Za chwilę wszystko
się zmieni. Czuję ten kraj. Za miesiąc będzie sondażowy nokaut. Jedyne, co
Komorowski zrobił w ciągu pięciu Lat swojej prezydentury, to zgolił wąsy - mówi
kandydat na prezydenta.
Rozmawia ALEKSANDRA PAWLICKA
NEWSWEEK: To już
koniec Palikota?
JANUSZ PALIKOT:
Kto chce składać Palikota do politycznej trumny, niech wie, że na taki widok
musi jeszcze poczekać. Teraz jest czas zmartwychwstania. W wyborach
prezydenckich będzie tak jak w 2011 r., gdy nikt nie wierzył, że Janusz
Palikot wprowadzi ludzi do Sejmu i stanie się trzecią siłą parlamentarną.
To byt: efekt
nowości. Porwał pan młodych ludzi.
- Skończmy z mitami. Młodych było tylko 1,5 procent. Reszta,
czyli 4,5 procent, to byli dotychczasowi wyborcy SLD, a drugie tyle -
rozczarowani Platformą. Łącznie ponad 10 procent. Dziś sytuacja jest podobna -
SLD się sypie, a konto Platformy obciąża poczucie, że nic w Polsce nie idzie
jak trzeba: za dużo biedy, za dużo biurokracji, za mało pracy, za niskie
zarobki.
Tylko że Bronisław
Komorowski ma świetne notowania.
- To jest sondażowa poprawność. Ludzie mówią, że Komorowski
jest cacy, z szacunku do urzędu, choć wszyscy wiedzą, że to sarmata bez zębów,
który nikogo nie kąsał, o nic się nie bił, za nikogo nie walczył. Jedyne, co
zrobił w ciągu pięciu lat swojej prezydentury, to zgolił wąsy.
A pan roztrwonił
swoje 10 procent.
- W trzy lata stopniały do jednego procenta.
Chwileczkę, moja osobista weryfikacja wyborcza była w 2011
r. Od tamtego czasu nie kandydowałem w żadnych wyborach. I wtedy Palikot
odniósł sukces. Inna sprawa, czy od tamtego czasu popełniłem błędy.
Popełniłem. Chciałam budować jak najszerszą płaszczyznę polityczną, więc
próbowałem na wszystkie sposoby: raz z Gibałą w stronę przedsiębiorców, raz z
Ikonowiczem ostro w lewo, potem znów uwierzyłem w mrzonkę wielkiej lewicy
- Europę Plus. Teoretycznie to się
musiało udać: najlepsi ludzie SLD: Kwaśniewski i Kalisz, najlepsi z
Ordynackiej: Siwiec i Kwiatkowski, najlepsi od mnie Rozenek, Biedroń, Grodzka, nowa krew z Krytyki Politycznej:
Szczuka i Nowacka. I Kutz szlachetny, i Celiński, i jeszcze parę wartościowych
nazwisk. Ludzie z dorobkiem.
I się nie udało.
- No nie udało się. Polacy mają
dość układania wszystkiego od góry. Już nie uwierzą w żadne gadanie, że na
ruinach SLD i Twojego Ruchu powstanie pod przywództwem takiej czy innej
kawiarnianej postaci ruch reprezentujących interesy. Dlatego ruszyłem w
Polskę. Ludzie chcą budowania nowej jakości od dołu. W kampanii prezydenckiej
objeżdżam region za regionem. Szkoły, bazary, więzienia, teatry. Rozmawiam z
ludźmi i wiem, że w ich sercach i umysłach nie istnieje Bronisław Komorowski.
Gdy zapytać na bazarze o Komorowskiego, to on tam nic nie znaczy.
A Andrzej Duda znaczy?
- Też nic. Zero. PiS strzeliło
sobie w stopę. Kaczyński budzi emocje u ludzi. A Duda to kandydat wyjęty z
kapelusza. To cień kandydata.
Pani Ogórek?
- Pani Ogórek tak samo. Proszę
posłać któregokolwiek z tych zawodników na bazar i zobaczy pani, że w pięć
minut nie będzie żadnego z nich.
Uczepił się pan tego bazaru jak
przekupka.
- Bo tam jest prawdziwe życie, a
nie w Sejmie czy w mediach wśród gadających głów.
Zrobił pan uczciwy rachunek
sumienia i odpowiedział sobie na pytanie, dlaczego pana partia splajtowała?
- Jeśli pyta pani, czy umiem się
uczyć na błędach, to odpowiadam: umiem. Jestem mądrzejszy o doświadczenie
ostatnich trzech lat. Uczyłem się w tym czasie rzemiosła politycznego, które
Tusk i Kaczyński ćwiczyli przez 20 lat.
Ale pan nie będzie miał tylu
lat, ludzie panu uciekli, czyli oblat pan trenerski test.
- Być może... Chociaż paru
zawodników wybiło się przy mnie politycznie: Robert Biedroń, Anka Grodzka,
Andrzej Rozenek, Baśka Nowacka. Kto wcześniej o nich słyszał?
A teraz odchodzą jeden pod
drugim. Podobno mówi pan o nich: zdrajcy.
- Uważam, że elementarna przyzwoitość
wymaga od każdego, kto wszedł do parlamentu na moich plecach, aby dziś
zadeklarował: „Moim kandydatem na prezydenta jest Janusz Palikot”. A jak się
nie podoba, to niech składa poselski mandat, zakłada własną partię i udowadnia,
co jest w stanie sam osiągnąć. To proste. Tak się umawialiśmy.
Biedroń nie zadeklarował, więc
wysmażył pan dla niego filmik z połajankami.
- Przypominałem mu tylko, kto go
bronił, gdy Biedronia poniżał Wałęsa i wyśmiewał Tusk.
A nie prościej było sięgnąć po
telefon i zadzwonić do niego?
- Dzwoniłem, ale nie odbierał.
I ostatecznie Biedroń
publicznie stwierdził, że pora przeciąć pępowinę.
- Prezydent miasta musi być
samodzielny, ale zobaczymy za rok. Mogę się założyć, że miejska sitwa, której
odebrał w Słupsku władzę, zechce odzyskać teren i zorganizuje referendum w
sprawie Biedronia. Zobaczymy wtedy, kto oprócz Janusza Palikota stanie po jego
stronie.
Pytanie, kim będzie wówczas
Janusz Palikot? Przegrane wybory prezydenckie, chwilę później parlamentarne.
- Mój scenariusz jest zupełnie
inny. Zwycięstwo jest w zasięgu ręki. Wiem, że to brzmi, jakbym był szalony,
bo w sondażach prezydenckich mam 2-3 procent i to jest okrutnie mało, ale za
chwilę wszystko się zmieni. Czuję ten kraj. Za miesiąc będzie sondażowy
nokaut.
Pan żyje w jakiejś utopii.
- Nie. Ja umiem czytać dokładniej
niż analitycy i dziennikarze. Dziś sytuacja jest o wiele łatwiejsza niż w 2011
r. Wtedy to były wybory parlamentarne, gdzie trzeba było mieć 40 dobrych
jedynek i setki osób do wypełnienia list wyborczych. Trzeba było od podstaw
zbudować partyjną machinę. A teraz to jest kwestia jednego człowieka - Janusza
Palikota. Po drugie, nie ma dziś, jak wtedy, ostrego konfliktu smoleńskiego,
który pomagałby kandydatom PiS i PO. Dziś mamy emocjonalną flautę. Plażę.
Wystarczy mały ruch i bierze się wszystko.
Wszystko? To ile pan sobie daje
procent w wyborach prezydenckich?
- Kilkanaście i wejście do drugiej
tury. Komorowski bardzo się myli, zakładając, że sprawa rozstrzygnie się już w
pierwszej turze. Ta opinia, że wszystko jest pozamiatane, to dla niego
zabójstwo. Ludzie myślą: Komorowski i tak wygra, więc po co się będę fatygował?
Dodatkowo jego elektorat demobilizuje brak zagrożenia ze strony PiS. Brak tego
strachu przed Kaczyńskim, który napędzał wyborcę PO, Komorowskiego zabije
frekwencja.
A Palikota?
- Mam dla ludzi świeżą propozycję.
Polakom wmówiono, że prezydent to żyrandol i kompletnie nic nie może, a to
nieprawda. Ja obiecuję prezydenturę aktywną. Tłumaczę ludziom, że gdy
przyjdzie do mnie jako prezydenta premier Kopacz, Schetyna, czy kto tam wygra
wybory, i powie: podpisz mi ustawę o wydłużeniu wieku emerytalnego albo
górniczą, to ja odpowiem: „Podpiszę, jeśli ty załatwisz mi to, na czym mi
zależy, np. firmę na próbę”. To będzie rewolucja w polskiej polityce.
Co z tego, że przygotowałem 120
ustaw, skoro wszystkie wylądowały w koszu? I tak będzie dalej, nieważne, czy
wygra PO, czy PiS. Kii ucz będzie trwał. Ten kraj może zmienić tylko aktywny
prezydent. To jedyna szansa odblokowania polityki.
Pan proponuje szantażowanie
rządu za pomocą prezydenckiego weta.
- Nie szantaż, tylko wymuszanie
zmiany. Przyzwyczailiśmy się, że prezydentura to ordery, medale, przemówienia,
uśmiechy, uściski ręki. Model celebrycki albo historyczno-celebrycki, a
przecież prezydent jest wybierany w bezpośrednich wyborach, czyli ma
największy wśród polityków mandat zaufania, i co w zamian oferuje ludziom? Ja
będę pytał o każde proponowane przez rząd i parlament rozwiązanie.
Chce pan permanentnego
referendum?
- Bezpośredniej demokracji. Dziś
ludzie myślą: zagłosuję raz na cztery lata i gówno z tego, bo następnego dnia i
tak ci wybrani zrobią, co chcą. Dlatego ludzi trzeba ciągle pytać. Ciągle trzeba
być na tym bazarze.
Jako prezydent będzie
pan chodził na bazary i pytał ludzi, co sądzą o ustawach?
- Dzięki technice nie trzeba
wychodzić z pałacu, żeby dowiedzieć się, co ludzie myślą. Można pić kawę i
udzielać wywiadu, a jednocześnie za pomocą internetu poznawać opinię Polaków.
Głos ludu nie zawsze bywa
rozsądny.
- I wtedy prezydent może
powiedzieć: choć jesteście przeciw, podpiszę ustawę, ale wytłumaczę wam
dlaczego. Prezydent ma obowiązek dawać tym, którzy go wybrali, poczucie, że
liczy się z ich głosem nie tylko przy urnie wyborczej. Aktywna prezydentura to
obietnica, że zmuszę rząd do wzięcia odpowiedzialności za tworzenie miejsc
pracy i zwiększenie wynagrodzeń.
Pan chce po prostu wejść w buty
premiera.
- Nie, ale prezydent powinien mieć
więcej do powiedzenia w sprawach gospodarczych. Tak jak Wałęsa miał
prezydenckie resorty siłowe, tak ja jako prezydent chciałbym mieć wpływ na
resorty gospodarcze. Szlag mnie trafia, gdy słyszę o wybitnych polskich
naukowcach, dla których brakuje para milionów, aby wdrożyć ich przełomowe
wynalazki w życie. Chcę, żeby tu, a nie za granicą, było dla nich miejsce. Pani Ogórek, pan Duda ani facet bez wąsów tego nie
zapewnią. Nie są gwarantem żadnej zmiany, a ja już udowodniłem, że potrafię dokonywać
zmiany w polskim myśleniu. W sprawie homoseksualistów czy obecności Kościoła w
państwie formalnie niewiele się zmieniło, ale mentalnie żyjemy winnym kraju niż
sprzed ery Palikota.
Chce pan być prezydentem
antyklerykałem?
- Nie walczę z religią i
Kościołem, ale nie ukrywam, że chcę świeckiego charakteru prezydentury. Jako
prezydent zamierzam wypowiedzieć konkordat i doprowadzić do płacenia przez księży
podatków, tak jak czynią to wszyscy obywatele.
W tym roku minie 10 lat
obecności Janusza Palikota w polityce. Czego się pan o sobie w tym czasie
dowiedział?
- Ze mam charyzmę. Mam zdolność namawiania
ludzi do działania, organizowania ich i zmieniania mentalności.
Czegoś się pan boi?
- Ze zawiodą ludzie.
Bo nie zagłosują na pana?
- Nie. Ze tak jak w Ruchu Palikota
wciągnę ludzi do polityki, bo będzie przecież trzeba od nowa zbudować zespół
kancelarii prezydenta, a oni...
Zaraz, zaraz! Pan się już dziś
martwi tym, że trudno będzie zapełnić prezydencką kancelarię?
- Głównie tym się martwię. Tylu
ludzi, na których postawiłem, okazało się niewartymi tego.
Ludzie, którzy pana znają, np.
Kalisz czy Rozenek, mówią, że największym wrogiem Janusza Palikota jest Janusz
Palikot.
- Największym wrogiem każdego człowieka
jest on sam. Zwłaszcza w polityce, gdzie wielką rolę odgrywają wybujałe
ambicje.
Pan się z nimi nie kryje.
- Jestem szczery.
Co próbuje pan sobie udowodnić,
brnąc w politykę, gdy wszyscy stawiają na panu krzyżyk?
- Sobie i ludziom to samo: że
wszystko jest możliwe. Takie jest hasło mojej kampanii.
A żona nie mówi panu: daj sobie
z tym spokój?
- Żona ciągle powtarza: jedźmy do
Maroka, popatrzmy na morze, ale równocześnie rozumie moją pasję. Zdaje sobie
sprawę, że muszę dokończyć to, co zacząłem. Muszę mieć poczucie, że
doprowadziłem wszystko do końca.
Tylko pytanie, jaki będzie
koniec?
- Rodzina zawsze przychodzi na
cmentarz (śmiech), dlatego gdy wszyscy próbują mnie złożyć do trumny,
najbliżsi wołają: „Wstawaj! I bierz się do roboty!”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz