Media
okrzyknęły ten proces wydarzeniem stulecia, choć w latach 60. sprawy o
łapownictwo i nielegalny obrót dewizami liczono na pęczki.
HELENA KOWALIK
Futryna
trzeszczała już pierwszego dnia procesu, gdy tylko woźny otworzył salę
rozpraw. Nazajutrz pod naporem tłumu drzwi wypadły na podłogę. Co było
magnesem? Powszechna opinia, że oskarżonego Mariana Kargula znają w Warszawie
wszyscy, którzy potrzebują coś załatwić? A może lista świadków - prominentnych
urzędników - przyprowadzanych w kajdankach? Krążące plotki, że na rozprawach
zostaną obnażone ich ekscesy w hotelu Bristol, gdzie Kargul miał stały
apartament?
- Oskarżony, proszę wstać -
zaczyna proces sędzia. - Nazwisko, data urodzenia.
- Aktualne? - dopytuje z usłużnym
ukłonem blisko 50 - letni mężczyzna.
- Czy oskarżony nazywał się
wcześniej inaczej?
- Ja wyjaśnię całokształt. W
czasie okupacji w Ostrowcu Świętokrzyskim pracował w magistracie niejaki
Słotwiński. On wybierał nazwiska nieboszczyków, którzy polegli na froncie i nie
mieli karty zgonu. Za 500 zł Żyd mógł kupić aryjskie nazwisko i kenkartę bez
żółtej gwiazdy. Ja z ojca nazywałem się Icek Kierbel. Słotwiński wiedział, że
mieszkałem w domu poległego w 1939 r. Mariana Kargula. Szkoda było taką dobrą
kenkartę marnować, więc mi ją dał.
- Do sądu nadszedł protest rodziny
inż. Mariana Kargula, że oskarżony używał tego nazwiska również po wojnie, co
uchybia pamięci zmarłego. Czy był pan karany?
- Nigdy.
- Ale tu mamy wypis z rejestru
skazanych.
- Jato zaraz wyjaśnię. W1957r.
wziąłem paszport i wyjechałem do Monachium, gdzie zostałem dyrektorem handlowym
firmy Intercredit. Jej udziałowcem był Cytrynbaum, którego uratowałem z hitlerowskiego
obozu w Bodzechowie. W RFN mieszkało dużo znajomych Żydów, dorobili się, mogłem
tam zostać. Ale jestem patriotą, postanowiłem wrócić do Polski. Na pożegnanie
dali mi prezenty. Te paczki zostały zarekwirowane przez celników, musiałem
zapłacić podatek obrotowy, 200 tys. zł, i jeszcze mnie posadzili na pięć lat.
- Wyrok nie uległ zatarciu.
- Teoretycznie nie, ale była taka
sytuacja: w 1964 r., gdy miałem dostać wysokie odznaczenie w Czechosłowacji za
bohaterski udział w powstaniu słowackim, potrzebna mi była niekaralność. Wtedy
ambasada polska w Pradze wystawiła pismo, niestety zaginęło, że wobec moich
zasług w czasie okupacji hitlerowskiej kary orzeczone w PRL uważa się za
niebyłe. Proszę wysokiego sądu, ja mam Order Czerwonej Gwiazdy nadany mi w
Pradze, chciałbym teraz przedstawić, dlaczego go dostałem.
- Panie Kargul, pan ma 14 zarzutów
o korupcję i przestępstwa dewizowe, sąd chce się skupić na akcie oskarżenia.
Pani prokurator ma głos.
ZNIEWALAJĄCY UROK SZTUCZNEGO MISIA
Zarzuty zostały odczytane,
oskarżony chce się do nich odnieść - będzie mówił kilka godzin, z licznymi
dywagacjami.
- Chciałem pomóc w dostaniu się na
medycynę Danusi Kowalskiej ze wsi koło mojego rodzinnego Ostrowca Świętokrzyskiego.
Pojechałem do Tadeusza G., był dyrektorem w Ministerstwie Zdrowia, pytam:
Załatwisz? On, że zależy za ile. Łącznie, proszę wysokiego sądu, kosztowało
mnie to 40 tys. zł: trzy wyjazdy do Warszawy, nocleg w Bristolu - to 8 tys.
Kolacja w hotelu dla G. na dzień dobry - 4 tys., co czyni razem 12. G. poszedł do mnie do
pokoju, zabrał kiełbasy, które przywiozłem, sześć kuponów
sztucznego misia, japoński magnetofon i tranzystorowe radio. Poszło 40 tys.
- Ale dlaczego oskarżony sprawiał
dyrektorowi G. tak drogie prezenty?
- Wysoki sąd może mi nie wierzyć.
Ja miałem do niego sentyment. A czy one były drogie? Co dla kogo. Ja jednej
nocy płaciłem w Bristolu 25 tys. zł, gdy chcieliśmy się zabawić z moimi
znajomymi z Ministerstw Zdrowia i Finansów. Szczęśliwie nie zaznałem w życiu
biedy, przed wojną mieliśmy dobra ziemskie w Przesławicach.
(W protokole odnotowano, że
dziennikarze w ławie prasowej reagują śmiechem).
Kolejny zarzut dotyczy łapówek za
załatwienie specjalizacji dla kilku lekarzy.
- Było tak - wyjaśnia Kargul. -
Przyszedł kiedyś do mnie ze swoim curesem (w jidysz - kłopotem) dr Kamiński.
Prowadził prywatną praktykę w tym samym bloku, co jego konkurent, i tamten
obgadywał go przed pacjentkami, że nie ma specjalizacji. Faktycznie, nie miał.
„Ile pan chce, panie pułkowniku, za załatwienie odpowiedniego zaświadczenia?”
zapytał mnie Kamiński. „Ja nie przeliczam wszystkiego na pieniądze, lubię pomóc”,
odpowiedziałem.
Sąd: - Bez żadnej łapówki?
- Czy ja mówię, że w tej sprawie
nie było nic do ręki? Ja tylko początkowo nie chciałem tego ujawnić, bo pan
prokurator od razu mówi o przestępstwie płatnej protekcji, powoływaniu się na
wpływy. Ja faktycznie załatwiałem sprawy na szczeblu ministerialnym, ale to
byli moi przyjaciele.
Jeden z przyjaciół, Adam P., zastępca dyrektora Studium Doskonalenia Kadr Lekarskich,
protekcyjnie załatwiał specjalizację dr Z.K., kochance Kargula. Oskarżony
zrewanżował się, dając żonie P. kupon sztucznego misia na futro.
Świadek Adam P. (doprowadzony w
kajdankach z aresztu, gdzie czekał na swój proces) zeznał też: - Wystąpiłem do
Ministerstwa Zdrowia o miesięczny ryczałt w wysokości 4,5 tys. zł, uzasadniony
moimi wysokimi kwalifikacjami. Długo nie było odpowiedzi i w końcu Kargul
obiecał, że załatwi to z Hieronimem, znaczy dyrektorem kadr w ministerstwie. I
tak się stało.
Kargul dostał również zarzut o
nadużywanie stanowiska, gdy był kierownikiem Powiatowego Wydziału Zdrowia w Sandomierzu.
Prywatnie wyjeżdżał karetkami pogotowia w różne strony Polski, sprzedawał na
lewo bardzo drogą wówczas penicylinę, po protekcji sprowadzał z RFN zbędny
sprzęt medyczny. I załatwiał sprawy w Warszawie u wysokich urzędników
ministerialnych. Kilkudziesięciu świadków - od boja hotelowego do dyrektorów
departamentów w Ministerstwach Zdrowia, Finansów i Spraw Wewnętrznych -
potwierdziło, że dla Kargula nie było sprawy nie do załatwienia.
Stawili się też jako świadkowie
poszkodowani przez niego. Sprzedał na przykład komuś rzekomo nowego mercedesa
za 200 tys. zł. Okazało się, że wóz miał cofnięty licznik i był przemalowany
po licznych kraksach. - Co robić, ślepy w karty nie gra - skomentował oskarżony niefart klienta.
W OBJĘCIACH PUŁKOWNIKA JEGOROWA
Kolejny świadek, dr Z ,K., została
wprawdzie wezwana z powodu swojej bezprawnie załatwionej specjalizacji, ale
oskarżony miał do niej jeszcze inne pytania.
- Świadek była ze mną w
Czechosłowacji? - pyta.
- Tak, na uroczystościach
związanych z 20. rocznicą powstania słowackiego.
- Kogo pierwszego z dowódców
przywitał płk Jegorow?
- Mariana Kargula.
- Obejmował, całował się ze mną?
- Tak.
- Czy świadek oglądała moje przemówienie?
- Wszyscy oglądali, było
transmitowane przez interwizję.
Oskarżony kładzie na sędziowskim
stole zdjęcie, jak siedzi na czołgu. - To z czasów okupacji hitlerowskiej -
mówi - gdy na Słowacji wyzwalałem 800 Żydów zamkniętych w obozie. Po wojnie
pisały o mnie jako bohaterze radziecka „Prawda”, a w Polsce „Życie Warszawy”
„Trybuna Ludu” „Sztandar Młodych”.
Gdy sędzia poucza Kargula, aby
trzymał się zarzutów prokuratorskich, oskarżony podrzuca kolejne zdjęcia na
ławę prasową. Jest na nich w galowym mundurze pułkownika armii czeskiej.
Korzystając z prawa do składania oświadczeń, chwali się, jak doceniły go
władze czechosłowackie za to, co robił w czasie okupacji niemieckiej. -
Dostałem luksusową willę pod Pragą. Dr Z.K. ją widziała, może potwierdzić. Z
uroczystości 20-lecia powstania wróciłem do Warszawy najnowszym modelem Skody,
w pociągu jechał podarowany motocykl Jawa, a pudeł z butami Baty to było po
sufit. W Warszawie ambasador Czechosłowacji dołożył dwa samochody Tatra. Potem
to wszystko zostało przewiezione dyplomatycznymi wozami na mój adres w
Sandomierzu.
Prokuratorowi chodzą szczęki,
odwija się na następnej rozprawie. Przedstawia sądowi pismo z ambasady
czechosłowackiej w Warszawie o cofnięciu Kargulowi wojskowych zaszczytów:
Orderu Słowackiego Powstania Narodowego i Czechosłowackiego Krzyża Walecznych.
- To było nieporozumienie! -
oskarżony łapie się za głowę. - Wszystko przez to, że mieszkańcy Sandomierza
donieśli, że ja się nazywam Kierbel. W Pradze potraktowali mnie jak oszusta i z
miejsca zabrali willę, zablokowali konto bankowe z milionem koron. No, czarna
rozpacz. Dopiero ambasador czechosłowacki w Warszawie mi poradził:
„Wyprostujcie z nazwiskiem w papierach i będzie git”.
- Nie chodziło tylko o zmianę
nazwiska w czasie okupacji - nie ustępuje prokurator. - Żydzi z Sandomierza
oskarżyli pana o współpracę z hitlerowcami w obozie pod Bodzechowem.
- Oszczerstwo! - teatralnie
załamuje ręce sądzony. - Tylko Kargul mówi prawdę! W dniu, gdy się
dowiedziałem, że mają Żydów wywieźć do Oświęcimia, wyprowadziłem ich z obozu do
lasu. Uratowałem 600 osób. W1942 r. po ucieczce z transportu do obozu
koncentracyjnego przedostałem się na Słowację, potem do Koszyc, gdzie Szwarc
przerzucił mnie do Budapesztu. Tam w Komitecie Pomocy Uchodźcom zaproponowali
mi, żebym zorganizował na Słowacji polską partyzantkę. Mój oddział zlikwidował
niemieckie lotnisko, opanowaliśmy też radiostację w Bańskiej Bystrzycy. Niemcy
ustanowili 100 tys. koron nagrody za moją głowę.
NIECH ŻYJE BAL
Po ukazaniu się artykułów z
pierwszych dni procesu - jest czerwiec pamiętnego 1968 r. - a także relacji w
Radiu Wolna Europa cenzura wydaje zapis, aby dziennikarze nie wracali do
nazwiska Kierbel i w ogóle - okupacyjnej działalności oskarżonego. Dziennikarze
trzymają się wytycznych, ale sędzia niebacznie pyta oskarżonego, co robił zaraz
po wojnie.
Kargul tylko na to czeka. - W
uznaniu moich zasług - oświadcza - zostałem kurierem dyplomatycznym
akredytowanym przy ambasadzie CSRS w Warszawie i równocześnie przedstawicielem
na Polskę dwóch czechosłowackich fabryk: samochodowej Tatry oraz Olszany,
produkującej bibułki do papierosów. Byłem też reprezentantem CSRS w Belgii,
Francji i Szwajcarii oraz czechosłowacko-brazylijskiej spółki w Rio de Janeiro.
Niestety, z powodu intryg zawistników musiałem opuścić Brazylię.
Sąd już nie pyta o szczegóły,
zmierza do 1950 r., kiedy to Kargul został kierownikiem Wydziału Zdrowia w
Sandomierzu.
- Czy miał pan kwalifikacje do
pełnienia takiej funkcji?
- Przeszedłem miesięczny kurs.
- Mówił pan w śledztwie, że
skończył wieczorową Politechnikę Wawelberga.
- Dokładniej to był kurs dla
elektryków w budynku, który należał do Wawelberga.
- A czym oskarżony zajmował się po
marcu 1953?
- Siedziałem w stalinowskim więzieniu.
Po odbyciu kary wyjechałem do córki mieszkającej w Monachium, zostałem tam
przedstawicielem centrali polskiego handlu zagranicznego. Załatwiłem sobie w
RFN rentę wojenną z tego tytułu, że w czasie powstania słowackiego, gdy zdobywaliśmy
radiostację w Bańskiej Bystrzycy, postrzelił mnie osobiście feldmarszałek Erwin
Schoen. To była, proszę wysokiego sądu, bardzo niebezpieczna akcja. Pamiętam
jak dziś...
- Ta sprawa nie jest objęta
zarzutami. Pan jest oskarżony o korupcję i przestępstwa dewizowe. Wróćmy do
pobytu w RFN.
- Ale nie ma do czego wracać, bo
po siedmiu miesiącach mnie już tam nie było, mieszkałem w Polsce. Miałem od
Niemców trochę próbek ich towarów na handel, wstawiałem je do komisu. Nie
wiem, co by tu jeszcze powiedzieć.
Prokurator: - Może o aresztowaniu
w 1958 r. pod zarzutem nielegalnego handlu artykułami pochodzenia
zagranicznego? Albo o podrywaniu autorytetu wysokich urzędników przez
powoływanie się na nich w oszukańczych transakcjach z kupcami niemieckimi?
Został pan za to skazany na pięć lat.
- A czyja mówię, że nie
siedziałem? Kilka razy siedziałem za niewinność. Gdy wreszcie mnie wypuszczali,
nie mogłem się nacieszyć wolnością.
Prokurator: - Stąd te bale w
Bristolu...
- Bo Kargul zawsze miał gest -
oskarżony mówi z wyraźną chełpliwością w głosie.
- Aby pogodzić mego przyjaciela,
dyrektora departamentu w Ministerstwie Handlu Zagranicznego, z pewną kobietą,
wydałem przyjęcie, które trwało dobę i kosztowało mnie kilkadziesiąt tysięcy
złotych.
ŚWIATOWI EC
- Od pierwszego dnia procesu -
stwierdza w końcowej mowie prokurator - oskarżony usiłował nas wszystkich
wyprowadzić w pole, odciągając uwagę sądu od spraw będących przedmiotem
oskarżenia. Ta gra została przejrzana; pora stwierdzić, że przestępcze
działanie Mariana Kargula sprzyjało tworzeniu w naszym społeczeństwie grupy
pasożytów, zakłócało zdolność aparatu państwowego, demoralizowało urzędników.
Przemówienie oskarżyciela trwa
kilka godzin. Kończy się pytaniem, na które musi też odpowiedzieć wysoki sąd: -
Czy Kargul to światowy człowiek, czy światowy oszust ? Bo prokuratura już wie,
z kim ma do czynienia, i dlatego żąda dla oskarżonego 14 lat więzienia.
- Pokuszę się o odpowiedź na
pytanie prokuratora - podejmuje rękawicę obrońca Stefan Brojdes. - Może Marian
Kargul ma ambicje hochsztaplera, ale swoim postępowaniem takich uzdolnień nie
pokazał. Jeden przykład: nielegalne dewizowe kontakty z niemiecką firmą - za co
przecież się idzie siedzieć - prowadził za pośrednictwem szefa recepcji hotelu
Bristol. Kim jest szef recepcji, my się mniej więcej domyślamy - tacy szefowie
nie są obojętni wobec interesów dewizowych państwa polskiego. Wysoki sądzie,
jedno z dwojga: albo w czynach mojego klienta nie było przestępczego
charakteru, albo mamy do czynienia z obłąkanym.
Nazajutrz sąd ogłasza wyrok: 12
lat więzienia (po apelacji dziewięć lat), przepadek mienia, 1 min zł grzywny.
TAKI MARNY KONIEC
Trzy lata później Mariana Kargula
odwiedził w więzieniu we Wronkach reporter „Prawa i Życia” Aleksander Rowiński.
Chciał bliżej poznać człowieka, którym, jak obliczył, „zajmowało się
bezpośrednio co najmniej 500 sędziów, 100 prokuratorów, 1000 funkcjonariuszy
milicji i 200 dziennikarzy”.
- Długo czekałem na prawdę, ale
się doczekałem - powitał go skazany.
Kargul nie przypuszczał, że Rowiński
będzie krok po kroku sprawdzał każdą informację uzyskaną od więźnia. Nie tylko
w kraju, również za granicą. Że najpierw dowie się, jak to naprawdę było z
rzekomym udziałem Kargula w słowackim powstaniu. Otóż jeszcze przed wybuchem
wojny 15 -letni Icek Kierbel wzorem swego ojca Fajwela był handlarzem
domokrążcą i nielegalnie przekraczał granice Czechosłowacji. Raz nawet, w 1924
r., został ukarany za włóczęgostwo i wzięto od niego odciski linii papilarnych.
Zdaniem Rowińskiego wojenna ucieczka Kargula na słowacką stronę mogła się udać
głównie dzięki temu, że biedny Żyd z Ostrowca Świętokrzyskiego miał po drugiej
strome Tatr wielu wspólników swego geszeftu.
Sporo zachodu wymagało zweryfikowanie
zasług oskarżonego jako rzekomego inspiratora włączenia polskich Żydów w
szeregi słowackich powstańców. Reporter „Prawa i Życia” odnalazł Malika,
prawdziwego dowódcę tego zrywu. Dowiedział się od niego, że Kargul nigdy nie
walczył z okupantem, natomiast kręcił się koło
sztabu powstańców. Po wojnie, gdy w Czechosłowacji bardzo fetowano słowacki
zryw wolnościowy, podszył się pod pseudonim Malika - „Marian”.
Co do Orderu Czerwonej Gwiazdy,
którym Kargul się chwalił, w rzeczywistości był to tylko okolicznościowy
medal, pięć tysięcy takich rozdano z okazji 20-lecia powstania. Kargul został
nim udekorowany, bo pokazał organizatorom obchodów swoje zdjęcie na zdobycznym
czołgu rzekomo z okresu okupacji. Był to fotomontaż.
Rowiński odszukał we Frankfurcie i
w Brukseli dwóch niby partyzantów polskiego „oddziału” na Słowacji. Przyznali,
że nie było żadnej akcji odbijania lotniska czy zdobywania rozgłośni w Bańskiej
Bystrzycy. Ale w 1946 r. załatwili sobie z Kargulem legitymacje partyzanckie,
co znakomicie ułatwiało powojenną kontrabandę. Przewozili do Polski tony
bibułki do papierosów, maszyny do szycia i przemysłowe srebro.
Udało się też wyjaśnić, dlaczego
Kargul po powrocie z Monachium w 1959 r. znalazł się w areszcie. Otóż w RFN
przedstawił się jako delegat rządu polskiego do kontaktów z zachodnimi
Niemcami. Udzielił nawet na ten temat wywiadu w miejscowej prasie. Zgłosiło się
wielu kupców i producentów gotowych wejść na chłonny rynek polski. Kargul
brylował - opowiadał o swej zażyłości z Gomułką i ze Spychalskim, udawał, że
łączy się z nimi telefonicznie. Kontrahenci wpłacali delegatowi polskiego
rządu sute zaliczki z załącznikiem, czyli „próbkami” swoich towarów, wśród
których znalazł się sztuczny miś. Rok później, gdy mistyfikacja Kargula się
wydała, wycenił on w prokuraturze wartość tych „próbek” na 860 tys. zł.
Marian Kargul nie odsiedział
całego wyroku. W1974 r. sparaliżował go wylew krwi do mózgu. Gdy Rowiński
odwiedził go w szpitalu, pacjent zwierzył mu się, płacząc, że nikt z rodziny
ani byłych przyjaciół nie chce go znać. W końcu został przewieziony do Sandomierza,
gdzie przydzielono mu lokal komunalny i opiekunkę społeczną.
To był bardzo zdolny facet :)
OdpowiedzUsuńEsbecki blog, fajnie poczytać bo esbecy zawsze coś między wierszami wychlapią.
OdpowiedzUsuńRodzina złożyła protest przeciwko operowaniu nazwiskiem Kargul, ten człowiek nazywał się Kierbel.Marian Kargul zginął w pierwszym miesiącu wojny.
OdpowiedzUsuń