piątek, 17 marca 2017

List od naczelnika



Domagający się politycznych instrukcji prokurator, interwencja poselska prezesa PiS i agenci CBA tropiący przelewy dla Marty Kaczyńskiej. „Newsweek” odsłania kulisy śledztwa przeciw Marcinowi Dubienieckiemu, byłemu zięciowi prezydenta.

Wojciech Cieśla Michał Krzymowski

Z Marcinem Dubienieckim spotykamy się w warszaw­skim hotelu Bristol. Kil­kadziesiąt metrów dalej, przy portrecie jego by­łego teścia i krzyżu ze zniczy, przema­wia prezes PiS. Jest mroźny piątkowy wieczór, przed pałacem prezydenckim trwają obchody 82. miesięcznicy kata­strofy smoleńskiej. Z głośników niesie się: - Zwyciężymy w tej walce, zdrajcy przegrają! Będą tu stały pomniki!
   Dubieniecki zapada się na skórzanej kanapie. Już nie należy do prezyden­ckiej rodziny - zaraz po wyjściu z aresz­tu wziął rozwód z Martą Kaczyńską - ale wciąż coś go ciągnie do okolic pałacu. W kamienicy po drugiej stronie Krakow­skiego Przedmieścia ma apartament, ku­pił go jeszcze przed zatrzymaniem od byłego wiceministra skarbu w rządzie Platformy Pawła Tamborskiego.
   Mimo14-miesięcznej odsiadki nie wy­gląda na strapionego. Przeciwnie, jest pewny siebie, rześki. Podczas poby­tu w areszcie rozrósł się w ramionach i - jak twierdzi - przeczytał 130 ksią­żek. Po wyjściu wrócił do dawnego ży­cia i do dawnych biznesów, głównie w nieruchomościach. Ciążący na nim za­rzut kierowania grupą przestępczą nie przeszkadza mu w interesach. Podczas godzinnego spotkania zdąży telefonicz­nie skonsultować kontrakt i umówić podpisanie aktu notarialnego.
   Marcinowi Dubienieckiemu ciąży co innego: prokuratura nie chce mu oddać paszportu.

ZIOBRO I HAK NA PREZESA
Naszą rozmowę w Bristolu poprze­dza seria wizyt Dubienieckiego w prowadzącej jego sprawę krakowskiej prokuraturze. Podejrzany jeździ tam negocjować zwrot paszportu. Spotka­nia są bardzo nerwowe. Podczas jedne­go z nich Dubieniecki wstaje z krzesła i krzyczy, że chce jechać na operację kręgosłupa do Stanów, a nie „na kurwy do Tajlandii” (śledczy się boi, że jest na­grywany, i wyprasza go za drzwi).
   Kiedy indziej okazuje się, że kwe­stia paszportu jest przedmiotem spo­ru w samej prokuraturze: oddelegowany do sprawy przez ludzi Zbigniewa Ziobry naczelnik Marek Sosnowski chciał­by go zwrócić, ale przeciw są referenci wyznaczeni jeszcze za rządów Platfor­my. Innym razem prokurator Sosnow­ski w obecności Dubienieckiego zapyta sam siebie: - Po kiego mi ten zakaz opuszczania kraju?
   Dubieniecki wspomina tę rozmowę tak: - Jeden z prokuratorów przyznał, że środki zapobiegawcze są stosowane wobec mnie bezpodstawnie, ale z obawy przed opinią publiczną prokuratura nie może ich uchylić na tym etapie postępo­wania, bo zostałaby rozszarpana przez media. Na moje pytania, kto w takim ra­zie decyduje o uchyleniu tych środków, padło stwierdzenie, że dobrze by było, żeby takie polecenie przyszło z samej góry. Dopytałem, czy chodzi o inter­wencję najwyższego czynnika politycz­nego. Prokurator nie zaprzeczył.
   O przebieg tej rozmowy zapytaliśmy e-mailem Marka Sosnowskiego. W jego imieniu ustną odpowiedź przekazał nam rzecznik Prokuratury Regionalnej Włodzimierz Krzywicki: to wszystko nieprawda; śledczy nie domagał się in­gerencji polityków, w sprawie nie było też żadnych nacisków.
   Sęk w tym, że do spornej rozmowy prokuratora Sosnowskiego z podejrza­nym miało dojść 4 stycznia - taką datę podał nam Dubieniecki. A według na­szych ustaleń tego właśnie dnia w spra­wie śledztwa interweniował prezes PiS Jarosław Kaczyński. Wysłał oficjalne pismo do Zbigniewa Ziobry i załączył list z dziewięcioma pytaniami przeka­zanymi mu wcześniej przez obrońcę podejrzanego.
   Kaczyński chciał wiedzieć, dlaczego Dubienieckiego zatrzymano w czasie kampanii parlamentarnej. Po co intere­sowano się jego najbliższymi? W jakim celu „wytwarzano dokumenty” mogące ich obciążać? W aktach śledztwa znaj­duje się bowiem graf CBA, pokazujący przepływ pieniędzy, na którym między podejrzanymi figuruje Marta Kaczyń­ska; prokuratura ma też stenogramy jej rozmów telefonicznych z Dubienieckim. I dlaczego były zięć prezyden­ta ma dozór policji i zakaz opuszczania kraju, choć przecież zadeklarował, że nie będzie się ukrywać.
   Kaczyński dostał odpowiedź na te py­tania po czterech tygodniach. Odpisał mu Bogdan Święczkowski, zastępca Zio­bry. Prokuratura twierdzi, że Święcz­kowski odniósł się jedynie do zarzutów stawianych przez obrońcę Dubienieckiego, i zapewnia, że żadne informacje ze śledztwa nie zostały ujawnione. Ale samego pisma pokazać nie chce.
   - Kaczyński mógł wezwać do siebie Ziobrę i kazać zreferować sprawę ustnie. Dlaczego zwrócił się do niego oficjalnie? - pytamy człowieka znającego rela­cje między prezesem PiS a ministrem sprawiedliwości.
   - Sprawa jest delikatna, dotyczy ro­dziny, a naczelnik nie ma zaufania do Ziobry. Bał się, że minister mógłby to wykorzystywać przeciw niemu. Wolał pójść drogą urzędową.

BUŁGARSKI ŁĄCZNIK Z KWIDZYNA
Zaczęło się tak. 23 sierpnia 2015 roku. Tuż przed po­łudniem w gdyńskim klubie tenisowym Arka zjawiają się agenci CBA i ściągają Marcina Dubienieckiego z kortu. Scenie przygląda się jego ośmioletnia córka. Dubieniecki prosi o chwilę na rozmowę z adwokatem i Martą Kaczyńską, która będzie musiała przyjechać po dziecko, a przy okazji niepostrzeżenie dzwoni do kuzyna i swojej narzeczonej (oboje usłyszą zarzuty udziału w jego gangu). Kiedy agenci docierają do kuzyna, ten ma telefon wyczyszczony z wiadomości i historii połączeń. Trzy dni później, po po orzeczeniu sądu, Dubieniecki jest już w celi krakowskiego aresztu przy Montelupich.
   W śledztwie w sumie jest sześcioro podejrzanych, ale to Marcin Dubieniecki odpowiada za kierowanie zorgani­zowaną grupą przestępczą, która miała wyłudzić ponad 14 mln zł z Państwo­wego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON). Akta sprawy liczą kilkaset tomów. Kilka naj­bardziej opasłych to stenogramy z pod­słuchanych rozmów Dubienieckiego i zeznania pół setki świadków, głów­nie niepełnosprawnych, użytych jako „słupy” do wyłudzania dotacji.
   Z dokumentów, które widzieliśmy, wyłania się następujący scenariusz: Du­bieniecki razem ze swym kuzynem Wik­torem D. stworzył sieć spółek (część z nich na Cyprze i Seszelach). Kilka z nich miało fikcyjnie zatrudniać nie­widomych i brać milionowe dotacje od PFRON. Zanim proceder się rozpo­czął, Dubieniecki formalnie wycofał się z interesu, a pieniądze zaczęły krążyć między kontami rozsianymi po całym świecie. Prokuratorom trudno się w tych transferach połapać, dlatego wystąpiono o informacje do rajów podatkowych.
   Odpowiedzi jeszcze nie ma i być może nigdy nie będzie, ale śledczy i tak są przekonani, że to Dubieniecki był móz­giem malwersacji, a stworzona przez niego grupa przestępcza - choć oparta na relacjach rodzinno-towarzysko-uczuciowych - działała na wzór „nowo­czesnej korporacji”. Zdaniem śledczych zakładał firmy, wstawiał do nich bli­skich i znajomych, po czym wycofywał się i umywał ręce od przekrętu.
   To, w jaki sposób młody adwokat z Kwidzyna obracał swoimi spółkami, opisaliśmy w „Newsweeku” w listopa­dzie 2012 roku. W tekście „Bułgarski łącznik” pokazaliśmy, jak Dubieniecki chciał prywatyzować pamięć o Lechu Kaczyńskim i przejmować nieruchomo­ści PiS. Utkał pajęczynę firm o egzotycz­nych nazwach (Abudaba, Madujamo, Seqens Holding, Meregio) na Cyprze, nad Morzem Czarnym, w Chicago i sło­necznym Mahu na Oceanie Indyjskim. Ujawniliśmy, że założył szesnaście spó­łek w Polsce i kilka na Cyprze. Dzia­łał w wielu branżach - od budowlanki, przez handel używanymi autami, po sta­wianie apartamentowców i energety­kę. W szczycie działalności jedna z jego spółek inwestowała nawet w farmę słoneczną w Bułgarii.
   - Wasz tekst wpięto do akt sprawy - twierdzi jeden z rozmówców „Newsweeka”. - Od jego tytułu CBA nadało akcji wokół Dubienieckiego kryptonim Bułgarski Łącznik.

WIADOMOŚĆ DLA ŁAŹNIOWEJ
To właśnie dwie z polskich spółek założonych przez byłego męża Marty Kaczyńskiej dostały 14 mln zł z PFRON na zatrudnienie niewidomych. Według śledczych o winie Dubienieckiego mają świadczyć podsłuchy (obrońca Łukasz Rumszek twierdzi w rozmowie z „Newsweekiem”, że inwigilacja prezy­denckiego zięcia trwała ponad dwa lata i była bezprawna), obciążające zezna­nia jego narzeczonej, oraz fakt, że to on wyłożył pieniądze na rozruch firm za­trudniających niewidomych. Gdy lewe dotacje zaczęły spływać, firmy kuzyna miały wyprowadzać część pieniędzy do spółek Dubienieckiego na Cyprze i Se­szelach. Schemat tych operacji znajduje się w materiałach CBA. To tu, na jednym z diagramów, widnieje przelew na 50 tys. zł z cypryjskiej Abudaby na ra­chunek bankowy Marty Kaczyńskiej.
   Z lewych firm do spółek Dubienieckie­go wyprowadzono w sumie 183 tys. zł.
To był zwrot pożyczki udzielonej w okresie nieobjętym zarzutami. Pie­niądze zwróciła mi spółka, która ani nie należała do mnie, ani nie była prze­ze mnie zarządzana. Sprzedałem ją, zanim doszło do rzekomego przestęp­stwa - broni się Dubieniecki. - Nawet śledczy przyznają, że nie otrzymałem ani jednej pochodzącej z rzekomo wy­łudzonego dofinansowania. Na czym więc miało polegać moje przestępstwo, skoro nie było motywu?
   W śledztwie przeciw Dubienieckiemu najbardziej dyskusyjna jest kwestia aresztu. Choć wnioski o jego przedłu­żenie powinny być rozpatrywane przez kolejnych sędziów według kolejności wpływu, to w sprawie prezydenckie­go zięcia trzykrotnie orzekała ta sama krakowska sędzia Barbara Pankiewicz. Wnioskując o jej wyłączenie, adwokat Łukasz Rumszek wyliczył, że z rachun­ku prawdopodobieństwa wynika, iż szanse sędzi na trzykrotne otrzymanie tej samej sprawy wynosiły 1:2197.
   Przedłużanie aresztu sąd za każdym razem uzasadnia groźbą matactwa. Sko­ro Dubieniecki już podczas zatrzyma­nia ukradkiem dzwonił do wspólników, to znaczy, że ma coś do ukrycia. Do ko­lejnego zdarzenia dochodzi, gdy podej­rzany siedzi już na Montelupich. Jego ojciec, mecenas Marek Dubieniecki, próbuje za pośrednictwem łaźniowej przekazać innej podejrzanej w tej spra­wie, że narzeczona syna Katarzyna M. mogła pójść na współpracę z prokura­turą („Prosił, żeby przekazać, że dziew­czyna się źle zachowuje”). Na dodatek miesiąc po zatrzymaniu Dubienieckiego z jego rachunków bankowych znie­nacka znika 5 mln zł. Pieniądze trafiają na konta jego bliskich.
   Dubieniecki z początku broni się przed aresztem nieudolnie. Próbu­je dowieść, że jest jedynym żywicielem dwóch córek, na które łoży miesięcznie 8-10 tys. zł, ale sąd pozostaje niewzru­szony. Po stronie osadzonego staje też kierownik aresztowego ambulatorium, który stwierdza, że Dubieniecki powi­nien wyjść na wolność i poddać się ope­racji kręgosłupa. Mimo to sąd jeszcze trzykrotnie przedłuża mu areszt. Po raz ostatni w sierpniu 2016 roku.

HIPOTEKA NA WILLI Z FILMU
Gdy Dubieniecki siedzi w areszcie, w kraju zachodzą polityczne zmia­ny. PiS przejmuje władzę w kraju, a Zbi­gniew Ziobro - prokuraturę. W ślad za tym zostaje przestawiona wajcha w jego śledztwie. 5 maja 2016 r., czyli dwa mie­siące po przejęciu aparatu ścigania przez rząd, nadzór nad sprawą Dubie­nieckiego obejmuje Prokuratura Kra­jowa. Pięć miesięcy później Bogdan Święczkowski powołuje w Prokuratu­rze Regionalnej w Krakowie nowy ze­spół śledczych do prowadzenia sprawy Dubienieckiego. Na jego czele staje prokurator Sosnowski. Choć akta liczą 400 tomów, to nowemu śledczemu wystarcza kilkanaście dni, żeby prze­analizować materiał i wypuścić po­dejrzanego na wolność. Nagle okazuje się, że zniknęła groźba manipulacji ze­znaniami („prognoza matactwa wydaje się niższa niż na początku postępowa­nia”). Prokurator Sosnowski podejmu­je decyzję osobiście i wbrew opinii sądu, który dopiero co przedłużył areszt, uznając, że podejrzany może niszczyć dokumenty i nakłaniać świadków do składania fałszywych zeznań. I że le­piej trzymać go w zamknięciu, dopóki prokuratura nie dostanie dokumentów z rajów podatkowych (śledczy czekają na nie do dziś).
   Postanowienie o zwolnieniu Dubienieckiego to prawnicza ekwilibrystyka. Prokurator Sosnowski z jednej strony przyznaje, że podejrzany ma stałe miej­sce zamieszkania i nie zachodzi obawa ukrywania się, a z drugiej obejmuje go dozorem policji i zakazem opuszcza­nia kraju. Wyznacza też 3 mln zł kaucji. Kwota jest astronomiczna, więc część poręczenia zostaje pokryta w gotów­ce, a część w formie hipoteki na domu w Sopocie. To okazała przedwojenna willa kupiona przez rodziców Dubienieckiego, gdy ten siedział w areszcie. Nie­ruchomość kilka lat wcześniej „zagrała” w filmie „Układ zamknięty” mieszka­nie skorumpowanego śledczego. Jego pierwowzór pracował w krakowskiej prokuraturze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz