piątek, 23 stycznia 2015

AMBITNA SZUKA PRACY



Jak specjalistka od chrześcijańskich herezjo i była Miss Śląska została kandydatką lewicy na najwyższy urząd w państwie.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Politycy SLD mogą mówić, co chcą, ale prawda jest taka, że Magdalena Ogórek nie była ich pierwszym wyborem. Ba, nie była na­wet drugim czy trzecim. Zanim Leszek Miller zaproponował jej start, kierowni­ctwo SLD sondowało co najmniej cztery inne osoby: Wojciecha Olejniczaka, Ry­szarda Kalisza, Barbarę Nowacką i Kry­stynę Łybacką. Olejniczak najpierw sam zgłosił się na ochotnika, a później - nie wiedzieć czemu - zrezygnował. Kalisza zablokował aparat partyjny, Nowacka uznała, że dla niej jest jeszcze za wcześ­nie, a Łybacka wykręciła się dopiero co zdobytym miejscem w europarlamencie.
W połowie grudnia, po serii nieuda­nych rozmów, Leszek Miller zwołał pil­ną naradę w wąskim gronie: tylko on, jego zastępca Leszek Aleksandrzak i sekretarz generalny partii Krzysztof Gawkowski.
- A może Ogórek? Ta młoda z klubu, co do TVN poszła? - spytał Aleksandrzak. Magdalena Ogórek od kilku miesię­cy prowadzi program w kanale TVN24 Biznes i Świat.
- Krzysztof? - Miller spojrzał na Gawkowskiego.
- Mam wątpliwości.
- A ja do niej zadzwonię.
Tak oto Magdalena Ogórek została kandydatką lewicy na urząd prezydencki.

Dobre warunki fizyczne
Mówi Marek Borowski, senator, jeden z byłych liderów lewicy: - Może jestem staroświecki, ale moim zdaniem kandydat na prezydenta powinien mieć autorytet, dorobek. Decyzję w sprawie Ogórek pod­jęto pod presją czasu. Ileś osób odmówi­ło, przyszedł Miller na zarząd. Macie inne propozycje? Nie? No, to bach.
Kalisz: - To inteligentna kobieta, bar­dzo ją lubię, ale decyzja o jej starcie jest zła, szkodzi lewicy. Magda nie zna me­chanizmów politycznych. Została wyciąg­nięta z kapelusza. Jej kandydatura byłaby dobra, ale za 15 lat.
Łybackiej nie było na posiedzeniu zarzą­du SLD, na którym zapadła decyzja. - Jak bym zagłosowała? - powtarza pyta­nie. - Nie gdybajmy. Pani Ogórek jest wykształcona, robi sym­patyczne wrażenie, ma do­bre warunki fizyczne.
Nie kontestuję tej kandydatury.
W otoczeniu Millera na razie przeważa umiarko­wany optymizm.
Notowania partii lek­ko drgnęły i już poja­wiły się głosy, że to efekt Ogórkowej. Tyle że kam­pania jeszcze się nie zaczęła, a o kandydatce Sojuszu wiadomo niewiele. Kłopoty mogą dopiero się zacząć.
- Sprawdziliście jej życiorys? - zagadu­ję jednego z czołowych polityków Sojuszu.
- Oczywiście. Miller z Gawkowskim za­mykali się z nią dwa razy, prosili o szczery rachunek sumienia.
- I czego się dowiedzieli?
- Ze parę problemów nas czeka. Magdalena Ogórek ma 36 lat. Pocho­dzi z Rybnika. Była Miss Śląska z roku 1998. Z wykształcenia jest humanistką o wąskiej i nietypowej jak na SLD spe­cjalności: w 2009 r. obroniła doktorat poświęcony średniowiecznym migra­cjom heretyckich ugrupowań beginek i waldensów. Od kilku lat występuje w mediach jako komentatorka spraw związanych z Kościołem, zasłynęła m.in. obroną prof. Bogdana Chazana, który jako dyrektor szpitala uniemoż­liwiał pacjentkom przeprowadzanie
aborcji. Sama deklaruje, że nigdy nie przerwałaby ciąży i chętnie opowiada o wierze w Boga. Co niedziela chodzi do kościoła, a jej córka uczęszczała do katoli­ckiego przedszkola ojców bamabitów.
Gdy SLD ogłosił jej kandydaturę, me­dia skupiły się na długich blond wło­sach, uśmiechu fotomodelki i smukłej figurze. Znajomi twierdzą jednak, że za tą powierzchownością kryje się typowo ślą­ska dziewczyna: twarda i zdeterminowa­na. Gdy miała 13 lat, straciła matkę, po jej śmierci wychowywał ją ojciec górnik. Je­den z moich rozmówców opowiada, że ro­biąc doktorat, Ogórek musiała jeździć po materiały do Watykanu. Nie miała z kim zostawić dziecka, więc zabierała je z sobą. Chodziła po bibliotece, wertowała sta­re księgi i zabawiała dwuletnią córeczkę. Inny dorzuca opowieść z jej początków w Warszawie: żeby się utrzymać pod­czas studiów, postanowiła spróbować sił w aktorstwie. Trafiła, z konkursu do sitkomu „Lokatorzy” w którym zagrała sekretarkę. Potem były ko­lejne role i epizody: pie­lęgniarka w telenoweli, reporterka w mało ambit­nej komedii, ekspedient­ka na stacji benzynowej. Na wynajem mieszkania wystarczyło.
W oficjalnym życiorysie Ogórek jej dorobek aktorski został pominięty. Znalazła się za to długa li­sta stanowisk z pogranicza polityki, ad­ministracji państwowej oraz świata akademickiego.
Tyle że trudno w tej wyliczance znaleźć funkcję uzyskaną bez znajomości.

Dzień dobry, jestem Magda
Ogórek się chwali, że pracowała w MSWiA. W SLD mówią, że w programie rozrywkowym TVP „Spełniamy marzenia” zadeklarowała, że chciałaby poznać ów­czesnego ministra spraw wewnętrznych Józefa Oleksego. Zaaranżowano kola­cję, podczas której zwierzyła się, że marzy o pracy w jego resorcie. Minister uległ cza­rowi drobnej blondynki i ją zatrudnił.
Następca Oleksego w ministerstwie, Ryszard Kalisz, któremu opowiadam tę historię, obrusza się. - To ja ściągnąłem ją do MSWiA - twierdzi. - Magda praco­wała wówczas w Kancelarii Premiera, po­znałem ją po jednym z posiedzeń rządu. Chwilę porozmawialiśmy, a gdy w moim ministerstwie pojawił się wakat, po docho­waniu wszelkich procedur została zatrud­niona w departamencie odpowiedzialnym za współpracę międzynarodową. Czym się zajmowała? Odpowiadała m.in. za opra­wę medialną szczytu Rady Europy, który odbywał się wówczas w Warszawie.
To, jak było naprawdę, mogłaby roz­strzygnąć sama Ogórek, ale podczas zbierania informacji do tego artyku­łu kandydatka SLD była niedostępna dla mediów. Odmawiała spotkań i nie odpo­wiadała na pytania.
Pracując w resorcie, Ogórek się zako­chała. I to w nie byle kim, bo w swoim szefie - starszym o 14 lat Piotrze Mochnaczewskim, ówczesnym dyrektorze Departamentu Integracji Europejskiej i Współpracy Międzynarodowej. Świad­kiem na ich ślubie był sam minister Kalisz.
Kolejny punkt jej kariery to Kancelaria Prezydenta za czasów Aleksandra Kwaś­niewskiego. Polityk z kierownictwa SLD mówi mi, że Ogórek trafiła tam dzięki pra­cy przy kampanii wyborczej w 2000 roku.
- Magda jest związana z lewicą od lat. Zawsze kręciła się wokół partii i jej lide­rów, ale długo nie mogła nigdzie zagrzać miejsca - wyjaśnia.
Kariera nabrała rozpędu dopiero w roku 2008, gdy Ogórek znalazła zatrudnienie w biurze klubu parlamentarnego SLD. Zrobiła to w swoim stylu. Szefem Soju­szu był wówczas Grzegorz Napieralski. Ogórek wypatrzyła go na jakimś spotka­niu, podeszła i powiedziała: „Dzień do­bry, nazywam się tak i tak. W przeszłości pracowałam dla prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i premiera Józefa Olek­sego. Dziś chciałabym pracować dla pana”.
Z początku była wolontariuszką, ale szybko zaproponowano jej pierwszą umo­wę. Politycy SLD mówią dziś, że pełniła funkcję dyrektora gabinetu Napieralskiego oraz że była jego doradcą, ale to trochę na wyrost.
- Pamięta pan, co robiła? - pytam bywalca biura klubu.
- Głównie dobre wrażenie, mówię to bez złośliwości. Odpowiadała za kalen­darz Grześka, umawiała mu spotkania. Na­pieralski ciągle się spóźniał, więc musiała zagadywać gości. Potrafiła być czarująca, a przy tym miała horyzonty. Umiała zaba­wić rozmową działacza z terenu i profesora.
- To wszystko?
- A co więcej można robić w sekretaria­cie? Odbierała telefony, e-maile, obsługi­wała kserokopiarkę.

Epizod u Kulczyka
Tymczasem w jej CV pojawił się nowy atut: doktorat.
Ogórek liczyła, że po obronie wszyst­ko się zmieni. Przewodniczący wreszcie ją doceni i powierzy jej coś bardziej od­powiedzialnego. Miesiące jednak mijały, a Magdalena Ogórek dalej sortowała po­cztę, przyjmowała gości. - Mam dokto­rat, a przynoszę przewodniczącemu hot dogi - frasowała się. Gdy dotarło to do Napieralskiego, zaczęto szukać jej nowej funkcji. Stanowisko dyrektora biura klu­bu, które mogłoby ją zadowolić, było zaję­te, więc stanęło na starcie w wyborach do Sejmu. Dostała wsparcie od byłego pre­zydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, ale mandatu nie zdobyła.
Mniej więcej wtedy Ogórek zaczęła się też kręcić wokół ówczesnego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikor­skiego. Kontakty ostatecznie nie przero­dziły się w polityczną współpracę, ale podobno niewiele brakowało.
Poseł Sojuszu: - Magda twierdzi, że wstępnie zaproponowano jej nawet funk­cję w MSZ - miała być odpowiedzialna za koordynację Instytutów Polskich za gra­nicą. Stanowisko ostatecznie się jednak nie zwolniło i sprawa upadła.
Koleżanka: - Mnie Magda mówiła, że Sikorski w 2011 r. proponował jej start do Sejmu.
To raczej przechwałki. Jeśli Ogórek zde­cydowała się na kandydowanie z list Soju­szu, to czy odrzuciłaby propozycję startu z PO? Tu miałaby przynajmniej szansę na mandat. - W bajki, że jest lojalna wobec lewicy, proszę nie wierzyć. Gdy znalazła się na bocznym torze po rozstaniu z eki­pą Napieralskiego, sama mówiła, że SLD to obciach - twierdzi jeden z polityków Sojuszu.
Po przegranych wyborach Ogórek na kilka miesięcy zniknęła z politycznych radarów. Objawiła się latem 2012 roku w zaskakującej roli: jako doradca zarzą­du w spółce Autostrada Wielkopolska na­leżącej do biznesowego imperium Jana Kulczyka i konsultantka w Narodowym Banku Polskim w jednej osobie.
Z pracą dla Kulczyka sprawa jest dość tajemnicza. Ogórek w swoim życiory­sie nie wspomina o tym słowem, a rzecz­niczka Autostrady Zofia Kwiatkowska, gdy pytam o tę współpracę, z począt­ku powątpiewa. - Pani Magdalena Ogó­rek u nas? Chybabym coś o tym wiedziała, ale na wszelki wypadek jeszcze spraw­dzę - obiecuje. Dzień później przyznaje:
- Rzeczywiście, współpracowała z nami od września 2012 do sierpnia 2013 roku. Była zewnętrznym konsultantem, współ­pracowała z zarządem w sprawach ochro­ny środowiska i procedur unijnych.
Praca w NBP to podobno zasługa dy­rektora departamentu komunikacji i pro­mocji Marcina Kaszuby, byłego rzecznika prasowego rządu Leszka Millera. Z nim także kandydatka SLD zna się dobrze. Ale co do banku centralnego mogła wnieść znawczyni średniowiecznych herezji? „O nawiązaniu współpracy zadecydowało unikalne połączenie jej wykształcenia hi­storycznego z doświadczeniem redaktorskim oraz przy produkcji spotów i filmów. Wynagrodzenie pani Magdaleny Ogórek było niezmienne podczas całego okresu współpracy i wynosiło 4,9 tys. zł brutto za miesiąc” - czytam w e-mailu NBP przysła­nym do „Newsweeka”. Do jej obowiązków należało m.in. wyszukiwanie ciekawostek historycznych i redagowanie magazynu pracowniczego. Tematy od Sasa do Lasa: bank watykański, chwilówki, Medyceusze, znaleziska archeologiczne.

Żadnych zarzutów
Ogórek przedstawia się jako wykładowca akademicki. Z jej CV wynika, że prowa­dzi zajęcia w Małopolskiej Wyższej Szko­le specjalizującej się w takich kierunkach jak kosmetologia, sztuka kulinarna czy fi­zjoterapia. Miejsce jest nieprzypadko­we. Rektorskie gronostaje nosi tam Piotr Mochnaczewski, jej mąż.
Mochnaczewski - w młodości aktywi­sta ZSMP - zasiadał w Sejmie I kadencji z ramienia SLD. Miał wówczas przykrą przygodę - rozbił auto na zaparkowa­nym traktorze. Miał 2 promile alkoho­lu we krwi, a w wypadku ranna została jedna osoba.
Kilka miesięcy temu rozstał się z war­szawską uczelnią Viamoda, w której peł­nił funkcję kanclerza. Nowe władze szkoły poinformowały nas, że współpracę zakoń­czono „w trybie nagłym i natychmiasto­wym na skutek jego pracy i działalności”. Jak dowiedział się „Newsweek”, uczelnia wytoczyła Mochnaczewskiemu powódz­two cywilne i złożyła doniesienie do pro­kuratury w sprawie „przywłaszczenia mienia znacznej wartości”. Z pisma, któ­re otrzymaliśmy z Viamody, wynika, że w dniu zwolnienia z obowiązków mąż Ogórek pozaciągał zobowiązania w imie­niu szkoły. Sam zainteresowany nie chce rozmawiać o tym doniesieniu. - Nie mam żadnych zarzutów prokuratorskich - ucina pytania.
Kilka dni po ujawnieniu kandydatki SLD w mediach pojawiły się też spekulacje dotyczące samej Ogórek, która miała być blisko zaprzyjaźniona z dziennikarzem TVN24 BiS Bartoszem Węglarczykiem. Ten zareagował na nie z oburzeniem i temat więcej nie wrócił.

***
- Na jaki wynik pan liczy? - pytam jednego z posłów SLD.
- Dziesięć procent będzie sukcesem, ale Magda jest wielką niewiadomą. Może do­stać 3 procent, a może 15. Wszystko zależy od tego, jak będzie reagować w kampanii na sytuacje kryzysowe.
- Myśli pan, że podoła?
- Tak. Powtórka z kampanii Włodzi­mierza Cimoszewicza, który wycofał się przed wyborami, nam nie grozi. Magda szukała szansy na karierę tyle lat, że te­raz nic jej nie powstrzyma. Dla niej to numer życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz