Po najbliższych
wyborach SLD może zniknąć. Magdalena Ogórek niewiele Sojuszowi zaszkodzi i
niewiele pomoże - mówi byty premier Włodzimierz Cimoszewicz.
Rozmawia ALEKSANDRA PAWLICKA
NEWSWEEK: Zaskoczył pana Leszek
Miller, ogłaszając kandydaturę Magdaleny Ogórek na prezydenta?
WŁODZIMIERZ CIMOSZEWICZ: Tak. Zaskakująca jest zarówno kandydatura, jak i sposób
oraz okoliczności jej zgłoszenia. Brak przygotowania na taką propozycję ludzi
w SLD i brak konsultacji z innymi środowiskami, na których poparciu powinno
partii zależeć.
To samobój SLD?
- Nie, to nie samobój. Ta
kandydatka ma szansę pozytywnie zaskoczyć. A jeśli jej się nie uda, to niewiele
zaszkodzi SLD, podobnie jak i niewiele pomoże.
Gdy Miller ogłosił nazwisko
kandydatki, natychmiast pojawiły się złośliwe komentarze: paprotka, blondynka,
sezon ogórkowy lewicy.
- To dość kiepskie żarty. Choć to
prawda, że początek był wprost fatalny. Pani Ogórek prawdopodobnie popełniła
błąd, polegający na tym, że w momencie wyrażenia zgody nie powiedziała jasno
dżentelmenom z SLD, że od tej chwili to ona decyduje o wszystkim i nie pozwoli
na narzucanie jej czegokolwiek. Powinna szybko wyciągnąć wnioski.
Na razie Miller nie daje jej
dojść do głosu. Sam odpowiada na pytania zadawane kandydatce.
- Bo nie miała czasu dobrze się
przygotować, a w pierwszym okresie istnieje duże ryzyko, że dziennikarze
zapytają ją o symboliczną trzecią ligę hokeja.
Czy w SLD naprawdę nie ma
innego kandydata?
- Najwyraźniej nie.
Pan zna Magdalenę Ogórek?
- Znam. Jest sympatyczna, mądra,
dobrze wykształcona. Będzie pewnie najlepiej wykształconym kandydatem w całej
stawce. Z dzisiejszej perspektywy nie ma większych szans na zwycięstwo, ale
może wypaść lepiej, niż wielu myśli. Trzeba jednak błyskawicznie wszystko
ogarnąć i uporządkować. Jest oczywiste, że podobnie jak większości rywali brak
jej wystarczającej wiedzy i doświadczenia w wielu kwestiach polityki, prawa i
gospodarki. Ma też mniej rutyny w ukrywaniu swoich słabych stron. Powinna
wystrzegać się pochopnych i radykalnych deklaracji, jak ta o potrzebie zmiany
całego prawa w Polsce. Może jednak jako jedyna poruszyć wiele kwestii ważnych
dla jej pokolenia, dla ludzi myślących, otwartych na świat, kiepsko znoszących
zaduch naszego rodzimego grajdołka.
Na przykład?
- Może publicznie zadać pytanie o
to, czy nasze prawa i wolności mają być nadal definiowane przez najbardziej
konserwatywne instytucje i środowiska? Czy szukanie własnego sukcesu i
szczęścia poza Polską to brak patriotyzmu? Co robić, aby za 20 lat Polska
radziła sobie w bardziej konkurencyjnym świecie.
Dlaczego Leszek Miller podjął
taką decyzję?
- Kalisz mu nie wyszedł. Czas się
kończył. Pewnie nie chciał znaleźć się w sytuacji, gdy wszyscy w SLD
wskazaliby na niego.
To takie straszne być kandydatem
na prezydenta?
- Miller wie, że jego wynik mógłby
być fatalny. Notowania SLD są jakie są, a sam Leszek po różnych woltach w
karierze politycznej jest mało przekonujący. W jego wypadku to mogłaby być
katastrofa.
Jeszcze niedawno wydawało się, że
SLD z Millerem odbije się od dna. Mówiło się nawet o jego szansach na
stanowisko wicepremiera w ewentualnej koalicji z PO. Czy to już historia?
- Zależy kto mówił. Ja od lat nie
miałem złudzeń, że SLD pozbawia się szans. Mówiłem to otwarcie, chcąc sprowokować
to środowisko do autorefleksji. Z zerowym skutkiem. Teraz już nawet na to jest
za późno.
To koniec Millera?
- Może jeszcze przez parę lat
udawać, że to, co robi, jest poważną polityką, ale prawda jest taka, że od
jakiegoś czasu nie jest to poważna polityka. Miller chyba zawsze był przekonany
o wyższości socjotechniki nad budowaną przez lata wiarygodnością. W ostatnim
czasie temu przekonaniu uległ w zupełności.
Czyli przypominając jego słynne
powiedzenie, że mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy...
- I pamiętając o historycznej
zasłudze, jaką była jego duża rola we wprowadzeniu Polski do UE - Miller kończy
kiepsko.
Co zadecydowało o załamaniu się
pozycji SLD?
- Po porażce wyborczej w 2005 r.
niezbędna była uczciwa analiza przyczyn klęski i wyciągnięcie wniosków. Tego,
poza dość późną próbą prof. Reykowskiego, nigdy nie zrobiono.
Młodzi działacze, którzy przejęli partię, nie byli zdolni do kompetentnego
budowania jej pozycji i programu.
Czyli Olejniczak, a potem
Napieralski.
- To było szersze grono. Ich brak
wiedzy skłaniał do ucieczki w krainę wyświechtanych sloganów i postulatów
całkowicie oderwanych od nowej polskiej rzeczywistości. Nie umieli nawiązać kontaktu
z własnym pokoleniem. Skutki musiały dać o sobie znać.
Czy Olejniczak albo Napieralski
mogą jeszcze odegrać jakąś rolę na lewicy?
- Jeśli chodzi o Olejniczaka -
rozmawiałem z nim ostatnio i nie mam ważenia, że powrót do polityki jest tym,
o czym marzy. On może zająć się nauką, doradztwem, być może biznesem. Da sobie
radę. Oczywiście, że po pięciu latach w Parlamencie Europejskim ma wiedzę,
która przydałaby się w polityce, ale na to nie ma szczególnego zapotrzebowania.
Co do Napieralskiego, pytanie brzmi: dokąd ma wracać? Może się okazać, że
wyrzucający go z partii prędzej znikną ze sceny politycznej niż wyrzucony. Chciałbym wierzyć,
że to jakaś lekcja dla Napieralskiego, bo przecież w przeszłości zachowywał się
podobnie.
Wkrótce rocznica wyprowadzenia
sztandaru PZPR w 1990 r. Czy po 25 latach lewicę czeka powtórka?
- Tamto wydarzenie sprzed 25 lat
symbolicznie coś kończyło. Chociaż niewiele realnie znaczyło, dawało szansę na
nowe otwarcie. Dzisiaj sytuacja SLD jest o tyle gorsza, że prawie nikogo nie
obchodzi, co się z tą partią stanie.
Wieszczy pan koniec SLD?
- Jest coraz bardziej
prawdopodobne, że po najbliższych wyborach parlamentarnych partia zniknie ze
sceny politycznej.
To szansa dla Palikota?
- Nie. Wyborcy SLD go nie poprą.
Palikot wróci do PO?
- To jego osobista sprawa, bez
znaczenia dla polityki. Przegrana jego partii była łatwa do przewidzenia.
Odstępstwem od normy był sukces w wyborach w 2011
r. Klęska w 2015 roku nie będzie dla nikogo zaskoczeniem. Wyborcy podobni do
tych, którzy głosowali na Palikota, czyli zwolennicy cyrku w polityce, dzisiaj
popierają skrajną prawicę. Notabene z podobnym skutkiem.
Jeśli SLD rzeczywiście zniknie
po wyborach, co będzie to
oznaczało dla polskiej polityki?
- Zniknięcie tej partii jest
warunkiem koniecznym dla pojawienia się nowych inicjatyw. SLD w wyniku swojej
kiepskiej polityki stał się jak roślina, która niszczy wszelkie inne w
otoczeniu.
Przez długi czas nadzieją
lewicy, niemal kołem ratunkowym, był Aleksander Kwaśniewski. Czy miał szanse na
odegranie roli lidera po odejściu z funkcji prezydenta?
- W polityce krajowej raczej nie.
Niełatwa jest rola młodego eksprezydenta. Gdyby w naszym życiu publicznym
bardziej liczono się z think tankami, to jego aktywność
doradcza mogłaby być wręcz bezcenna, lak nie jest. W świecie jednak o nim
pamiętają.
Wielu uważa, że Kwaśniewski
rozmienił swój kapitał polityczny na drobne.
- Nie podzielam tej opinii. Nie
sugerujmy się internetowymi wpisami różnych głupków i ignorantów. Oczywiście i
ja nie jestem zachwycony niektórymi przypadkami aktywności zagranicznej
Aleksandra, ale nie zmienia to faktu, że jest powszechnie szanowany i
respektowany.
A może problem polega na tym,
że zamiast oczekiwanego przywództwa Aleksander
Kwaśniewski świadomie
postanowił odcinać kupony? Po prostu robić kasę?
- Przy całym moim szacunku dla
Lecha Wałęsy mówienie w wypadku Kwaśniewskiego o robieniu kasy jest zabawne.
Pamiętajmy, że na świecie nikogo nie dziwią płatne wystąpienia byłych
polityków. Ostatnio przeczytałem, że nikomu szerzej nieznane „gwiazdy”
seriali telewizyjnych zarabiają u nas w ciągu dnia więcej, niż wynosi honorarium
byłego prezydenta za powiedzenie czegoś ważniejszego i mądrzejszego od
wygłoszenia odkrywczej kwestii w rodzaju: „Kaśka zdradza Janka z Jackiem”.
W ostatnim czasie lewica
straciła ważną postać, Józefa Oleksego.
- Doświadczonego, łubianego
polityka z dobrze rozpoznawalną twarzą. Był już jednym z nielicznych.
Niektórzy mówili, że w
ostatnich latach był obciążeniem dla SLD.
- Józef to barwna postać. Czasami
bulwersująca otoczenie, ale ogólny bilans tego, co robił i w SLD, i w kraju,
był pozytywny.
Czy ogłoszenie w dniu jego
śmierci kandydatury pani Ogórek na prezydenta było ze strony Millera nietaktem?
Błędem?
- I jednym, i drugim. To
niewątpliwy nietakt wobec rodziny Józefa i wszystkich, którzy emocjonalnie zareagowali na
jego śmierć. To również błąd, ponieważ pani Ogórek znalazła się na starcie w
bardzo niezręcznym położeniu. Stracono okazję do mądrego i pełnego jej
zaprezentowania.
A może trzeba było jednak
forsować kandydaturę Ryszarda Kalisza?
- Miller próbował.
I szybko uległ poglądowi
kolegów, że Kalisz jest politycznym trupem.
- Nie lubię tego języka, ale
Ryszard rzeczywiście już się politycznie nie liczy. Parę miesięcy temu
radziłem mu w jakimś wywiadzie, żeby zajął się synem, a politykę sobie już
darował. Zdaje się, że w obu wypadkach dokonał innego wyboru. Nie potrafi
zrozumieć, że mądry polityk powinien wiedzieć, kiedy odejść. W przeciwnym
razie pozna gorycz wymuszonego rozstania.
Jego wyrzucenie z SLD osłabiło
partię?
- Nie, choć konsekwentna łatwość,
z jaką SLD od lat rozstawał się z wieloma liderami, była kosztowna i dzisiaj
to widać najlepiej, gdy w partii już prawie nie ma wyróżniających się postaci.
Kalisz wyleciał, bo był dla
Millera zagrożeniem?
- To raczej wynik braku umiejętności
dyskutowania i kreatywnego spierania się. Większość polskich partii zbudowana
jest według prostackiego przekonania, że wszelkie różnice i powątpiewanie w
nieomylność aktualnego wodza to ciężki grzech.
Kalisza zdegradował polityczny
romans
z Palikotem?
- Wart Pac pałaca. Wciąż dyskutuje
się o politycznej wartości Ryszarda Kalisza, a prawda jest taka, że dziś jest
ona największa na imieninach u szwagra.
Skoro na lewicy taka bryndza,
to może warto, żeby do gry wrócił Cimoszewicz?
- Nie.
Naprawdę nie żałuje pan, że w
2005 r. wycofał się z wyborów prezydenckich w połowie drogi?
- Naprawdę. Obrona honoru i
godności własnej, a także najbliższych, bywa trudna, ale zawsze powinna być
oczywista. Wydaje mi się, że to nie ja powinienem żałować, że 10 lat temu w
wyniku przestępstwa popełnionego wobec mnie musiałem się tak zachować.
Dwadzieścia lat temu coś podobnego zrobiono Oleksemu. W jego wypadku
przeprosiny przyszły za późno. W moim jeszcze nikt się nawet nie zająknął.
Ale są sytuacje, w których trzeba
podjąć rękawicę, nie zważając na własną dumę.
- Nie muszę już podnosić żadnej
rękawicy. W ciągu 26 lat 7 razy kandydowałem do parlamentu w tym samym miejscu
- na Białostocczyźnie, aby dać tym, którzy wybrali mnie wcześniej, szansę
wyrażenia oceny. Zawsze wygrywałem.
Czy słabe kandydatury rywali
dla urzędującego prezydenta: Ogórek, Palikot, Korwin, Duda obniżają rangę tych
wyborów?
- Jasne, że lepiej byłoby wybierać
między kandydatami wagi superciężkiej. Tyle że w krajowej lidze takiej w ogóle
już nie ma. Co gorsza, nie ma też kandydatów na takich liderów w nowym
pokoleniu. We wszystkich środowiskach politycznych pojawiła się armia
młodych, zdemoralizowanych karierowiczów, których interesują wyłącznie sukcesy
własne. Brakuje im wiedzy, często solidnego wykształcenia, jakichkolwiek
poglądów. Są cyniczni i populistyczni. Sprowadzają politykę do manipulacji. Na
szczęście to, co było rzeczywiście ważne i pilne do załatwienia, już
zrobiliśmy. Teraz polska polityka będzie wyglądała tak jak w wielu krajach:
zero poważnych idei i wszystko na sprzedaż.
Jak ocenia pan rząd Ewy Kopacz
po stu dniach rządzenia?
- Premier Kopacz nie zaskoczyła
mnie - na szczęście - in minus, ale niestety i nie zaskoczyła
in plus. To, co doskwiera mi dziś najbardziej, to niepewność.
Nie wiem, czego się po tym rządzie spodziewać. Każdego dnia cierpnie mi
skóra, czy czegoś nie chlapną w świecie lub tu, w kraju. Są, niestety, bardzo
mało profesjonalni.
Ostro krytykuje pan ostatnio
marszałka Sejmu Radosława Sikorskiego.
- Na jego temat już się nie
wypowiadam. Moje ostatnie doświadczenia z oksfordczykami są jak wdepnięcie w
psią kupę. Coś się przykleja do zelówki i brzydko pachnie.
Bronisław Komorowski wydaje się
dziś pewniakiem w wyborach prezydenckich.
- Na to wygląda. Do wyborów
zostało mało czasu, za mało na rewolucyjne zmiany, choć czy ktoś wierzył w
sukces Biedronia w Słupsku? Gdyby pani Ogórek była dobrze przygotowana,
zgłoszona wcześniej, gdyby miała niezbędne sprawne zaplecze organizacyjne, to
mogłaby być niespodzianką. W 2008 r., na 3 miesiące przed wyborami w USA, spierałem
się ze znanym amerykanistą na temat szans Baracka Obamy. Uważałem, że może
wygrać. Dla wielu była to jednak ogromna niespodzianka. Tyle że on prowadził
perfekcyjną kampanię przez 2 lata i zebrał na nią od ludzi ponad 700 mln dol.
Podoba się panu prezydentura
Bronisława Komorowskiego?
- Umiarkowanie. To oczywiście
świetnie, że nigdy nie stał się przyczyną jakichś konfliktów. Ludzie to
doceniają. Jest jednak za mało aktywny i nie próbuje odgrywać potrzebnej
społeczeństwu roli mądrego przewodnika w trudnych, niestabilnych czasach. Świat
zmienia się coraz szybciej, wiele osób nie jest w stanie tego zrozumieć i
wywołuje to ich niepokój. Dyskurs polityczny jest prymitywny i nie wybiega w
przód, co oznacza, że nie zastanawiamy się, dokąd idziemy. Jesteśmy trochę jak
statek bez steru, którego kapitan i pasażerowie nie są zainteresowani, dokąd
płyną i czy czasem nie rozbiją się o skały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz