O
człowieku, który sam się nadał, i co z tego wynikło.
Marcin Kołodziejczyk
To był
zwyczajnym młodym mężczyzną z warszawskiej Pragi. Przed dwoma laty T. ożenił
się z S. i niemal natychmiast urodził im się synek. Żona i synek byli
bezrobotni, co czyniło T. jedynym żywicielem. Pracował jako dostawca pizzy.
Rodzina posiadała 40 tys. kredytu konsumpcyjnego do oddania.
R. był szwagrem T. Łączyła ich
zwyczajność, podobny wiek i dzielnica. Szwagier nie miał na utrzymaniu nikogo.
Wiódł życie bażanta, co nie oznacza, że nie miał trosk. Posiadał niewykonywany
zawód fryzjera, więc brakowało mu na wszystko. Jak się później okaże,
brakowało mu nawet na kanapkę z kotletem.
***
Dwa lata po ślubie T. z S.
białołęcka policja przyjęła zgłoszenie o obrabowaniu tira w trasie. Brak
sześciu telefonów komórkowych oraz mierników elektronicznych zgłaszał J.,
specjalista ds. bezpieczeństwa spółki kurierskiej na Pradze. Kradzież wymykała
się logice. J. przedstawił linię technologiczną obsługi przesyłek: automatyczny
sorter skanujący kieruje przesyłki do rękawów, a następnie na pola odkładcze.
Podjeżdżają ciężarówki, ładują fracht, ruszają zaplombowane do miejsc
destynacji.
Inkryminowany tir zmierzał lutową
nocą do Łodzi. Zepsuł się po drodze. Na miejsce defektu skierowano zgodnie z
procedurą inną ciężarówkę, która przejęła naczepę, po czym udała się do klientów.
Kierowcy byli poza podejrzeniem, plomba nienaruszona, czujnik otwarcia
przestrzeni ładownej nie odnotował ingerencji w część ładowną, a mimo to fracht
został rozdziewiczony poprzez splądrowanie. Zginęło towaru na sumę około 50
tys.
Jedynym wątkiem łączącym ten przemyślany
skok z małżeństwem T. i S. okazał się telefon komórkowy należący do T.,
znaleziony w przyczepie tira.
***
T., dostawca pizzy, był troszeczkę
nerwowy. Żona nie pytała go, dokąd wychodzi na noc, bo mógłby się bardziej
zdenerwować. Na cały dzień przed zniknięciem T. wziął wolne w pizzerii i snuł
się po mieszkaniu, czasami bawiąc się z dzieciakiem. Tylko raz dłużej
dyskutował telefonicznie na temat kosztu nadania przesyłki, ale ona nie
drążyła go pytaniami, ponieważ był nerwowy. Wychodząc przed północą, T. uspokoił
żonę, że porozmawiają sobie, kiedy on wróci.
Jednakże S. nie była głupia i
domyślała się, że esemesy przesyłane jej nocą przez męża nadawane są z wnętrza
przesyłki. Oznaczało to, że T. znajduje się na skoku życia. Gdy relacjonował
jej na żywo załadunek na rampie, kodował dość dosadnie: „byłem nieźle zesrany
te kurwy jeszcze tam w chuj stały i kopały”. Pozytywnie przeszedłszy rutynową
kontrolę przesyłki i elektroniczne znamionowanie, chełpił się: „chuj otworzył
i nie zajrzał jakim cudem nie wiem :)))”. Do żony pisał per kochanie. Kochanie
miało pojechać do R., szwagra i fryzjera damsko-męskiego, a ten miał jej
wszystko opowiedzieć. Słuchany później do sprawy „agent operacyjny weryfikujący
przesyłki o dużych gabarytach” przyznał, że nie posiadał odpowiednich narzędzi
do sprawdzania przesyłek. Ponadto sprawdzał po raz pierwszy, więc nie miał know-how w sprawdzaniu. Zajrzał do środka przez szparę i ujawnił
dwie wystające rurki.
Po północy T. poczuł się w
przesyłce źle: „najgorsze, że już przez rurkę oddycham”. Przed godziną drugą
popadał w panikę: „nic nie mogę znaleźć”. A kiedy tir się zepsuł, T. -
samochodowy dostawca pizzy - klarownie o cenił sytuację w esemesie: „weź chuj
w dupę temu kurwie co niin jadę chyba samochód padł bo nie może go odpalić”.
Rankiem telefon komórkowy T. nadano
zwrotnie z Łodzi do Warszawy. Ostateczną destynacją przesyłki była komenda
policji na Białołęce. Telefonowała do T. mama, kasjerka sklepowa. Dziwiła się,
co jego aparat robi sam w Łodzi. Byli sobie bliscy jak wiele rodzin na Pradze,
w niedziele spotykali się na obiadach rodzinnych. Syn nic nie wspominał
o planach wyjazdowych, a żaden normalny konsument
nie zamawia pizzy z Warszawy do Łodzi. T. był więc wobec mamy nieszczery.
Nie posiadając już własnego
telefonu, T. zabrał do pracy w pizzerii telefon żony. Ona o nic nie pytała, bo
była przyzwyczajona. On często zostawiał na noc swój aparat w różnych
miejscach poza domem. Poza tym jej telefon był prezentem od męża, więc jak
mogła odmówić pożyczenia? S. przypomniało się, że przed mniej więcej rokiem
krążyła po Pradze legenda o kozaku, który nadawał się w przesyłkach
gabarytowych i kroił tiry w trasie. Kozak budził szacunek, choć nie wiadomo, czy
istniał.
S. nie była nienormalna i kiedy
nocą T. szperał w tirze, ona do niego nie dzwoniła ani razu, ponieważ była mu
wierna. Zrozumiała, że jeśli T. wlazł do paczki i dał się okleić kodami kreskowymi i owinąć folią, to miał w
tym cel.
***
Oczywiście śledztwo w sprawie było
dość proste. Główna jego część trwała dwa dni, było dużo przyznań się. Przez
kolejny ponad miesiąc praska prokuratura dopytywała w kwestiach praktycznych
nadawania ludzi przesyłkami kurierskimi. Gdyby brać pod uwagę sam jedynie
spryt, sprawa zasługiwała na coś w rodzaju podziwu. Natomiast zgubienie
telefonu na robocie tego kalibru narażało sprawcę na zabójczy na Pradze zarzut
bycia frajerem. Stąd właśnie tak daleko posunięta ochrona danych osobowych w
niniejszym tekście prasowym.
***
R., niepracujący fryzjer, określał
swoją zażyłość z T., dostawcą pizzy i szwagrem, tak oto: „raz ja do niego jadę,
innym razem on do mnie przyjeżdża”. Półtora tygodnia przed robotą T. zwrócił
się do szwagra o pomoc w zrobieniu konstrukcji stelażowej z kątowników. R. był
wzrokowcem, poprosił o narysowanie, o co tu
chodzi. Według rysunku ładnie wszystko pospawał, w środku zamontował krzesełko
i wyłożył wnętrze styropianem. Od góry stworzył drzwiczki na przemyślnie
ukrytym zawiasie. Fryzjer nie pytał dostawcy pizzy, po co mu ta konstrukcja, a
dostawca nie mówił.
Jakie więc musiało być zdziwienie
fryzjera, kiedy szwagier pojawił się którejś nocy i wlazł do skrzyni! Zostawił
R. karteczkę z adresami miejsc nadania i przeznaczenia. Uprzedził, że za chwilę
przyjadą po niego usługi transportowe. Faktycznie, pojawiła się furgonetka.
Przesyłka była tak ciężka, że pakować ją do samochodu pomagali nawet przechodnie.
Ruszyli do siedziby firmy kurierskiej, po drodze fryzjer starał się rozmawiać
z kierowcą ogólnie o pogodzie. Ale że kierowca był ciekawski i dopytywał się o
przesyłkę, fryzjer sprzedał mu bajkę o antycznej komodzie.
Przeszklonej komody trzymał się w
dalszym ciągu, kiedy szczelnie owinąwszy się kapturem, ekspediował szwagra
tirem do miasta Łodzi. Za fracht zapłacił gotówką około tysiąca. To była
inwestycja, która się na chwilę zwróciła z procentem.
***
W tym miejscu w aktach tej
precedensowej sprawy pojawia się postać ekonomisty po wyższych studiach.
Ekonomista był i bezrobotny, i bez zobowiązań, bo bezdzietnie rozwiedziony,
ale potrzebowski jak wszyscy bohaterowie. Twierdził, że wymyślił ten numer z
przesyłką, a następnie zbył łupy na Bazarze Różyckiego przy Targowej za 2 tys.
Było mu bardzo przykro, że tak postąpił. Niestety, więcej o nim nic nie
wiadomo, więc możliwe, że był jedynie „oczywistą pomyłką pisarską”. Brak
dalszych wzmianek o ekonomiście czyni ze szwagrów z Pragi jedyne mózgi afery.
Dostawca pizzy pracował przed pięciu laty w tej firmie kurierskiej, która miała
go dostarczyć, więc orientował się w procedurach załadunkowo-rozładunkowych.
***
T. był więc na nocnym wypadzie
tirem do Łodzi i plądrował. Tymczasem o godzinie trzeciej nad ranem po R.,
fryzjera, przyjechał samochodem W., krawiec. W. i T. znali się z pracy, ale W.
i R. widzieli się tej nocy po raz pierwszy. Milcząc, jechali do Łodzi, aby
odebrać tam przesyłkę. Przyjechali za wcześnie, czekali na fracht trochę śpiąc,
a trochę łażąc i paląc. Ustawili się samochodem pod garażami na przedmieściu.
W. był tak zajęty prowadzeniem samochodu i tak pochłonięty wizją 400 zł,
które miał dostać od dostawcy pizzy za ten kurs, że oczywiście zapomniał
spytać, o co tu w ogóle chodzi. R. zaś miał zły humor, bo wisiała nad nim
sankcja za wybicie szyby w restauracji na Targówku nocą tydzień wcześniej.
Według policji z Targówka, rzecz
miała się tak: nie było wiadomo, kto konkretnie wybił szybę, ale kierownik
restauracji przyuważył, kto się kręcił w pobliżu i mógł dokonać czynu. Patrol „udał się w penetrację za tym
mężczyzną”, zatrzymał pijanego fryzjera i dwóch jego znajomych z widzenia.
Akurat, według ich słów, jechali w odwiedziny
do znajomego na Bródno o drugiej w nocy. Jeden z nich troszkę uciekał, ale że
był goniony samochodem, postanowił zatrzymać się i zapytać, o co chodzi.
Rozmowy jednak nie było, samo obezwładnienie. Wcześniej R. domagał się kanapki
z kotletem, ale nie miał stosownego paragonu uprawniającego do wydania.
Kierownik oszacował R. jako wyłudzacza pożywienia. Wtedy R. jakoś tak
niechętnie machnął ręką i zbił tę szybę w restauracji, do czego się przyznał.
Czekał, co będzie dalej.
Pod garażami w Łodzi pojawiła się
ciężarówka kuriera. R., W. i kierowca wypakowali przesyłkę. Fryzjer wskazał
krawcowi palcem na pudło własnej roboty i poinformował, że w środku znajduje
się genialny dostawca pizzy z Pragi. W istocie - T. już donosił własnym głosem
z wnętrza przesyłki, że czuje się nieźle. Krawiec chciał wiedzieć, na jaką minę
go wpieprzyli, podobno pytał i pytał. Niedługo
po powrocie z Łodzi pozbył się karty SIM do telefonu, którą otrzymał na czas
roboty. Ta dodatkowa, anonimowa karta SIM dodatkowo świadczyła o tym, że T.
przemyślał wszystko w detalu.
Wracali do Warszawy samochodem
krawca. Dostawca pizzy przeglądał ukradzione z tira luksusy, pobudzając swą
wyobraźnię. Liczył, ile za co dostanie na bazarze. Krawcowi nie kazał się
przejmować. Tylko że, cholera, T. nigdzie nie mógł znaleźć swojej komórki.
***
Wyrok w sprawie zapadł przed praskim
sądem ósmego miesiąca po tym, jak T. i jego koledzy zostali wrobieni przez
złośliwość rzeczy martwej, jaką był telefon. Dostawca pizzy dostał półtora
roku w zawieszeniu i grzywnę, fryzjer dostał rok w zawieszeniu i grzywnę, a
krawiec dziewięć miesięcy w zawieszeniu i też grzywnę. Dodatkowo fryzjer dostał
pół roku w zawieszeniu za umyślne zbicie szyby w restauracji.
Większą część grzywny panowie spłacili,
spędzając niecałe dwa miesiące w areszcie w oczekiwaniu na sprawę.
extra:))
OdpowiedzUsuń