środa, 14 stycznia 2015

Wiedzie ślepy kulawego



Kampania Andrzeja Dudy trwa już dwa miesiące, ale wciąż jest w rozsypce. Brakuje w niej wszystkiego: ludzi, pieniędzy, pomysłów. Sam kandydat też jakiś ospały.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Biuro PiS, kilka tygodni temu. Jarosław Kaczyński rozma­wia z Jarosławem Gowinem. - Postawiłem przed Andrzejem zada­nie wejścia do drugiej tury - wyznaje szczerze prezes.
Andrzej Duda został ogłoszony kandydatem PiS na prezydenta jesz­cze przed wyborami samorządowymi, 11 listopada. Od tego czasu nie wy­brano nawet szefa jego sztabu wybor­czego ani nie przygotowano strategii. Doszło do konfliktu w kierownictwie partii, a sam kandydat zdążył na ra­zie wystąpić na kilku konferencjach i złożył Polakom świąteczne życze­nia w spocie reklamowym. Jak na dwa miesiące kampanii to mizerny dorobek.


Kampania na kredyt
Głównym problemem Dudy są pienią­dze. Jak dowiedział się „Newsweek”, sy­tuacja finansowa PiS jest na tyle zła, że partia planuje wzięcie kredytu. Nieoficjalnie mówi się, że na kontach PiS znajduje się obecnie dwadzieścia kil­ka milionów złotych. To zdecydowa­nie za mało, by przeprowadzić dwie kosztowne kampanie wyborcze (w tym prezydencką, za którą nie ma zwro­tu z państwowej kasy), mające utoro­wać prezesowi drogę do władzy. Nasi rozmówcy twierdzą, że w kierowni­ctwie PiS rozważane jest dodatkowo zaciągnięcie 20 min zł kredytu.
Kwota jest wysoka, ale wcale nie wzięła się z sufitu. Dla porównania: na podwójne wybory w 2005 roku Prawo i Sprawiedliwość wydało około 40 min zł.
To prawda, że PiS chce zaciągnąć kredyt? - pytam zastępcę skarbnika PiS Henryka Kowalczyka.
- Tak, rozważamy to.
- A w jakim banku?
- Rachunek partyjny mamy w PKO, więc pewnie tam będziemy szukać oferty.
- Może pan powiedzieć, o jaką kwo­tę chodzi? Nieoficjalnie słyszałem o 20 min zł.
- Jeszcze za wcześnie, by mówić o su­mach. W tej sprawie nie ma decyzji.
Według Kowalczyka partia jeszcze nie rozpoczęła negocjacji z bankiem. To oznacza, że na cztery miesiące przed wyborami sztab kandydata PiS nie jest w stanie niczego zaplanować. Bo nie wie, ile pieniędzy będzie mógł wydać, tak żeby zostało jeszcze na wybory parlamentarne.
Zresztą - jaki sztab? Sztabu właści­wie też jeszcze nie ma.

Powiatowa radna
Początek grudnia. W biurze przy ul. Nowogrodzkiej pojawia się Mirosła­wa Stachowiak-Różecka, była kandy­datka PiS na prezydenta Wrocławia. Zostaje przedstawiona kierownictwu partii jako przyszła szefowa sztabu wy­borczego Andrzeja Dudy. Rekomen­duje ją wiceprezes Adam Lipiński, będący ostatnio w odwrocie po wy­rzuceniu z partii jego podopiecznego Adama Hofmana. Kaczyński nie jest pomysłem zachwycony, ale się zga­dza. Chce zrobić uprzejmość staremu przyjacielowi, poza tym liczy, że nomi­nacja utrze nosa Joachimowi Brudziń­skiemu, który w ostatnich miesiącach niepokojąco urósł w siłę.
Stachowiak-Różecka przyjeżdża do Warszawy w przekonaniu, że to od niej będzie zależeć kampanijna stra­tegia. I od razu ma pretensje, że nie był z nią konsultowany pierwszy spot Dudy, przygotowywany przez Marci­na Mastalerka - człowieka Brudzińskie­go. Partyjny aparat szybko sprowadzają jednak na ziemię. Brudziński rozpowia­da, że Stachowiak-Różecka się szaro­gęsi, bo chce, żeby reklamówki kręciła firma związana z jej mężem, producen­tem telewizyjnym. Mastalerek oburza się w rozmowie z jednym z posłów: - To nie do pomyślenia, żeby powiatowa rad­na [Stachowiak-Różecka w rzeczywisto­ści jest radną wojewódzką - przyp. M.K.] wydawała mi polecenia.
W międzyczasie na Nowogrodzką do­bija się Jacek Kurski. Podrzuca prezesowi pomysły na kampanię - liczy, że wejdzie do sztabu i w ten sposób wywalczy sobie miejsce na liście wyborczej do Sejmu. Na jego udział w kampanii nie zgadza się jed­nak Duda, który boi się, że Kurski okaże się nielojalny. Do biura wydzwaniają też Gowin ze Zbigniewem Ziobrą. Proponu­ją, by do prac nad kampanią dołączono po jednym przedstawicielu Polski Razem i Solidarnej Polski. Padają nazwiska byłe­go spin doktora PiS Adama Bielana i posła Patryka Jakiego. Prezes rozkłada ręce: - To trzeba z Andrzejem rozmawiać, ja mu się do sztabu wolę nie wtrącać.
Duda reaguje na te propozycje nie­chętnie. Musi mieć dość partyjnych prze­pychanek, bo wyjeżdża do Krakowa i zaszywa się na kilka dni w domu. Ma wrócić na początku stycznia. Oczekuje, że sztab pod kierownictwem Stachowiak-Różeckiej przedstawi mu plan kampanii.
Zaraz po Nowym Roku „Gazeta Wroc­ławska” cytuje wypowiedź Lipińskiego, który zapowiada, że na czele kampanii prezydenckiej stanie kobieta, i zachwa­la Stachowiak-Różecką. Nominacja szefo­wej sztabu wydaje się już niemal oficjalna. Niemal - bo PiS oficjalnie jeszcze niczego nie ogłosiło.
Do spotkania Dudy ze sztabem docho­dzi 7 stycznia. Prowadzi je Stachowiak-Różecka, ale uczestnicy narady twierdzą, że wbrew zapowiedziom żadna strate­gia nie jest tam omawiana. Dzień później dzieje się rzecz zadziwiająca: Duda wyru­sza na Śląsk, a w podróży towarzyszy mu Mastalerek. W partię idzie komunikat: na czele sztabu ma stanąć Beata Szydło, wice­prezes partii związana z Brudzińskim.
Dzwonię do Stachowiak-Różeckiej.
- Będzie pani szefową sztabu?
- Oj, nie pomogę panu. Proszę zwrócić się z tym pytaniem do Andrzeja Dudy.
Duda na to pytanie nie odpowiada.
Poseł PiS: - Źle to wygląda. Duda ocze­kuje strategii kampanii od Stachowiak-Różeckiej, Brudziński z Mastalerkiem forsują Szydło, a prawda jest taka, że żad­na z tych osób nie ma pojęcia o prowadze­niu kampanii. Wiedzie ślepy kulawego.

Brakujące 20 procent
Dudzie będzie trudno wywiązać się z zada­nia postawionego mu przez prezesa. W wy­borach prezydenckich w 2010 r. kandydat PiS wszedł do drugiej tury z wynikiem 36 procent. Tyle że był nim wówczas nie stosunkowo mało znany Duda, ale Jaro­sław Kaczyński, jeden z najbardziej rozpo­znawalnych polityków w kraju. Inne były też emocje społeczne. Wybory odbywały się dwa miesiące po katastrofie smoleńskiej, w której zginął Lech Kaczyński, w związku z czym prezes mógł liczyć na empatię także wyborców nie sympatyzujących z PiS.
Słabiej prezentował się też główny rywal PiS. Bronisław Komorowski był marszał­kiem Sejmu, znanym głównie z wpadek i kaznodziejskiego tonu. Dziś ten sam Komorowski jest urzędującym prezy­dentem i według niedawnego badania CBOS cieszy się zaufaniem 80 proc. Po­laków. I jeszcze jedno - za tamte wybory odpowiadali w PiS spin doktorzy Michał Kamiński i Adam Bielan. Można się oczy­wiście zastanawiać, czy stonowany wize­runek prezesa, który wówczas kreowano, nie był jedynie cyniczną maską, ale jed­no jest pewne: tamta kampania wygląda­ła spójnie, miała wyrazistą strategię i była efektowna, czego nie można powiedzieć o medialnej aktywności Dudy.
Europoseł PiS ma dziś nad Kaczyńskim właściwie tylko jedną istotną przewagę. Nie ma negatywnego elektoratu. Czy to wystarczy? W niedawnym sondażu pre­zydenckim Millward Brown przeprowa­dzonym na zlecenie „Newsweeka” Duda otrzymał poparcie 17 proc. ankietowanych. Do wyborów zostały cztery miesiące i wy­nik Dudy zapewne się jeszcze poprawi, ale nawet przy Nowogrodzkiej trudno zna­leźć optymistę wierzącego w zbliżenie się do rezultatu prezesa z 2010 roku.
Współpracownicy Kaczyńskiego, z któ­rymi rozmawiałem, szacują, że Duda zdo­będzie ok. 30 proc. głosów. Oznacza to, że pozostali kontrkandydaci Bronisława Komorowskiego musieliby zebrać łącz­nie ponad 20 proc., żeby kandydat PiS dostał się do drugiej tury. Na razie start w wyborach prezydenckich ogłosili lider Twojego Ruchu Janusz Palikot, Janusz Korwin-Mikke reprezentujący Kongres Nowej Prawicy, Marian Kowalski z Ru­chu Narodowego i mało znana działacz­ka SLD Magdalena Ogórek. Mówi się też o Adamie Jarubasie z PSL.
Polityk PiS: - No to liczmy. Kandydat­ka Sojuszu nie ma szans na więcej niż 5 procent. Palikot - maksymalnie 4, Kowalski - góra 2, Jarubas - podobnie. Naj­ważniejszy będzie Korwin, który ma szan­sę na trzeci wynik. Gdyby zdobył 7-8 proc., to Duda wszedłby do drugiej tury.
W otoczeniu Kaczyńskiego pojawia­ją się jednak także ciemniejsze wizje. Jed­nym z głównych problemów jest skandal obyczajowy, od którego Korwin-Mikke rozpoczął rok wyborczy. Okazało się, że ma dwójkę małych dzieci (czteroletnią córkę i dwu letniego syna) z sympatyczką młodszą o prawie pół weku. Z naszych in­formacji wynika, że Korwin początkowo nie chciał kandydować, bo bał się, jak wy­borcy zareagują na doniesienia dotyczą­ce jego życia osobistego. Zaczęto nawet sondować w tej sprawie publicystę Rafa­ła Ziemldewicza i muzyka Pawła Kukiza. Ale obaj odmówili startu z ramienia KNP. Okazało się, że Korwin nie ma wyjścia i musi kandydować sam. Dziś już raczej się nie wycofa, ale trudno się spodziewać, by podwójne życie rodzinne przysporzy­ło mu wyborców. A każdy głos utracony przez JKM będzie działać na niekorzyść Dudy, któremu zależy na jak największym rozdrobnieniu głosów.
Kolejnym zmartwieniem Dudy jest kan­dydat Twojego Ruchu. - Jeżeli sondaże będą dla niego niezadowalające, to Palikot pewnie zrezygnuje i poprze Komorowskie­go. Dla nas byłby to fatalny scenariusz, bo jego start zablokował wystawienie wspól­nego kandydata całej lewicy, który mógłby osiągnąć dobry wynik. Jeśli się wycofa, to utoruje Komorowskiemu drogę do reelekcji w pierwszej turze - niepokoi się jeden z moich rozmówców.
Podobnie może być z Jarubasem. Do­brze zorientowany polityk PiS mówi: - Mamy informację, że Janusz Piechociń­ski, któremu zaszumiało w głowie po wy­borach samorządowych, chodzi po mieście i rozpowiada, że na jesieni będzie premie­rem. Boimy się, że wystawienie Jakubasa to tylko element negocjacji z Komorowskim, obliczonych na wzmocnienie pozycji PSL w relacjach z Platformą. Jeśli prezydent obieca ludowcom swoje wsparcie, to w za­mian dostanie rezygnację Jarubasa, który przekaże mu swój elektorat.
Wnioski płynące z tej analizy są jed­noznaczne: w wariancie pesymistycz­nym Duda nie ma szans na drugą turę. A w optymistycznym - pozostaje mu liczyć na szczęście.

Mariusz Błaszczak byt aktywny
Jeden z moich rozmówców w PiS prze­konuje, że Duda mimo wszystko był naj­lepszym możliwym wyborem. Jest pilny, perfekcyjny, pracowity. Typ prymusa, któ­ry jak się do czegoś bierze, to chce być najlepszy.
- Tylko jakoś nie widać w nim woli zwy­cięstwa i wiary w pokonanie Bronisława Komorowskiego - zauważa inny z posłów. 1 dodaje, że Duda jest otwarty i budzi sym­patię, ale brakuje mu siły i determinacji.
Gdyby kiedyś - spekuluje dalej - zo­stał namaszczony na następcę prezesa, to szybko zostałby zdetronizowany. W ry­walizacji ze starymi politycznymi wyjada­czami żądnymi władzy nie miałby szans. Po prostu nie jest samcem alfa.
Przytaczam te argumenty zwolenniko­wi Dudy, temu, który zachwala go jako prymusa.
- Ale on naprawdę wierzy w zwycię­stwo. Jak się okazuje, jest też świetnym mówcą. A jak czuje salę!
- Jak? - dopytuję.
- Tuż przed świętami miał wystąpienie na posiedzeniu klubu parlamentarnego, na którym prosił posłów o zaangażowanie w jego kampanię. „Później, przed wybora­mi parlamentarnymi prezydent odwiedzi okręgi, w których będzie najwyższe popar­cie” - zapowiedział. Żart świetnie przyję­to, klub został z miejsca kupiony.
- A dlaczego Dudy nie było w pierwszych dniach kryzysu wokół służby zdrowia?
- Siedział w Krakowie. Podobno łado­wał akumulatory.
- Nie mogliście mu przypomnieć, że od dwóch miesięcy trwa jego kampania?
- Andrzej nie chciał zajmować się poli­tycznymi sprawami Polaków, którzy w tych dniach i tak są myślami przy świętach.
- Naprawdę uważa pan, że nie można było wykorzystać tego czasu lepiej?
- Przecież wykorzystaliśmy go najlepiej, jak mogliśmy!
- Przed chwilą powiedział pan, że Duda ładował akumulatory.
- No tak, ale Mariusz Błaszczak był w tym czasie aktywny.
Na wejście do drugiej tury to chyba za mało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz