wtorek, 9 września 2014

Antytusk, czyli prawicowy remis



A bierzcie go do tej Rady. Wszędzie, byle nie tu. My w Polsce możemy być zadowoleni, że pozbyliśmy się jednego szkodnika - oto jak Piotr Bratkowski został prawicowym nienawistnikiem.

Uśmiałem się, kiedy lemingowskie media odgrzały stary kot­let o rzekomych szansach Tuska na „ważną posadę” w Brukseli. Dzięki ta­kim doniesieniom można przez jakiś czas chwalić się tym, co „wielki świat” pisze o POlsce i sprzedawać takie teksty jako sukces, nawet niedoszły. I oczywiście wy­korzystywać do desperackich prób wzmoc­nienia POzycji PO przed wiszącą nad nią jak topór kata POrażką wyborczą.
Prawda jest jednak inna. Polska jako wielki europejski naród powinna być w UE państwem współdecydującym, a niestety, tak nie jest. Tusk nie dostanie żadnej nominacji i jest to „zasługa” sa­mego Tuska. Ja Europę też trochę znam. W polityce liczą się z tymi, którzy tworzą jakieś problemy - jak ktoś wszystkich po rękach całuje, na wszystko się zgadza, to się z nim kompletnie nie liczą. A każdy wie o tym, że Tusk ma usta aż zsiniałe od cało­wania ręki pani Merkel. Kolana zaś - obo­lałe od klękania przed Putinem. Rosja może trzymać w szachu Tuska przez jego działania dotyczące katastrofy smoleń­skiej. A jeśli Moskwa będzie chciała skom­promitować Tuska, to zapewne ujawni jakieś fakty dotyczące tragedii. Po co Eu­ropie kompromitować się wraz z „płemiełem”? Po co ma odsłaniać kolejne miękkie podbrzusze przed carem Władimirem? Za wysokie progi, panie Tusk! Ja tam my­ślę, że Dyzma to przy malarzu kominów wykształcony fachowiec.

Polska to już Niemcy
A jednak w dzisiejszym świecie niczego nie można być pewnym. I potwierdziło się, by ostrożnie żartować, bo żarty mogą się speł­nić. Polski kapitan Schettino jak szczur uciekł z tonącego okrętu i przyjął mario­netkową (ale oczywiście świetnie płatną) posadę przewodniczącego Rady Europej­skiej. Dla mnie to zwykła ucieczka tchórza, który w normalnym państwie siedziałby w więzieniu albo wąchał trawkę od spo­du. Typowe zachowanie konfidenta. Ryży oszust sprzedał suwerenność własnego kraju i zgodził się na rozgrabienie dorob­ku jego mieszkańców obcemu mocarstwu. Resztę zaś sam rozkradł i przepił z kolesia­mi u pana Sowy i jego przyjaciół. W histo­rii mamy wielu takich sprzedawczyków.
I wielu z nich po niedługim czasie odebra­ło sobie życie, nie mogąc się uporać z po­jawiającym się natrętnie poczuciem winy. Czy jednak Tuska stać na honorowe roz­wiązanie? Wątpliwe. Tyle złego robił dla Polski, mając cały czas nadzieje na to sta­nowisko! Nie liczę nawet na to, że honoro­wo odda się pod sąd. Mam tylko nadzieję, że sprawki i sprawy się nie przedawnią.
Przecież to szósty (trzeba wszak liczyć traktat lizboński) rozbiór Polski. To jak publiczne oświadczenie - mam was gdzieś, gardzę wami, nie jeste­ście niczym więcej niż marną neokolonią, frajerzy.
Spadam stąd, bo gorąco się robi.
Taka kompromitacja międzynarodowa, taki wstyd. Przyznam, że mnie to napraw­dę boli, takie publiczne pokazanie przez premiera Polski, do czego doprowadził ten kraj, jaki jest teraz jego status. Nadwi­ślańska biomasa nie zauważyła nawet, że to domknięcie reżimu III RP, a od zeszłej soboty nad Wisłą rządzi Berlin, a wszyst­ko, co tu się dzieje, jest funkcją interesów szwabsko-kacapskich. Tak by wyglądał Związek Sowiecki, gdyby miał mnóstwo pieniędzy. Polska to właściwie głównie Niemcy zamieszkane przez Polaków.
Jak mogło do tego dojść, czemu Europa zdecydowała się na ten ruch? Najwyraźniej Tusk usłyszał od mocodawców, że już nie ma po co mydlić głupim Polaczkom oczu, że mają suwerenne państwo z własnym premierem. Namiestnik został wezwany do centrali eurokołchozu, tam jest teraz bar­dziej potrzebny, a jego wasalizm został na­grodzony. To nagroda przecież nie za jego zasługi dla Polski, tylko za to, że tak dobrze wpisuje się w koncert europejski. Uprawdopodabnia ona pesymistyczną ocenę pre­zesa Jarosława Kaczyńskiego, który mówi o czymś w rodzaju kondominium.
Zabiegi Tuska o karierę w strukturach UE tłumaczą jego uległość wobec Niemiec (sprawa zatka­nia Świnoujścia etc.), światopoglądowy skręt PO w stronę tęczowej gejolewicy pod prąd nastrojom polskich wyborców, a także po- smoleńską uległość wobec Putina.
Zabagnione sytuacje w kraju i partii sku­tecznie wykorzystał jako szczeble do eu­ropejskiej synekury. Poza tym nominacja, która z polskiej perspektywy oznacza pod­niesienie prestiżu Polski, dla Brukseli, Ber­lina czy Paryża oznacza raczej obniżenie prestiżu Rady Europejskiej, co zresztą jest zgodne z ich interesami. To bardzo symbo­liczne, że tego samego dnia, gdy Tusk od­biera nominację, Merkel zapewnia podczas obchodów Dnia Stron Ojczystych, że nie­miecki rząd będzie nadal dbał o zachowa­nie pamięci o losach wypędzonych oraz o dziedzictwie niemieckiej kultury w Eu­ropie i wyraża uznanie dla Eriki Steinbach. Symboliczne też, że dzieje się to pomiędzy okrągłymi rocznicami paktu Ribbentrop-Mołotow i wybuchu II wojny światowej.
Tusk jako szef Rady Europejskiej to rów­nież substytut dla prezydenta Rosji Władi­mira Putina za to, że UE nałożyła na Rosję sankcje i za zaostrzenie retoryki wobec dzia­łań Rosjan na Ukrainie. Putinowskie media tylko dla niepoznaki wyciągają Tuskowi rzekomego dziadka esesmana; wiadomo że nominacja „naszego” premiera z przypisywaną Polakom rusofobicznością ma być kamuflażem dla faktu, że rzeczywistym dyrygentem europejskiej polityki wobec Kremla zostanie proputinowska ekskomunistka, pani Federica Mogherini. Zawsze gotowe do usług media głównego nurtu zrobiły w swoim stylu szopkę z rzekomym prezydentem Europy. A przecież każdy, kto pamięta PRL, doskonale rozumie, że Tusk będzie raczej kimś w rodzaju przewod­niczącego Rady Państwa - dekoracyjną (o gustach się nie dyskutuje) paprotką.
Tak czy owak, oczekuję pewnego ruchu ze strony Kremla. Jakiejś kontry.

Adolfina data kij
Polski „rząd” przenosi się zatem do Bruk­seli. A bierzcie go do tej Rady. Wszędzie, byle nie tu. Moim zdaniem UE wiel­kiej przyszłości przed sobą nie ma, tak czy inaczej Donald Tusk ma być figurantem. My w Polsce możemy być zadowole­ni, że pozbyliśmy się jednego szkodnika, a jego odejście to szybki koniec Platformy Obywatelskiej. W oczekiwaniu na „Moją Wojnę” autorstwa pana Donalda Tuska, pozbawieni herszta politycy Peło rzucą się do ogólnej wojenki, zwłaszcza że każdy z nich ma coś za pazuchą.
Kolejne przegrane wyborcze to pew­ne, rychły rozpad partii „władzy” - bardzo prawdopodobny. Dlatego cała pełowska sitwa i zblatowane z nimi lemingi urzą­dzają przedśmiertny dansing świętego Wita. Ich gum, zwany czasem przekornie „dziennikarzem Lisem”, w ramach swo­jej cotygodniowej szopki noworocznej za­ordynował uciekającemu namiestnikowi zbiorowe sto lat. I natychmiast pojawił się jak spod ziemi usłużny „instytut”, któ­ry wyprodukował sondaż dowodzący, że POlacy nagrodzili dezercję płemieła i są coraz bardziej chętni głoso­wać na Platformę, zwłaszcza pod światłym przywództwem obno­szącej się ze swą niekompeten­cją jak z cennym talizmanem pani Kopacz.
Wybór Tuska na szefa Rady Europej­skiej powinien jego partię pogrążyć, ale z uwagi na „polskie kompleksy” tak się nie stanie. Zwłaszcza że Adolfina wyposaży­ła to prymitywne stworzenie w kij bejsbolowy, którego użyje na PiS z największą przyjemnością. Nie śpieszmy się więc z tym ogłoszeniem zwycięstwa, bo i nie­raz przedwcześnie w historii świętowano sukcesy. Szansa jest ogromna, zwłaszcza jeśli stopniowo wypromują się przy­stawki mogące pociągnąć siłę przewodnią obozu niepodległościowego do władzy. Jednak lepiej nastawić się na churchillowskie „pot, łzy i trud”, aniżeli z góry wierzyć w to, że sam wyjazd fuhrera POlszewików zapewni zwycięstwo.

Przy pisaniu tekstu wykorzystałem fragmenty artykułów, wywiadów oraz wypowiedzi na portalach społecznościowych autorstwa Jarosława Kaczyńskiego, Zdzisława Krasnodębskiego, posła PiS Stanisława Ożoga, Roberta Radwańskiego, Bronisława Wiłdsteina, Dawida Wildsteina oraz Rafała Ziemkiewicza, A także komentarze pod ich tekstami na forach tvrepubłika.pł, wpolityce.pl i fronda.pl. Zastosowałem wobec nich znaną z muzyki technikę remiksu, dodając nieco własnych dźwięków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz