czwartek, 28 maja 2015

Reżyser spisków



Grzegorz Braun, którego w wyborach prezydenckich poparł niecały procent wyborców, mówi, że nie walczył o procenty, ale o duszę narodu. I nie zamierza się poddawać.

Anna Dąbrowska

Chociaż Grzegorz Braun z marnym wynikiem odpadł w pierwszej turze, zdołał namieszać także w drugiej, udzielając poparcia Andrzej owi Dudzie. W sztabie kandydata PiS wywołało to niemałe zdenerwowa­nie. Wiadomo, że takie wsparcie niezbyt wpisuje się w misternie tkany wizerunek spokojnego, sympatycznego i oszlifowa­nego z partyjnych kantów kandydata. Warto jednak przypomnieć, że Braun pięć lat temu był wpisany na listę hono­rowego komitetu poparcia kandydata Jarosława Kaczyńskiego.
Grzegorz Braun (rocznik 1967) uwa­ża, że „właśnie w ciągu najbliższych 5 lat sprawa polska rozstrzygnie się na resztę naszego życia". Dlatego nie składa bro­ni. Opracował program ratunkowy, czyli „systematyczną akcję budzenia śpiących rycerzy”. Na 1050 rocznicę Chrztu Polski podejmuje organiczną pracę pod hasłem: Kościół („bo jest prześladowany”), Szko­ła („bo kastruje intelektualnie i duchowo dzieci”), Strzelnica („by zamiast do ga­lerii wielopokoleniowe rodziny chodziły po niedzielnej sumie na strzelnicę”). Jest też monarchistą i z nadzieją wyczekuje, że Bóg ześle Polsce króla.
Po tym, jak przez kilka tygodni w czasie wzmożonej agitacji wyborczej nazywał Polskę „kondominium niemiecko-rosyj­skim pod powierniczym zarządem ży­dowskim ”, nawet życzliwi mu znajomi mają spory kłopot, aby o nim rozmawiać.
- Trudno dziś występować w jego kontek­ście i znaleźć coś na jego obronę, więc lepiej milczeć - mówi znajomy Brauna. Niewielu chce mówić pod nazwiskiem.


Z tych Braunów
Rodzina, do której udało nam się do­trzeć, też nie chce o nim rozmawiać. Nie­którzy wzruszają ramionami, bo coraz trudniej radzą sobie z tym, że Grzegorz tak „pracuje” na ich wspólne nazwisko. Jest synem reżysera teatralnego Kazimierza Brauna, który przez prawie 10 lat kiero­wał Teatrem Współczesnym we Wrocła­wiu, do 1984 r., kiedy został wyrzucony, bo władzy nie spodobała się inscenizacja „Dżumy" Camusa. Rodzice Grzegorza z najmłodszą siostrą wylecieli rok później do USA i tam ułożyli sobie życie. Od lat 90. Kazimierz Braun jest związany z Polskim Instytutem Teatralnym w USA oraz New York University of Buffalo, reżyserował w wielu amerykańskich teatrach. Czy rodzicom bliskie są poglądy syna? Trud­no powiedzieć. To dziś ludzie w pode­szłym wieku. Na pewno Grzegorz Braun ma za oceanem dobre publicity. W USA zrobił trzy razy lepszy wynik w wyborach prezydenckich niż w Polsce, a w kanadyj­skim Toronto zdobył nawet drugie, po Du­dzie, miejsce (10 proc.).
- Tak jak większość Polonii w Stanach, tak i państwo Braun, solidarnościowi emigranci, w swoim postrzeganiu sytuacji w kraju zatrzymali się na czasach, kiedy stąd wyjeżdżali. Grzegorz ich często od­wiedza i pewnie znają jego poglądy. Ale nie sądzę, aby zdawali sobie do końca sprawę z tego, w jaki sposób je wygłasza - mówi osoba zorientowana w relacjach rodzinnych Braunów.
Dziadek Grzegorza, Juliusz, był adwoka­tem, ochotnikiem w kampanii wrześnio­wej, a jego młodszy brat Jerzy - poetą, filozofem, ostatnim Delegatem Rządu Londyńskiego na Kraj i przewodniczą­cym Rady Jedności Narodowej. Reda­gował Testament Polski Walczącej. Jerzy napisał też popularną harcerską piosenkę „Płonie ognisko i szumią knieje”. Bracia w latach 50. byli więźniami stalinowskimi. Kiedy dziadek Grzegorza po pięciu latach wyszedł na wolność, swoją karierę nauko­wą związał z ochroną przyrody. Uważał, że w takim kraju, jakim była ówczesna Polska, nie można uczciwie pracować jako adwokat. Jerzy zaś wiele lat spędził w Rzymie, gdzie mocno angażował się w prace Soboru Watykańskiego. Rodzina przyjaźniła się z Karolem Wojtyłą.
Pełna patosu tradycja patriotyczna, kli­mat narodowo-katolicki, rodzinne czyta­nie Sienkiewicza, nauka Reduty Ordona - to była codzienność w rodzinie Braunów. Pod choinkę dzieci dostawały ułańskie czako. Przyjaciel rodziny zaznacza jed­nak, że choć dużo było w tym wszystkim romantycznego patriotyzmu, to nigdy nie mówiło się w tym domu z taką pogardą o innych ludziach, z jakiej słynie Grzegorz Braun. - Nigdy nie mówiło się też źle o Ży­dach, nie pobrzmiewały tam żadne tony antysemickie, nie umniejszano tragedii, jaką był Holocaust, i z właściwym dla inte­ligenckich domów szacunkiem mówiło się - innych - opowiada. W rodzinnych prze­kazach zachowała się historia o tym, jak ro­dzina matki Grzegorza ukrywała w swoich posiadłościach Żydów. Grzegorz Braun nie dzieli się tą opowieścią, ale za to trzy lata temu na spotkaniu prawicowego klubu Ro­nina mówił: „Żydzi w ostatnim ćwierćwie­czu znów zajęli stanowisko wrogie wobec projektu, jakim jest polska suwerenność”. Przekonuje, że spadkobiercy Holocaustu zgłaszają roszczenia do dawnej własności swoich przodków, by zabezpieczyć sobie możliwość powrotu nad Wisłę po krachu własnej państwowości.
Siostra Grzegorza, aktorka Monika Braun, widzi świat inaczej niż brat. Napi­sała książkę o Mirze Żelechower-Aleksiun, żydowskiej malarce z Wrocławia (ukaże się w przyszłym roku). Utrzymuje też zaży­łą znajomość z Lvem Sternem, znanym wrocławskim malarzem i architektem. W „Gazecie Wyborczej” rok temu Monika Braun mówiła: „Wyrosłam z tradycji narodowo-katolickiej, choć się z nią nie iden­tyfikuję. Dla mojej rodziny komunizm był niewyobrażalnym złem. Dla rodziny Lva komunizm oznaczał ocalenie. A przynaj­mniej zapewniał w miarę spokojne życie. Po Holocauście wszystko było wyba­wieniem. Podczas rozmów z nim po raz pierwszy tak jasno zobaczyłam, że nie ma jednej prawdy, że to samo zjawisko można widzieć skrajnie inaczej”.
W biogramie na stronie Grzegorza Brau­na można przeczytać: „W licznej rodzinie nie było nigdy funkcjonariuszy wojska, służb ani członków partii komunistycznej. Pierwszym i jedynym działaczem i nominatem partyjnym - już za III RP - jest stryj Juliusz Braun (młodszy brat ojca), prezes TVP SA (notabene TVP od pięciu lat nie zamawia żadnych programów ani filmów w realizacji Grzegorza Brauna)”,
Prezes TVP tylko raz publicznie wypo­wiedział się na temat działalności bra­tanka. Cztery lata temu, kilka dni przed 30 rocznicą wprowadzenia stanu wojennego, w programie Jana Pospieszalskiego wyemitowano film szkalujący nieżyją­cego prof. Bronisława Geremka, autor­stwa Grzegorza Brauna (oskarżał w nim Geremka o zdradę ideałów Solidarności). Wtedy prezes TVP wyraził ubolewanie - przeprosił wszystkich widzów za emi­sję materiału „zniesławiającego pamięć Człowieka o wielkich zasługach”.
Spory wizerunkowy kłopot ze swo­im bratankiem miała też prof. Maria Braun-Gałkowska, kierownik Katedry Psychologii Wychowawczej i Rodziny KUL, związana z tą uczelnią od 1961 r. To na jej uczelni Grzegorz podczas spo­tkania ze studentami powiedział o nieży­jącym już arcybiskupie Józefie Życińskim, że „jako uczestnik życia publicznego w Polsce był kłamcą i łajdakiem”. Episko­pat wydał nawet oświadczenie, że ten atak na arcybiskupa jest „radykalnym przekro­czeniem zasad kultury i prawdy”. 12 pro­fesorów KUL podpisało się pod listem otwartym, w którym napisali, że „odczu­wają z powodu tej sytuacji głęboki wstyd".

Wrocławski Wildstein
Lustracyjna obsesja Grzegorza Brau­na w pełnej krasie objawiła się w 2007 r., kiedy w Radiu Wrocław oświadczył, nie podając żadnych dowodów: „Mam dla państwa przykrą informację. Jan Miodek był informatorem tajnej policji PRL”. Sąd najwyższy potwierdził wyroki dwóch sądów niższych instancji i nakazał mu przeprosić prof. Miodka.
Po tym było już oczywiste, że nawet nie czekając na wyroki, Braun musiał po­żegnać się z Instytutem Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego, w którym prowadził za­jęcia na studiach podyplomowych. - Pan Braun był tylko naszym współpracowni­kiem i po krótkiej współpracy rozwiązali­śmy z nim umowę- mówi dyplomatycznie dyrektor Instytutu prof. Andrzej Zawada. Zakładem Piśmiennictwa i Filmu w Insty­tucie kieruje prof. Stanisław Bereś, szwagier Grzegorza, mąż Moniki Braun. - Uczelnia rozstała się z Braunem, a sytuacja tyła tym bardziej przykra, że nasz Instytut wyrósł z Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Wro­cławskiego, którą współtworzył prof. Mio­dek - opowiada jeden z profesorów.
W stolicy Dolnego Śląska mówią o Brau­nie: wrocławski Wildstein. Na jego czarnej liście znaleźli się: Lech Wałęsa (nakręcił o nim film „Plusy dodatnie, plusy ujem­ne”, którego nie zdecydował się wyemi­tować w TVP nawet Bronisław Wildstein), publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz, Adam Michnik, pisarz Andrzej Szczypior­ski i oczywiście wszyscy, którzy zasiedli przy Okrągłym Stole. Kiedy Braunowi nie udawało się dotrzeć do jego „prawdy”, oskarżał prof. Leona Kieresa (pierwsze­go prezesa IPN), że celowo utrudnia mu pracę. Józef Pinior, były działacz opozy­cji, dziś senator PO: - W swojej krucjacie lustracyjnej jest bezrefleksyjny do granic zadawania ludziom bólu.
Braun jest przekonany, że losy Polski rozstrzygnęły się we Wrocławiu. W jego wystąpieniach (dostępnych w internecie) często przewija się teza o tym, że Dolny Śląsk to przykład operacji sowieckich służb, którym dowodzi „np. sam Władimir Putin”. Braun pytał: „jakiej rangi funkcjo­nariuszem [tajnych służb - red.] był Grzegorz Schetyna, gdy wojsko wstawiało go do struktur podziemnej Solidarności?”.
Wrocławscy opozycjoniści wspomina­ją, że Braun był zaangażowany, roznosił ulotki, pamiętają, że nagrywał w górach tajne spotkania Solidarności Polsko-Czechosłowackiej. Pomagał też Waldemaro­wi „Majorowi” Frydrychowi, twórcy Po­marańczowej Alternatywy. Ale do NZS nie należał.
Braun wyróżniał się, był oczytanym, z ponadprzeciętną inteligencją studentem Wydziału Radia i Telewizji w Katowicach. Jego dobry znajomy Krzysztof Pulkowski chwali reżyserski talent kolegi: - Robi fil­my z pasją, ma dobry warsztat, ale żałuję, że ten potencjał i jego wrażliwość nie służą polskiemu filmowi. Grzegorz zawsze ma­rzył o tym, aby zrobić dobrą fabułę. Jed­nak, żeby zrobić z kimś dobry film, trzeba umieć się dogadać, a kto nie podziela po­glądów Brauna, jest dla niego albo agen­tem sił wrogich Polsce, albo konformistą.
Braun robi dziś już tylko kino politycz­ne, propagandowe, więc nie ocenia się jego twórczości, tylko jego poglądy. Zwią­zał się z PiS, gdy ten rządził w mediach publicznych. Realizował zapotrzebowanie partii Jarosława Kaczyńskiego na szukanie oraz obnażanie agentów i tajnych współ­pracowników. WTVP w najlepszym czasie antenowym, zaraz po „Wiadomościach”, pokazano jego film o Jaruzelskim „Towa­rzysz Generał”. Zniknął z telewizji po prze­granej PiS w wyborach. Jego publiczność to ludzie zebrani na spotkaniach Klubów „Gazety Polskiej” w parafialnych salkach i słuchacze Radia Maryja, w którym bywa gościem.

Pięć lat za późno
Roman Kowalczyk zna Brauna z czasów wrocławskiej opozycji. Mówi, że miał wte­dy dość umiarkowane poglądy i znalazłby wielu, którzy wobec tamtego systemu zaj­mowali zdecydowanie bardziej radykalne stanowisko. Inni dodają, że Braun urodził się o jakieś pięć lat za późno. Paweł Kocięba-Żabski, opozycjonista z Wrocławia, kiedy wybuchła sprawa z prof. Miodkiem, mówił lokalnej „Gazecie Wyborczej”, że „ten rodzaj spóźnionego bohaterstwa, który reprezentuje Braun, jest nie do przy­jęcia”. Inni dodają, że to złote dziecko z in­teligenckiej rodziny, która może poszczy­cić się patriotyczną kartą, też bardzo chce się czymś wsławić. Tak jakby nie umiał wyjść z cienia mężczyzn, którzy przed nim stali, którzy za walkę z tamtym systemem siedzieli w stalinowskim więzieniu. Ale oni mieli jasno określonego wroga, a on w wolnej Polsce musi go szukać w tecz­kach IPN, a w swojej głowie reżyserować spiskowe teorie, by mieć z czym walczyć. Ale być może jego czas jeszcze nadejdzie, kiedy radykalna prawica przestanie się go wstydzić, bo po zwycięstwie już nie będzie takiej konieczności.

3 komentarze:

  1. tylko, że jak PISac to do końca, 29 maja 2010 Grzegorz Braun złożył skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, powołując się na artykuł 10 (prawo do wolności słowa) Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Postępowanie rozpoczęło się 14 marca 2013 i zakończyło się w listopadzie 2014 wyrokiem Trybunału stwierdzającym, że polskie postępowania sądowe bezspornie naruszyły wolność wypowiedzi i skazującym Polskę na wypłacenie odszkodowania i zadośćuczynienia Grzegorzowi Braunowi. I żadna obsesja. Agentura działa bo niby gdzie się rozpłynęła? czemu nie siedzi? cała GW powinna być wywalona z kraju jak i reszta pionków komunisty Sorosa:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Widać, ktoś tu ma obsesje na punkcie Grzegorza Brauna a nie Braun na punkcie lustracji. Braun mówi po prostu to, czego nie powie ani żydowska gazeta dla Polaków czyli Wyborcza ani Gazeta Polska. Po prostu mówi niewygodną prawdę. Bo nikt trzeźwo myślący, nie ma wątpliwości że: tow. Geremek to był zdrajca Polski o członek Wielkiego Wschodu Francji - masonerii, a tow. Życiński albo Żydziński, jak wolą niektórzy, był agentem SB - TW Filozof i już samo to sprawia, że można go nazwać łajdakiem i kłamcą. Nie można służyć Bogu i mamonie. Tyle w temacie.

    OdpowiedzUsuń
  3. widać w komentarzach PiSdy zieją jadem na GW piszącą prawdę i wybitnych Polaków takich jak Geremek, a szkodzące Polsce faszystowskie gnidy w rodzaju Brauna wynoszą na ołtarze. Świętojebliwy bezmyślny motłoch, który wszędzie widzi żydowsko-masońskie spiski - bez takich idiotów zaślepieni hipokryzją, faszyzujący krzyżowcy pokroju Brauna nie mieliby co do garnka włożyć...

    OdpowiedzUsuń