Wybory parlamentarne
jesienią 2015 r. zakończą zasadniczy etap walki pomiędzy Platformą i PiS,
rozpoczętej 10 lat wcześniej. Być może to najważniejsza elekcja od 1989 r.
Ktoś
powie, bez przesady, mamy wszak za sobą nie licząc wyborów prezydenckich,
które także bywały dramatyczne - imponujące zwycięstwa parlamentarne AWS czy
SLD, także trzy wielkie batalie toczone pomiędzy PiS i PO (2005, 2007 i 2011).
Niemniej te ostatnie właśnie, które ułożyły się w serial, będą spuentowane
jesienią nadchodzącego roku, przesądzając na długo o kierunku polskiej
polityki. Gwałtowny spór polityczny i ideowy, rozpoczęty w2005 r. zwycięstwem
PiS, przez całe lata ciążył na atmosferze życia publicznego, mocno ograniczał
pole manewru władzy PO, która zawsze musiała uwzględniać w swoich rachubach
czynnik PiS. Wszelkie pomysły, idee czy konkretne projekty reform były wpisywane
w logikę tego konfliktu, traktowane jako elementy walki, kontynuowane lub
porzucane w zależności od tego, jak lokowały
się w polu konfrontacji z głównym wrogiem.
Ten spór, zamieniony z czasem w
specyficzny klincz, oprócz tego, że jakoś tam - w dużej mierze toksycznie -
napędzał polską politykę, przyniósł jej zarazem istotne szkody. Przyjęcie przez
Platformę zobowiązania wobec wielu swoich wyborców „niedopuszczenia do rządów
PiS” rodziło potrzebę utrzymania masowego poparcia, często za cenę ideowej niewyrazistości,
porzucania modernizacyjnego programu, tak ekonomicznego jak społecznego,
zwłaszcza tego dotyczącego liberalnych wartości. Pokonując PiS po raz trzeci,
nawet w sensie tylko zatrzymania władzy przez obecną koalicję, bez własnego
zwycięstwa, Platforma będzie mogła się poczuć swobodniej i zacząć realizować
swoje zamiary tak, jakby PiS już nie było albo prawie nie było. Oczywiście nie
wiadomo, czy tak się stanie, bo być może oprócz PiS działają na PO jakieś inne,
wewnętrzne hamulce. Ale przynajmniej sprawa będzie jaśniejsza.
Będzie to bój o wszystko dla Jarosława
Kaczyńskiego, który - jeśli przegra - z tej porażki już się chyba nie
podniesie. Nawet gdyby dalej stawał, złorzeczył i poruszał swoim elektoratem,
jego zegar zacznie iść do tyłu. Perspektywa kolejnych czterech lat siedzenia w
poczekalni, gdy sił i zdrowia zaczyna brakować, nawet w sensie dosłownym, gdy
wszystkie słowa i hasła zostały wyświechtane, nie dając zwycięstwa, byłaby na
swój sposób tragiczna, by nie powiedzieć kuriozalna.
Zapewne zegar zacznie iść do tyłu
dla całego Prawa i Sprawiedliwości, które dramatycznie będzie próbowało wyrwać
się z pułapki. Pojawi się problem raczej nieuchronnej już sukcesji,
najprawdopodobniej bez zgody Kaczyńskiego, problem w ogóle przetrwania partii
przy skrachowanym faktycznie przywództwie, a też kwestia zastąpienia idei IV RP
jakąś inną, bo ta jest konceptem autorskim prezesa PiS, nie do podrobienia i
nie do kontynuowania przez mniej utalentowanych.
Ale ta przegrana PiS w wyścigu o
realną władzę nie jest przesądzona, czekają nas jeszcze długie miesiące, które
mogą przynieść niespodzianki, przełomy, afery. Także zjawiska zewnętrzne,
wywierające wpływ na pozycje najsilniejszych konkurentów w walce o władzę w
Polsce. Wszystkie znaki, sensy, zapowiedzi i groźby są znane, nie ma co ich tu
powtarzać. Najważniejsze, że jesienią 2015 r. dojdzie do przesilenia, zapewne
ostatecznego w tym przeciągającym się sporze, który nie jest i nigdy nie był
rutynową rywalizacją w dwupartyjnym systemie.
Słowo „przesilenie” jest tu
istotne, gdyż już widać, że Kaczyński, budując kolejny mit obok smoleńskiego,
mit fałszerstwa wyborów samorządowych i uciekając się do demonstracji, będzie
tworzył uliczny nacisk na system polityczny. Będzie krytykował procedury
wyborcze, sądownictwo, odmawiając im wiarygodności i legalności, choć jednocześnie będzie się
im-wykazując „dobrą wolę” - poddawał. Ale też każda porażka ma już z góry
domyślne wytłumaczenie.
Strategia PiS na ten nadchodzący rok
będzie więc swoistą powtórką z rozrywki, użyciem taktyki pozornej łagodności i
rzeczowości, która może być zastosowana zwłaszcza w kampanii
prezydenckiej (piszemy o niej nas. 26), ale później także wobec wybranych grup
czy środowisk społecznych, choćby wobec pokolenia najmłodszego czy mieszkańców
większych miast. Naturalnie taktyka ta nie wyklucza, a nawet wręcz wyzwala
populizm polityczny, którego w kampanii PiS będzie pod dostatkiem.
Drugą metodą, a może więcej, po
prostu naturalną potrzebą Jarosława Kaczyńskiego będzie frontalny atak na III
RP tak w ogóle, historycznie oraz tak na bieżąco, z negatywnymi bohaterami w
centrum, czyli z Komorowskim i Kopacz, w tle z Tuskiem, Sikorskim i innymi.
Jeśli można się tu spodziewać czegokolwiek nowego, to będzie związane z
konkretami dnia codziennego polskiej polityki; można liczyć jeszcze na
niezamierającą zdolność samego Kaczyńskiego do tworzenia kolejnych figur, zbitek
pojęciowych, insynuacji i epitetów - rozwijania tego swojego alternatywnego
świata.
Żeby piękny sen PiS ziścił się w
nadchodzących wyborach, partia powinna minąć pułap 40 proc. głosów, przy
założeniu, że PO spadnie wyraźnie poniżej 30 proc., a inne ugrupowania będą
mieć odpowiednio i proporcjonalnie mniej, co najwyżej przekraczając 10 proc.
w jednym wypadku, czyli raczej PSL niż SLD. Wtedy Jarosław Kaczyński mógłby
rządzić samodzielnie.
A jak nie samodzielnie, to zaczyna
się horror szukania koalicji, do której chętnych nie widać, zwłaszcza że PiS w
kampanii przed wyborami samorządowymi, i już po nich, wyjątkowo brutalnie
atakowało ludowców.
Flirt Kaczyńskiego z SLD można
uznać za skwitowany, bo się skompromitował w momencie, w którym się począł, a poza
tym hipoteka Millera jest kiepska i zapewne będzie podobnie za rok.
Pojawia się jednak może
najważniejsze pytanie: o stan PO i jej kondycję dzisiaj, apotem na jesieni 2015
r. Wyniki wyborów samorządowych 2014 r., choć nie da się ich przenieść wprost na
prognozy parlamentarnych, wskazują plusy dodatnie, ale też plusy ujemne. Do
nich należy cofanie się wpływów PO na rzecz PiS regionalnie (wschód napiera na
zachód), pokoleniowo (przewaga partii Kaczyńskiego wśród najmłodszych), także
częściowo w miastach i na wsi (tu akurat Platforma zawsze była dość cienka).
I mimo że ogólnie nie było dla PO źle, to jednak tendencja była niekorzystna,
a może się ona jeszcze nasilić.
Może tak być, jeśli Platformie nie
wystarczy energii (to jej wyraźny deficyt), jeśli Ewa Kopacz zanudzi wszystkich
tymi swoimi wezwaniami „do roboty” i „bliżej ludzi", niewypełnionymi
jakimiś nowymi, świeżymi treściami, jeśli nie będzie umiała przekonać
potencjalnych wyborców PO, by poszli do urn. A właśnie frekwencja w elektoracie
Platformy zdecyduje o ostatecznym wyniku, bo wyborcy PiS stawią się w
komplecie, dla nich waga tych wyborów jest oczywista. Zadaniem Ewy Kopacz będzie
przekonanie „nie-PiS-u” do tej wagi.
Nawet niewielka przegrana z PiS,
przy ewentualnie przyzwoitym wyniku PSL, w granicach 10-12 proc., dawałaby
możliwość zawiązania koalicji do rządzenia, czyli kontynuację układu, który już
przez wiele lat jakoś sobie radzi. Niemniej Platforma, by dostać tę szansę,
musi partyjnie i społecznie zdobyć się na wielki wysiłek. Partyjnie, bo rozłazi
się trochę, a nawet w niektórych regionach przeżywa kryzys, jest wymęczona.
Społecznie, bo niechęć do niej jest wyczuwalna, także w środowiskach kiedyś
Platformie oddanych i wiernych.
Oczywiście to nie jest kwestia
samej PO, samego rządu, jak on sobie poradzi w nadchodzącym roku i jak zrealizuje
zobowiązania z expose
pani premier. To również pytanie o koniunkturę
gospodarczą i polityczną, zależną w dużej mierze od procesów globalnych i występujących
w Unii Europejskiej, a także od konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Niemniej
pozycja Donalda Tuska w Unii, jeśli uniknie on większych wpadek, będzie
pośrednio, a być może także bezpośrednio wzmacniać politykę Ewy Kopacz. Też po
bardzo prawdopodobnej reelekcji Bronisława Komorowskiego może on bardzo
wyraźnie zaangażować się w poparcie dla Platformy w wyborach parlamentarnych,
podobnie jak to bez żadnych zahamowań czynił jego poprzednik, wspierając PiS.
Gdyby
jednak dzisiaj obstawiać wynik konfrontacji między dwiema największymi partiami
w Polsce w 2015 r., to byłby on blisko remisu, co oznacza, że to Platforma mogłaby rządzić dalej, a PiS
nie. Zwłaszcza że PSL ma dobry sezon, ma energię, młodych i zdolnych działaczy,
nawet jako jedyna partia w Polsce, z tych liczących się, odnotowała przyrost
liczby członków. Świetny wynik w wyborach samorządowych w ocenie powszechnej
jest zawyżony, może nawet o kilka punktów procentowych (niefortunna książeczka
wyborcza do sejmików wojewódzkich). Niemniej to ciągle bardzo dobry wynik i
zgodnie z regułą sprawdzoną w poprzednich wyborach PSL może w 2015 r. liczyć
na te 10 proc. głosów plus jeszcze trochę, czyli mniej więcej połowę tego, co
zebrało w samorządach.
Co oznacza, że koalicja PSL z PO
mogłaby swobodnie zdobyć większość do rządzenia, tym bardziej że narastająca
wojna PiS z ludowcami spowodowała przełamanie pewnych
barier przez partię Janusza Piechocińskiego. Nigdy wcześniej PSL nie mówiło tak
źle o PiS, nigdy nie wykluczało sojuszu z Jarosławem Kaczyńskim tak wyraźnie
jak teraz. Interesujący jest też swoisty awans ludowców w środowiskach
miejskich i na tzw. salonach. Pojawiła się nawet moda, zapoczątkował ją przed
laty prof. Leszek Kołakowski, wspierania PSL jako partii
przewidywalnej i stabilnej.
Jak kiedyś, w pierwszych latach
PRL, do PSL Stanisława Mikołajczyka zapisywali się wszyscy, którzy byli przeciwko
nowym porządkom (mówiono wówczas o tzw. chłopach z Marszałkowskiej,
pokazywanych karykaturalnie w cylindrze i z monoklem w oku), tak dzisiaj
ludowców mogliby wspierać trochę z przekory, trochę z powodu rozczarowania
Platformą nawet wyborcy wielkomiejscy, zwłaszcza ci ze świeżymi korzeniami w
tzw. terenie.
W każdym razie PSL ma szanse na
wejście na wyższą półkę w polskiej polityce, poszerzenie swoich wpływów, także
wywalczenie poważniejszej pozycji w koalicji z PO. I, dodajmy-zgodnie ze swoją
starą tradycją - także o dopilnowanie własnych partykularnych interesów, w
której to sztuce jest mistrzem niedościgłym.
Tę
rosnącą, jak się zdaje, siłę PSL wyznacza także słabnące SLD, czy w ogóle zapadająca
się lewica. Palikom i jego ruchy odchodzą
w niebyt, nic nowego już nie ma szans się pojawić w krótkim terminie, po tym,
jak Leszek Miller zdławił wszelkie inicjatywy formacyjne, wszelkie próby
zbudowania jakiegoś wspólnego obozu lewicowego. Sam Sojusz, po kolejnych
niepowodzeniach i błędach, będzie miał dużo szczęścia, jeśli przejdzie próg
wyborczy jesienią 2015 r. A swoimi, czy raczej samego przewodniczącego,
gierkami politycznymi z Jarosławem Kaczyńskim odebrał sobie i SLD wiarygodność,
solidność polityczną i powagę. Za dużo nieszczęścia naraz.
Inni konkurenci, także partia
Korwin-Mikkego, która odnotowała niejaki sukces w wyborach do europarlamentu,
nie mają pewności, czy do Sejmu wejdą, a nawet jeśli, to od razu znajdą się na
marginesie. Trudno sobie wyobrazić, żeby w ciągu najbliższych miesięcy rozpoczynającego
się roku, już w czasie kampanii prezydenckiej czy zaraz po niej, wyłoniła się
nagle jakaś nowa, nieznana jeszcze siła i osiągnęła sukces na miarę Janusza
Palikota w wyborach poprzednich.
To jeszcze nie ten czas, on
nadejdzie w następnej pięciolatce, gdy z powodu wyczerpywania się historycznej
misji etapu, którego zadaniem było i jest wykorzystanie pieniędzy
europejskich, pogłębi się stan znużenia polską polityką i jej głównymi autorami.
Otworzy się nowa prezydencka perspektywa, pojawią się poważni gracze, kiedy nie
będzie już w grę wchodził ponownie jako kandydat popularny Bronisław
Komorowski. W ten stan głębokiej przemiany wejdą tak PiS, jak i PO, zacznie się
proces odchodzenia- mówiąc delikatnie - od aktywnej polityki całego pokolenia,
które rządzi Polską bez przerwy od 1989 r.
Ale to właśnie za chwilę. Wybory w
2015 r. będą po to, by historycznie zamknąć epokę konfrontacji III z IV RP. By
wreszcie otworzyć nową, której znakiem będą inne wyzwania i zapewne żądania
wielkich zmian wniesione przez najmłodsze pokolenie. A jakie one będą, według
jakiej logiki się ułożą, wedle jakiej kultury będą wprowadzane, zadecydują
obywatele przy urnach, wybierając między głównymi partiami - PO i PiS, bo tu
toczy się zasadniczy spór. Już od dziesięciu lat, przez pół pokolenia. I
zbliża się czas jego rozstrzygnięcia.
MARIUSZ JANICKI, WIESŁAW WŁADYKA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz