Grzegorz Braun,
którego w wyborach prezydenckich poparł niecały procent wyborców, mówi, że nie
walczył o procenty, ale o duszę narodu. I nie zamierza się poddawać.
Anna Dąbrowska
Chociaż
Grzegorz Braun z marnym wynikiem odpadł w pierwszej turze, zdołał namieszać
także w drugiej, udzielając poparcia Andrzej owi Dudzie. W sztabie kandydata
PiS wywołało to niemałe zdenerwowanie. Wiadomo, że takie wsparcie niezbyt wpisuje
się w misternie tkany wizerunek spokojnego, sympatycznego i oszlifowanego z
partyjnych kantów kandydata. Warto jednak przypomnieć, że Braun pięć lat temu
był wpisany na listę honorowego komitetu poparcia kandydata Jarosława
Kaczyńskiego.
Grzegorz Braun (rocznik 1967) uważa,
że „właśnie w ciągu najbliższych 5 lat sprawa polska rozstrzygnie się na resztę
naszego życia". Dlatego nie składa broni. Opracował program ratunkowy,
czyli „systematyczną akcję budzenia śpiących rycerzy”. Na 1050 rocznicę Chrztu
Polski podejmuje organiczną pracę pod hasłem: Kościół („bo jest prześladowany”),
Szkoła („bo kastruje intelektualnie i duchowo dzieci”), Strzelnica („by
zamiast do galerii wielopokoleniowe rodziny chodziły po niedzielnej sumie na
strzelnicę”). Jest też monarchistą i z nadzieją wyczekuje, że Bóg ześle Polsce
króla.
Po tym, jak przez kilka tygodni w czasie
wzmożonej agitacji wyborczej nazywał Polskę „kondominium niemiecko-rosyjskim
pod powierniczym zarządem żydowskim ”, nawet życzliwi mu znajomi mają spory
kłopot, aby o nim rozmawiać.
- Trudno dziś występować w jego
kontekście i znaleźć coś na jego obronę, więc lepiej milczeć - mówi znajomy Brauna. Niewielu chce mówić pod nazwiskiem.
Z tych
Braunów
Rodzina, do której udało nam się
dotrzeć, też nie chce o nim rozmawiać. Niektórzy wzruszają ramionami, bo
coraz trudniej radzą sobie z tym, że Grzegorz tak „pracuje” na ich wspólne
nazwisko. Jest synem reżysera teatralnego Kazimierza Brauna, który przez prawie
10 lat kierował Teatrem Współczesnym we Wrocławiu, do 1984 r., kiedy został
wyrzucony, bo władzy nie spodobała się inscenizacja „Dżumy" Camusa.
Rodzice Grzegorza z najmłodszą siostrą wylecieli rok później do USA i tam
ułożyli sobie życie. Od lat 90. Kazimierz Braun jest związany z Polskim
Instytutem Teatralnym w USA oraz New York University of Buffalo,
reżyserował w wielu amerykańskich teatrach. Czy rodzicom bliskie są poglądy
syna? Trudno powiedzieć. To dziś ludzie w podeszłym wieku. Na pewno Grzegorz
Braun ma za oceanem dobre publicity. W USA zrobił trzy razy lepszy wynik w
wyborach prezydenckich niż w Polsce, a w kanadyjskim Toronto zdobył nawet
drugie, po Dudzie, miejsce (10 proc.).
- Tak jak większość Polonii w
Stanach, tak i państwo Braun, solidarnościowi emigranci, w swoim postrzeganiu
sytuacji w kraju zatrzymali się na czasach, kiedy stąd wyjeżdżali. Grzegorz ich
często odwiedza i pewnie znają jego poglądy. Ale nie sądzę, aby zdawali sobie
do końca sprawę z tego, w jaki sposób je wygłasza - mówi osoba zorientowana w relacjach rodzinnych Braunów.
Dziadek Grzegorza, Juliusz, był
adwokatem, ochotnikiem w kampanii wrześniowej, a jego młodszy brat Jerzy -
poetą, filozofem, ostatnim Delegatem Rządu Londyńskiego na Kraj i przewodniczącym
Rady Jedności Narodowej. Redagował Testament Polski Walczącej. Jerzy napisał
też popularną harcerską piosenkę „Płonie ognisko i szumią knieje”. Bracia w
latach 50. byli więźniami stalinowskimi. Kiedy dziadek Grzegorza po pięciu
latach wyszedł na wolność, swoją karierę naukową związał z ochroną przyrody.
Uważał, że w takim kraju, jakim była ówczesna Polska, nie można uczciwie
pracować jako adwokat. Jerzy zaś wiele lat spędził w Rzymie, gdzie mocno
angażował się w prace Soboru Watykańskiego. Rodzina przyjaźniła się z Karolem
Wojtyłą.
Pełna patosu tradycja
patriotyczna, klimat narodowo-katolicki, rodzinne czytanie Sienkiewicza,
nauka Reduty Ordona - to była codzienność w
rodzinie Braunów. Pod choinkę dzieci dostawały ułańskie czako. Przyjaciel rodziny zaznacza jednak, że choć dużo
było w tym wszystkim romantycznego patriotyzmu, to nigdy nie mówiło się w tym
domu z taką pogardą o innych ludziach, z jakiej słynie Grzegorz Braun. - Nigdy
nie mówiło się też źle o Żydach, nie pobrzmiewały tam żadne tony antysemickie,
nie umniejszano tragedii, jaką był Holocaust, i z właściwym dla inteligenckich
domów szacunkiem mówiło się - innych - opowiada. W rodzinnych przekazach zachowała się historia
o tym, jak rodzina matki Grzegorza ukrywała w swoich posiadłościach Żydów.
Grzegorz Braun nie dzieli się tą opowieścią, ale za to trzy lata temu na
spotkaniu prawicowego klubu Ronina mówił: „Żydzi w ostatnim ćwierćwieczu znów
zajęli stanowisko wrogie wobec projektu, jakim jest polska suwerenność”.
Przekonuje, że spadkobiercy Holocaustu zgłaszają roszczenia do dawnej własności
swoich przodków, by zabezpieczyć sobie możliwość powrotu nad Wisłę po krachu własnej
państwowości.
Siostra Grzegorza, aktorka Monika
Braun, widzi świat inaczej niż brat. Napisała książkę o Mirze
Żelechower-Aleksiun, żydowskiej malarce z Wrocławia (ukaże się w przyszłym
roku). Utrzymuje też zażyłą znajomość z Lvem Sternem, znanym wrocławskim
malarzem i architektem. W „Gazecie Wyborczej” rok temu Monika Braun mówiła:
„Wyrosłam z tradycji narodowo-katolickiej, choć się z nią nie identyfikuję.
Dla mojej rodziny komunizm był niewyobrażalnym złem. Dla rodziny Lva komunizm
oznaczał ocalenie. A przynajmniej zapewniał w miarę spokojne życie. Po
Holocauście wszystko było wybawieniem. Podczas rozmów z nim po raz pierwszy
tak jasno zobaczyłam, że nie ma jednej prawdy, że to samo zjawisko można
widzieć skrajnie inaczej”.
W biogramie na stronie Grzegorza
Brauna można przeczytać: „W licznej rodzinie nie było nigdy funkcjonariuszy
wojska, służb ani członków partii komunistycznej. Pierwszym i jedynym
działaczem i nominatem partyjnym - już za III RP - jest stryj Juliusz Braun
(młodszy brat ojca), prezes TVP SA (notabene TVP od pięciu lat nie zamawia żadnych programów ani filmów w
realizacji Grzegorza Brauna)”,
Prezes TVP tylko raz publicznie wypowiedział się na temat
działalności bratanka. Cztery lata temu, kilka dni przed 30 rocznicą
wprowadzenia stanu wojennego, w programie Jana Pospieszalskiego wyemitowano
film szkalujący nieżyjącego prof. Bronisława Geremka, autorstwa
Grzegorza Brauna (oskarżał w nim Geremka o zdradę ideałów Solidarności). Wtedy
prezes TVP wyraził ubolewanie - przeprosił
wszystkich widzów za emisję materiału „zniesławiającego pamięć Człowieka o
wielkich zasługach”.
Spory wizerunkowy kłopot ze swoim
bratankiem miała też prof.
Maria Braun-Gałkowska, kierownik Katedry
Psychologii Wychowawczej i Rodziny KUL, związana z tą uczelnią od 1961 r. To na
jej uczelni Grzegorz podczas spotkania ze studentami powiedział o nieżyjącym
już arcybiskupie Józefie Życińskim, że „jako uczestnik życia publicznego w
Polsce był kłamcą i łajdakiem”. Episkopat wydał nawet oświadczenie, że ten
atak na arcybiskupa jest „radykalnym przekroczeniem zasad kultury i prawdy”.
12 profesorów KUL podpisało się pod listem otwartym, w którym napisali, że
„odczuwają z powodu tej sytuacji głęboki wstyd".
Wrocławski Wildstein
Lustracyjna obsesja Grzegorza Brauna
w pełnej krasie objawiła się w 2007 r., kiedy w Radiu Wrocław oświadczył, nie
podając żadnych dowodów: „Mam dla państwa przykrą informację. Jan Miodek był
informatorem tajnej policji PRL”. Sąd najwyższy potwierdził wyroki dwóch sądów
niższych instancji i nakazał mu przeprosić prof. Miodka.
Po tym było już oczywiste, że
nawet nie czekając na wyroki, Braun musiał pożegnać się z Instytutem
Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej
Uniwersytetu Wrocławskiego, w którym prowadził zajęcia na studiach
podyplomowych. - Pan Braun był tylko naszym współpracownikiem i po krótkiej
współpracy rozwiązaliśmy z nim umowę- mówi dyplomatycznie dyrektor
Instytutu prof. Andrzej Zawada. Zakładem Piśmiennictwa i Filmu w Instytucie
kieruje prof. Stanisław Bereś, szwagier Grzegorza, mąż Moniki Braun. - Uczelnia
rozstała się z Braunem, a sytuacja tyła tym bardziej przykra, że nasz Instytut
wyrósł z Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Wrocławskiego, którą współtworzył prof. Miodek - opowiada
jeden z profesorów.
W stolicy Dolnego Śląska mówią o
Braunie: wrocławski Wildstein. Na jego czarnej liście znaleźli się: Lech
Wałęsa (nakręcił o nim film „Plusy dodatnie,
plusy ujemne”, którego nie zdecydował się wyemitować w TVP nawet Bronisław Wildstein), publicysta Stanisław
Cat-Mackiewicz, Adam Michnik, pisarz Andrzej Szczypiorski i oczywiście
wszyscy, którzy zasiedli przy Okrągłym Stole. Kiedy Braunowi nie udawało się
dotrzeć do jego „prawdy”, oskarżał prof. Leona Kieresa (pierwszego
prezesa IPN), że celowo utrudnia mu pracę. Józef Pinior, były działacz opozycji,
dziś senator PO: - W swojej krucjacie lustracyjnej jest bezrefleksyjny do
granic zadawania ludziom bólu.
Braun jest przekonany, że losy
Polski rozstrzygnęły się we Wrocławiu. W jego wystąpieniach (dostępnych w
internecie) często przewija się teza o tym, że Dolny Śląsk to przykład operacji
sowieckich służb, którym dowodzi „np. sam Władimir Putin”. Braun pytał: „jakiej rangi funkcjonariuszem [tajnych służb
- red.] był Grzegorz Schetyna, gdy wojsko wstawiało go do struktur podziemnej
Solidarności?”.
Wrocławscy opozycjoniści wspominają,
że Braun był zaangażowany, roznosił ulotki, pamiętają, że nagrywał w górach
tajne spotkania Solidarności Polsko-Czechosłowackiej. Pomagał też Waldemarowi
„Majorowi” Frydrychowi, twórcy Pomarańczowej Alternatywy. Ale do NZS nie
należał.
Braun wyróżniał się, był
oczytanym, z ponadprzeciętną inteligencją studentem Wydziału Radia i Telewizji
w Katowicach. Jego dobry znajomy Krzysztof Pulkowski chwali reżyserski talent
kolegi: - Robi filmy z pasją, ma dobry warsztat, ale żałuję, że ten
potencjał i jego wrażliwość nie służą polskiemu filmowi. Grzegorz zawsze marzył
o tym, aby zrobić dobrą fabułę. Jednak, żeby zrobić z kimś dobry film,
trzeba umieć się dogadać, a kto nie podziela poglądów Brauna, jest dla niego
albo agentem sił wrogich Polsce, albo konformistą.
Braun robi dziś już tylko kino
polityczne, propagandowe, więc nie ocenia się jego twórczości, tylko jego
poglądy. Związał się z PiS, gdy ten rządził w mediach publicznych. Realizował
zapotrzebowanie partii Jarosława Kaczyńskiego na szukanie oraz obnażanie
agentów i tajnych współpracowników. WTVP w najlepszym
czasie antenowym, zaraz po „Wiadomościach”, pokazano jego film o Jaruzelskim
„Towarzysz Generał”. Zniknął z telewizji po przegranej PiS w wyborach. Jego
publiczność to ludzie zebrani na spotkaniach Klubów „Gazety Polskiej” w
parafialnych salkach i słuchacze Radia Maryja,
w którym bywa gościem.
Pięć lat za późno
Roman Kowalczyk zna Brauna z
czasów wrocławskiej opozycji. Mówi, że miał wtedy dość umiarkowane poglądy i
znalazłby wielu, którzy wobec tamtego systemu zajmowali zdecydowanie bardziej
radykalne stanowisko. Inni dodają, że Braun urodził się o jakieś pięć lat za
późno. Paweł Kocięba-Żabski, opozycjonista z Wrocławia, kiedy wybuchła sprawa z
prof. Miodkiem, mówił lokalnej „Gazecie Wyborczej”, że „ten
rodzaj spóźnionego bohaterstwa, który reprezentuje Braun, jest nie do przyjęcia”.
Inni dodają, że to złote dziecko z inteligenckiej rodziny, która może poszczycić
się patriotyczną kartą, też bardzo chce się czymś wsławić. Tak jakby nie umiał
wyjść z cienia mężczyzn, którzy przed nim stali, którzy za walkę z tamtym
systemem siedzieli w stalinowskim więzieniu. Ale oni mieli jasno określonego
wroga, a on w wolnej Polsce musi go szukać w teczkach IPN, a w swojej głowie
reżyserować spiskowe teorie, by mieć z czym walczyć. Ale być może jego czas
jeszcze nadejdzie, kiedy radykalna prawica przestanie się go wstydzić, bo po
zwycięstwie już nie będzie takiej konieczności.
tylko, że jak PISac to do końca, 29 maja 2010 Grzegorz Braun złożył skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, powołując się na artykuł 10 (prawo do wolności słowa) Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Postępowanie rozpoczęło się 14 marca 2013 i zakończyło się w listopadzie 2014 wyrokiem Trybunału stwierdzającym, że polskie postępowania sądowe bezspornie naruszyły wolność wypowiedzi i skazującym Polskę na wypłacenie odszkodowania i zadośćuczynienia Grzegorzowi Braunowi. I żadna obsesja. Agentura działa bo niby gdzie się rozpłynęła? czemu nie siedzi? cała GW powinna być wywalona z kraju jak i reszta pionków komunisty Sorosa:)
OdpowiedzUsuńWidać, ktoś tu ma obsesje na punkcie Grzegorza Brauna a nie Braun na punkcie lustracji. Braun mówi po prostu to, czego nie powie ani żydowska gazeta dla Polaków czyli Wyborcza ani Gazeta Polska. Po prostu mówi niewygodną prawdę. Bo nikt trzeźwo myślący, nie ma wątpliwości że: tow. Geremek to był zdrajca Polski o członek Wielkiego Wschodu Francji - masonerii, a tow. Życiński albo Żydziński, jak wolą niektórzy, był agentem SB - TW Filozof i już samo to sprawia, że można go nazwać łajdakiem i kłamcą. Nie można służyć Bogu i mamonie. Tyle w temacie.
OdpowiedzUsuńwidać w komentarzach PiSdy zieją jadem na GW piszącą prawdę i wybitnych Polaków takich jak Geremek, a szkodzące Polsce faszystowskie gnidy w rodzaju Brauna wynoszą na ołtarze. Świętojebliwy bezmyślny motłoch, który wszędzie widzi żydowsko-masońskie spiski - bez takich idiotów zaślepieni hipokryzją, faszyzujący krzyżowcy pokroju Brauna nie mieliby co do garnka włożyć...
OdpowiedzUsuń