W życiu każdego
twardziela są takie chwile, że chce się płakać. Jacek Kurski ma tak od kilku
miesięcy. Przez rozwód, finansowe problemy i przegrane wybory.
MICHAŁ KRZYMOWSKI
Kiedy
kilka dni po nieudanych wyborach Jacek Kurski przyszedł na zebranie Solidarnej
Polski, nie przypominał dawnego „bulteriera PiS” - brutalnego i pewnego siebie. Głos miał drżący, a ręce mu
się trzęsły. Wyglądał tak marnie, że nawet wrogom zrobiło się żal.
Od tamtego dnia minęły już dwa
miesiące, tymczasem na Kurskiego zwaliły się kolejne nieszczęścia. Publicznie
pokłócił się ze Zbigniewem Ziobrą, a gdy jak niepyszny zjawił się na kongresie
PiS, powitano go okrzykiem: „Na kolana!”. Podupadł na zdrowiu, wylądował w
szpitalu, a do tego jego życie osobiste na stałe zagościło w tabloidach:
„Kurski ma kochankę i bierze rozwód”; „Rozbija rodzinę”; „Wyrzuca z domu syna”.
- Kilka razy ściskało mnie w
gardle przyznaje w rozmowie z „Newsweekiem”. - Straty materialne po kampanii
były ogromne, w partii potraktowano mnie niesprawiedliwie, ale najbardziej żal
mi Olusia, mojego najmłodszego synka. Ma siedem lat i bardzo przeżywa to, co
się teraz dzieje. Widzi hieny, które za nami jeżdżą, i pyta: „Tatuś, kiedy ci
źli ludzie nas zostawią?”. A ja jestem bezsilny, nie wiem, co mu powiedzieć.
Czasem mam ochotę wyjść na ulicę,złapać któregoś z tych ludzi i dać w mordę.
Niech szkodzą mnie, ale zostawią w spokoju dzieci.
Jacku, wróć do żony
Rok 2012, gdzieś w Niemczech.
Jacek Kurski chodzi po komisach w poszukiwaniu samochodu, którym będzie
podróżował z Gdańska do Brukseli. Auto ma być szybkie, wygodne i niedrogie,
takie do zajechania w trakcie kadencji. Wreszcie znajduje coś w sam raz dla
siebie: jedenastoletnia S klasa z trzylitrowym silnikiem. Kurski prosi
o jazdę testową. Turecki sprzedawca najwidoczniej nie wie, z kim ma do czynienia,
i daje kluczyki. Mercedes rusza z piskiem opon i znika na autostradzie. Kurski
wraca po dwóch godzinach, choć miało go nie być parę minut. Turek się piekli, a
kolega europosła, którego zamknięto w biurze jako zakładnika,
trzęsie się ze strachu: - Jacek, czyś ty oszalał? Mało mnie tu nie pobili! -
Ale o co chodzi? Przejechałem się do Frankfurtu i z powrotem, silnik jest w porządku.
Powiedz im, że bierzemy.
Ten sam rok, tyle że w
Warszawie. Rozpoczyna się oficjalna kolacja Europejskich Konserwatystów i
Reformatorów. Podniosła atmosfera, przyjechali goście z zagranicy: Czesi z
ODS i brytyjscy torysi. Wchodzi Ryszard Czarnecki z drugą żoną Emilią Hermaszewską.
- O, Rysiu! Dawno twojej żony nie widziałem. Ale się zmieniła! - odzywa się na
cały głos Kurski. Na sali konsternacja, Czarnecki czerwienieje. Złość nie trwa
jednak długo. Po kilku dniach Kurski rzuca przy spotkaniu jakiś żart i Czarnecki
już się nie gniewa.
To klasyka dawnego Jacka Kurskiego.
Najpierw narozrabiać, doprowadzić wszystkich do szału, a potem przyjść jak
gdyby nigdy nic i jednym Żartem rozładować atmosferę.
Ci, którzy dobrze znają
Kurskiego, twierdzą, że coś złego zaczęło się z nim dziać jakieś półtora roku
temu. Gdy tygodnik „Nie” po raz pierwszy napisał o jego romansie z asystentką
Anną Połetek, nagle zrobiło się wokół niego pusto. Pierwsi odbili znajomi z
Trójmiasta, potem wykruszyła się grupa współpracowników i doradców.
Strofowali go też koledzy z partii. Podczas jednego ze spotkań na Kurskiego i
Połetek naskoczył sam Zbigniew Ziobro:
- Jacku, zostaw tę panią i wróć
do żony.
Kurski niby był taki jak
dawniej, cały czas obracał wszystko w żart, ale powoli stawał się cieniem
samego siebie. Przestał nawet jeździć samochodem. Do Warszawy podróżował z
Gdańska pociągiem, a do Brukseli - samolotem. Zapytany o to przez jednego z
eurodeputowanych powiedział, że nie chce skończyć jak Bronisław Geremek, który
zginął w wypadku na drodze.
- W pewnym momencie zdałem sobie
sprawę, że jazda samochodem przy ogólnym zmęczeniu, szczególnie na niemieckich
autostradach, które są bez ograniczeń i prowokują do szybkiej jazdy, może źle
się skończyć - tłumaczy tamtą decyzję. - Czy wydarzyło się coś konkretnego?
Nie, raczej wynikało to z prawa wielkich liczb. Ile razy można gwałtownie
hamować przy ponad 200 km
na godzinę?
W telewizyjnych programach
Kurski wciąż zgrywał twardziela, ale tak naprawdę źle znosił stres i zmęczenie.
Zaczął uczęszczać na sesje bioenergoterapeutyczne i brał leki homeopatyczne.
Na niewiele się to zdało, bo w marcu, u progu kampanii wyborczej do
europarlamentu, dostał zapaści i na kilka dni wylądował w szpitalu. - Kiedy
Jacek wchodzi na front, staje się polityczną bestią, ale w głębi duszy jest
bardzo wrażliwy. A stresów w ostatnim roku miał tyle, że można by obdzielić
nimi kilka zawałów - mówi były europoseł SP Tadeusz Cymański.
Większego niż prezes nie było
Najgorsze miało jednak dopiero
nadejść. Zaczynała się kampania do europarlamentu. Kurski, jak sam mówi, wydał
na nią ok. 450 tys. zł, najwięcej ze wszystkich kandydatów. Wspominaj eden z
byłych współpracowników: - Był pewien wygranej. Potrafił podejść do Pawła
Kowala, który startował z Polski Razem, powiedzieć, że go zmiażdży. Uważał, że
zakasuje całą konkurencję.
To, że jest źle, dotarło do
niego dopiero w dniu głosowania: - Przed jednym z lokali podeszły do mnie dwie
eleganckie starsze panie. „My pana kochamy, jest pan naszym idolem” - mówiły.
Jedna nawet rzuciła mi się na szyję. Spytałem, czy na mnie zagłosowały. „Ale
skąd, panie Jacku. My na Zdziśka [Zdzisława Krasnodębskiego, kandydata PiS -
przyp. red.]. Przecież pan też jest pisowiec” Wtedy zorientowałem się, że to koniec,
że nie ma szans na dobry rezultat.
Wynik
rzeczywiście brzmiał jak wyrok: 9104 głosy,
czyli mniej niż Paweł Kowal, a nawet
Krzysztof Bosak z Ruchu Narodowego. Po kilku dniach spada kolejny cios. W
świat idą zdjęcia z wyprowadzki z domu, tabloidy rozpisuj ą się o rozwodzie
Kurskie- go. „Wiadomości” pokazują film z wieczoru wyborczego Solidarnej
Polski, na którym jego nowa wybranka Anna Połetek drażni się z małżeństwem
Ziobrów. - Panie prezesie, pan pozwoli, że pogratulujemy tchórzostwa, że nie
był pan jak zwykle na czas. Wszyscy wiedzieli, że pan jak zwykle nie weźmie
nic na klatę - mówi. Nagle w kadrze pojawia się żona Ziobry, Patrycja. - Ta
pani jest pod wpływem alkoholu - ocenia. Scena jest jak z telenoweli, niewiele
brakuje, a między paniami doszłoby to przepychanki.
Relacje w kierownictwie
Solidarnej Polski były już w tym czasie fatalne. Kurski podejrzewał Patrycję
Ziobro o nasyłanie paparazzich na jego rodzinę, a z jej męża od miesięcy drwił.
Nazywał go „jedyną na świecie lokomotywą, którą trzeba pchać” i mówił o swoim
zmęczeniu rozdygotanym liderem, któremu codziennie trzeba zmieniać pieluchę.
Wszem i wobec opowiadał: - Na początku kwietnia 2012 roku siedzę sobie z
dziećmi na urlopie we Włoszech, ale zbliża się rocznica smoleńska i Ziobro ma
problem. Zarządza dwie dwugodzinne telekonferencje. Co robić? Iść pod pałac
prezydencki czy nie iść? Zamiast spędzać czas z rodziną, po nocach wystaję z
telefonem na deszczu i go namawiam. Idź, złóż kwiaty, przecież nic ci tam nie
zrobią. W ciężkich bólach wreszcie się zgadza. Przychodzi 10 kwietnia i co?
Zbyszek tchórzy i wysyła pod pałac asystenta.
W efekcie poobijany Kurski -
zmęczony rozwodem i sfrustrowany wyborczą porażką - wydaje dramatyczne
oświadczenie. Tymczasowo wycofuje się z polityki. Nie mija kilka tygodni i
nadchodzi nieoczekiwana nadzieja. Dzwoni poseł PiS Zbigniew Girzyński: -
Jacek, wracaj. Klimat jest sprzyjający, zadzwoń na Nowogrodzką, prezes na
pewno cię nie odtrąci.
Girzyński nie musi dwa razy
powtarzać. Wystarczy jedna rozmowa telefoniczna z Jarosławem Kaczyńskim i w
Kurskim znów budzi się bestia. 12 lipca były europoseł niespodziewanie zjawia
się na kongresie PiS. Bez polityki wytrzymał dokładnie 37 dni. Wystąpienie
zaczyna w swoim starym stylu: - Panie prezesie, koleżanki i koledzy! Stoję
przed wami w postawie wyprostowanej i z pokorą, z której mnie nie znacie...
Zanim skończy, ktoś krzyknie: -
Jacek, na kolana! Sala wybucha śmiechem.
Kurski jest jednak niezrażony. W
kuluarach kongresu udziela wywiadu internetowej telewizji PiS. – Czy Jarosław
Kaczyński jest
dla pana politycznym guru? - docieka prowadząca. - Większego w moim życiu nie
było.
Kurski, którego pytam dziś o
wrażenia z tamtego występu, jest zadowolony.
- Poszedłem tam, żeby dać
dopalacz Ziobrze, który zabierałby się do tego zjednoczenia jeszcze pół roku.
Przecież on miał problem nawet z pójściem na Nowogrodzką. Już na samą myśl o
^m, że musiałby przejść przez szpaler dziennikarzy, był mokry. A to jest cały
smak polityki. Wejść do gniazda szerszeni i nie pęknąć.
- Sala dobrze pana przyjęła?
- Dobrze. Było lepiej, niż
sądziłem.
- Podczas pana przemówienia ktoś
krzyknął: „Na kolana!”.
- Nawet jeśli, to był to
odosobniony przypadek. Ogólnie czułem życzliwość, względnie neutralność. Ludzie
się śmiali, ale z sympatią.
Trzeci zakręt
Teksty dotyczące Jacka
Kurskiego, które w ostatnich tygodniach ukazywały się w tabloidach, mają niewiele
wspólnego z polityką i układają się w przykry serial. W jednym z artykułów
Żona oskarża męża o tchórzostwo i szantaż. Z innego można się dowiedzieć, że
polityk wyrzucił z domu najstarszego syna (Kurski twierdzi, że to kłamstwo;
chłopak się wyprowadził i mieszka w opłacanym przez niego stumetrowym
mieszkaniu). A do kolejnego dołączono zdjęcie kłócących się rodziców, wokół
których siedmioletni Oluś robi kółka na rowerze. Kurski walczy dziś w sądzie o
prawo do opieki nad nim. Ze zdjęć można wywnioskować, że chłopiec jest z ojcem bardzo
zżyty. Znajomy rodziny to potwierdza: - Kiedy starsze dzieci dorastały, Jacek
był zajęty polityką. ROP-y, sropy, AWS-y, przez to wszystko nie miał czasu na
bycie ojcem. Dziś próbuje to nadrobić w relacjach z najmłodszym synem.
Jacek Kurski pociesza się, że to
już trzeci zakręt w jego życiu. Dwa poprzednie nie wyglądały równie
dramatycznie, ale za każdym razem udawało mu się wyjść na prostą.
Pierwsze załamanie przyszło po
wyborach w 1993 roku. Kurski prowadził kampanię Porozumienia Centrum i
liczył, że uda mu się wejść do Sejmu. W drodze było drugie dziecko, a wszystkie
pieniądze poszły na kampanię. - Na dokładkę wyrzucili mnie ze studiów,
straciłem pracę w TVP.
Do tego rozgrzebany strych, ukradli mi
nieubezpieczony samochód i jeszcze wylądowałem na siedem tygodni w szpitalu z
zapaleniem opon mózgowych. Po kilku miesiącach jakoś się pozbierałem i zrobiłem
„Nocna zmianę” - opowiada były europoseł. Film okazał się bestsellerem.
Drugi zakręt przypadł na wybory
w 1997 roku. W domu żona z małymi dziećmi, a on, rzecznik Ruchu Odbudowy
Polski, w ciągłych rozjazdach. - Jedyne pocieszenie było takie, że przynajmniej
będzie z tego Sejm i życiowa stabilizacja - wspomina.
Mandat poselski wydawał się pewny. Kurskiego wsparło 17,5 tys. wyborców, gazety
już mianowały go posłem, ale po kilku dniach PKW doliczyła wyniki z komisji
na statkach i okazało się, że brakuje mu kilkuset głosów. Posłowanie przeszło
koło nich, żona była załamana. Kurski wrócił do domu, usiadł i się popłakał.
Minęło jednak kilka miesięcy i przyszło niespodziewane odbicie. - Wystartowałem
w wyborach samorządowych jako AWS. Rozbiłem bank głosów i zostałem
wicemarszałkiem województwa - mówi.
Czy tym razem historia się
powtórzy? Kurski twierdzi, że zawsze gdy o coś zabiegał, nic mu nie
wychodziło. Los uśmiechał się do niego dopiero wtedy, gdy upadał i przestawało
mu na czymkolwiek zależeć. Jeśli ta zasada jeszcze obowiązuje, to powinna go
czekać świetlana przyszłość. W końcu upadek był wyjątkowo bolesny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz