poniedziałek, 12 stycznia 2015

Decydujące starcie



Wybory parlamentarne jesienią 2015 r. zakończą zasadniczy etap walki pomiędzy Platformą i PiS, rozpoczętej 10 lat wcześniej. Być może to najważniejsza elekcja od 1989 r.

Ktoś powie, bez przesa­dy, mamy wszak za sobą nie licząc wyborów pre­zydenckich, które także bywały dramatyczne - imponujące zwycię­stwa parlamentarne AWS czy SLD, także trzy wielkie batalie toczone pomiędzy PiS i PO (2005, 2007 i 2011). Niemniej te ostat­nie właśnie, które ułożyły się w serial, będą spuentowane jesienią nadchodzącego roku, przesądzając na długo o kierunku polskiej polityki. Gwałtowny spór polityczny i ideowy, rozpoczęty w2005 r. zwycięstwem PiS, przez całe lata ciążył na atmosferze życia publicz­nego, mocno ograniczał pole manewru władzy PO, która zawsze musiała uwzględniać w swo­ich rachubach czynnik PiS. Wszelkie pomysły, idee czy konkretne projekty reform były wpisy­wane w logikę tego konfliktu, traktowane jako elementy walki, kontynuowane lub porzucane w zależności od tego, jak lokowały się w polu konfron­tacji z głównym wrogiem.
Ten spór, zamieniony z czasem w specyficzny klincz, oprócz tego, że jakoś tam - w dużej mierze toksycz­nie - napędzał polską politykę, przyniósł jej zarazem istotne szkody. Przyjęcie przez Platformę zobowiąza­nia wobec wielu swoich wyborców „niedopuszczenia do rządów PiS” rodziło potrzebę utrzymania masowe­go poparcia, często za cenę ideowej niewyrazistości, porzucania modernizacyjnego programu, tak ekono­micznego jak społecznego, zwłaszcza tego dotyczące­go liberalnych wartości. Pokonując PiS po raz trzeci, nawet w sensie tylko zatrzymania władzy przez obec­ną koalicję, bez własnego zwycięstwa, Platforma bę­dzie mogła się poczuć swobodniej i zacząć realizować swoje zamiary tak, jakby PiS już nie było albo prawie nie było. Oczywiście nie wiadomo, czy tak się stanie, bo być może oprócz PiS działają na PO jakieś inne, wewnętrzne hamulce. Ale przynajmniej sprawa bę­dzie jaśniejsza.

Będzie to bój o wszystko dla Jarosława Kaczyńskiego, który - jeśli przegra - z tej porażki już się chyba nie podniesie. Nawet gdyby dalej stawał, złorzeczył i poruszał swoim elek­toratem, jego zegar zacznie iść do tyłu. Perspektywa kolejnych czterech lat siedzenia w poczekalni, gdy sił i zdrowia zaczyna brakować, nawet w sensie dosłow­nym, gdy wszystkie słowa i hasła zostały wyświech­tane, nie dając zwycięstwa, byłaby na swój sposób tragiczna, by nie powiedzieć kuriozalna.
Zapewne zegar zacznie iść do tyłu dla całego Prawa i Sprawiedliwości, które dramatycznie będzie próbowa­ło wyrwać się z pułapki. Pojawi się problem raczej nie­uchronnej już sukcesji, najprawdopodobniej bez zgody Kaczyńskiego, problem w ogóle przetrwania partii przy skrachowanym faktycznie przywództwie, a też kwestia zastąpienia idei IV RP jakąś inną, bo ta jest konceptem autorskim prezesa PiS, nie do podrobienia i nie do kon­tynuowania przez mniej utalentowanych.
Ale ta przegrana PiS w wyścigu o realną władzę nie jest przesądzona, czekają nas jeszcze długie miesiące, które mogą przynieść niespodzianki, przełomy, afery. Także zjawiska zewnętrzne, wywierające wpływ na po­zycje najsilniejszych konkurentów w walce o władzę w Polsce. Wszystkie znaki, sensy, zapowiedzi i groźby są znane, nie ma co ich tu powtarzać. Najważniejsze, że jesienią 2015 r. dojdzie do przesilenia, zapewne osta­tecznego w tym przeciągającym się sporze, który nie jest i nigdy nie był rutynową rywalizacją w dwupartyjnym systemie.
Słowo „przesilenie” jest tu istotne, gdyż już widać, że Kaczyński, budując kolejny mit obok smoleńskiego, mit fałszerstwa wyborów samorządowych i uciekając się do demonstracji, będzie tworzył uliczny nacisk na sys­tem polityczny. Będzie krytykował procedury wyborcze, sądownictwo, odmawiając im wiarygodności i legalno­ści, choć jednocześnie będzie się im-wykazując „dobrą wolę” - poddawał. Ale też każda porażka ma już z góry domyślne wytłumaczenie.

Strategia PiS na ten nadchodzą­cy rok będzie więc swoistą po­wtórką z rozrywki, użyciem taktyki pozornej łagodności i rzeczowości, która może być zastosowana zwłaszcza w kampanii prezydenckiej (piszemy o niej nas. 26), ale później także wobec wybranych grup czy środowisk społecznych, choć­by wobec pokolenia najmłodszego czy mieszkańców większych miast. Natu­ralnie taktyka ta nie wyklucza, a nawet wręcz wyzwala populizm polityczny, którego w kampanii PiS będzie pod dostatkiem.
Drugą metodą, a może więcej, po prostu na­turalną potrzebą Jarosława Kaczyńskiego bę­dzie frontalny atak na III RP tak w ogóle, hi­storycznie oraz tak na bieżąco, z negatywny­mi bohaterami w centrum, czyli z Komorow­skim i Kopacz, w tle z Tuskiem, Sikorskim i innymi. Jeśli można się tu spodziewać czegokolwiek nowego, to będzie zwią­zane z konkretami dnia codzienne­go polskiej polityki; można liczyć jeszcze na niezamierającą zdolność same­go Kaczyńskiego do tworzenia ko­lejnych figur, zbi­tek pojęciowych, insynuacji i epi­tetów - rozwijania tego swojego alternatywnego świata.
Żeby piękny sen PiS ziścił się w nadcho­dzących wyborach, partia powinna minąć pułap 40 proc. głosów, przy założeniu, że PO spadnie wyraźnie poniżej 30 proc., a inne ugrupowania będą mieć odpowiednio i proporcjonalnie mniej, co najwyżej przekraczając 10 proc. w jednym wypadku, czyli raczej PSL niż SLD. Wtedy Jarosław Kaczyński mógłby rządzić samodzielnie.
A jak nie samodzielnie, to za­czyna się horror szukania koali­cji, do której chętnych nie widać, zwłaszcza że PiS w kampanii przed wyborami samorządo­wymi, i już po nich, wyjątkowo brutalnie atakowało ludowców.
Flirt Kaczyńskiego z SLD moż­na uznać za skwitowany, bo się skompromitował w momencie, w którym się począł, a poza tym hipoteka Millera jest kiepska i zapewne będzie podobnie za rok.
Pojawia się jednak może najważniejsze pytanie: o stan PO i jej kondycję dzisiaj, apotem na jesieni 2015 r. Wyni­ki wyborów samorządowych 2014 r., choć nie da się ich przenieść wprost na prognozy parlamentarnych, wskazu­ją plusy dodatnie, ale też plusy ujemne. Do nich należy cofanie się wpływów PO na rzecz PiS regionalnie (wschód napiera na zachód), pokoleniowo (przewaga partii Ka­czyńskiego wśród najmłodszych), także częściowo w mia­stach i na wsi (tu akurat Platforma zawsze była dość cien­ka). I mimo że ogólnie nie było dla PO źle, to jednak ten­dencja była niekorzystna, a może się ona jeszcze nasilić.
Może tak być, jeśli Platformie nie wystarczy energii (to jej wyraźny deficyt), jeśli Ewa Kopacz zanudzi wszyst­kich tymi swoimi wezwaniami „do roboty” i „bliżej lu­dzi", niewypełnionymi jakimiś nowymi, świeżymi tre­ściami, jeśli nie będzie umiała przekonać potencjalnych wyborców PO, by poszli do urn. A właśnie frekwencja w elektoracie Platformy zdecyduje o ostatecznym wyni­ku, bo wyborcy PiS stawią się w komplecie, dla nich waga tych wyborów jest oczywista. Zadaniem Ewy Kopacz bę­dzie przekonanie „nie-PiS-u” do tej wagi.
Nawet niewielka przegrana z PiS, przy ewentualnie przyzwoitym wyniku PSL, w granicach 10-12 proc., da­wałaby możliwość zawiązania koalicji do rządzenia, czyli kontynuację układu, który już przez wiele lat ja­koś sobie radzi. Niemniej Platforma, by dostać tę szansę, musi partyjnie i społecznie zdobyć się na wielki wysiłek. Partyjnie, bo rozłazi się trochę, a nawet w niektórych re­gionach przeżywa kryzys, jest wymęczona. Społecznie, bo niechęć do niej jest wyczuwalna, także w środowi­skach kiedyś Platformie oddanych i wiernych.
Oczywiście to nie jest kwestia samej PO, samego rzą­du, jak on sobie poradzi w nadchodzącym roku i jak zre­alizuje zobowiązania z expose pani premier. To również pytanie o koniunkturę gospodarczą i polityczną, zależną w dużej mierze od procesów globalnych i występujących w Unii Europejskiej, a także od konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Niemniej pozycja Donalda Tuska w Unii, jeśli uniknie on większych wpadek, będzie pośrednio, a być może także bezpośrednio wzmacniać politykę Ewy Ko­pacz. Też po bardzo prawdopodobnej reelekcji Bronisła­wa Komorowskiego może on bardzo wyraźnie zaanga­żować się w poparcie dla Platformy w wyborach parla­mentarnych, podobnie jak to bez żadnych zahamowań czynił jego poprzednik, wspierając PiS.

Gdyby jednak dzisiaj obstawiać wynik kon­frontacji między dwiema największymi partiami w Polsce w 2015 r., to byłby on blisko remisu, co oznacza, że to Platforma mogła­by rządzić dalej, a PiS nie. Zwłaszcza że PSL ma dobry sezon, ma energię, młodych i zdolnych działaczy, na­wet jako jedyna partia w Polsce, z tych liczących się, odnotowała przyrost liczby członków. Świetny wynik w wyborach samorządowych w ocenie powszechnej jest zawyżony, może nawet o kilka punktów procento­wych (niefortunna książeczka wyborcza do sejmików wojewódzkich). Niemniej to ciągle bardzo dobry wy­nik i zgodnie z regułą sprawdzoną w poprzednich wy­borach PSL może w 2015 r. liczyć na te 10 proc. głosów plus jeszcze trochę, czyli mniej więcej połowę tego, co zebrało w samorządach.
Co oznacza, że koalicja PSL z PO mogłaby swobodnie zdobyć większość do rządzenia, tym bardziej że narasta­jąca wojna PiS z ludowcami spowodowała przełamanie pewnych barier przez partię Janusza Piechocińskiego. Nigdy wcześniej PSL nie mówiło tak źle o PiS, nigdy nie wykluczało sojuszu z Jarosławem Kaczyńskim tak wy­raźnie jak teraz. Interesujący jest też swoisty awans lu­dowców w środowiskach miejskich i na tzw. salonach. Pojawiła się nawet moda, zapoczątkował ją przed laty prof. Leszek Kołakowski, wspierania PSL jako partii przewidywalnej i stabilnej.
Jak kiedyś, w pierwszych latach PRL, do PSL Stanisława Mikołajczyka zapisywali się wszyscy, którzy byli przeciw­ko nowym porządkom (mówiono wówczas o tzw. chło­pach z Marszałkowskiej, pokazywanych karykaturalnie w cylindrze i z monoklem w oku), tak dzisiaj ludowców mogliby wspierać trochę z przekory, trochę z powodu rozczarowania Platformą nawet wyborcy wielkomiejscy, zwłaszcza ci ze świeżymi korzeniami w tzw. terenie.
W każdym razie PSL ma szanse na wejście na wyższą półkę w polskiej polityce, poszerzenie swoich wpływów, także wywalczenie poważniejszej pozycji w koalicji z PO. I, dodajmy-zgodnie ze swoją starą tradycją - także o dopilnowanie własnych partykularnych interesów, w której to sztuce jest mistrzem niedościgłym.

Tę rosnącą, jak się zdaje, siłę PSL wyznacza także słabnące SLD, czy w ogóle zapadająca się lewica. Palikom i jego ruchy odchodzą w niebyt, nic nowego już nie ma szans się pojawić w krótkim terminie, po tym, jak Leszek Miller zdławił wszelkie inicjatywy formacyjne, wszelkie próby zbudowania jakiegoś wspólnego obozu lewicowego. Sam Sojusz, po kolejnych niepowodzeniach i błędach, będzie miał dużo szczęścia, jeśli przejdzie próg wyborczy jesienią 2015 r. A swoimi, czy raczej samego przewodniczące­go, gierkami politycznymi z Jarosławem Kaczyńskim odebrał sobie i SLD wiarygodność, solidność politycz­ną i powagę. Za dużo nieszczęścia naraz.
Inni konkurenci, także partia Korwin-Mikkego, która odnotowała niejaki sukces w wyborach do europarlamentu, nie mają pewności, czy do Sejmu wejdą, a nawet jeśli, to od razu znajdą się na marginesie. Trudno sobie wyobrazić, żeby w ciągu najbliższych miesięcy rozpo­czynającego się roku, już w czasie kampanii prezydenc­kiej czy zaraz po niej, wyłoniła się nagle jakaś nowa, nie­znana jeszcze siła i osiągnęła sukces na miarę Janusza Palikota w wyborach poprzednich.
To jeszcze nie ten czas, on nadejdzie w następnej pię­ciolatce, gdy z powodu wyczerpywania się historycznej misji etapu, którego zadaniem było i jest wykorzysta­nie pieniędzy europejskich, pogłębi się stan znużenia polską polityką i jej głównymi autorami. Otworzy się nowa prezydencka perspektywa, pojawią się poważni gracze, kiedy nie będzie już w grę wchodził ponownie jako kandydat popularny Bronisław Komorowski. W ten stan głębokiej przemiany wejdą tak PiS, jak i PO, zacznie się proces odchodzenia- mówiąc delikatnie - od aktyw­nej polityki całego pokolenia, które rządzi Polską bez przerwy od 1989 r.
Ale to właśnie za chwilę. Wybory w 2015 r. będą po to, by historycznie zamknąć epokę konfrontacji III z IV RP. By wreszcie otworzyć nową, której znakiem będą inne wyzwania i zapewne żądania wielkich zmian wniesione przez najmłodsze pokolenie. A jakie one będą, według jakiej logiki się ułożą, wedle jakiej kultury będą wprowa­dzane, zadecydują obywatele przy urnach, wybierając między głównymi partiami - PO i PiS, bo tu toczy się zasadniczy spór. Już od dziesięciu lat, przez pół pokole­nia. I zbliża się czas jego rozstrzygnięcia.

MARIUSZ JANICKI, WIESŁAW WŁADYKA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz