w arcydziele „Swobodny jeździec”, i to jest dokładnie ten sam poziom niemożności sklecenia zda­nia. Terlecki od dawna wygaduje bzdury, którym potem sam zaprzecza, nie ma w nim już nic z charyzmatycz­nego hipisa Psa - został mały ratlerek, szczekający na większe stworzenia. To są nasi przywódcy.
   Na tym tle Donald Tusk jest mężem stanu. Po pro­stu. Jako człowiek, który nie ma za grosz szacunku do polityki i polityków powiem, że akurat to jest polityk sprytny, przebiegły i niebezpieczny. Ufać mu nie moż­na za żadne skarby (co w tej branży jest legitymacją do­skonałą), ale też rozumie, co to racja stanu, wie, co to kompromitacja i jak jej uniknąć, potrafi się cofnąć, po­dać rękę, być na przemian ugodowy i twardy jak kamień, prawdziwie dowcipny (riposty, wpisy na Twitterze) i chłodny jak chirurg od sekcji zwłok. A że jest piekiel­nie inteligentny i bywa bezwzględny - czyni go to polity­kiem ważnym dla innych polityków Europy. Wiedzą, że gdy uśmiecha się uwodzicielsko - może mieć szulerskie karty negocjacyjne w rękawie. Byle kogo nie wybiera się na najważniejszą funkcję w Europie.
   Więc po co ta cała polaczkowska w stylu zabawa w remizie, wystawiona w brukselskiej centrali Rady Europy przez PiS? Kaczyński jest lokalnym politycz­nym gnomem, który może zarządzać co najwyżej furią i intrygami. Aby utrzymać elektorat - musi zohydzić Tuska. To jego jedyna szansa. Użyje wszystkich moż­liwych i niemożliwych kłamstw i oszczerstw plus całego goebbelsowskiego aparatu propagandowego, by Tuska z polityki wykluczyć. Mam złe wieści: Tusk to taki zwierzak, że się nie da. Jest jak Al Pacino w „Ojcu chrzestnym
Zbigniew Hołdys

Flagi Niegodni

Kamienne lwy strzegące Pałacu Prezydenckiego i koń z brązu, na którym siedzi książę Józef Poniatowski, jakoś to wytrzymu­ją, ale łatwo nie mają. Siódmy rok z rzędu co miesiąc duchowy przywódca szmacianych podkomendnych wymyśla nam od zło­dziei, komunistów oraz łotrów niegodnych flagi biało-czerwonej i hymnu narodowego. Oczywiście w imię Boga Wszechmogącego i Matki Boskiej zawsze dziewicy. Cuchnący pisowski sos płynie coraz szerszą rze­ką. Tzw. szef dyplomacji po wielkiej klęsce rządu w Brukseli ma wspaniały plan na dalszy ciąg. Trzeba zacząć prowadzić negatywną politykę w UE: blokować inicjatywy, obniżyć poziom zaufania Polaków do tej instytucji - proponuje. Jeszcze odważniej sprawę stawia szef narodowej TVP Info Dominik Zdort: „Polska powinna myśleć o tym, na jakich dobrych warunkach z UE wychodzić i jaką nową wspólnotę tworzyć”. Nową wspólnotę? Proszę, czemu nie, tylko przepraszam z kim? Czyżby premier Szydło, wypuco­wana przez swojego sprawdzonego trenera, znów się wybierała w świat na propisowskie agitki? Jeśli komuś nie wystarcza 27, to może zgarnie 50.
   Naszym celem jest zwykły szary człowiek - mówiło się za czasów Stali­na w ZSRR. Szyderczo i dwuznacznie. Dlaczego mi się to przypomniało? Bo ten szary człowiek nie schodził z ust pisowskim kandydatom podczas kampanii prezydenckiej i parlamentarnej. Wtedy był traktowany jak mięso wyborcze, dziś - aż strach powiedzieć - bywa ochłapem.
   Chce mi się wyć, gdy czytam o matce, którą wyrzucono ze szpitala w Lublinie. Nie mogła czuwać przy śmiertelnie chorym dziecku, musiała przesiedzieć noc w samochodzie. „Mamy swój regulamin” - powiedziała jej pani doktor. Nie dodała tylko, że znieczulica jest w nim na pierwszym miejscu. A swoją drogą dobrze, że w szpitalu w ogóle był lekarz. Za parę lat wszyscy wyemigrują do tej obrzydliwej Unii Europejskiej, bo taka najwy­raźniej jest polityka rządu. Pięć tysięcy miej sc czeka na nich tylko w Niem­czech. Czeka i się doczeka, bo w Polsce lekarz na stażu zarabia mniej niż człowiek „na kasie” w supermarkecie i mniej niż średnia krajowa. Tylko Konstanty Radziwiłł mówi, że nie ma problemu, bo „potrzeby systemu są zaspokajane”. Minister zdrowia jest zresztą wyjątkowym szkodnikiem, nawet jak na podłą sytuację personalną w naszym rządzie. Kobietom dał doktora Chazana, by ów wybitny specjalista od świętej rodziny ustalał standardy w położnictwie. A ten złapał wiatr w żagle i swojego kumpla prof. Mariana Gabrysia polecił na konsultanta wojewódzkiego ds. gineko­logii. Co w tym złego? No choćby to, że kumpel oficjalnie podpisał dekla­rację wiary i uznał wyższość prawa Bożego nad prawem ludzkim. Wypo­wiedział się też o in vitro: to sposób na biznes, a nie leczenie bezpłodności. Jedna z działaczek na rzecz kobiet bardzo przytomnie przewiduje kolejne nominacje dla przyjaciół dr. Chazana. Zgodność poglądów gwarantowana.

Jerzy Owsiak wypowiedział się niedawno o kolejnych planach ministra zdrowia - by o 60 proc. zmniejszyć finansowanie opieki nad noworod­kami. „To będzie zbrodnia na polskich dzieciach”, ocenił ostro szef WOŚP Też tak uważam. Bo jak Radziwiłłowi ten pomysł się zgadza z wysmażoną przez rząd ustawą „Za życiem”?
   Wiadomo, że takich spraw do rozwiązania będzie szybko przyby­wało, bo niby kto ma się nimi zająć? Nie tylko w ochronie zdrowia, ale i we wszystkich dziedzinach. Oczywiście poza gospodarką, która zostanie skasowana jako wyjątkowo nierentowna. A rozjuszony poseł Kaczyński wciąż będzie pobekiwał, kto jest Polakiem i ma prawo nosić biało-czer­woną flagę.
Stanisław Tym

Mówi wolna Europa

Tuż przed głosowaniem w Brukseli (27:1 dla Tuska, niektórzy upierają się nawet, że było 27:0 ze względu na zerowy poziom polskiej dru­żyny) tygodnik „Do Rzeczy” przyniósł na okładce fotografię Magdaleny Ogórek i jej opinię, że Ka­czyński to „wybitny strateg”. W rozmowie z pierwszą mo­delką prawicy Łukasz Warzecha pyta (serio?): „Czy Jarosław Kaczyński jest geniuszem? - Na pewno jest wybitnym poli­tycznym strategiem” - odpowiada z kamienną twarzą była gwiazda kabaretu Leszka Millera.
   Paweł Lisicki, przytomny na ogół redaktor naczelny, stara się wykrzesać iskierkę zadowolenia wobec zbliżającej się klęski rządu: „to, co PiS pokazał, wywołując debatę nad kandydaturą Jacka Saryusza-Wolskiego, który mógłby za­stąpić Donalda Tuska, to MAJSTERSZTYK” (! - Pass.). Nagle okazało się, że Polacy „potrafią grać” - zapewnia autor, któ­ry uwierzył chyba w rządową propagandę. W rzeczywistości bowiem okazało się, że nasi (?) grają do jednej bramki, swo­jej, a kandydatura Saryusza-Wolskiego nie wzbudziła żad­nej dyskusji, nic nie pomogła, nie strzelił ani jednego gola, nawet asysty. Sam został wykopany na out. Parafrazując Piłsudskiego, powiedział, że wysiadł z pociągu Platformy na przystanku „Polska”. Nie zdążył już dodać, że wpadł pod pociąg jadący z pierwszą prędkością do stacji „Europa”. Po­mysł, że Polska (zwracam uwagę: Polska, a nie Kaczyński) mogłaby spróbować przeforsować innego kandydata niż Tusk, „został w Brukseli przyjęty ze zdziwieniem, a nawet z szyderstwem” („New York Times”). Wynik majstersztyku wybitnego stratega to największa od lat klęska w lidze eu­ropejskiej, fiasko polskiej dyplomacji. Nie wszyscy jednak tak uważają, spotkałem się nawet z opinią, że ta klęska była przygotowana przez wodza wszechmocnego, żeby poka­zywać swoim wyborcom, jak nas krzywdzi Europa. Mit Kaczyńskiego jest tak silny, że niektórym odbiera rozum.
   Oscara dla najlepszej aktorki otrzymuje Beata Szydło. Polska premier potrafi bez zmrużenia oka i bez kartki mó­wić, że czarne jest białe (w Parlamencie Europejskim o bra­ku zagrożenia praworządności w Polsce) i białe jest czarne (o wyższości Saryusza-Wolskiego nad Tuskiem. Kamienna twarz, determinacja, wierność monologowi, jaki dla niej napisano, musi budzić uznanie jej zwolenników. Wylegli oni w komplecie na lotnisko, wręczając bohaterce bukiet 27 róż, by zasłonić 27 siniaków. Tak się w Polsce świętuje klęskę. Tymczasem prawdziwy zwycięzca ostatnich dni Ju­rek Owsiak (wynik 105 mln do zera, bez wsparcia ze strony państwa i TVP) nie dostał nawet zdechłego goździka.
   Senator Adam Bielan, jeden z asystentów reżysera tej far­sy, żalił się, że Tusk nie poprosił polskiego rządu o wsparcie: „Chyba nie ma drugiego takiego przypadku na świecie” - mówił. To, że Tusk nie poszedł po prośbie do Szydło, to było chyba naturalne, gdyż wiedział, że polski rząd nie poprze „niemieckiego kandydata”, który narusza zasady neutralności, którego czekają zarzuty karne, ma krew na rę­kach i złote zęby z Amber Gold. Poparcie ze strony Kaczyń­skiego mogłoby być tylko pocałunkiem śmierci dla Tuska. Na zdrowy rozum przewodnictwo Tuska Polsce nie szko­dzi. Jeśli mimo to polska dyplomacja przypuszcza szaleń­czy atak, to tylko dlatego, że to Kaczyński chce zaszkodzić Tuskowi. Premierzy i prezydenci, członkowie Rady Euro­pejskiej, niewątpliwie wiedzieli, kto i jak w Polsce rządzi, kto stoi za projektem destrukcji Tuska. Do pewnego stop­nia głosowanie w sprawie Tuska było więc plebiscytem w sprawie Kaczyńskiego. „Polska ostentacyjnie odwraca się od wartości Unii Europejskiej” - mówi „Rzeczpospolitej” premier Francji Bernard Cazenueve. „Konflikt o Trybunał Konstytucyjny miał wpływ na decyzję o budowie Europy wielu prędkości” - dodaje. Patrząc na premier Szydło, pre­zydenci i premierzy Unii dobrze wiedzieli, co i kogo repre­zentuje. W tym sensie 27 głosów padło przeciwko rządowi PiS, ale i - niestety - przeciwko dzisiejszej oficjalnej Polsce. Europejskie media mówią o „polskim spektaklu”, dworują sobie z naszego kraju. Bijatyka wszczęta przez Warszawę w sposób całkowicie amatorski, bez ani jednego sojusznika, wystawia naszemu krajowi złe świadectwo. Przypomina skok do basenu, w którym nie ma wody. - Polska upadła na głowę - pomyśli niejeden. Bo przecież nie każdy w Eu­ropie wie, że Tusk i Kaczyński to nie ta sama Polska, tylko dwie różne Polski. Dla przeciętnego Greka czy Norwega był to co najwyżej pokaz polskiej anarchii i liberum veto, o któ­rym coś tam słyszeli w szkole. Polnische Wirtschaft, pakuje­my do samolotu pół rządu i generalicji, a potem nie umie­my przygotować lotu. Nalot na Tuska zmarnowany. Nasze miejsce nie jest w lidze europejskiej, tylko w wojewódzkiej,
to w strefie spadkowej. Nie każdy za granicą zrozumie, że klęska rządu Szydło to nadzieja na inną, lepszą Polskę.

Polsce Tuska to zwycięstwo jest bardzo potrzebne, ponie­waż na arenie wewnętrznej nie idzie jej dobrze. Jedna po drugiej twierdze demokracji - Trybunał, służba cywil­na, prokuratura, media - po kolei padają łupem „naszych okupantów” (w tym sensie, w jakim używał tego określenia Boy). Europejski sierota, całkowicie osamotniony prezes Kaczyński, nie próbował nawet szukać źródeł porażki w swoim projekcie i w jego nieudolnej, niemożliwej realiza­cji. Nawet Paganini nie zagrałby tego, co napisał Kaczyński, a co dopiero tacy wirtuozi, jak Szydło czy Waszczykowski. Fakt, że nawet premier Orban nie podniósł ręki przeciwko Tuskowi, przegrany prezes tłumaczył... potężnym naci­skiem na Węgra (czytaj: słabeusz ugiął się pod presją.).
   Premier Szydło deklamowała frazesy o tym, że Polska nigdy nie uznaje prymatu siły nad zasadami, jak gdyby chodziło o Monachium, a nie o Brukselę. Owszem, pani premier jest zwolenniczką zasad, ale są to zasady odrzu­cane od Brukseli do Wenecji. Za każdym uczestnikiem głosowania w Brukseli - nie tylko za panią Szydło - stał suweren. To nie był kaprys jednego czy drugiego dyktatora, tylko głos wolnej Europy.
Daniel Passent

Klęska genialnego stratega

Brukselska klęska obnażyła jakość polityki PiS i pokazała, że Jarosław Kaczyński jest zdolny do zachowań irracjonalnych, byle wyrównać polityczne czy osobiste rachunki.

W dyplomacji bardzo rzadko zdarzają się tak spektakularne i upokarzające klęski jak ta poniesiona w ubiegłym tygo­dniu przez polski rząd przy wyborze przewodniczącego Rady Euro­pejskiej. Nadzwyczajne jest także to, że jedno wydarzenie stwarza okazję do dokonania całościowej oceny jakości przywództwa państwowego. Polacy dostali ją 9 marca 2017 r., śledząc informacje napływające z Brukseli.
   Premier polskiego rządu z rozpaczliwą determinacją próbowała zablokować wybór swojego rodaka na ważne i prestiżowe stanowisko w Unii Europejskiej. Jej postawa doprowadziła do konieczności przeprowadzenia formalnego głosowania w Radzie Europejskiej, w którym przegrała stosunkiem głosów 1 do 27.
   Beata Szydło nie umiała przyjąć porażki z godnością. Płaczliwie żaliła się na konferencji prasowej na złamanie zasad UE podczas tego głosowania (co świadczyło o tym, że nie zna traktatu lizbońskiego) i złamanie dobrych obyczajów, czym miał być wybór Polaka wbrew stanowisku polskiego rządu. Prawdą jest, że była to sytuacja bezprecedensowa w historii Unii Europejskiej. Jednak nie zdarzyła się ona przypadkowo. Była konsekwencją europejskiej polityki rządu PiS prowadzącej do izolacji Polski, a także następstwem łamania w naszym kraju konstytucji i praworządności przez rządzących.

Niestety, Polska nie spełnia już kryteriów, które zostały określone przez Radę Europejską w 1993 r. w Kopenhadze dla państw kandydujących do Unii w kwestiach dotyczących rządów prawa.
Nie współczuję premier Szydło ani ministrom Waszczykowskiemu i Szymańskiemu. Dali się sprowadzić do roli marionetek i płacą za to rachunek. Kosztem Polski. Dla wszystkich jednak powinno być oczywiste, że architektem polityki, która poniosła spektakularną klęskę, jest Jarosław Kaczyński. Nie tylko jego zwolennicy, ale także wielu przeciwników widzi w nim wytrawnego stratega z namysłem planującego na politycznej szachownicy kilka ruchów do przodu.
   Owszem, w jednej dziedzinie dostrzegam logiczny i konsekwentnie realizowany plan. Dotyczy on koncentrowania władzy w jego rękach i usuwania przeszkód na drodze prowadzącej do tego celu. W tych sprawach Jarosław Kaczyński działa metodycznie, krok po kroku. Potrafi też czekać. W ciągu kilku miesięcy Kaczyński zamienił prokuraturę - za pośrednictwem Zbigniewa Ziobry - w posłuszne narzędzie władzy politycznej. Rozprawa z Trybunałem Konstytucyjnym zabrała mu rok.
Dopiero potem nastąpił atak na Sąd Najwyższy i Krajową Radę Sądownictwa. Następnym krokiem będzie próba podporządkowania sędziów sądów powszechnych.

Są ważne sfery działalności państwa, którymi Jarosław Kaczyński się nie interesuje. To, co się w nich dzieje, w dużej mierze jest kwestią przypadku. Oczywiście z polityką zagraniczną jest inaczej. To prezes PiS wyznacza jej kierunki i podejmuje kluczowe decyzje. To on doprowadził do brukselskiej klęski. Dlaczego?
   Jarosław Kaczyński to nie tylko polityczny szachista. To także człowiek zdolny do zachowań irracjonalnych: szkodzących Polsce, obozowi politycznemu, któremu przewodzi, a także jemu osobiście. Najczęściej postępuje tak, gdy chce wyrównać polityczne czy osobiste rachunki, gdy mści się za prawdziwe czy wydumane krzywdy.
   Beata Szydło zachowywała się 9 marca w Brukseli irracjonalnie i poniosła klęskę, gdyż jej szef opętany jest żądzą zemsty na Donaldzie Tusku. Nie liczył się ani polityczny interes Polski, ani jej wizerunek. Ważna była tylko obsesja jednego człowieka. Nie wiem, czy Jarosław Kaczyński wierzył, że są jakieś szanse na zablokowanie wyboru polskiego polityka na ważne europejskie stanowisko. Jeśli nawet tak było, nie mógł oceniać ich wysoko. Mógł się uchylić od starcia z Tuskiem rozgrywanego perprocura na europejskiej arenie. A jednak podjął je i miażdżąco przegrał, wzmacniając bardzo pozycję w Polsce swego znienawidzonego rywala. Gdzie tu logika? Nie należy się jej doszukiwać tam, gdzie rządzą obsesje i wielkie negatywne emocje.

Kto przegrał w Brukseli? Polski rząd, faktycznie kierowany przez Jarosława Kaczyńskiego, czy Polska? Klęska władzy jest oczy­wista. Niestety, nie da się jednak oddzielić położenia rządu od sy­tuacji, w jakiej znajduje się nasz kraj. Oczywiście dobrze się stało, że Donald Tusk, ceniony przez europejskich przywódców i wypeł­niający swe obowiązki w co najmniej poprawny sposób, pozostanie na swoim stanowisku na drugą kadencję. 9 marca mogliśmy jednak także zobaczyć, jak zmieniło się międzynarodowe położenie Polski od czasu przejęcia władzy przez PiS. W Unii Europejskiej jesteśmy kompletnie izolowani. Polityka europejska Jarosława Kaczyńskiego od początku była budowana na fałszywych przesłankach i poboż­nych życzeniach: sojusz z Wielką Brytanią, przywództwo w Grupie Wyszehradzkiej, ze szczególnym znaczeniem przypisywanym osi Warszawa-Budapeszt, Międzymorze...
   W ostatni czwartek nastąpił sprawdzian: 1 do 27, Polska przeciwko wszystkim innym państwom UE... popierającym Polaka. Tego faktu nie jest w stanie przykryć propagandowa kampania PiS i mediów rządowych przedstawiająca klęskę jako wielki moralny sukces i obrażająca europejskich partnerów Polski.

Czy Jarosław Kaczyński zamierza wyprowadzić Polskę z UE? Nie sądzę, aby taki był jego plan, ale to, co nastąpiło do tej pory, jest wystarczająco niebezpieczne dla naszego kraju: izolacja Polski w Unii Europejskiej w sytuacji, gdy Rosja umacnia swoją światową pozycję i nie kryje swych intencji dotyczących naszego regionu Europy. Ka­czyński obawia się Rosji... ale prowadzi politykę służącą jej interesom. Gdzie tu logika? Proszę się jej nie doszukiwać, bo jej nie ma.
   Brukselskie głosowanie stworzyło okazję wszystkim Polakom, także sympatykom PiS i ludziom nieinteresującym się polityką, aby dostrzec jakość polityki zagranicznej naszego państwa pod rządami Jarosława Kaczyńskiego i jej kierunek. Liczę na to, że podrażniona duma narodowa skłoni pewną część z nich do refleksji i wyrwie z bierności. Jednego jestem pewien. Kapitan polskiej nawy państwowej z własnej inicjatywy nie zmieni kursu, który wybrał. Będzie to nadal kurs prowadzący na skały.
Aleksander Hall

Ponieśliśmy zwycięstwo

Nie mogło być inaczej: sporo w tym numerze piszemy o „brukselskim sukcesie" Beaty Szydło, która „poniosła wielkie zwycięstwo" (cytat z mema), broniąc (dalej będą cytaty z PiS) europejskiej jedności oraz godności Polski przed resztą Europy (działającą pod dyktando Niemiec) oraz przed Donaldem Tuskiem (niemieckim nominatem), nagrodzonym za wyprzedaż polskich stoczni, który uczestniczy w ataku na Polskę pod flagami Unii Europejskiej... Można by to zdanie ciągnąć, ale po co? To tak jakby otwierać cudzą przesyłkę; te zdania są adreso­wane przede wszystkim do działaczy i wyborców PiS, którzy słysząc
jeśli słuchają niewłaściwych stacji lub osób - o dyplomatycznej katastrofie w Brukseli, przegranej 27:1, osobistym sukcesie Donal­da Tuska i publicznej kompromitacji polskiego rządu, mogli przez chwilę zwątpić w geniusz prezesa oraz głęboki sens operacji „utłuc Tuska". Wahający się i wątpiący otrzymali nie tylko szybką podręcz­ną argumentację (Niemcy, Niemiec, niemiecki), ale też widowisko: triumfalne, huczne powitanie Pani Premier na lotnisku, z osobistym udziałem Pana Prezesa oraz ministra Macierewicza (choć tym razem bez asysty wojskowej i apelu smoleńskiego). Tak wita się zwycięzców i bohaterów. Co było do okazania.

Przy okazji odsłoniły się sztywne elementy konstrukcyjne pisowskiej propagandy. Otóż każde wydarzenie jest interpretowane według tej samej prostej zasady: PiS nigdy nie przegrywa; jest albo triumfatorem, albo niewinną ofiarą. Tak czy owak zawsze zwycięzcą
realnym lub moralnym. Gdyby udało się zablokować kandydaturę Tuska, byłby to wielki sukces finezyjnej strategii Prezesa i „polskiej dyplomacji"; w przypadku sromotnej przegranej sukces nie jest mniejszy, bo jako jedyni bezkompromisowo bronimy zasad euro­pejskich i swojego honoru. Ta formuła stosuje się i będzie stosowana do każdej sytuacji: gospodarki (jeśli wpadnie w kryzys i chaos, będzie to wina unijnej zmowy inspirowanej przez Tuska oraz patologicz­nych zachowań biznesu); unijnych dotacji, służby zdrowia, edukacji
wszędzie, jeśli coś się uda - to my; co złego - to nasi wrogowie.
W tym propagandowym świecie każda klęska zamienia się w godno­ściowy sukces, mobilizuje do - jak się kiedyś mówiło - „jeszcze bar­dziej wytężonej walki" z atakującymi nas z zewnątrz i od wewnątrz wrogami. Ba, klęski są politycznie cenniejsze niż ewentualne sukcesy, które rozleniwiają, osłabiają spójność, determinację i poczucie krzyw­dy działaczy i wyborców.

My do tej retoryki godności i honoru, spisków i wrogów jakoś tam przywykliśmy, podobnie jak do pisowskiej taktyki politycznej, składającej się z marnych prawniczych trików, opatrzonych w pate­tyczne odwołania i prostackie pomówienia, ale polityczna Europa przeżyła pewien szok poznawczy. W dzień wyborów oglądałem zagraniczne telewizje, obserwując zmagania brukselskich korespon­dentów, aby wytłumaczyć swoim widzom, o co chodzi w atakach rządu polskiego na polskiego przewodniczącego Rady. Dominowały dwie hipotezy: mściwość Jarosława Kaczyńskiego, który wcześniej wielokrotnie przegrywał z Tuskiem wybory, uważa go za swojego osobistego wroga, współodpowiedzialnego za śmierć brata bliźniaka w katastrofie lotniczej; oraz zamiar utrącenia Tuska jako przyszłego politycznego rywala i potencjalnego lidera opozycji. Mniej więcej taki przekaz docierał do tzw. europejskiej opinii publicznej, wzmacniając wizerunek Jarosława Kaczyńskiego („polskiego lidera") jako polityka irracjonalnego, agresywnego, ulegającego obsesjom i żądzy odwetu. Wezwanie Donalda Tuska przez prokuraturę na świadka w jakiejś dru­gorzędnej sprawie dotyczącej działalności służb specjalnych potwier­dza taki scenariusz: Kaczyński Tuskowi nie odpuści. Nigdy. Nie udało się z dymisją, to teraz zapewne były premier będzie grillowany przez prokuratury w całym kraju i mielony przez propagandową maszynkę.

Jednak po „sukcesie brukselskim" konflikt Kaczyński-Tusk, przez dekadę organizujący polską politykę, nabrał nowego, między­narodowego wymiaru. Pokazał, że istnieją różne Polski, a rząd PiS reprezentuje tylko część (mniejszość) ogólnie proeuropejskiego pol­skiego społeczeństwa. Fakt, że wszystkie kraje unijne jednoznacznie i demonstracyjnie opowiedziały się za Tuskiem, a przeciw rządowi, to jest prawdziwy wymiar porażki PiS. Tusk został przez Kaczyńskiego wykreowany w oczach unijnych partnerów na depozytariusza i gwa­ranta ciągłości polskiej demokracji (na wychodźstwie), a w planie wewnętrznym na przyszłego lidera polskiej opozycji i oczywistego kandydata w wyborach prezydenckich 2020 r. Wyznawcy strategicz­nego geniuszu Prezesa jeszcze się bronią, dowodząc, że teraz wszyst­kie ataki PiS na Unię i Niemców będą jednocześnie osłabiać polityczną siłę Tuska, ale taka teza wydaje się jednak mocno przekombinowana. Te ataki, z Tuskiem czy bez, były i będą, bo Unia to dla Prezesa niedo­puszczalne zewnętrzne ograniczanie jego suwerennej władzy nad Polską, a przegrana Tuska dostarczyłaby tylko dowodu, że Zachodowi przyszłość Polski jest obojętna i zostawia Polaków z opresyjną władzą sam na sam. Tymczasem PiS odnotował ciężką polityczną i prestiżową porażkę, potraktowany przez resztę Europy jako„rząd tymczasowy".

Po brukselskiej kompromitacji intensywność antyunijnej i antytuskowej propagandy zapewne niepomiernie wzrośnie, pytanie, czy jej skuteczność ograniczy się do twardego elektoratu obozu władzy, czy kropla po kropli PiS zdoła rozmiękczyć proeuropejskie nastawienie 70-80 proc. Polaków i przygotować Polskę albo do cał­kowitego wyjścia z Unii, albo zaakceptowania jej statusu w strefie „najniższej prędkości"? Widać, że decydująca bitwa o naszą przy­szłość rozegra się dopiero w latach 2019-20, a opozycja, dotąd pozbawiona głowy, dzięki Kaczyńskiemu nagle zyskała wodza. Niedawno nikt by nie uwierzył, że to znowu będzie Donald Tusk.
Jerzy Baczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz