piątek, 9 stycznia 2015

Armia małych inkwizytorów



Myślę, że przez te 25 Lat wolności zrobiliśmy gigantyczny krok do tyłu, jeśli chodzi o wiele tabu - mówi pisarz, dziennikarz, a dla niektórych głównie skandalista Tomasz Piątek.

Rozmawia RENATA KIM

NEWSWEEK: Zdarza ci się czasem ugryźć w język?
TOMASZ PIĄTEK: Po fakcie, po fakcie zawsze,
- A nie lepie] byłoby zrobić to, zanim wywołasz kolejny skandal?
Ale to, co ja robię, to jest masaż serca umierają­cemu. W Polsce zamiera debata, zamiera myśle­nie, Próbuję te odruchy żywotne pobudzić, skłonić ludzi do sporu.
I dlatego w tekście o polskiej historii palniesz, że Polak nie jest tak uciemiężony i tak wspaniały, jak mu się wydaje.
- No bo nie jest wspaniały. A uciemiężony bywał przez swoich gorzej niż przez zaborców. To tragicz­ne, że najważniejsze sprawy w naszej historii stały się tabu, i to nie zakazanym, tylko takim wymaza­nym z pamięci. Nikt - poza kilkoma zupełnie niesłyszanymi historykami i intelektualistami - nie mówi o tym, czym była ta wspaniała wolna sarmacka Pol­ska. A była wielkim niewolniczym gułagiem dla 90 procent społeczeństwa, tak zwanego chłopstwa. Pańszczyzna wynosiła czasem siedem dni mor­derczej pracy w tygodniu, szlachcic mógł bez­karnie zabić swojego chłopa, często go też torturował. Nie było policji, któ­ra by egzekwowała wy­roki, więc szlachcic też nie wiedział, czy nag­le ktoś go bezkarnie nie zabije. W 1989 r. mówienie o tym nie było jeszcze tabu.
W mediach jeszcze nie królowały zakute łby, które dzisiaj nieustannie masturbują się gadaniem o wy­jątkowości naszego narodu, o jego bohaterskich po­wstaniach i niezłomnych bohaterach. Jak patrzę na to, co się W Polsce dzieje, to myślę, że przez te 25 łat wolności zrobiliśmy gigantyczny krok do tylu, jeśli chodzi o wiele tabu.
Jak to?
- Pamiętam, jak w roku 1989, miałem wtedy 15 lat, dyrektorka mojej podstawówki rozdała uczniom ostatniej klasy ulotki z informacją, co to jest homo­seksualizm, biseksualizm, AIDS, jak używać pre­zerwatywy. Z rysunkami. Wszyscy z klasy, oprócz mnie, mieli katolickich rodziców. Ale wszyscy ro­dzice mówili: „Jaka mądra ta dyrektorka” Dzisiaj by ją pewnie zlinczowali. Gorzej, żadna dyrektorka by się nie odważyła pomyśleć o rozdawaniu takich ulotek. No, może w prywatnych szkołach, które nie wiadomo dlaczego nazywa się społecznymi, pod­czas gdy państwowe są tak naprawdę katolickie.
A jaki związek z tabu ma ta historia?
- Jeśli nauczyciel nie może powiedzieć dziecku, jak ma się chronić przed chorobą, bo jest w społeczeń­stwie jakiś irracjonalny sprzeciw wobec takich in­formacji, to jest to tabu. Wszystko, co inne, jest u nas tabu. Niekoniecznie w mediach. W mediach rytualnie zaklina się inność: tak, tak, mamy na­szych innowierców, ateistów, nawet gejów, lubimy ich, gdy są grzeczni. Niekoniecznie też w sercach
Słupsk pokazał, że Polak może być o wiele bar­dziej tolerancyjny, niż się wydaje. Ale w życiu spo­łecznym, w pracy, w kamienicy, w szkole pełno jest strażników tabu, małych inkwizytor- ków, którzy podglądają bliźniego swego i szykują mu stosik. Ci lokalni liderzy zła - proboszcz, nauczyciel, szef w pracy - or­ganizują mikrospoleczności wokół siebie, zastraszając tych, co są odmienni, i podju­dzając do nienawiści tych, co są „zbyt mięk­cy”. Ostatnio czytałem o szefach, którzy zwalniają pracownice za „niemoralne pro­wadzenie się” - bo żyją bez ślubu. I o Kar­tuzach, gdzie „wyoutowana” para gejów jest regularnie napadana przez miejscową „patriotyczną młodzież”.
Co takiego się w Polsce stało przez ostatnie ćwierć wieku?
- No Wojtyła się stała. Moi rodzice, którzy przeżywali burzliwą młodość w latach 70., opowiadali mi, że w tamtych czasach robi­ło się różne sex-party. Matka jednej z moich narzeczonych zapytała ją kiedyś: „Czy wy też tak robicie, że wszyscy przychodzą, rozbierają się do naga i się ze sobą kochają?”. Jej córka popatrzyła na nią w zdumieniu. No więc nagle objawiła się Wojtyła i lu­dzie, którym nigdy się nie śniły żadne katolicyzmy, zaczęli leżeć krzyżem. Nie, żebym był zwolennikiem rekreacyjnej rozpusty, ale uważam, że wykonaliśmy głupi ruch. Przeskoczyliśmy z głupiego libertynizmu lat 70. w jeszcze głupsze półśredniowiecze. I nazywamy je XXI wiekiem.
Przesadzasz.
- Nie. W życiu codziennym Polaków doszło do jakiegoś potwornego zakłamania i regre­su. Najlepszym symbolem tego uwstecznienia jest mój znajomy, nazwijmy go DJ Latino, bo był jednym z pierwszych pol­skich DJ-ów muzyki etnicznej. Miał dziew­czynę, która była córką pana, nazwijmy go Obrzynek. Za PRL Obrzynek był klasycz­nym komuchem, a jego żona komuszką. Po upadku komuny Obrzynek stał się pre­zesem jednej z większych rozgłośni pry­watnych, kupił wielką willę na Mokotowie. DJ Latino był przekonany, że jak już się cór­ką zaręczył, to nie będzie problemu, żeby u niej nocował. Ale przyszedł nowy ustrój, nową siłą przewodnią stal się Kościół tzw. katolicki. I prezesowa Obrzynkowa uzna­ła, że jakaś moralność musi być. Biedak DJ Latino musiał wieczorami wchodzić do narzeczonej przez okno. Jak to usłyszałem, to pomyślałem: „Ku..., co się dzieje?”. A potem się okazało, że tak się dzieje prawie wszędzie. I jeszcze ten argument, że pew­nych rzeczy robić nie można, żeby naszego papieża nie zasmucić.
Przecież Wojtyły już dawno nie ma!
- Ale patrzy z zaświatów. Przez ostatnie 25 lat bombardowano nas informacją, że je­steśmy krajem katolickim, i ludzie uwierzy­li. Uwierzyli w nieprawdę, bo katolików jest w Polsce jakieś 25 proc., a reszta przynależy do Kościoła tylko formalnie, żeby się babcia albo ciocia nie zmartwiły. Dziecko też trze­ba ochrzcić, inaczej teściowa się zmartwi. Albo Wojtyła, co patrzy z zaświatów.
Kilka lat temu napisałeś książkę „Antypapież”, w której udowadniasz,
że Jan Paweł II nie byt wcale wielkim papieżem. Co cię podkusiło?
- Zawsze chciałem. I tylko bardzo żałuję, że pisałem ją w strasznym pośpiechu, bo wydawnictwo chciało ją mieć gotową na beatyfikację. Musiałem się ograniczyć do bardzo prostych komunikatów. Na przy­kład takich, że nauczanie papieża w wie­lu miejscach kłóci się z Biblią, a on sam nie był ani tak ekumeniczny, ani tak społecz­nie wrażliwy, jak nam zawsze wmawiano. Strasznie dużo głupot nam wciskano na ten temat, chciałem je odkręcić.
Oberwałeś za to?
- Tylko od środowisk liberalnych. Pra­wica wprawdzie się podśmiewała, że coś tam sobie pieprzy lewica, że z braku włas­nych argumentów używam starych - Kal­wina i Lutra. Ale katolicy woleli tej książki nie zauważać. Natomiast Piotr Pacewicz strasznie mnie skrytykował na spotkaniu w Krytyce Politycznej. Myślę, że wielu lu­dzi z tych liberalnych środowisk wciąż wie­rzy, że nieżywym papieżem można się jakoś posłużyć, wyciągnąć jego homilie i powie­dzieć, że jednak był bardziej liberalny, niż prawica myśli. Ale to nic nie da, druga stro­na wierzy tylko w to, w co chce wierzyć i co jest dla niej wygodne. Pamiętam, jak to było, kiedy jeszcze papież żył i zachęcał, żebyśmy weszli do UE. Natychmiast ja­kiś radiomaryjny kaznodzieja powiedział, że papież potępia Unię, a jego proeuropej­skie homilie oznaczają, że mamy bronić Europy przed Unią, tak jak broniliśmy jej przed bolszewizmem.
Teraz nasi głośni katolicy nienawidzą no­wego papieża. Bo Franciszek daje odro­binę nadziei, że katolicyzm jednak będzie chrześcijaństwem. No to w jednym nume­rze „Do Rzeczy” piszą, że Franciszek wno­si zamęt, że zbyt liberalny. W następnym że jest za mało europejski. A jeszcze kie­dy indziej - że słaby teologicznie. Terlikow­ski napisał kiedyś, że papież się przejmuje biednymi, a to jest passe. Aktualny i modny temat to - zdaniem Terlikowskiego - cier­pienia katolickich obrońców życia. Wia­domo: słyszą płacz usuwanych w czasie aborcji zarodków.
Na swój własny Kościół też narzekasz.
- No muszę. Nie podoba mi się to, co ro­bią. Ale zawsze, kiedy piszę o nim kry­tyczny tekst, mam poczucie, że się na coś targnąłem.
Że naruszyłeś tabu?
- W naszym Kościele Ewangelicko-Refor­mowanym tabu niby nie ma, ale niektórzy ludzie zachowują się tak, jakby były. Mam wrażenie, że zupełnie inaczej to wygląda­ło, kiedy przystępowałem do tej wspólnoty. W ciągu kilku lat objawiła się jakaś czarna reakcja, której wcześniej nie było. Wcześ­niej były u nas pastorki. A teraz wyjeżdżają za granicę, tam obejmują parafie, bo w Pol­sce nie mogą. Nie ma kobiet na kazalnicy. A jak już na nią wejdą, to nie mogą nało­żyć togi, bo toga przysługuje tylko pasto­rowi. No i jest u nas grupa ludzi, którzy bardzo się przejmują tym, co pomyśli Koś­ciół katolicki. A Kościół katolicki nie myśli. Gdyby myślał, toby inaczej wyglądał.
Co takiego w tobie jest, że musisz mówić te wszystkie rzeczy? Że musisz naruszać porządek?
- Moim zdaniem raczej przyczyniam się do przywrócenia porządku, o ile to jeszcze możliwe. Porządek - według mnie - zabu­rza bydlak, który twierdzi, że jest sługą Jezu­sa, a chodzi i obraża ludzi o innej orientacji seksualnej, opowiada o nich niestworzone rzeczy. Moim zdaniem Boży porządek obra­żają tacy ludzie jak ksiądz Oko czy naczelny „Do Rzeczy”, niejaki Lisicki, teolog amator.
Za co najbardziej oberwałeś?
- W związku z Lisickim właśnie. Napisał, że wsadzanie gejów do więzienia w Ro­sji jest bardzo dobre, że Putinowi trzeba przyklasnąć, że to samo powinniśmy ro­bić w Polsce. Zacząłem wtedy pisać do jego reklamodawców z pytaniem, czy wiedzą, że Lisicki i jego tygodnik popierają agre­sywnego dyktatora, który trzyma ludzi w łagrach i prześladuje homoseksualistów.
I co na twój list reklamodawcy?
- Odpowiedziały mi tylko Składy Węgla, które robią z putinowską Rosją konkret­ne biznesy - kupują od niej węgiel. Napi­sały, że się tym wszystkim nie przejmują i dalej będą się reklamować u Lisickiego. Jasne. Natomiast pewna fundacja przesła­ła mój list do redakcji „Do Rzeczy”, a ta jakieś ćwierć następnego numeru poświęciła mnie.
Co pisali?
- Wildstein nazwał mnie małym donosi­cielem. Rzeczywiście nie dorastam mu do pięt, drugiego takiego donosiciela w tym kraju nie ma. To jest przecież facet, który wyniósł z IPN listę stu kilkudziesięciu ty­sięcy nazwisk, nazwisk ludzi niewinnych pomieszanych z winnymi. I rozpoczął pro­ces masowego rozpowszechniania tej listy. W ten sposób wskazał ich wszystkich jako potencjalnych agentów. Inni autorzy „Do Rzeczy” twierdzili, że chcę zniszczyć wol­ność słowa oraz ich redakcję. No i że bardzo brzydko jest donosić. A ja zrobiłem po pro­stu to, co powinien robić dziennikarz - wy­słałem zapytanie do rzeczników prasowych kilku firm.
Właściwie dlaczego to zrobiłeś?
- Oburzyło mnie to, co Lisicki napisał. I jeszcze, że taki gnojek, który popiera drę­czenie ludzi przez dyktatora, uważa się za chrześcijanina i publikuje książki o teolo­gii. Natomiast najbardziej zaskakująca była dla mnie reakcja Krytyki Politycznej, któ­rej byłem felietonistą. Wyrzucili mnie. To jeszcze mógłbym zrozumieć - nie poinfor­mowałem ich o swojej akcji, o listach, któ­re piszę do reklamodawców Lisickiego. Ale szefowie Krytyki mówili mi, że pisanie ta­kich listów jest niedopuszczalne. Że jak my będziemy pisać do ich reklamodawców, to oni zaczną pisać do naszych grantodawców. I nikt - ani oni, ani my - nie będzie miał pieniędzy na działalność i wszelka dyskusja w Polsce zamrze.
Zabolało?
- Cholernie, ja się wtedy pochorowałem. Gorączki dostałem, leżałem kilka dni. Póź­niej, jak już doszedłem do siebie, potrakto­wałem to jako słabość Krytyki. A jakiś czas wcześniej wstrząsnęły mną słowa Krzysz­tofa Zanussiego, który w TVP Kultura na­śmiewał się z Pussy Riot. Mówił, że ich występ w cerkwi to była żałosna prowo­kacja, obraziły prawosławie, a prawosła­wie to taka wielka duchowość. Uznałem, że przekroczył granicę.
A czy ty masz jakieś tabu?
- Na pewno nigdy nie usprawiedliwiał­bym pedofilii. Ani w przypadku prała­tów, ani w przypadku Polańskiego. Co do Polańskiego jedyną okolicznością łagodzą­cą jest to, że od tamtego gwałtu na 13-latce minęło bardzo dużo czasu, Polański już za to coś wycierpiał, a ofiara mu przebaczy­ła. Ale to jest okoliczność łagodząca, nie usprawiedliwiająca. Nie usprawiedliwia go też to, że jest wybitnym reżyserem, zro­bił kilka świetnych filmów, miał nieraz bar­dzo ciężkie życie. Ani to, że dziewczynka mogła być przez matkę podpuszczona, a on był pijany. Co do innych tabu, to z kazirodz­twem byłbym bardzo ostrożny. Połączenie więzi rodzinnej i seksualnej może dawać zbyt wielką zależność także w przypadku osoby pełnoletniej. Ale przede wszystkim: nigdy nie powiem nic przeciwko Bogu. Z oczywistych względów.


Z oczywistych?
- Bóg jest, Bóg rządzi. Dostałem od niego ogromną ilość dobrych rzeczy: miłości, ra­tunku, dobroci i energii. Musiałbym być naprawdę niewdzięcznym skur... - którym zresztą jestem, ale staram się nie być - by podnosić rękę na Boga. Są granice, któ­rych nie chcę przekraczać. Oczywiście i tak je pewnie przekraczam, bo jestem grzesz­ny i zły, jak każdy człowiek. Ale staram się przestrzegać Dekalogu, choć co rusz mi się nóż w kieszeni otwiera. Na przykład jak wi­dzę, że ktoś nawołuje do bicia innych lu­dzi, do krzywdzenia, to mam ochotę wziąć porządnego bejsbola i w celach dydaktycz­nych złamać temu kolesiowi piszczele. To oczywiście niechrześcijańskie uczucie, więc wtedy modlę się szybko.
I co? Pokusa odstępuje?
- Tik, potem oczywiście wraca, ale wte­dy się znowu modlę i przepraszam. Bo nienawiść jest grzechem, chęć łamania piszczeli też.
A naruszyłeś jakieś tabu?
- Powiem ci o jednej sprawie z tych, o któ­rych zwykle się nie mówi. Może i słusznie, bo to bardzo prywatna sprawa. Ale w Pol­sce wciąż jest tak duża niechęć do antykon­cepcji, że powiem to: nie widzę niczego złego w wazektomii, przecięciu nasieniowodów. To jedna z najpewniejszych metod antykoncepcyjnych. Zrobiłem to.
Dlaczego?
- Żeby Terlikowski odetchnął: nie będzie nowych Piątków! A na serio: wiedzia­łem, że nie chcę mieć dzieci. I nie chcia­łem przeżywać koszmaru partnerki, która umiera ze strachu, czy urządzenie gumo­we leży jak trzeba, czy nie sprzedali jej le­wych pigułek, albo co będzie, jak katolicki farmaceuta inkwizytor nie sprzeda jej „pi­gułki po”. Ale druga rzecz była taka, że nie chcę nikomu przekazywać swoich genów. Uzależnienie to jest choroba postępująca, nieuleczalna, śmiertelna i silnie uwarun­kowana genetycznie.
Ile masz tych uzależnień?
- Uzależnienie jest jedno, ono się tylko przejawia na różne sposoby. Moje sposo­by to alkohol i narkotyki. Jest niebezpie­czeństwo, że mógłbym to uzależnienie przekazać potomkom. A tego nie chcę.
Czy kiedykolwiek bałeś się coś powiedzieć?
- Tak, boję się zawsze, kiedy mówię o abor­cjach, w których uczestniczyłem. Kiedy byłem sprawcą ciąży i w pewnym sensie wymusiłem te aborcje - albo przyczyniłem się do sytuacji, która je wymusiła.
Czego jeszcze w Polsce nie można powiedzieć głośno, żeby nie oberwać?
- Obrywa się, gdy spali się Biblię publicz­nie albo się powie, że papież ma normal­ne funkcje fizjologiczne. Paru artystów się przekonało, że można mieć proces albo stracić jakąś robotę. Jeśli chodzi o hejt, to można oberwać przy każdej okazji, nawet gdy się napisze na fejsie, że jest piękna po­goda. Na pewno, gdy się powie, że katoliccy „święci” to pogańskie bóstwa, że tzw. Boże Narodzenie obraża Boga i jest kneblem dla głoszenia ewangelii, bo utrudnia nam usły­szenie prawdziwego głosu chrześcijaństwa. Gdy się powie, że dostęp do internetu i me­diów audiowizualnych powinien być od 18. roku życia, a wcześniej młody człowiek po­winien mieć dwie rozrywki: sport i książ­ki - uważam, że to nie byłby powrót do średniowiecza, tylko skuteczna ucieczka przed średniowieczem, prymitywną kultu­rą obrazków i krótkich, prostych, płaskich tekstów. Gdy się powie, że wszyscy ludzie powinni mieć jakąś pracę. Nie wiem, czy to możliwe, ale fajnie byłoby się postarać, żeby zbliżyć się do tego ideału.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz