Jak specjalistka od
chrześcijańskich herezjo i była Miss Śląska została kandydatką lewicy na
najwyższy urząd w państwie.
MICHAŁ KRZYMOWSKI
Politycy
SLD mogą mówić, co chcą, ale prawda jest taka, że Magdalena Ogórek nie była ich
pierwszym wyborem. Ba, nie była nawet drugim czy trzecim. Zanim Leszek Miller
zaproponował jej start, kierownictwo SLD sondowało co najmniej cztery inne
osoby: Wojciecha Olejniczaka, Ryszarda Kalisza, Barbarę Nowacką i Krystynę
Łybacką. Olejniczak najpierw sam zgłosił się na ochotnika, a później - nie
wiedzieć czemu - zrezygnował. Kalisza zablokował aparat partyjny, Nowacka
uznała, że dla niej jest jeszcze za wcześnie, a Łybacka wykręciła się dopiero
co zdobytym miejscem w europarlamencie.
W połowie grudnia, po serii nieudanych
rozmów, Leszek Miller zwołał pilną naradę w wąskim gronie: tylko on, jego
zastępca Leszek Aleksandrzak i sekretarz generalny partii Krzysztof Gawkowski.
- A może Ogórek? Ta młoda z klubu,
co do TVN poszła? - spytał Aleksandrzak. Magdalena Ogórek od kilku
miesięcy prowadzi program w kanale TVN24 Biznes i Świat.
- Krzysztof? - Miller spojrzał na
Gawkowskiego.
- Mam wątpliwości.
- A ja do niej zadzwonię.
Tak oto Magdalena Ogórek została
kandydatką lewicy na urząd prezydencki.
Dobre warunki fizyczne
Mówi Marek Borowski, senator,
jeden z byłych liderów lewicy: - Może jestem staroświecki, ale moim zdaniem
kandydat na prezydenta powinien mieć autorytet, dorobek. Decyzję w sprawie
Ogórek podjęto pod presją czasu. Ileś osób odmówiło, przyszedł Miller na
zarząd. Macie inne propozycje? Nie? No, to bach.
Kalisz: - To inteligentna kobieta,
bardzo ją lubię, ale decyzja o jej starcie jest zła, szkodzi lewicy. Magda nie
zna mechanizmów politycznych. Została wyciągnięta z kapelusza. Jej kandydatura
byłaby dobra, ale za 15 lat.
Łybackiej nie było na posiedzeniu
zarządu SLD, na którym zapadła decyzja. - Jak bym zagłosowała? - powtarza pytanie.
- Nie gdybajmy. Pani Ogórek jest wykształcona, robi sympatyczne wrażenie, ma
dobre warunki fizyczne.
Nie kontestuję tej kandydatury.
W otoczeniu Millera na razie
przeważa umiarkowany optymizm.
Notowania partii lekko drgnęły i
już pojawiły się głosy, że to efekt Ogórkowej. Tyle że kampania jeszcze się
nie zaczęła, a o kandydatce Sojuszu wiadomo
niewiele. Kłopoty mogą dopiero się zacząć.
- Sprawdziliście jej życiorys? -
zagaduję jednego z czołowych polityków Sojuszu.
- Oczywiście. Miller z Gawkowskim
zamykali się z nią dwa razy, prosili o szczery rachunek sumienia.
- I czego się dowiedzieli?
- Ze parę problemów nas czeka.
Magdalena Ogórek ma 36 lat. Pochodzi z Rybnika. Była Miss Śląska z roku 1998.
Z wykształcenia jest humanistką o wąskiej i nietypowej jak na SLD specjalności:
w 2009 r. obroniła doktorat poświęcony średniowiecznym migracjom heretyckich
ugrupowań beginek i waldensów. Od kilku lat występuje w mediach jako
komentatorka spraw związanych z Kościołem, zasłynęła m.in. obroną prof. Bogdana Chazana, który jako dyrektor szpitala uniemożliwiał
pacjentkom przeprowadzanie
aborcji. Sama deklaruje, że nigdy
nie przerwałaby ciąży i chętnie opowiada o wierze w Boga. Co niedziela chodzi
do kościoła, a jej córka uczęszczała do katolickiego przedszkola ojców
bamabitów.
Gdy SLD ogłosił jej kandydaturę,
media skupiły się na długich blond włosach, uśmiechu fotomodelki i smukłej
figurze. Znajomi twierdzą jednak, że za tą powierzchownością kryje się typowo
śląska dziewczyna: twarda i zdeterminowana. Gdy miała 13 lat, straciła matkę,
po jej śmierci wychowywał ją ojciec górnik. Jeden z moich rozmówców opowiada,
że robiąc doktorat, Ogórek musiała jeździć po materiały do Watykanu. Nie miała
z kim zostawić dziecka, więc zabierała je z sobą. Chodziła po bibliotece,
wertowała stare księgi i zabawiała dwuletnią córeczkę. Inny dorzuca opowieść z
jej początków w Warszawie: żeby się utrzymać podczas studiów, postanowiła spróbować
sił w aktorstwie. Trafiła, z konkursu do sitkomu „Lokatorzy” w
którym zagrała sekretarkę. Potem były kolejne role i epizody: pielęgniarka w
telenoweli, reporterka w mało ambitnej komedii, ekspedientka na stacji
benzynowej. Na wynajem mieszkania wystarczyło.
W oficjalnym życiorysie Ogórek jej
dorobek aktorski został pominięty. Znalazła się za to
długa lista stanowisk z pogranicza polityki, administracji państwowej oraz
świata akademickiego.
Tyle że trudno w tej wyliczance
znaleźć funkcję uzyskaną bez znajomości.
Dzień dobry,
jestem Magda
Ogórek się chwali, że pracowała w
MSWiA. W SLD mówią, że w programie rozrywkowym TVP „Spełniamy
marzenia” zadeklarowała, że chciałaby poznać ówczesnego ministra spraw
wewnętrznych Józefa Oleksego. Zaaranżowano kolację, podczas której zwierzyła
się, że marzy o pracy w jego resorcie. Minister uległ czarowi drobnej
blondynki i ją zatrudnił.
Następca Oleksego w ministerstwie,
Ryszard Kalisz, któremu opowiadam tę historię, obrusza się. - To ja ściągnąłem
ją do MSWiA - twierdzi. - Magda pracowała wówczas w Kancelarii Premiera, poznałem
ją po jednym z posiedzeń rządu. Chwilę porozmawialiśmy, a gdy w moim
ministerstwie pojawił się wakat, po dochowaniu wszelkich procedur została
zatrudniona w departamencie odpowiedzialnym za współpracę międzynarodową. Czym
się zajmowała? Odpowiadała m.in. za oprawę medialną szczytu Rady Europy, który
odbywał się wówczas w Warszawie.
To, jak było naprawdę, mogłaby rozstrzygnąć
sama Ogórek, ale podczas zbierania informacji do tego artykułu kandydatka SLD
była niedostępna dla mediów. Odmawiała spotkań i nie odpowiadała na pytania.
Pracując w resorcie, Ogórek się
zakochała. I to w nie byle kim, bo w swoim szefie - starszym o 14 lat Piotrze
Mochnaczewskim, ówczesnym dyrektorze Departamentu Integracji Europejskiej i
Współpracy Międzynarodowej. Świadkiem na ich ślubie był sam minister Kalisz.
Kolejny punkt jej kariery to
Kancelaria Prezydenta za czasów Aleksandra Kwaśniewskiego. Polityk z
kierownictwa SLD mówi mi, że Ogórek trafiła tam dzięki pracy przy kampanii
wyborczej w 2000 roku.
- Magda jest związana z lewicą od
lat. Zawsze kręciła się wokół partii i jej liderów, ale długo nie mogła
nigdzie zagrzać miejsca - wyjaśnia.
Kariera nabrała rozpędu dopiero w
roku 2008, gdy Ogórek znalazła zatrudnienie w biurze klubu parlamentarnego SLD.
Zrobiła to w swoim stylu. Szefem Sojuszu był wówczas Grzegorz Napieralski.
Ogórek wypatrzyła go na jakimś spotkaniu, podeszła i powiedziała: „Dzień dobry,
nazywam się tak i tak. W przeszłości pracowałam dla prezydenta Aleksandra
Kwaśniewskiego i premiera Józefa Oleksego. Dziś chciałabym pracować dla pana”.
Z początku była wolontariuszką,
ale szybko zaproponowano jej pierwszą umowę. Politycy SLD mówią dziś, że
pełniła funkcję dyrektora gabinetu Napieralskiego oraz że była jego doradcą,
ale to trochę na wyrost.
- Pamięta pan, co robiła? - pytam
bywalca biura klubu.
- Głównie dobre wrażenie, mówię to
bez złośliwości. Odpowiadała za kalendarz Grześka, umawiała mu spotkania. Napieralski
ciągle się spóźniał, więc musiała zagadywać gości. Potrafiła być czarująca, a
przy tym miała horyzonty. Umiała zabawić rozmową działacza z terenu i
profesora.
- To wszystko?
- A co więcej można robić w
sekretariacie? Odbierała telefony, e-maile, obsługiwała kserokopiarkę.
Epizod u Kulczyka
Tymczasem w jej CV pojawił się
nowy atut: doktorat.
Ogórek liczyła, że po obronie
wszystko się zmieni. Przewodniczący wreszcie ją doceni i powierzy jej coś
bardziej odpowiedzialnego. Miesiące jednak mijały, a Magdalena Ogórek dalej
sortowała pocztę, przyjmowała gości. - Mam doktorat, a przynoszę
przewodniczącemu hot dogi - frasowała się. Gdy dotarło to do Napieralskiego,
zaczęto szukać jej nowej funkcji. Stanowisko dyrektora biura klubu, które
mogłoby ją zadowolić, było zajęte, więc stanęło na starcie w wyborach do
Sejmu. Dostała wsparcie od byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, ale
mandatu nie zdobyła.
Mniej więcej wtedy Ogórek zaczęła
się też kręcić wokół ówczesnego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego.
Kontakty ostatecznie nie przerodziły się w polityczną współpracę, ale podobno
niewiele brakowało.
Poseł Sojuszu: - Magda twierdzi,
że wstępnie zaproponowano jej nawet funkcję w MSZ - miała być odpowiedzialna
za koordynację Instytutów Polskich za granicą. Stanowisko ostatecznie się
jednak nie zwolniło i sprawa upadła.
Koleżanka: - Mnie Magda mówiła, że
Sikorski w 2011 r. proponował jej start do Sejmu.
To raczej przechwałki. Jeśli
Ogórek zdecydowała się na kandydowanie z list Sojuszu, to czy odrzuciłaby
propozycję startu z PO? Tu miałaby przynajmniej szansę na mandat. - W bajki, że
jest lojalna wobec lewicy, proszę nie wierzyć. Gdy znalazła się na bocznym
torze po rozstaniu z ekipą Napieralskiego, sama mówiła, że SLD to obciach -
twierdzi jeden z polityków Sojuszu.
Po przegranych wyborach Ogórek na
kilka miesięcy zniknęła z politycznych radarów. Objawiła się latem 2012 roku w
zaskakującej roli: jako doradca zarządu w spółce Autostrada Wielkopolska należącej
do biznesowego imperium Jana Kulczyka i konsultantka w Narodowym Banku Polskim
w jednej osobie.
Z pracą dla Kulczyka sprawa jest
dość tajemnicza. Ogórek w swoim życiorysie nie wspomina o tym słowem, a rzeczniczka
Autostrady Zofia Kwiatkowska, gdy pytam o tę współpracę, z początku
powątpiewa. - Pani Magdalena Ogórek u nas? Chybabym coś o tym wiedziała, ale
na wszelki wypadek jeszcze sprawdzę - obiecuje. Dzień później przyznaje:
- Rzeczywiście, współpracowała z
nami od września 2012 do sierpnia 2013 roku. Była zewnętrznym konsultantem,
współpracowała z zarządem w sprawach ochrony środowiska i procedur unijnych.
Praca w NBP to podobno zasługa dyrektora
departamentu komunikacji i promocji Marcina Kaszuby, byłego rzecznika
prasowego rządu Leszka Millera. Z nim także kandydatka SLD zna się dobrze. Ale
co do banku centralnego mogła wnieść znawczyni średniowiecznych herezji? „O
nawiązaniu współpracy zadecydowało unikalne połączenie jej wykształcenia historycznego
z doświadczeniem redaktorskim oraz przy produkcji spotów i filmów.
Wynagrodzenie pani Magdaleny Ogórek było niezmienne podczas całego okresu
współpracy i wynosiło 4,9 tys. zł brutto za miesiąc” - czytam w e-mailu NBP
przysłanym do „Newsweeka”. Do jej obowiązków należało m.in. wyszukiwanie
ciekawostek historycznych i redagowanie magazynu pracowniczego. Tematy od Sasa
do Lasa: bank watykański, chwilówki, Medyceusze, znaleziska archeologiczne.
Żadnych zarzutów
Ogórek przedstawia się jako
wykładowca akademicki. Z jej CV wynika, że prowadzi zajęcia w Małopolskiej
Wyższej Szkole specjalizującej się w takich kierunkach jak kosmetologia,
sztuka kulinarna czy fizjoterapia. Miejsce jest nieprzypadkowe. Rektorskie
gronostaje nosi tam Piotr Mochnaczewski, jej mąż.
Mochnaczewski - w młodości aktywista
ZSMP - zasiadał w Sejmie I kadencji z ramienia SLD. Miał wówczas przykrą przygodę - rozbił auto na
zaparkowanym traktorze. Miał 2 promile alkoholu we krwi, a w wypadku ranna
została jedna osoba.
Kilka miesięcy temu rozstał się z
warszawską uczelnią Viamoda,
w której pełnił funkcję kanclerza. Nowe władze
szkoły poinformowały nas, że współpracę zakończono „w trybie nagłym i
natychmiastowym na skutek jego pracy i działalności”. Jak dowiedział się
„Newsweek”, uczelnia wytoczyła Mochnaczewskiemu powództwo cywilne i złożyła
doniesienie do prokuratury w sprawie „przywłaszczenia mienia znacznej
wartości”. Z pisma, które otrzymaliśmy z Viamody, wynika,
że w dniu zwolnienia z obowiązków mąż Ogórek pozaciągał zobowiązania w imieniu
szkoły. Sam zainteresowany nie chce rozmawiać o tym doniesieniu. - Nie mam
żadnych zarzutów prokuratorskich - ucina
pytania.
Kilka dni po ujawnieniu kandydatki
SLD w mediach pojawiły się też spekulacje dotyczące samej Ogórek, która
miała być blisko zaprzyjaźniona z dziennikarzem TVN24 BiS
Bartoszem Węglarczykiem. Ten zareagował na nie z oburzeniem i temat więcej nie
wrócił.
***
- Na jaki wynik pan liczy? - pytam
jednego z posłów SLD.
- Dziesięć procent będzie
sukcesem, ale Magda jest wielką niewiadomą. Może dostać 3 procent, a może 15.
Wszystko zależy od tego, jak będzie reagować w kampanii na sytuacje kryzysowe.
- Myśli pan, że podoła?
- Tak. Powtórka z kampanii Włodzimierza
Cimoszewicza, który wycofał się przed wyborami, nam nie grozi. Magda szukała
szansy na karierę tyle lat, że teraz nic jej nie powstrzyma. Dla niej to numer
życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz