Ci, którzy
najgłośniej krzyczą o potrzebie Kościoła otwartego, często najchętniej
ekskomunikują i wykluczają innych - mówi kard. Kazimierz Nycz, arcybiskup,
metropolita archidiecezji warszawskiej.
Rozmawia ALEKSANDRA PAWLICKA
NEWSWEEK: Podoba się
księdzu kardynałowi przywództwo papieża Franciszka?
KARD. KAZIMIERZ NYCZ:
Oczywiście. Lubię otwartość papieża Franciszka. Pierwszy wymiar jego
otwartości, który mi się bardzo podoba i który sam próbuję naśladować, to
otwartość na świat poza Kościołem. Ten sposób ewangelizacji, do którego papież
wzywa słowami: „Idźcie! Szukajcie! Róbcie raban na ulicach”.
Nie wszystkim
hierarchom się to podoba.
- Kiedy papieżem został Karol Wojtyła, pierwszy nie-Włoch
od 400 lat, wielu hierarchów mówiło: czy papież z Polski, kraju
komunistycznego, zza żelaznej kurtyny, poradzi sobie z Kościołem powszechnym?
W przypadku papieża Franciszka jest podobnie. Przyszedł człowiek z innej
kultury, z innym doświadczeniem Kościoła i przeżywania religii. W Ameryce
Południowej, gdy zarzuci się człowiekowi, że jest niereligijny, bo jego udział
we mszy świętej jest minimalny, to się
obrazi. Dlatego otwarcie się na świat poza murami świątyni
jest tam tak ważne. Stąd wywodzi się ten misyjny sposób głoszenia ewangelii
przez papieża Franciszka. Czy nam, ludziom Europy, to się podoba, czy chcemy na
takie misyjne podejście się nawrócić, czy nadążamy za papieżem, to już nie
jego problem, ale nasz.
No właśnie - chcemy?
Czasami mamy z tym problem. Długo pokutowało u nas
myślenie, że mamy w Polsce pełne kościoły i wystarczy zadbać o tych, którzy w
nich są. Tymczasem priorytet papieża Franciszka to szukanie zagubionej owcy czy
teraz - już wielu zagubionych owiec. Nie ulega wątpliwości, że to wyzwanie
trzeba podjąć.
W Polsce można było
jednak usłyszeć, że otwartość papieża jest odejściem od nauczania Kościoła.
- Bo styl papieża Franciszka zaskoczył. W pierwszym momencie
rodziły się wątpliwości, czy nagłe otwarcie nie okaże się niebezpieczne.
Osobiście uważam, że to, co dzieje się w Kościele w
ostatnich dwóch latach, docenienie otwarcia Kościoła w najlepszym tego słowa
znaczeniu, jest wielkim pozytywem pontyfikatu Franciszka. Normą historii jest
to, że kolejny papież przesłania w pewien sposób poprzednika, a przecież Bóg
zawsze daje Piotra naszych czasów. Tak było z Janem XXIII, który miał być
papieżem przejściowym, a zainicjował przełomowy sobór, ale nie wiadomo, czy
gdyby przyszło mu doprowadzić go do końca, to dałby radę. Dlatego po nim
dostaliśmy papieża intelektualistę Pawła VI, który zdołał przeprowadzić
reformę Kościoła. Z kolei Jan Paweł II był papieżem na przełom tysiącleci.
Mówiliśmy często: nasz papież, a przecież był to papież całego świata, za
którego pontyfikatu nie tylko runął mur w Berlinie, ale przede wszystkim mur w
umysłach ludzi Zachodu . Dokonało się wielkie zjednoczenie Europy. Dziś po
wielkim intelektualiście Benedykcie XVI Bóg dał nam papieża Franciszka. I to
jest papież naszych czasów.
Benedykt XVI podjął przełomową
decyzję o abdykacji. Czy to osłabiło
władzę papieża?
- Początkowo mu to zarzucano.
Twierdzono, że odchodząc na własne życzenie, upodabnia urząd papieża do
innych ważnych, ale ludzkich instytucji, a przecież władzę papieską uznawano
dotychczas za daną od Boga. Była też obawa, że będziemy mieć dwóch papieży:
nowego i abdykującego. Te obawy się jednak nie potwierdziły. A co do osłabienia
władzy papieskiej - odpowiedzią jest autorytet Franciszka na całym świecie.
A może właśnie decyzja o
abdykacji dała impuls rewolucji, której przewodzi papież Franciszek?
- Nie nazwałbym tego rewolucją. W
Kościele mamy logikę kontynuacji. Ci, którzy patrzą na papieża z prawej
strony, czy radykalnie z prawej, nie godzą się na stawianie przez niego
niewygodnych pytań. Ci z lewej, którzy chcieliby, aby poszedł dalej, czują się
rozczarowani, bo Franciszek tyle rzekomo zapowiadał, a tak niewiele się
dzieje. Pozwólmy papieżowi być sobą. Nie szufladkujmy działań Franciszka, nie
kadrujmy go według naszego myślenia.
A czy część hierarchów nie
przyzwyczaiła się, że ich rola to wyłącznie „pohukiwanie” na grzeszników?
- Stare powiedzenie ojców
duchownych mówi, że kropla miodu przyciąga bardziej niż beczka octu. Współczuję
tym, którzy tego nie pojęli, niezależnie od tego, czy są biskupami, czy
zwykłymi księżmi. Obowiązkiem każdego duchownego jest głoszenie dobrej nowiny
i ten papież robi to wyśmienicie.
Komu bliżej do papieża
Franciszka: księdzu Bonieckiemu czy księdzu Rydzykowi?
- Powiem tak: obu równie blisko,
choć idą z różnych kierunków. Pozornie wydaje się, że idą z zupełnie innych
światów i swą drogę widzą inaczej, ale cel i fundamenty doktryny Kościoła mają
te same. Nie boję się różnicy poglądów. W Kościele droga jest szeroka, ma swój
środek, prawą i lewą stronę. I nie jest dobrze spychać ludzi na margines.
Jednego bardzo się boję: ci, którzy najgłośniej krzyczą o potrzebie Kościoła
otwartego, często najchętniej ekskomunikują i wykluczają innych.
Pytam o porównanie z księdzem
Bonieckim, bo jemu przełożeni zakazali publicznych wypowiedzi, a ksiądz
Rydzyk może występować w mediach, na Jasnej Górze, na politycznych
demonstracjach.
- Ksiądz Boniecki nie ma zakazu
publicznych wypowiedzi. Gdyby tak było, nie organizowano by bardzo licznych z
nim spotkań. Decyzja przełożonych polega na ograniczeniu obecności w mediach
do „Tygodnika Powszechnego”. Nie mogę oceniać decyzji przełożonych ks.
Bonieckiego. Znam go prawie pół wieku i wiem, że jest to człowiek, który ma
wiele do powiedzenia i przez ponad 60
lat kapłańskiego życia wiele powiedział: studentom, inteligencji i wiernym w
różnych miejscach Polski i świata.
A ks. Wojciech Lemański?
- Tu sprawa jest bardziej
skomplikowana i nie mnie oceniać postępowanie ks. Lemańskiego, ponieważ nie
jestem jego biskupem. Mam nadzieję, że w końcu opadną emocje. Każdego księdza,
którego kapłaństwo jest wielkie i cenne, trzeba bronić, ale też nie może być
tak, że posłuszeństwo biskupowi jest wyłącznie na papierze. Wierzę, że ks.
Lemański wyciągnie rękę do arcybiskupa Hosera, a biskup do niego i te dwie
ręce wcześniej czy później się spotkają.
Papież Franciszek przed Bożym
Narodzeniem mówił o 15 grzechach biskupów: patologii władzy, duchowym
alzheimerze, karierowiczostwie...
- To były słowa skierowane nie
tylko do biskupów, lecz także do pracowników kurii rzymskiej. Wśród nich są
biskupi, księża, a w większości osoby świeckie, w sumie liczne grono
najbliższych współpracowników Ojca Świętego. Papież mówił o takich grzechach
i mechanizmach, które są obecne wszędzie i trzeba z nimi walczyć w sobie i
wokół siebie. W tym znaczeniu nie powiedział niczego nowego, co nie znaczy, że
wolno na to przymykać oko, zwłaszcza w Kościele. Wiele myślałem o tym, co
powiedział papież Franciszek, i doszedłem do wniosku, że ja bym do swoich
pracowników takich słów na czas Bożego Narodzenia nie wypowiedział, choć
oczywiście wygłaszając je, papież dotknął bolączek Kościoła.
Czy usłyszeli to polscy księża,
biskupi, proboszczowie?
- Mogę odpowiedzieć za siebie.
Usłyszałem i przeczytałem nawet dwa razy. Ma pani rację, że problem polega nie
na tym, aby słuchać, ale aby słyszeć. Jakże często zakładamy, że gorzkie słowa
dotyczą wyłącznie sąsiada, a nie mnie.
Pytania stawiane przez papieża
Franciszka, np. w sprawie przejrzystości w Kościele, każą się zastanowić nad
tym, w jaki sposób polski Kościół ustosunkował się do sprawy abp. Paetza, która
wciąż jest „tematem przemilczanym”.
- W tej sprawie reakcja Kościoła
- choć przyznaję, może spóźniona i wymuszona przez media - była
bardzo stanowcza.
Wciąż jest duchownym celebrytą.
- Nie chcę go bronić, ale odnoszę
wrażenie, że ludzi zadowoliłby wyłącznie samosąd. Jeśli chcemy ścinać głowy,
to ścinajmy sprawiedliwie wszystkim, którzy podobnie zawinili. Niech reakcja
mediów będzie sprawiedliwa. A co do kary, nie ma dla biskupa większej kary niż
zdjęcie go z urzędu. Reakcja Kościoła była sprawiedliwa i stanowcza. Co jeszcze
Kościół może zrobić?
Abp. Wesołowskiemu grozi
wykluczenie ze stanu duchownego.
- Ale to są dwie różne sprawy.
Oskarżenia wobec abp. Paetza nigdy nie dotyczyły molestowania nieletnich i z
tego powodu na przykład nie toczył się w tej sprawie proces cywilny, lecz
jedynie procedura kościelna. Jeśli chodzi o abp. Wesołowskiego i oskarżenia o
pedofilię, toczą się oba procesy: i według prawa cywilnego, i według prawa
kościelnego. Stolica Apostolska w tej sprawie jest bardzo ostrożna i stanowcza
jednocześnie. Poczekajmy, aż skończy się dochodzenie dyscyplinarne i karne. Każdy
przypadek udowodnionej pedofilii jest przerażający. Co do tego nie ma dyskusji.
Podobnie jak co do tego, że każdy grzech duchownego umniejsza świętość
Kościoła.
Czego współczesny człowiek
szuka w Kościele?
- Wskazówek właściwej drogi i
sensu życia, a tym samym drogi swego zbawienia. Wierzę, że większości udaje
się to znaleźć, mimo powszechnych utyskiwań dotyczących odchodzenia ludzi z
Kościoła. W pewnym momencie życia pytania o jego sens stają się bardziej
natarczywe. Przychodzi to zwykle z wiekiem. Dla młodych z kolei ważne jest
podtrzymywanie tradycji wyniesionych z domu, co widać zwłaszcza w okresach
świątecznych. Jest duża część wiernych, także młodych, którzy szukają
pogłębionego życia religijnego i osobowego kontaktu z Bogiem we wspólnotach, w
ruchach.
Mamy rok wyborczy. W
poprzednich wyborach parlamentarnych Kościół dość jednoznacznie wskazywał, na
kogo glosować.
- Nie zgodzę się z tym. Kościół,
poza wyjątkami pojedynczych wypowiedzi duchownych, nigdy nie wskazywał i nie
będzie wskazywał konkretnej partii. Teraz też nie będzie żadnego bezpośredniego
zaangażowania biskupów i kapłanów. Kościół natomiast powie o najważniejszych
kryteriach, którymi powinien kierować się w sumieniu katolik, dokonując
wyboru, przypomni o fundamentalnych zasadach, którymi powinien kierować się
wybierany kandydat.
Czy zgoda rządu na pigułkę po
bez recepty nastawi Kościół przeciwko PO?
- Jeśli tak zwana pigułka dzień po
będzie miała wpływ na wybory, będzie to efekt reakcji ludzi w swoich sumieniach
na kwestie natury etycznej. Kwestie etyczne powinny być zawsze ponad podziałami
politycznymi, nie wolno ich poddawać dyscyplinie partyjnej w parlamentach.
Powtórzę za prof. Zollem: to, co zrobiło Ministerstwo Zdrowia, jest obejściem
ustawy aborcyjnej tylnymi drzwiami. W kwestii pigułki poronnej prawo Unii
Europejskiej daje krajom członkowskim możliwość decydowania o dostępie do
niej zgodnie z obowiązującym tam prawem. Ta pigułka w wielu wypadkach działa
jako środek wczesnoporonny, a więc mamy do czynienia z zabiciem poczętego
dziecka. Nie można się więc dziwić, że Kościół głośno się temu sprzeciwia.
Nawet jeśli prawo na coś pozwoli, to jest jeszcze coś większego niż prawo
stanowione: jest sumienie i prawo Boże. Stosowanie tej pigułki przez katolika
to grzech.
Coraz więcej Polaków domaga się
rozdziału państwa od Kościoła. Nie chcą, aby księża decydowali o tworzeniu
prawa w sprawie antykoncepcji, in vitro, związków
partnerskich.
- Sprawy wymienione przez panią:
ochrona życia ludzkiego, wolność i godność człowieka, wolność sumienia, to
wartości, które wynikają z prawa naturalnego, a więc to sprawy ponadwyznaniowe,
a nawet ponadreligijne. Kościół w tych sprawach, a także w sprawach małżeństwa
i rodziny, będzie zawsze zabierał głos ustami papieża, biskupów, ale i
wiernych świeckich. Pamiętajmy, że Kościół to nie tylko biskupi i księża. To
również na przykład wierzący katolicy zasiadający w parlamencie. Świeccy mają
prawo, a nawet obowiązek bezpośredniego uczestniczenia w życiu politycznym,
jeśli są do tego przygotowani i zostaną wybrani. Nie mogą pozostawić swoich
przekonań religijnych w domu.
Ale nie mogą też narzucać
swoich poglądów innym.
- Przyjęte w konstytucji oraz w
konkordacie rozwiązanie autonomii i współpracy Kościoła z państwem jest
znanym w demokratycznych krajach i uznawanym rozwiązaniem. Nie widzę w Polsce
łamania tej zasady ani przez państwo, ani przez Kościół. Ci, którzy domagają
się rozdziału, być może myślą o wprowadzeniu państwa świeckiego, wrogiego
Kościołowi i religiom. Ale to byłby złowrogi rozdział. Chodzi o to, aby
katolik mógł w zgodzie z własnym sumieniem wyznawać wiarę i uczestniczyć w
życiu publicznym bez konieczności ukrywania swoich przekonań religijnych. W
minionym okresie mieliśmy do czynienia z taką schizofrenią i prywatyzacją
religii. Byłoby źle, gdyby teraz powodem prywatyzacji religii miała być
radykalnie rozumiana laickość państwa.
Nie chodzi tylko o
światopogląd. Wpływy Kościoła mają także wymiar czysto materialny, choćby
dotacje z budżetu na Świątynię Opatrzności.
- Skończmy z tym mitem. Pieniądze
z budżetu idą na muzeum Jana Pawła II i prymasa Stefana Wyszyńskiego, które
powstaje w kopule Świątyni Opatrzności, dzięki czemu nie trzeba budować dla
tego muzeum odrębnego budynku. Świątynię Opatrzności obiecali Polakom król i
Sejm Czteroletni w dowód wdzięczności za uchwalenie Konstytucji 3 maja. Mój
poprzednik prymas Józef Glemp, nie mogąc doczekać się rozpoczęcia budowy, sam
porwał się na to zadanie. Gdy objąłem diecezję warszawską osiem lat temu, mury
były w połowie wysokości. Nieraz mówiłem, że gdybym to ja zaczynał, to biorąc
pod uwagę potrzeby i rachunek ekonomiczny, budowałbym świątynię o połowę
mniejszą. Chciałbym jeszcze raz jasno podkreślić: Świątynię Opatrzności budują
wyłącznie wierni z Polski i z zagranicy dobrowolnymi ofiarami. Wraz z
ministrem kultury i rządem uznaliśmy siedem lat temu, że dwóm niewątpliwie
największym Polakom XX wieku należy się muzeum ufundowane przez cały naród.
Ich znaczenie przekracza wymiar kościelny i religijny. Bez świętego Jana Pawła
II niewątpliwie później przyszłaby wolność w Polsce i zjednoczenie Europy.
Ile potrzeba jeszcze pieniędzy,
aby zakończyć budowę świątyni?
- Mamy stan zamknięty: ściany,
okna, zadaszenie. Z niezbędnych prac, aby móc wprowadzić do kościoła wiernych,
pozostaje położenie posadzki i wzniesienie ołtarza, Szacujemy, że potrzeba na
to ok. 30 min zł. Liczymy, że uda się zebrać tę kwotę w ciągu najbliższych
dwóch lat.
W Polsce wciąż powstają nowe
kościoły, podczas gdy te, które już istnieją, pustoszeją. Regularnie maleje
liczba wiernych uczestniczących w niedzielnych mszach.
- Na szczęście wciąż jest to
bardziej problem medialny niż statystyczny. W ciągu 20 lat liczba osób
uczęszczających regularnie do kościołów, owszem, zmniejszyła się w skali
Polski o 4 proc. Nie nazwałbym tego jednak pustoszeniem kościołów. Wzrosła
jednocześnie liczba tych, którzy przystępują regularnie do komunii świętej.
Nie bagatelizuję wspomnianego spadku. To jest wielkie wyzwanie duszpasterskie
dla Kościoła w Polsce do ewangelizacji i duszpasterstwa bardziej misyjnego.
Zamachy we Francji miały
podłoże religijne. Czy religia może być niebezpieczna?
- Sama w sobie nie, choć w islamie
są elementy pozwalające terrorystom na podpieranie się religią. Nikomu jednak
nie wolno zabijać, także w imię religii. Zło jest złem. Zabijanie jest złem.
Terroryzm jest złem. To trzeba powiedzieć jasno. Nie może być żadnego ale.
Trzeba jednak także powiedzieć, że zamach we Francji, a wcześniej w Madrycie,
Londynie czy Nowym Jorku to zapowiedzi zderzenia cywilizacji. Nie tyle
religijnych: muzułmańskiej z chrześcijańską, ale cywilizacji religijnej z
cywilizacją laicką. Nikomu nie zabraniam migrować, ale trzeba sobie postawić
pytanie, dlaczego w ostatnich dekadach migracja w Europie stała się zjawiskiem
tak przyśpieszonym? Co dzieje się z wydolnością demograficzną naszego
kontynentu? Co dzieje się z cywilizacją, która wyrosła z korzeni chrześcijańskich,
greckich i rzymskich? Stawianie tych pytań i szukanie na nie odpowiedzi - to
wielkie zadanie dla Europejczyków, a także Kościoła katolickiego. Wreszcie
pytanie o wolność słowa i jej granice. Jeśli wolno szydzić ze wszystkiego, z
wszelkich religii i nie ma granic wolności w postaci odpowiedzialności, poszanowania
przekonań innych, to nie bardzo chciałbym w takim społeczeństwie żyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz