sobota, 13 września 2014

Kawiarniany agent



O tym, jak CBA z Białegostoku rozbijało wielką aferę korupcyjną w świecie filmu, przesłuchując dwie panie przy kawiarnianym stoliku i wierząc im na słowo we wszystko oraz jak leci.

Zaczęło się od wrażenia, jakie na pani Emilii oraz pani Marzenie zrobił Jerzy K. Człowiek obrotny, rzucający w rozmowie znanymi nazwiskami i stwarzający wrażenie, że wielu zna i wiele po­trafi. Osadzony w branży filmowej. Pani Emilii z branży gier komputerowych obiecał załatwić sponsorów na duży turniej gier. Ale nie załatwił. W efekcie firma pani Emilii splajtowała. Do tego pani Emilia nabrała podejrzeń, że Jerzy K. jej pomysł przekazał konkurencji.
Szukając sposobów, by odpłacić się Jerzemu K., pani Emilia poznała panią Marzenę, której K. był - jej zdaniem - dłużny 11 tys. zł. Legalnie, na umowę, pani Marzena prze­
kazała mu ową kwotę na pilotowanie jej wniosku o dofi­nansowanie filmu, jaki złożyła w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej. Ale wniosek przepadł. Warszawska prokuratura odmówiła jej wszczęcia śledztwa, sugerując sąd cywilny.


Powiązał z Białymstokiem
Pani Marzena nie poddała się i już wspólnie z panią Emilią trafiły do warszawskiej adwokatki. Ta stwierdziła, że może sprawę przekazać służbom CBA. „Powiedziała, że usługa ta będzie kosztowała nas tysiąc złotych - zezna­ła potem prokuratorowi pani Emilia. - A ponieważ kwota była dość duża, chciałam wiedzieć, co dokładnie nam gwarantuje. Wtedy dowiedziałyśmy się, że jest to opłata za prze­kazanie dokumentów od­powiednim funkcjonariu­szom CBA. Pani adwokat wyjaśniła, że CBA nie z każdym rozmawia, a ona potrafi zrobić to tak, aby się nad sprawą pochylili”. Zaraz po tej roz­mowie, na początku sierpnia 2011 r., po do­kumenty na Jerzego K., aż z Białegostoku, przy­jechał do Warszawy funk­cjonariusz CBA Wiesław J. z kolegą. Spotkali się z dwie­ma poszkodowanymi w ka­wiarni. Panie powiedziały agentowi o zapłacie dla adwokatki, pytając, co zrobić, bo to może pachnie korupcją? Agent był zaskoczony, ale nic nie powiedział. Za to już po spo­tkaniu zadzwonił jeszcze z pyta­niem, czy dałoby się jakoś powiązać Jerzego K. z Białymstokiem? No, raczej nie, odpowiedziała mu zgodnie z prawdą pani Emilia.
Jeszcze tego samego dnia agent sporządził jednak notatkę urzędową. Opisał w niej, jakim to wielkim oszustem jest Jerzy K., jak powołuje się na różne znajomości, np. z Radosławem Sikorskim, a także nadmieniając, że jego przestępcza działalność może obejmować poza Warszawą także tereny Biało­stockiego i Warmińsko-Mazurskiego. Na tej podstawie prokuratura w Białymstoku wszczęła śledztwo, którego prowadzenie powierzyła białostockiemu CBA.

Zamknął i przycisnął
Ruszyło. Jerzego K. aresztowano w Warszawie i prze­wieziono do Białegostoku. CBA poinformowało o spra­wie - w której miało być i powoływanie się na wpływy w urzędach państwowych, i podejrzenie wielkiej korup­cji. Bardzo poważna historia.
No, ale co to za afera bez znanych nazwisk? Dlatego 27 stycznia 2012 r., gdy K. po zatrzymaniu był przewożony samochodem CBA do aresztu w Białymstoku, usłyszał propozycję nie do odrzucenia. Żeby dla polepszenia swego położenia obciążył zeznaniami Julię Piterę (któ­rej mąż związany jest z branżą filmową], oraz Agnieszkę Odorowicz, szefową Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Tak przynajmniej usłyszał siedzący obok funkcjonariusz policji i zeznał na przesłuchaniu. Zapamiętał też słowa: „za parę dni będziesz mógł wyjść, jak mi coś takiego przekażesz”. „Agent J. zapewniał mnie, że dyrektor biura porozmawia z prokuratorem o złagodzeniu zarzutów lub ich wycofaniu, a na pewno nie będę miał przedłużonego aresztu. Zapewnił mnie, że najpóźniej w kwietniu pójdę do domu” - potwierdził potem prokuratorowi Jerzy K.
Kilka dni później, w siedzibie delegatury w Białymstoku, agent znowu zapytał Jerzego K. o Piterę i jej męża. K. powiedział, że ich nie zna. - Powiedział: wiesz, jak jest w środowisku filmowym, na każdego coś się znajdzie. I że­bym pomyślał, czy w czymś nie są umoczeni. Tłumaczy­łem, że mogę opowiedzieć im o różnych mechanizmach, ale o żadnej korupcji nic nie wiem. Usłyszałem: nie martw się, ja ci powiem, co masz powiedzieć-relacjonuje Jerzy K.
Kolejny funkcjonariusz zapamiętał i zeznał potem, jak innym razem śledczy z CBA naciskał znowu Jerzego K. o Piterę, Odorowicz i członków komisji, która przyznaje dotacje na filmy. „Konkretnych gróźb nie było - przyznał potem podczas przesłuchania len funkcjonariusz - acz­kolwiek podczas rozmowy padały stwierdzenia odnośnie do przyszłości K. w więzieniu”. Przyznał, że J. próbował psychicznie wpłynąć na postawę zatrzymanego i że ta­kie zachowanie J. wobec K. było nagminne. Powiedział, że nie zwracał mu uwagi, bo ten miał o wiele większy staż i był starszy stopniem. Przełożonych też o tym nie infor­mował. Uznał, że skoro każda wykonywana czynność powinna być omówiona i zlecona przez bezpośredniego przełożonego, to pewnie miał na to przyzwolenie.

Ustalił na sto procent
Kolejne spotkanie agenta CBA z paniami Emilią i Ma­rzeną miało miejsce znów w Warszawie przy kawiarnia­nym stoliku. Agent pytał, czy panie czują się usatysfak­cjonowane aresztowaniem Jerzego K. W ramach rewanżu oczekiwał jedynie na jakiś drobny list pochwalny, który mogłyby ułożyć i wysłać do jego szefostwa. Ale wcze­śniej zastrzegł, że będzie pragnął osobiście zaadiustować treść.
Prokuratorowi tłumaczył później, że „to nie były na­ciski, a jedynie sugestia. Skoro panie były zadowolone z doprowadzenia do zatrzymania K.”.
Panie istotnie były pod wrażeniem całokształtu do­konań agenta CBA. Opowiedział im, że właśnie wrócił z Konga, gdzie brał udział w tajnej misji, na której szkolił Amerykanów. A także, że wszyscy wkoło, w całym tym CBA, to patałachy, i tylko on potrafi sprawę poprowa­dzić dobrze.
Nadmienił także, że sprawa K. ma dalszy ciąg. A więc: ustalono na 100 proc., że K. wziął milion złotych z TP SA na projekt autorstwa pani Emilii. Kobietą to wstrząsnę­ło. Po wielu miesiącach nagabywania o ten milion biu­ra CBA dostała pisemną odpowiedź od naczelnika wydziału operacyjno-śledczego białostockiego CBA Romana Bilskiego, że ten wątek jednak się nie potwierdził. A także, że przepadły billingi, które mogłyby być dowodami na jakieś winy K. i jego kontakty z panią Marzeną oraz panią Emilią, bo zapomniano je w porę zabezpieczyć. W czasie kolejnych spotkań poświę­conych zbieraniu ma­teriałów dowodowych agent J. uspokajał panią Marzenę co do billingów, że „w razie potrzeby on bę­dzie zeznawał podczas jej proce­su w sprawie K. jako osoba mająca znajomość tych billingów”.

Brał jak leci
Tymczasem sprawa K. tkwiła w miejscu. Na przesłuchania przy­chodzili funkcjonariusze z łapan­ki, przypadkowi, nieznający sprawy - co też wiele mie­sięcy później przyznał sam agent J., zeznając we własnej sprawie przed prokurato­rem. Aż cierpli­wość straciła uczestnicząca zwykle w tych przesłuchaniach pokrzyw­dzona, czyli pani Marzena, i złożyła do CBA oficjalne pismo, że sama może przesłuchiwać jako lepiej znająca sprawę. Druga oficjalnie uznana przez CBA za pokrzyw­dzoną pani Emilia została zaprzęgnięta do zbierania do­wodów- skoro ma podejrzenia, że ktoś zabrał jej pomysł. Sporządziła dla agenta J. spis firm z Wrocławia do grun­townego sprawdzenia, a CBA w Białymstoku zleciło zaję­cie ich dokumentacji. W trakcie czynności funkcjonariu­sze dzwonili jeszcze do agenta J., pytając: skoro pod tym samym adresem są dwie siostrzane firmy tych samych właścicieli, a nie są ujęte w spisie, co robić? Decyzję pod­jęto męską. Wydał ją agent J.: jeśli są wątpliwości - brać jak leci, wszystko. W efekcie do siedziby CBA w Białym­stoku przewieziono 50 segregatorów akt i dokumentów.
„J. powiedział mi, że ustalił z panią prokurator, żebym to ja przejrzała dokumentację, ponieważ jestem osobą, która się zna na tej specyficznej tematyce, a znalezienie biegłego byłoby trudne” - zeznała potem pani Emilia.
To mniej więcej wówczas pani Emilia powzięła przy­puszczenie, że być może należałoby się jej jakieś wyna­grodzenie. Bo w końcu wykonuje sporą pracę, poważ­ną i uciążliwą. Agent J. obstawał, że jedynie przegląda, i że w charakterze innym niż świadczenie pracy. Wów­czas pani Emilia zadzwoniła do kierownictwa delega­tury CBA i uzyskała tam dokument „opcja płatności za utracone zyski za każdy dzień”. (Dowiedziała się przy tej okazji, że przy każdym wezwaniu do uczestniczenia w odbieraniu zeznań Jerzego K. w charakterze pokrzyw­dzonej mogła wystąpić o 81 zł za dzień - ale skoro nie zrobiła tego, to przepadło, więc poczuła się dodatkowo pokrzywdzona).
Pani Emilia na nowych warunkach zabrała się do pra­cy: przez kilkanaście dni samochód z dokumentami jeź­dził więc z Białegostoku do Warszawy, do pani Emilii, a za każdym razem wraz z papierami przyjeżdżał też funkcjonariusz z Białegostoku, który miał towarzyszyć czytającej przy przeglądaniu dokumentów. „Ale wówczas okazało się, że zabezpieczono dokumenty niewłaściwej firmy - zeznała potem pani Emilia policjantom. Znalazły się tam firmy w ogóle niezwiązane z branżą, zupełnie przypadkowe. Byłam zszokowana. Przez dwa miesiące nikt na­wet tych pudeł nie otwierał, nie sprawdzał, co w nich jest”.

I poszedł na emeryturę
Do tego okazało się, że luźne przemyśle­nia i opinie, jakie pani Emilia przesyłała na prywatną skrzynkę mailową agenta J., znalazły się w aktach głównych jako notatki urzędowe, czyli jego własne ustalenia. Nie­kiedy przepisane słowo w słowo, nawet z za­chowaniem miejscami formy żeńskiej.
To już panią Emilią naprawdę wstrząsnę­ło. Bo ona pisała swobodnie, co się jej tam wydawało, zakładając, że to myśli do weryfikacji. „W moim mniema­niu, jeśli agent pisze, że coś usta­lił, to nie chodzi o stwierdzenie, że ktoś coś powiedział czy przekazał mu informacje, tylko że te informacje zostały w ja­kiś sposób sprawdzone czy też wykonano jakiekolwiek czynności, by dojść do kolejnych informa­cji w danej sprawie. Nie wiem, dlaczego ja jako pokrzywdzona muszę pisać materiały, pod którymi podpisuje się funkcjonariusz?” pytała w prokuraturze.
W tym kontekście kolejny przypadkowo ujawniony epi­zod ze śledztwa prowadzonego w CBA, czyli omyłkowe wysłanie części dokumentów na numer faksu pewnej drukarni w Warszawie, wydał się już tylko detalem.
W każdym razie kilkanaście miesięcy po podpisaniu listu pochwalnego dla agenta J. poziom rozgoryczenia obu pań był tak wielki, a liczba skarg napisanych przez nie nawet do samego szefa CBA tak duża, jak również liczba telefonów z pretensjami do szefostwa delegatury tak irytująca, że Roman Bilski, naczelnik wydziału operacyjno-śledcze­go białostockiego CBA oraz przełożony agenta J., postanowił przyjrzeć się bli­żej sprawie.
W Nowy Rok, 1 stycznia 2013 r., umówił się z pokrzywdzonymi w War­szawie. Przez pięć godzin przy ka­wiarnianym stoliku w Empiku pani Emilia oraz pani Marzena opowia­dały naczelnikowi o wszystkich nie­prawidłowościach. Z tego spotkania Roman Bliski napisał notatkę służbową, którą wysłał do prokuratury w Białymstoku jako zawiadomienie o podejrzeniu prze­stępstwa przekroczenia uprawnień przez jego własnych agentów. Niemal rok to zawiadomienie fruwało jeszcze pomiędzy prokuraturami - ta biało­stocka odesłała je do Łomży, Łomża do prokuratury rejonowej na warszaw­skim Mokotowie, ta się odwoływała, i tak dalej. W końcu warszawski prokurator umorzył postępowa­nie, tłumacząc, że do przekro­czenia uprawnień przez agenta CBAJ. w rozumieniu wykładni Kodeksu karnego nie doszło, nawet jeśli wiele nieprawidło­wości w funkcjonowaniu CBA wyszło na jaw. Napisał do szefa CBA, żeby przyjrzał się sprawie i wziął pod uwagę wszczęcie postę­powań dyscyplinarnych. Szef CBA od­pisał, że jest to w tej sprawie niemożliwe, ponieważ agent J. jest już na emeryturze.
Jerzy K. przesiedział w areszcie 22 mie­siące. Żaden z zarzutów nie dotyczy ko­rupcji ani płatnej protekcji. Proces w jego sprawie trwa. Zeznawała już pani Ma­rzena: powiedziała, że jej zeznania w CBA są sfabrykowane, mówiła co innego. „Ja nie używałam takiego słowa, jak powoływanie się.
Ja nie wiedziałam, co oni rozumieją pod pojęciem powoływania się. W ogóle nie była to dla mnie istotna kwestia to powoływanie się. Ale z tego, co już wiem, to samo powoływanie się nie jest przestępstwem. CBA nigdy tą sprawą nie powinno się zająć, bo nie było płatnej protekcji” - mówiła na rozprawie.
Wkrótce mają odbyć się kolejne przesłuchania funk­cjonariuszy CBA z Białegostoku - w sprawie nakłaniania do fałszywego obciążenia zeznaniami osób publicznych, w tym Julii Pitery. Decyzją prokuratora mają je przepro­wadzać funkcjonariusze CBA w siedzibie białostoc­kiej delegatury.

Violetta Krasnowska

1 komentarz:

  1. Sprawa jest bardziej skomplikowana. Doszło do fałszowania notatek służbowych, do kopiowania treści z protokołu do protokołu, chowania dokumentów przed Sądem, do zabraniania przesłuchiwanym czytania treści podpisywanych zeznań, itd. Wszystko pod nadzorem Prokuratury Okręgowej w Białymstoku, tej samej, która utorowała niewinnego człowieka i zaserwowała mu dożywocie. To niestety chyba standardy tamtejszej Prokuratury.

    OdpowiedzUsuń