Niezadowoleni z
rządów Leszka Millera działacze SLD szykują nowy lewicowy projekt polityczny. (
Skupieni wokół Grzegorza Napieralskiego, chcą pozyskać m.in. Wojciecha
Olejniczaka, Barbarę Nowacką i Piotra Guziała.
AGNIESZKA BURZYŃSKA, OLGA WASILEWSKA
Zarząd
SLD, piątek tydzień temu. Zdumieni członkowie partii właśnie dowiedzieli się,
że w wyborach prezydenckich będzie reprezentować ich Magdalena Ogórek. Do
przyszłej kandydatki zwraca się Marek Bałt, poseł tej partii i jej przewodniczący
na Śląsku. - Czy ty wiesz, na co się piszesz? Wiesz, co to znaczy kampania
wyborcza? Bo ja wiem. Wyobraź sobie, że naprzeciwko ciebie stoją trzy czołgi:
Komorowski, Duda i Palikot. Co robisz? - pyta. Nie otrzymuje odpowiedzi.
Magdalena Ogórek patrzy na niego pytającym wzrokiem.
Kandydatka SLD może i nie wie, na
co się pisze, ale pod jednym względem ma ułatwione zadanie: już wiadomo, że
partia stanie za nią murem. Jak wyjaśnia nam jeden z posłów Sojuszu, przekaz
kierownictwa jest jasny: każdy, kto skrytykuje Ogórek, wyleci z partii. Pytani
o kandydaturę posłowie rozpływają się więc w entuzjastycznych peanach, milczą
jak zaklęci albo mówią przyciszonym głosem i błagają, żeby nie wymieniać ich z
nazwiska.
- Miller postanowił iść na twardo
- wyjaśnia jeden z posłów SLD. Przekonuje, że złe wyniki wyborów samorządowych
obudziły partyjną opozycję. Pojawiły się głosy, że trzeba szukać innej drogi,
innego wizerunku, a w domyśle i innego szefa. To zadecydowało m.in. o wyborze
osoby, która będzie reprezentować SLD w nadchodzących wyborach prezydenckich. -
Wiadomo, że to olbrzymia promocja dla osoby, którą partia zdecyduje się
poprzeć. Taki ktoś teoretycznie mógłby potem zagrozić dotychczasowemu liderowi.
Dlatego potrzebował kogoś, od kogo dostanie gwarancję absolutnego posłuszeństwa.
I absolutnej lojalności. Kogoś, kto po wyborach nie wytnie mu numeru i nie
zacznie knuć - słyszymy.
Nikt z SLD takiej gwarancji nie
dawał. Postawiono więc na osobę szerzej nieznaną, bez zaplecza, niesamodzielną
politycznie.
- To tylko fragment szerszego
planu. Miller zabezpiecza się na przyszłość. Eliminuje konkurencję - tłumaczą w
SLD. Częścią tej operacji było zawieszenie w prawach członka partii Grzegorza
Napieralskiego.
MANEWR MILLERA
Członek władz SLD, którego pytamy
o przyczyny zawieszenia Napieralskiego, wyjaśnia, że dłużej nie można było
tolerować jego zachowania. Że przyjmował zaproszenia do mediów, opowiadał, że
SLD ma problemy, a wśród kolegów siał defetyzm. - To jak przed bitwą. Co zrobić
z dowódcą batalionu, który chodzi i narzeka: „Jesteśmy zgubieni, przegramy, to już koniec”? No co z
takim zrobić? Trzeba rozstrzelać! - wyjaśnia, uderzając dłonią w stół. Dodaje,
że nawet mniej - sza z tym, co Napieralski mówił publicznie. Ważne jest, do
czego próbował przekonać kolegów z partii. W skrócie? Szyld trzeba zdjąć,
sztandar wyprowadzić, a potem zgasić światło. Napieralski chciał wyprowadzenia
sztandarów SLD i gruntownych zmian. Leszek Miller i jego otoczenie czytali
między wierszami. Szybko zrozumieli, że były szef Sojuszu postuluje, by wraz ze
sztandarami wyprowadzić też Leszka Millera.
Obaj panowie, myśląc nad
przyszłością lewicy, paradoksalnie doszli do podobnych wniosków: potrzeba
nowego wizerunku i nowych ludzi. - Młodzi nie zagłosują na SLD. Wiszący obecnie
nad partią nimb postkomuny jest dla nich nie do przełknięcia. Zagłosują na
Napieralskiego, Wojciecha Olejniczaka, ale nie na Millera. To stary garnitur. Z
takimi osobami utkwimy na poziomie poniżej 10
proc. - tłumaczy zwolennik Grzegorza Napieralskiego. Leszek Miller też uznał,
że partii potrzeba odświeżenia. Wybrał tylko inne rozwiązanie. - Postanowił
stworzyć iluzję zmiany. Iluzję odświeżenia - tłumaczy przyciszonym głosem
członek SLD. - Tak naprawdę to nie Ogórek kandyduje. To Leszek Miller, ukryty
za ponętną fasadą. Ona jest tylko marionetką - dodaje.
Manewr z niestandardową kandydatką
to próba uchwycenia kontaktu z nowym elektoratem. Jak twierdzą niektórzy, to
także być może ostatnia szansa Leszka Millera na uciszenie krytyków i
wyciągnięcie z dna dołującej formacji.
Decyzję o wystawieniu Magdaleny
Ogórek podjęto w ścisłym kierownictwie partii. Rozmowy z nią trzymano w
głębokiej tajemnicy. Dzień przed ogłoszeniem decyzji nawet część
wiceprzewodniczących nie wiedziała, że za kilka godzin Ogórek zostanie ich
kandydatką. Plusem tego planu był efekt zaskoczenia opinii publicznej. Minusem
- fakt, że zaskoczona była nie tylko opinia publiczna. Członkowie SLD
poczuli się zlekceważeni brakiem
konsultacji. Jeszcze kilka dni po ogłoszeniu decyzji władz, w szeregach klubu
Sojuszu panowało rozżalenie. Pomieszane z czarnym humorem. Decyzja władz
wywołała niezadowolenie także wśród koalicjantów partii z wyborów
samorządowych. Współpracę z Sojuszem zerwała Unia Pracy.
- Jeszcze w czwartek miałem
spotkanie z Millerem. Mówił o Ogórek jako o jednej z koncepcji. Do rozważenia.
W piątek mieliśmy się spotkać. W sobotę jej nazwisko, wciąż tylko jako jedną z
propozycji, przedstawić działaczom. Umówiliśmy się, że utrzymujemy wszystko w
ścisłej w tajemnicy
- relacjonuje nieco zirytowany szef UP Waldemar Witkowski. - W czwartek wracam do swoich. Oni
mnie pytają o ustalenia, a ja milczę jak grób. Oni są niezadowoleni. Patrzą na
mnie wilkiem. Ja wciąż milczę. A tu w piątek Miller przedstawia Ogórek jako
kandydatkę na prezydenta! - słyszymy.
- Rozmawiałem potem z Millerem.
Mówię: idiotę ze mnie robisz. W jakiej sytuacji mnie stawiasz? - relacjonuje
dalej Witkowski. Miller tłumaczył, że informację musieli dać w piątek, bo ktoś
z partii sprzedał ją mediom i nie było czasu do stracenia. Do szefa UP dzwonił nie tylko Leszek Miller. Próbę naprawienia sytuacji
podejmował także sekretarz partii Krzysztof Gawkowski. Po nim inni członkowie
SLD. Szkód nie udało się cofnąć. Partia była rozżalona po wyborach
samorządowych, a prezentacja kandydata, o którym dowiedzieli się z telewizji i
to w dniu śmierci Józefa Oleksego, przelała czarę goryczy. - To wywołało
niezadowolenie, którego nie dało się już opanować - twierdzi Witkowski.
BŁYSKOTKA PRZY PASKU
Bliski współpracownik Millera,
entuzjasta kandydatury Magdaleny Ogórek, tłumaczy, że pomysł jest przemyślany i
daje nadzieję na duży sukces. Że wkrótce wszyscy się o tym przekonają. Partia
zrobiła badania. Sprawdzano, na jaki wynik mogą liczyć kolejne, obecne do tej
pory w polityce osoby. Żaden z kandydatów nie przekroczył 10 proc. Skoro wynik
i tak nie byłby zadowalający, postanowiono zaryzykować. Postawić na kogoś
zupełnie nowego, licząc, że ta kandydatura nie zrazi starego elektoratu, a
dodatkowo zainteresuje ofertą partii nowych wyborców. Zdecydowano, że to ma być
kobieta. - Młoda kobieta - podkreśla członek SLD pytany, dlaczego nie
zdecydowano się poprzeć związanej z SLD od lat Małgorzaty Szmajdzińskiej. Młoda
kobieta wpisywała się w koncepcję odświeżenia wizerunku partii.
W tej koncepcji Leszek Miller
będzie uosabiał tradycje i doświadczenie. Zatrzyma tradycyjny elektorat. Ogórek
z kolei będzie przynętą na nowych wyborców. - Już odbieramy sygnały, że wielu
młodych ludzi jest nią zainteresowanych - chwali jeden z członków SLD.
Przekonuje, że fakt postawienia na osobę młodą zachęci do ciężkiej pracy
młodych członków partii. Tu może się mylić. Paradoksalnie, to młodzi w SLD są
tą kandydaturą najbardziej zawiedzeni.
- Postawiono na osobę z zewnątrz,
na kogoś, kto z partią był związany w minimalnym stopniu. To daje do myślenia.
Ciężka praca się nie liczy. Nie trzeba się narobić. Wszyscy poczuli się
oszukani - tłumaczy członek partii.
Kandydatura Ogórek paradoksalnie
rozsierdziła także środowiska kobiece. Kiedy działaczki feministyczne pytamy o
propozycję, którą SLD złożyła wyborcom, najczęściej słyszymy słowo „mizeria”.
- To nie przytyk do nazwiska - podkreśla działaczka związana ze środowiskiem
Krytyki Politycznej.
- Jestem zażenowana. Miller
pokazał, że traktuje kobiety instrumentalnie. Gra nimi jak pionkami na
szachownicy - tłumaczy. To chyba dobrze, że w wyścigu prezydenckim wystartuje
kobieta? - pytamy Joannę Piotrowską z Fundacji Feminoteka. - To, że jest
kobietą, to za mało. Chcemy, żeby kobiety brały czynny udział w polityce, ale
to powinny być osoby zaangażowane i kompetentne. Tej kandydatki tak nie
postrzegam - słyszymy. - To wykorzystywanie kobiety, żeby ugrać coś
politycznie. Polityczny marketing. Niepoważny ruch. Pod skórą czuję taki męski
rechocik - dodaje. Zaniepokojone są także kobiety w samym SLD. - Ładna i mądra
to za mało. To, że SLD wystawia kogoś, kto wcześniej sam nie zdobył silnej
pozycji na arenie politycznej, kogoś, kto od początku będzie traktowany jako
błyskotka przy pasku Leszka Millera, postrzeganiu kobiet w życiu publicznym
przyniesie więcej szkody niż pożytku. Ogórek dostanie kiepski wynik, a koledzy
z partii potraktują to jako argument, że politykę trzeba jednak zostawić w
rękach facetów. To cyniczne! - oburza się działaczka SLD.
KALISZ STAWIA NA KALISZA
W efekcie rozwodu z Sojuszem Unia
Pracy szuka teraz własnego kandydata na prezydenta. Pojawiły się pogłoski o
tym, że może nim zostać Ryszard Kalisz. Członkowie partii przekonują, że
kandydata będą szukać raczej wśród osób, które do partii należą. - No, chyba że
Kalisz wstąpiłby do
UP... - słyszymy. Wielkim zwolennikiem
kandydatury Kalisza jest natomiast sam Kalisz.
- On chętnie to zrobi na złość SLD. Żeby wyrwać im w ten sposób te swoje 4
proc. - zdradza współpracownik posła.
Własnego kandydata poszukują też
inne środowiska lewicowe. Partia Zielonych do spółki z kilkoma organizacjami
społecznymi (m.in. Kongresem Kobiet) zdecydowała się postawić na prawybory. -
Tak wygląda demokracja. Do tej pory kandydatów wyznaczali liderzy. My z
pytaniem, kto powinien kandydować, zwrócimy się do ludzi - mówi Anna Grodzka,
posłanka i członkini zarządu Partii Zielonych. Jej nazwisko pojawia się jako
jedna z kandydatur. Wielu obstawia, że partia postawi właśnie na nią. Inne
nazwiska to Józef Pinior i Piotr Ikonowicz. - Pinior się nie pali. Za to
Ikonowicz się pali, nawet bardzo, ale nie wie, czy na kandydowanie pozwoli mu
jego sytuacja prawna, czyli wyrok sądowy z 2008 r. - twierdzą Zieloni. Czy
biorą pod uwagę poparcie Janusza Palikota?
- Palikota nie zaliczamy do
lewicy. Chorągiewka ma więcej stałości niż on - mówi nam posłanka Anna
Grodzka.
ROZPACZLIWIE POSZUKUJĄC
ALTERNATYWY
Nic dziwnego, że w obliczu kryzysu
wszystkich dotychczasowych formacji lewicowych coraz bardziej dojrzewa myśl o
stworzeniu nowej lewicowej formacji. Tym bardziej że wynik ostatnich wyborów
samorządowych pokazał, jak wielu dawnych wyborców lewicy nie ma komu oddać
głosu. Pytanie, kto wykorzysta sytuację. Paradoksalnie prace nad powstaniem
alternatywy dla podupadającego SLD przyspieszył sam Leszek Miller.
W połowie grudnia wezwał do siebie
Grzegorza Napieralskiego. Ten na spotkanie odrobinę się spóźnił, drobne
problemy logistyczne. W gabinecie zastał Millera i jego dwóch bliskich
współpracowników. Miller podał mu papier: decyzję o zawieszeniu w prawach
członka SLD. Napieralski zauważył, że na kartce nie było podpisu Millera.
- Podpisz - powiedział. Ten nie
chciał. Kartka miała straszyć, a nie obwieszczać decyzję. -Podpisz - nalegał
Napieralski. Z gabinetu wyproszono współpracowników szefa SLD. Napieralski i
Miller zostali sami. Rozmawiali w cztery oczy. Decyzja o zawieszeniu nie
nabrała więc mocy prawnej. Niepokornego posła skutecznie zawieszono trzy
tygodnie później. W dniu śmierci Józefa Oleksego. Tuż po ogłoszeniu, że Ogórek
wystartuje w wyborach prezydenckich.
- Grzegorz był w szoku, ale szybko
doszedł do siebie - tłumaczy osoba z jego otoczenia. - Widzicie, co dzieje się
w partii. To się wszystko sypie. Za to zawieszenie Napieralski powinien Millera po
rękach całować! - dodaje.
Dziś zawieszonemu humor dopisuje.
Zdążył się zorientować, że jego opinię podziela kilku członków SLD. Kilka osób
zadeklarowało, że jeśli odejdzie, odejdą wraz z nim. - Ogórek jest traktowana
jako autorski pomysł Millera. Jeśli w wyborach prezydenckich nie zrobi dobrego
wyniku, Miller będzie wystawiony na strzał, jak kaczka w sezonie łownym. Wtedy
przyjdzie czas na zmiany - słyszymy z lewej strony sceny politycznej. Na
potwierdzenie nasz rozmówca powołuje się na arytmetykę. Jego zdaniem, wynika z
niej, że Ogórek dobrego wyniku nie uzyska. - Komorowski dostanie, załóżmy,
minimalnie 51 proc., Duda maksymalnie 35. To już 86 proc. Niewiele zostaje dla
SLD, a jest jeszcze Palikot i Korwin-Mikke - przekonuje jeden z posłów lewicy.
Z polowaniem na Millera partyjna
opozycja chce więc zaczekać na wynik wyborów prezydenckich. Projekt zbudowania
alternatywy powstał w środowisku niezadowolonych z rządów Leszka Millera
działaczy SLD. Współpracę z nimi zadeklarowali już politycy spoza Sojuszu.
Mają odbyć się rozmowy z kolejnymi osobami, m.in. Barbarą Nowacką czy
burmistrzem Ursynowa Piotrem Guziałem. - To ma być projekt pokoleniowy, dla
ludzi o poglądach lewicowych, ale nie tylko - słyszymy. Jedna z formacji
lewicowych (jak dowiadujemy się nieoficjalnie, jest to Unia Pracy), wyraziła
zainteresowanie udostępnieniem swoich struktur. Na ich podstawie miałaby
powstać platforma, która skupi reformatorów lewicy. UP ma ponad dwa tysiące członków na te - renie całego kraju.
Reformatorzy twierdzą, że to aż nadto. Projekt ma również wsparcie jednego z
wydawców medialnych. W nocy z czwartku na piątek osoby zainteresowane pomysłem
spotkały się w wąskim gronie. Rozmawiano o współpracy. W piątek wszyscy razem
udali się na pogrzeb Józefa Oleksego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz