poniedziałek, 12 października 2015

Abudaba, książę z Kwidzyna



Chciał prywatyzować pamięć o Lechu Kaczyńskim i przejmować nieruchomości PiS. Prezesem jednej ze swoich spółek zrobił kibola. Część interesów wylądowała na Seszelach. Marcin Dubieniecki upadł, ale z przytupem.

WOJCIECH CIEŚLA

Nad imperium Marcina Dubienieckiego słońce nie zachodzi. Jego część rozpościera się na polu pod Mławą: farma energii słonecznej, bizneso­we fiasko. Północna flanka tego imperium to nadmorski las na pograniczu Sopotu i Gdańska - kilka nowiutkich apartamentowców - a także posiadłości gdańskiej AWFiS, atrakcyjne działki w Gdańsku.
Południe Polski to Kraków, biznes na niepełnosprawnych. Tu dwie spółki Dubienieckiego dostały 13 milionów z PFRON na zatrudnienie niewidomych i niedowi­dzących. Ale zięć Lecha Kaczyńskiego ma też przyczółki na Cyprze, nad Morzem Czarnym, w Chicago i Mahe na Oceanie Indyjskim. Wszystkie bada dziś CBA.

Pan Marcin bada rynek
Przyczółek na Pomorzu jest jednym z naj­silniejszych. Dubieniecki jest tu udziałow­cem spółki Sea Apartments. Jego biznesowy partner, Waldemar Tkacz, to postać znana w Gdańsku: deweloper, kilka budynków po­stawił na gruntach odkupionych od miasta.
Luksusowe budynki Sea Apartments stoją w nadmorskim pasie zieleni, teore­tycznie podlegającym ochronie. Dzwoni­my do biura sprzedaży. Miły pan zapewnia, że wszystkie mieszkania mają po 260 me­trów, każde kosztuje 5-6 min zł. Trzy kon­dygnacje, garaż, prywatna winda. Jeszcze są miejsca. Sąsiedzi? - Tylko biznes. Arty­stów i celebrytów na to nie stać - słyszymy.
Kolejny przyczółek to gdańska Akade­mia Wychowania Fizycznego i Sportu (AWFiS). Uczelnia jest w kiepskiej kondy­cji finansowej. Wyprzedaje grunty. Jedną z działek za ponad 6 min zł kupiła niedaw­no spółka Dubienieckiego. Ma zbudować na niej biura i mieszkania.
AWFiS wystawia na sprzedaż sporo działek. Na uczelni do połowy 2015 roku pracuje Karolina B. (inicjały zmienione). Z informacji „Newsweeka” wynika, że jed­nocześnie dostaje przelewy od... Dubienie­ckiego i od związanej z nim spółki z Cypru. Za co? Na przykład 12 tys. zł za enigma­tyczne „badanie rynku”. W tym czasie kancelaria Dubienieckiego wystawia też faktury AWFiS, w sumie na co najmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych. Uczelnia płaci mu m.in. za obsługę prawną.
Rzecznik uczelni początkowo chce roz­mawiać z „Newsweekiem”, po kilku dniach oświadcza, że na odpowiedzi daje sobie dwa tygodnie.
Mówi jeden z członków władz uczelni: - Dubieniecki kupował od nas działki. Przecież nie wiedzieliśmy, czy ma, czy nie ma czegoś za uszami. Wokół AWFiS przez lata panowała zmowa deweloperów, nie mogliśmy sprzedać atrakcyjnych gruntów w centrum Gdańska. Dubieniecki to prze­łamał. Oczywiście po jego aresztowaniu musieliśmy zacząć sprawdzać wszystkie transakcje, w których się pojawiał. I choć wygrał ostatnio przetarg na 8 min zł, a na­wet je zapłacił, musieliśmy go unieważnić.
Jak wynika z informacji „Newsweeka”, transakcje Dubienieckiego z AWFiS sprawdza obecnie Prokuratura Apelacyj­na w Katowicach.

Młody książę
Marcin Dubieniecki, syn kwidzyńskie­go adwokata i polityka SLD, do nie­dawna ambitny prawnik i (wciąż) mąż Marty Kaczyńskiej. Od sierpnia tymczaso­wo aresztowany w aferze z wyłudzeniami dotacji z PFRON (zgodził się na podawa­nie nazwiska zamiast inicjałów).
Ojciec prawnik, matka absolwentka eko­nomii. W PRL mieszkają w bloku. Marcin jest oczkiem w głowie, ma robić karierę: uczelnia, palestra, może polityka.
Los mu sprzyja. Zamiast do końca ży­cia prowadzić ojcowską kancelarię na pro­wincji, związuje się z Martą Kaczyńską. Poznają się na szkoleniu dla aplikantów, on mówi, że chciałby być premierem. Po­biorą się w 2007 r. Do premierostwa dale­ka droga, Dubieniecki na początek zostaje zięciem prezydenta.
Ostatni egzamin prawniczy zdaje dwa lata po ślubie, w 2009 r. Wkrótce wcho­dzi w pierwsze poważne biznesy (oficjal­nie mówi, że biznesów nie prowadzi, ale zakłada je dla klientów). Jego koledzy do dziś dziwią się egzotycznym nazwom, któ­re nadawał spółkom: Abudaba, Madujamo, Seqens, Meregio. Szesnaście spółek w Polsce, od dwóch do czterech na Cyprze. Branże: od budowy apartamentowców po handel używanymi autami. Budowlanka i energetyka. W swoim najlepszym mo­mencie jedna ze spółek związanych z me­cenasem podejmuje się nawet stawiania farmy słonecznej w Bułgarii.
Były wspólnik (nie chce, żeby jego na­zwisko pojawiało się w tekście): - Między sobą mówiliśmy czasem na niego Abudaba. Na starcie miał pozycję, o jakiej inni mogli tylko marzyć. Blisko władzy. Zięć prezyden­ta. Był jak młody książę. Dziś jest gościem w niebieskiej czapeczce, którego wlecze do sądu CBA. Po ludzku mi go szkoda.
Dubieniecki bardzo długo dba o ciszę wokół swoich biznesów. I wokół siebie. Dopiero po ka­tastrofie smoleńskiej zacznie pojawiać się pub­licznie. I krążyć wokół polityki.

Porsche zamiast Srebrnej
Jego relacje z PiS są trudne. Miesiąc po Smoleńsku deklaruje: może startować z list partii. Przy innej okazji rzuca, że widzi siebie w rządzie, mógłby być specjalistą od energetyki. Ale Jarosław Kaczyński go ignoruje.
Mówi jeden z byłych pracowników centrali PiS przy ulicy Nowogrodzkiej: - Prezes go nie znosi. Ma nosa do takich ludzi, wyczuł, co się święci. Demonstracyjnie go lekceważył.
Według rozmówców „Newsweeka” jeszcze przed oficjalnym skierowaniem sprawy rozwodowej do sądu Dubieniecki opowiada, że z Martą Kaczyń­ską łączą go relacje nie emocjonalne, lecz czysto biznesowe: - Traktował ją jak jedną z inwestycji. Była kluczem do majątku PiS, do jego nierucho­mości. Po Smoleńsku wszystkie przeszły pod kon­trolę Instytutu Lecha Kaczyńskiego. Dubieniecki miał biznesplan: Instytutem będzie zarządzać Mar­ta, on sprzeda działki i kamienicę, zarobi, a partię wyprowadzi do jakiegoś nowoczesnego i w mia­rę taniego lokalu. Dodatkowo cały biznes smoleń­ski mógłby przechodzić przez jego ręce. Prychał: te nadawania imion szkołom, te akademie, to wszyst­ko wielkie gówno. Żalił się, że kiedy chciał dać 10 milionów na film o Lechu, to do Jarosława na wyścigi przybiegły „szczury”. Storpedowały ten po­mysł. Szczury - tak nazywał ludzi kręcących filmy o Smoleńsku. Wiedział, że póki Marta nie będzie prezesem Instytutu, nic z jego planów nie wyjdzie.
Jedną ze spółek Dubienieckiego, założoną na „słupa”, jest Srebrna Tower. Ma się zająć wybudo­waniem wieżowca w miejscu starego budynku PiS przy ulicy Srebrnej. Mc z tego nie wyszło.
Zamiast posady w rządzie i majątku PiS Du­bieniecki musi się zadowolić biznesami, zdjęcia­mi w tabloidach i luksusowym porsche, w którym pokazuje się w Warszawie.

Nóż kibola
Marek D. na zdjęciu z listu gończego: niezbyt prze­nikliwe spojrzenie, zaczerwienione policzki. Kibol Cracovii. Przez trzy lata szukała go policja za udział w krwawej ustawce pod krakowskim Multi­kinem, w której zasztyletowano „Dziekana”, kibola Wisły (D. wpadnie przypadkiem na początku tego roku w Gdańsku).
Marek D. w czerwcu tego roku na sali w kra­kowskim sądzie: żółta koszulka polo za kilkaset złotych, na przegubach kajdanki. Z opuszczoną głową siedzi w klatce z pleksi dla niebezpiecznych bandytów, słucha mowy prokurator.
Adwokat Marcin Dubieniecki, ubra­ny w togę, kieruje w stronę skutego kuzy­na pokrzepiające uśmiechy. Markowi D., oskarżonemu o udział w bójce kiboli, gro­zi 10 lat więzienia.
Mówi jeden z trójmiejskich współpra­cowników Dubienieckiego: - Rodziny się nie wybiera, ale krakowska odnoga fami­lii Marcina była wyjątkowa. Poznałem obu kuzynów: starszy Wiktor, młodszy Ma­rek. Chłopaki z krakowskiego blokowiska. Przy młodszym nie zostawiłbym portfe­la. Zwyczajny kark. Zdziwiłem się, kiedy wyszło na jaw, że jest prezesem którejś ze spółek Marcina. Starszy, Wiktor, kilka lat temu został prawą ręką Dubienieckiego.
W co najmniej siedmiu z kilkudziesięciu spółek założonych przez Marcina Dubie­nieckiego jego 29-letni kuzyn Wiktor jest udziałowcem, prokurentem lub prezesem.
Trójmiejski współpracownik Dubienie­ckiego: - Chyba tylko raz któraś z gazet odkryła, że Wiktor kręci jakieś lody z Mar­cinem. Zadzwonili do niego, a on im po­wiedział, że to nieprawda. W szczycie przewału z pieniędzmi z PFRON udawał, że nie mają ze sobą nic wspólnego.
Od sierpnia tego roku kuzyn Wiktor - tak jak Dubieniecki - jest podejrzany o udział w gangu i pranie pieniędzy.

Chłopaki z Kwidzyna
Mówi oficer warszawskiego CBŚ: - Kibol Marek D., choć poszukiwany, wciąż formalnie był prezesem jednej ze spółek Marcina Dubieniecldego.
Współpracownik z Gdańska: - Marcin czuł chemię z takimi ludźmi. Pamiętam, jak zakładał kancelarię z radcą Jackiem M. Ten człowiek miał już wtedy zarzuty za oszu­stwo z działką pod egipską ambasadę: kupił taniej nieruchomość na „słupa”, sfałszował dokumenty, za pośrednictwem „słupa” od­sprzedał ją ambasadzie za miliony, a amba­sadorowi dał w łapę za owocną współpracę. Trafi) do aresztu. W Warszawie momental­nie stał się trędowaty, z takimi ludźmi nie można się pokazać na kawie, nie można ro­bić interesów. Marcinowi to nie przeszka­dzało. Był już z Martą. Czuł się mocny.
Sprawa Jacka M. wlokła się latami, do­piero w styczniu tego roku Sąd Najwyższy uchylił skargę kasacyjną - M. jest pra­womocnie skazany za oszustwo na 2 lata i 6 miesięcy więzienia. Ma zakaz wykony­wania zawodu na 10 lat, musi też „napra­wić szkodę” na ponad 5 min zł.
Galeria typków spod ciemnej gwiaz­dy, która pojawia się wokół Dubienieckie­go, jest bogatsza. Przykłady? Tomasz M. „Matucha” gangster z Kwidzyna - Dubie­niecki zakładał mu spółkę, znają się, nie ukrywają tego. Paparazzi robią Dubienieckiemu zdjęcie, gdy wymyka się z wieczo­ru wyborczego Jarosława Kaczyńskiego, by zjeść z „Matuchą” kolację w modnym lokalu U Kucharzy.
Adam S., przedsiębiorca z Kwidzyna skazany za wyłudzenia, bohater głośne­go ułaskawienia przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego (wbrew stanowisku proku­ratury), też jest w tym kręgu. Kilka tygo­dni po ułaskawieniu został wspólnikiem Dubienieckiego.

Tu na zawsze jest ściernisko
W tym samym roku, w którym chowa teś­ciów i chce startować z list PiS, Dubie­niecki związuje się z Katarzyną M., byłą partnerką piłkarza Artura Boruca. Razem zakładają kilka biznesów, w paru Katarzy­na jest prezesem lub udziałowcem (dziś jest aresztowana w aferze z wyłudzenia­mi z PFRON). Próbują wejść w luksu­sowy interes - remonty starych kamienic w centrum Warszawy.
No i energetyka, prawdziwa pasja Dubie­nieckiego. Robert Jeliński, wójt Dzierzgo­wa pod Mławą, mówi szczerze: z biznesu pana Marcina wyszły nici. Na kilkudziesię­ciu hektarach miała powstać farma fotowoltaiczna - czysta energia ze słońca. - Nic z tego nie wyszło - mówi wójt. - A pan Du­bieniecki, z tego co wiem, jest w areszcie. Hektary kupili państwo z sąsiedniej gminy, uprawiają tam ziemię.
Ciekawostka: Dubieniecki dostał zgo­dę na budowę farmy, choć nie dostarczył opinii, której żądała regionalna dyrekcja ochrony środowiska.
W ciągu kilku lat Dubieniecki z nie­znanego mecenasa z Kwidzyna wyrósł na poważnego trójmiejsko-warszawskiego biznesmena. Kiedy spotkaliśmy się z nim dwa lata temu, zapewniał, że badanie za­kładanych przez niego spółek to strata czasu. Po co spółki? Żeby pomagać klien­tom. Zakłada się taką spółkę, ktoś w niej zostaje prezesem, a później spółka wędru­je na półkę. Czeka na swój moment.
Dziś Dubieniecki ma gorszy moment. Ciążą na nim zarzuty oszustwa, kierowania grapą przestępczą, prania brudnych pie­niędzy oraz wyłudzenia 13 min zł dla nie­pełnosprawnych. Jego wspólnicy poszli na współpracę z prokuraturą, w śledztwie ze­znają dużo i chętnie. Dubieniecki siedzi w areszcie już drugi miesiąc. Milczy.
Tymczasem prokuratura i CBA odkry­wają kolejne przyczółki jego imperium.
Ciekawi ich spółka Locus Holding & Tra­de Limited, która pojawia się w jednym z biznesów. Firmę z wyspy Mahe na Se­szelach reprezentuje znajomy Dubie­nieckiego, Łukasz R. ze Słupska, młody człowiek zameldowany w lokalu komu­nalnym. Prokuraturę ciekawi też męż­czyzna z Chicago, który niedawno wszedł z Dubienieckim w biznesy.
- To, na czym go złapaliśmy, czyli wy­łudzenia z PFRON, to ciekawa sprawa - uważa nasz rozmówca z CBA. - Ale tyl­ko niewielka część jego interesów. Chce­my wiedzieć, ile ich było i czy wszystkie były legalne.
Dwa lata temu spytaliśmy mecenasa Dubienieckiego, skąd wzięła się nazwa Abudaba Holdings, najważniejszej spółki, z którą był związany. Tylko się uśmiech­nął. Może to nazwa miasta w Emiratach? A może imię księcia z bajki?
W rozmowach o biznesie mecenas za­wsze był bardzo zagadkowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz