Domagający się
politycznych instrukcji prokurator, interwencja poselska prezesa PiS
i agenci CBA tropiący przelewy dla Marty Kaczyńskiej. „Newsweek” odsłania
kulisy śledztwa przeciw Marcinowi Dubienieckiemu, byłemu zięciowi prezydenta.
Wojciech Cieśla Michał Krzymowski
Z Marcinem Dubienieckim spotykamy się w
warszawskim hotelu Bristol. Kilkadziesiąt metrów dalej, przy portrecie jego
byłego teścia i krzyżu ze zniczy, przemawia prezes PiS. Jest mroźny piątkowy
wieczór, przed pałacem prezydenckim trwają obchody 82. miesięcznicy katastrofy
smoleńskiej. Z głośników niesie się: - Zwyciężymy w tej walce, zdrajcy
przegrają! Będą tu stały pomniki!
Dubieniecki zapada
się na skórzanej kanapie. Już nie należy do prezydenckiej rodziny - zaraz po
wyjściu z aresztu wziął rozwód z Martą Kaczyńską - ale wciąż coś go ciągnie do
okolic pałacu. W kamienicy po drugiej stronie Krakowskiego Przedmieścia ma
apartament, kupił go jeszcze przed zatrzymaniem od byłego wiceministra skarbu
w rządzie Platformy Pawła Tamborskiego.
Mimo14-miesięcznej
odsiadki nie wygląda na strapionego. Przeciwnie, jest pewny siebie, rześki.
Podczas pobytu w areszcie rozrósł się w ramionach i - jak twierdzi -
przeczytał 130 książek. Po wyjściu wrócił do dawnego życia i do dawnych
biznesów, głównie w nieruchomościach. Ciążący na nim zarzut kierowania grupą
przestępczą nie przeszkadza mu w interesach. Podczas godzinnego spotkania zdąży
telefonicznie skonsultować kontrakt i umówić podpisanie aktu notarialnego.
Marcinowi
Dubienieckiemu ciąży co innego: prokuratura nie chce mu oddać paszportu.
ZIOBRO
I HAK NA PREZESA
Naszą rozmowę w Bristolu poprzedza seria wizyt Dubienieckiego
w prowadzącej jego sprawę krakowskiej prokuraturze. Podejrzany jeździ tam
negocjować zwrot paszportu. Spotkania są bardzo nerwowe. Podczas jednego z
nich Dubieniecki wstaje z krzesła i krzyczy, że chce jechać na operację
kręgosłupa do Stanów, a nie „na kurwy do Tajlandii” (śledczy się boi, że jest
nagrywany, i wyprasza go za drzwi).
Kiedy indziej
okazuje się, że kwestia paszportu jest przedmiotem sporu w samej
prokuraturze: oddelegowany do sprawy przez ludzi Zbigniewa Ziobry naczelnik
Marek Sosnowski chciałby go zwrócić, ale przeciw są referenci wyznaczeni
jeszcze za rządów Platformy. Innym razem prokurator Sosnowski w obecności
Dubienieckiego zapyta sam siebie: - Po kiego mi ten zakaz opuszczania kraju?
Dubieniecki
wspomina tę rozmowę tak: - Jeden z prokuratorów przyznał, że środki
zapobiegawcze są stosowane wobec mnie bezpodstawnie, ale z obawy przed opinią
publiczną prokuratura nie może ich uchylić na tym etapie postępowania, bo
zostałaby rozszarpana przez media. Na moje pytania, kto w takim razie decyduje
o uchyleniu tych środków, padło stwierdzenie, że dobrze by było, żeby takie
polecenie przyszło z samej góry. Dopytałem, czy chodzi o interwencję
najwyższego czynnika politycznego. Prokurator nie zaprzeczył.
O przebieg tej
rozmowy zapytaliśmy e-mailem Marka Sosnowskiego. W jego imieniu ustną odpowiedź
przekazał nam rzecznik Prokuratury Regionalnej Włodzimierz Krzywicki: to
wszystko nieprawda; śledczy nie domagał się ingerencji polityków, w sprawie
nie było też żadnych nacisków.
Sęk w tym, że do
spornej rozmowy prokuratora Sosnowskiego z podejrzanym miało dojść 4 stycznia
- taką datę podał nam Dubieniecki. A według naszych ustaleń tego właśnie dnia
w sprawie śledztwa interweniował prezes PiS Jarosław Kaczyński. Wysłał
oficjalne pismo do Zbigniewa Ziobry i załączył list z dziewięcioma pytaniami
przekazanymi mu wcześniej przez obrońcę podejrzanego.
Kaczyński chciał
wiedzieć, dlaczego Dubienieckiego zatrzymano w czasie kampanii parlamentarnej.
Po co interesowano się jego najbliższymi? W jakim celu „wytwarzano dokumenty”
mogące ich obciążać? W aktach śledztwa znajduje się bowiem graf CBA,
pokazujący przepływ pieniędzy, na którym między podejrzanymi figuruje Marta
Kaczyńska; prokuratura ma też stenogramy jej rozmów telefonicznych z Dubienieckim.
I dlaczego były zięć prezydenta ma dozór policji i zakaz opuszczania kraju,
choć przecież zadeklarował, że nie będzie się ukrywać.
Kaczyński dostał
odpowiedź na te pytania po czterech tygodniach. Odpisał mu Bogdan
Święczkowski, zastępca Ziobry. Prokuratura twierdzi, że Święczkowski odniósł
się jedynie do zarzutów stawianych przez obrońcę Dubienieckiego, i zapewnia, że
żadne informacje ze śledztwa nie zostały ujawnione. Ale samego pisma pokazać
nie chce.
- Kaczyński mógł
wezwać do siebie Ziobrę i kazać zreferować sprawę ustnie. Dlaczego zwrócił się
do niego oficjalnie? - pytamy człowieka znającego relacje między prezesem PiS
a ministrem sprawiedliwości.
- Sprawa jest
delikatna, dotyczy rodziny, a naczelnik nie ma zaufania do Ziobry. Bał się, że
minister mógłby to wykorzystywać przeciw niemu. Wolał pójść drogą urzędową.
BUŁGARSKI
ŁĄCZNIK Z KWIDZYNA
Zaczęło się tak. 23 sierpnia 2015 roku. Tuż przed
południem w gdyńskim klubie tenisowym Arka zjawiają się agenci CBA i ściągają
Marcina Dubienieckiego z kortu. Scenie przygląda się jego ośmioletnia córka.
Dubieniecki prosi o chwilę na rozmowę z adwokatem i Martą Kaczyńską, która
będzie musiała przyjechać po dziecko, a przy okazji niepostrzeżenie dzwoni do
kuzyna i swojej narzeczonej (oboje usłyszą zarzuty udziału w jego gangu). Kiedy
agenci docierają do kuzyna, ten ma telefon wyczyszczony z wiadomości i historii
połączeń. Trzy dni później, po po orzeczeniu sądu, Dubieniecki jest już w celi
krakowskiego aresztu przy Montelupich.
W śledztwie w sumie
jest sześcioro podejrzanych, ale to Marcin Dubieniecki odpowiada za kierowanie
zorganizowaną grupą przestępczą, która miała wyłudzić ponad 14 mln zł z
Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON). Akta sprawy
liczą kilkaset tomów. Kilka najbardziej opasłych to stenogramy z podsłuchanych
rozmów Dubienieckiego i zeznania pół setki świadków, głównie
niepełnosprawnych, użytych jako „słupy” do wyłudzania dotacji.
Z dokumentów, które
widzieliśmy, wyłania się następujący scenariusz: Dubieniecki razem ze swym
kuzynem Wiktorem D. stworzył sieć spółek (część z nich na Cyprze i Seszelach).
Kilka z nich miało fikcyjnie zatrudniać niewidomych i brać milionowe dotacje
od PFRON. Zanim proceder się rozpoczął, Dubieniecki formalnie wycofał się z
interesu, a pieniądze zaczęły krążyć między kontami rozsianymi po całym świecie.
Prokuratorom trudno się w tych transferach połapać, dlatego wystąpiono o informacje
do rajów podatkowych.
Odpowiedzi jeszcze
nie ma i być może nigdy nie będzie, ale śledczy i tak są przekonani, że to
Dubieniecki był mózgiem malwersacji, a stworzona przez niego grupa przestępcza
- choć oparta na relacjach rodzinno-towarzysko-uczuciowych - działała na wzór
„nowoczesnej korporacji”. Zdaniem śledczych zakładał firmy, wstawiał do nich
bliskich i znajomych, po czym wycofywał się i umywał ręce od przekrętu.
To, w jaki sposób
młody adwokat z Kwidzyna obracał swoimi spółkami, opisaliśmy w „Newsweeku”
w listopadzie 2012 roku. W tekście „Bułgarski łącznik” pokazaliśmy,
jak Dubieniecki chciał prywatyzować pamięć o Lechu Kaczyńskim i przejmować
nieruchomości PiS. Utkał pajęczynę firm o egzotycznych nazwach (Abudaba,
Madujamo, Seqens Holding, Meregio) na Cyprze, nad Morzem Czarnym, w Chicago i
słonecznym Mahu na Oceanie Indyjskim. Ujawniliśmy, że założył szesnaście spółek
w Polsce i kilka na Cyprze. Działał w wielu branżach - od budowlanki, przez
handel używanymi autami, po stawianie apartamentowców i energetykę. W
szczycie działalności jedna z jego spółek inwestowała nawet w farmę słoneczną w
Bułgarii.
- Wasz tekst wpięto
do akt sprawy - twierdzi jeden z rozmówców „Newsweeka”. - Od jego tytułu CBA
nadało akcji wokół Dubienieckiego kryptonim Bułgarski Łącznik.
WIADOMOŚĆ
DLA ŁAŹNIOWEJ
To właśnie dwie z polskich spółek założonych przez
byłego męża Marty Kaczyńskiej dostały 14 mln zł z PFRON na zatrudnienie
niewidomych. Według śledczych o winie Dubienieckiego mają świadczyć podsłuchy
(obrońca Łukasz Rumszek twierdzi w rozmowie z „Newsweekiem”, że inwigilacja
prezydenckiego zięcia trwała ponad dwa lata i była bezprawna), obciążające
zeznania jego narzeczonej, oraz fakt, że to on wyłożył pieniądze na rozruch
firm zatrudniających niewidomych. Gdy lewe dotacje zaczęły spływać, firmy
kuzyna miały wyprowadzać część pieniędzy do spółek Dubienieckiego na Cyprze i
Seszelach. Schemat tych operacji znajduje się w materiałach CBA. To tu, na
jednym z diagramów, widnieje przelew na 50 tys. zł z cypryjskiej Abudaby na rachunek
bankowy Marty Kaczyńskiej.
Z lewych firm do
spółek Dubienieckiego wyprowadzono w sumie 183 tys. zł.
To był zwrot pożyczki udzielonej w okresie nieobjętym
zarzutami. Pieniądze zwróciła mi spółka, która ani nie należała do mnie, ani
nie była przeze mnie zarządzana. Sprzedałem ją, zanim doszło do rzekomego
przestępstwa - broni się Dubieniecki. - Nawet śledczy przyznają, że nie
otrzymałem ani jednej pochodzącej z rzekomo wyłudzonego dofinansowania. Na
czym więc miało polegać moje przestępstwo, skoro nie było motywu?
W śledztwie przeciw
Dubienieckiemu najbardziej dyskusyjna jest kwestia aresztu. Choć wnioski o jego
przedłużenie powinny być rozpatrywane przez kolejnych sędziów według
kolejności wpływu, to w sprawie prezydenckiego zięcia trzykrotnie orzekała ta
sama krakowska sędzia Barbara Pankiewicz. Wnioskując o jej wyłączenie, adwokat
Łukasz Rumszek wyliczył, że z rachunku prawdopodobieństwa wynika, iż szanse
sędzi na trzykrotne otrzymanie tej samej sprawy wynosiły 1:2197.
Przedłużanie
aresztu sąd za każdym razem uzasadnia groźbą matactwa. Skoro Dubieniecki już
podczas zatrzymania ukradkiem dzwonił do wspólników, to znaczy, że ma coś do
ukrycia. Do kolejnego zdarzenia dochodzi, gdy podejrzany siedzi już na
Montelupich. Jego ojciec, mecenas Marek Dubieniecki, próbuje za pośrednictwem
łaźniowej przekazać innej podejrzanej w tej sprawie, że narzeczona syna
Katarzyna M. mogła pójść na współpracę z prokuraturą („Prosił, żeby przekazać,
że dziewczyna się źle zachowuje”). Na dodatek miesiąc po zatrzymaniu
Dubienieckiego z jego rachunków bankowych znienacka znika 5 mln zł. Pieniądze
trafiają na konta jego bliskich.
Dubieniecki z
początku broni się przed aresztem nieudolnie. Próbuje dowieść, że jest jedynym
żywicielem dwóch córek, na które łoży miesięcznie 8-10 tys. zł, ale sąd
pozostaje niewzruszony. Po stronie osadzonego staje też kierownik aresztowego
ambulatorium, który stwierdza, że Dubieniecki powinien wyjść na wolność i
poddać się operacji kręgosłupa. Mimo to sąd jeszcze trzykrotnie przedłuża mu
areszt. Po raz ostatni w sierpniu 2016 roku.
HIPOTEKA NA WILLI Z
FILMU
Gdy Dubieniecki siedzi w areszcie, w kraju zachodzą
polityczne zmiany. PiS przejmuje władzę w kraju, a Zbigniew Ziobro -
prokuraturę. W ślad za tym zostaje przestawiona wajcha w jego śledztwie. 5 maja
2016 r., czyli dwa miesiące po przejęciu aparatu ścigania przez rząd, nadzór
nad sprawą Dubienieckiego obejmuje Prokuratura Krajowa. Pięć miesięcy później
Bogdan Święczkowski powołuje w Prokuraturze Regionalnej w Krakowie nowy zespół
śledczych do prowadzenia sprawy Dubienieckiego. Na jego czele staje prokurator
Sosnowski. Choć akta liczą 400 tomów, to nowemu śledczemu wystarcza kilkanaście
dni, żeby przeanalizować materiał i wypuścić podejrzanego na wolność. Nagle
okazuje się, że zniknęła groźba manipulacji zeznaniami („prognoza matactwa
wydaje się niższa niż na początku postępowania”). Prokurator Sosnowski podejmuje
decyzję osobiście i wbrew opinii sądu, który dopiero co przedłużył areszt, uznając,
że podejrzany może niszczyć dokumenty i nakłaniać świadków do składania
fałszywych zeznań. I że lepiej trzymać go w zamknięciu, dopóki prokuratura nie
dostanie dokumentów z rajów podatkowych (śledczy czekają na nie do dziś).
Postanowienie o
zwolnieniu Dubienieckiego to prawnicza ekwilibrystyka. Prokurator Sosnowski z
jednej strony przyznaje, że podejrzany ma stałe miejsce zamieszkania i nie
zachodzi obawa ukrywania się, a z drugiej obejmuje go dozorem policji i zakazem
opuszczania kraju. Wyznacza też 3 mln zł kaucji. Kwota jest astronomiczna,
więc część poręczenia zostaje pokryta w gotówce, a część w formie hipoteki na
domu w Sopocie. To okazała przedwojenna willa kupiona przez rodziców Dubienieckiego,
gdy ten siedział w areszcie. Nieruchomość kilka lat wcześniej „zagrała” w
filmie „Układ zamknięty” mieszkanie skorumpowanego śledczego. Jego pierwowzór
pracował w krakowskiej prokuraturze.
Link do pisma pdf http://ocdn.eu/newsweek-web/8a6ee9f71ee7762c0b1d778b5b8ffb3c.pdf
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz