Raz
chce podpalać Polskę, raz być ojcem narodu. Lider Solidarności Piotr Duda coraz
mocniej rozpycha się Łokciami w polityce.
ALEKSANDRA PAWLICKA
Po co
ten ch... tu przyjechał? - wściekł się Dominik
Kolorz na wieść, że Piotr Duda jest na Śląsku. Kolorz jest regionalnym szefem
związku i to on w imieniu górników negocjował niedawne porozumienie z rządem.
- To była środa. Późny wieczór.
Duda przyjechał do kopalni Brzeszcze. Kolorz miał za sobą 70 godzin rozmów i porozumienie bliskie
podpisania. Przyjazd Dudy sprawił, że wróciliśmy do punktu wyjścia. Tylko
dlatego, że szef Solidarności zorientował się, po tygodniu od rozpoczęcia negocjacji,
że nie jest pierwszoplanowym aktorem tego spektaklu - opowiada jeden z
rządowych negocjatorów.
- Bzdura - mówi „Newsweekowi”
Piotr Duda. - Musiałbym być skończonym draniem, żeby przeciągać negocjacje,
gdy ludzie siedzą pod ziemią, a ich żony i matki czekają na powierzchni.
Duda ostro wszedł wtedy do gry.
Posłom groził: „Znamy wasze adresy, wiemy, gdzie mieszkacie, i immunitet wam
nie pomoże. Wielu zasłużyło, by dostać w pysk”.
Straszak i
pierdoły
Czwartek był już naprawdę gorący.
W Sejmie trwała burzliwa debata na temat ustawy górniczej, a na Śląsk zaczęli
ściągać liderzy protestów z całego kraju. Duda ogłosił ogólnopolskie pogotowie
strajkowe.
- Zrozumieliśmy, że jeśli
porozumienia nie uda się podpisać w nadchodzący weekend, to będziemy rozmawiać
nie o tym, czy ustąpiła Kopacz, czy górnicy, ale o pożarze, który rozleje się
na cały kraj. Duda doskonale wie i rząd wie, że związki zawodowe żyją
Śląskiem. To jest motor wszystkiego, to jest punkt zapalany - mówi jeden z
ministrów.
W sobotę doszło w Zabrzu do starć
protestujących z policją. Tego samego dnia rząd poszedł na kompromis. Dominik
Kolorz podpisał porozumienie w obecności premier Kopacz. Pokazały to wszystkie
telewizje. Dudzie pozostała rola suflera: „Byłem tam, gdzie miałem być, czyli
w Zabrzu. Rozdzielałem policję od manifestantów. Tam były całe rodziny, dzieci.
O mały włos doszłoby do tragedii” - mówił.
- A kto tych ludzi do Zabrza
ściągnął? - pyta współpracownik premiera. - Niech Duda nie zgrywa męża
opatrznościowego.
- Wydarzenia na Śląsku jasno
pokazały, że Duda to lepszy zadymiarz niż negocjator - mówi Władysław
Frasyniuk, znany działacz pierwszej Solidarności.
- Pokazały, nie pierwszy zresztą
raz, że Piotr Duda gra przede wszystkim na siebie - ocenia były prezydent i
pierwszy szef Solidarności Lech Wałęsa i dodaje: - Duda, podobnie jak
wcześniej Śniadek, Krzaklewski i Wałęsa, nie zrozumiał, na czym polega
przejście od komunizmu do kapitalizmu. Ze to nie takie hop-siup, że nie wystarczy
przeskoczyć przez płot i wszystko będzie załatwione. To jest proces o wiele
trudniejszy. I Kolorz wydaje się to lepiej rozumieć niż Duda.
Na Kolorza w ostatnim czasie
stawia też strona rządowa. Ministrowie nie ukrywają, że woleliby go widzieć na
czele związku, bo jest bardziej odpowiedzialnym partnerem do rozmów. A Duda to
awanturnik
podpalacz, jak mówi współpracownik
premier Kopacz. - Gdy z górnikami zostało załatwione, sięgnął po energetyków,
kolejarzy, pocztowców, nauczycieli i posługuje się nimi jak straszakiem,
którym macha rządowi przed nosem. I liczy, że postawi premier na baczność.
- To proste - tłumaczy z kolei
Jerzy Borowczak, dawny kolega Dudy i legendarny działacz Solidarności (obecnie
poseł PO).
- Kolorz walczył wyłącznie o
górników. Gdy ugrał swoje, chciał odstąpić od gry, a Duda dopiero wówczas
zaczął licytować. Górnicy to dla niego tylko punkt wyjścia do podbijania
stawki.
W efekcie szefowi S dość
nieoczekiwanie wyrósł pod bokiem groźny konkurent. Choć Duda i Kolorz mają
biura w tym samym budynku, nie spotykają się zbyt często. I nie chcą komentować
ostatniej rozgrywki, - Byliśmy obaj świadomi, że będą potrzebne różne metody.
Piotr Duda uważał, że mocniejsze zagranie może być konieczne. Ale gdyby coś nie
wyszło, odpowiadalibyśmy za to w tym samym stopniu - mówi „Newsweekowi”
Kolorz.
- Nie poróżnią nas. Z Dominikiem
znamy się wiele lat i śmiejemy się z tego, jak chcą nas rozegrać politycy -
zapewnia Piotr Duda.
- Niczyje umacnianie pozycji mnie
nie interesuje. Jestem przewodniczącym na Śląsku i tylko to się dla mnie liczy,
a nie żadne propozycje czy sugestie budowania frakcji lub kandydowania do
sejmów i innych pierdoł. Jestem człowiekiem antysystemowym i pogoniłbym całe to
towarzystwo na Wiejskiej - mówi Kolorz. Duda zapewnia w tym samym tonie: - Do
polityki? Nigdy!
Gdy w 2010 r. został szefem
Solidarności, mówił, że nie wyklucza kariery podobnej do poprzednich szefów
związku, którzy skończyli w polityce. - Nigdy nie mówi się nigdy - żartował
Duda. Dziś zapewnia: - Przekonałem się, jakim bagnem jest polityka. Nazwani
się Piotr Duda, a nie Śniadek, Krzaklewski czy Wałęsa.
Ile Dudy w Dudzie
- Duda wie, że w roku wyborczym
nie może się przyznać, że chce wejść do polityki, bo zjedlibyśmy go,
okrzyknęli zbrojnym ramieniem PiS, co dla szefa związku zawodowego, który
właśnie został powtórnie wybrany, oznaczałoby śmierć - mówi minister z PO.
Duda prowadzi więc grę pozorów. A
graczem, jak zapewnia poseł Borowczak, jest dobrym: - Jest nieźle przeszkolony
psychologicznie, bo tylko takich wysyłano na wzgórza Golan i do Syrii. Wiem,
bo obaj byliśmy w czerwonych beretach.
Najczęściej rozgrywa Jarosława
Kaczyńskiego. Zaczęło się od razu, gdy został szefem związku i wy tli szył z prezesem PiS na pielgrzymkę
ludzi pracy na Jasną Górę. W odróżnieniu od Śniadka to on przemawiał na Jasnej
Górze, a Jarosław Kaczyński tylko stał z boku. Potem razem rozpoczęli batalię
przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego. Kaczyński zabiegał o możliwość
występów Dudy na mównicy sejmowej, a związkowcy opasujący parlament łańcuchami
wypuścili z Sejmu tylko prezesa PiS. Ale żeby nie było za słodko, Duda
zapewniał wtedy: - To była decyzja wiceszefa stoczniowej S, gdyby to ode mnie
zależało, Kaczyński nie wyszedłby i kropka. Bardziej chwalił wówczas Leszka
Millera, który ze związkowcami śpiewał „Mury” Kaczmarskiego i dziękował
Robertowi Biedroniowi oraz Annie Grodzkiej, że zagłosowali przeciw ustawie,
którą ich partia programowo poparła.
Kolejna próba sił z prezesem PiS
odbyła się podczas jednej z największych demonstracji, która w 2012 r.
przeszła ulicami Warszawy. Marsz „Obudź się, Polsko” był wspólną inicjatywą
PiS, Solidarności i Tadeusza Rydzyka. Kaczyński chciał wtedy ogłosić kandydata
na premiera, ale Duda postawi weto. Zagroził, że jeśli prezes PiS to zrobi, 20
tys. związkowców biorących udział w manifestacji zaprotestuje przeciwko niemu.
- Dudzie nie podobało się, że Kaczyński chce wykorzystać związek do budowania
pozycji PiS. Zresztą to o naszym szefie mówiło się wtedy, że mógłby być
kandydatem na premiera popieranym przez partię Kaczyńskiego - wspomina
związkowiec z kierownictwa Solidarności.
Kandydatem PiS dwa dni po
manifestacji został prof.
Piotr Gliński. Jak się szybko okazało,
polityczny niewypał. Idea kandydata społecznego, mającego poparcie największej
partii opozycyjnej, jednak pozostała i wróciła wraz z wyborami prezydenckimi.
- W PiS zrobiono badania, z których wynikało, że Duda ma duże szanse na
wejście do drugiej tury. Ale który Duda? - mówi działacz związkowy i
przyznaje, że gdy Kaczyński ogłosił kandydata na prezydenta Andrzeja Dudę, szef
Solidarności był bardzo rozczarowany: - Coś jakby się w Piotrze zablokowało.
Potem dużą przyjemność sprawił mu
prezydent Bronisław Komorowski,
który zapytany o rywala do pałacu prezydenckiego, powiedział: „Duda? Ja znam
tylko jednego Dudę, Piotra”.
- Czy PiS wybrało nie tego Dudę? -
pytam szefa Solidarności.
- PSL chciało podobno przejąć od
PO wiceministra pracy Jarosława Dudę i też wystawić go na prezydenta - żartuje
i zaraz bardzo poważnie dodaje: - Nie interesuje mnie odziewanie w buty
prezydenta. Mnie nikt nie kupi. Ja walczę o ludzi, o których politycy nie
pamiętają. Znam biedę. Wiem, ile co kosztuje, sam robię zakupy, mieszkam, nie
jak kiedyś o mnie napisali, w zabytkowej kamienicy, ale w familoku z 1892 r.
Z Kaczyńskim nie spotkał się, od
kiedy ten ogłosił swego kandydata na prezydenta. Nawet ostatnio na Śląsku,
gdzie obaj próbowali rozegrać sprawę górników. PiS urządziło wyjazdowe posiedzenie
swoich posłów w Rudzie Śląskiej i Andrzej Duda próbował wejść do kopalni.
Piotr Duda w tym czasie zagrzewał górników do walki i wyprowadzał ich na
ulicę.
Smutny chichot historii
- Problemem Piotra Dudy i jego
pokolenia związkowców jest to, że nie mieli swojego Sierpnia, wydarzenia,
które wyniosłoby ich politycznie. Dlatego ten Śląsk był taki ważny. Duda wyczuł
okazję do rozpętania walki o wielką sprawę, a nie tylko palenia opon przed
Sejmem. Jemu potrzeba ogólnonarodowego zrywu, który wykreowałby na lidera nie
tylko związku zawodowego, lecz także ruchu społecznego - mówi osoba z
Kancelarii Premiera.
Bogdan Borusewicz, marszałek
Senatu i legenda Solidarności, powiedział kiedyś: „Przewodniczący Piotr Duda w
czasach stanu wojennego był po drugiej stronie, ochraniając z dywizją
powietrzno-desantową radio i telewizję. To chichot historii”.
- To było świństwo. Te słowa
bardzo mnie zabolały. Czy jest moją winą, że jednych brali do więzienia, a
innych do wojska? Do Solidarności zapisałem się od razu, w 1980 r. Gdy zabili
górników na Wujku, miałem 19 lat, roznosiłem wstążki żałobne. Dorwał mnie
komisarz wojskowy, spisał i wysłał do armii. W 1982 r. byłem już w czerwonych
beretach. Musiałem odbyć służbę wojskową i jak najszybciej z niej zwiewać.
Czy to jest podstawa, by kogoś oczerniać - pyta Duda. A my pytamy Borusewicza.
- Tamta wypowiedź miała tylko podkreślić fakt, że Piotr Duda to zupełnie inne
pokolenie związkowców. Dla takich jak ja współpraca z OPZZ była nie do
pomyślenia. Duda z OPZZ idzie ramię w ramię - odpowiada.
- Myśleli może, że będę służyć
Platformie, i się zawiedli - dorzuca Duda. A prawda jest taka, że i on zawiódł
się na Platformie, do której początkowo puszczał oko. Gdy rząd rozpoczął pracę
nad ustawą emerytalną, przywiózł Tuskowi pod kancelarię trumnę. Premier
przerwał wówczas posiedzenie Rady Ministrów i zaprosił Piotra Dudę do gabinetu.
Szef związkowców poczuł się równoprawnym partnerem. O Tusku mówił wówczas: „Z
nim nie ma gadki szmatki. Z nim jest konkretna dyskusja”.
Dziś pytam go o porównanie z Ewą
Kopacz. - Z premierem Tuskiem była twarda rozmowa, jak facet z facetem. A z
kobietą trzeba być grzecznym, szarmanckim, tak jestem wychowany. To mały
dyskomfort - odpowiada.
- Duda myślał, że nowa premier,
debiutantka, łatwiej da sobie zarzucić pętlę na szyję. A górnicy będą takim
stołeczkiem, który wystarczy kopnąć i rząd przestanie istnieć - mówi Władysław
Frasyniuk.
- Tymczasem stało się inaczej.
- Na razie - ocenia Lech Wałęsa -
jest jeden zero dla Ewy Kopacz, tylko teraz
musi jeszcze wytrwać i utrzymać
ten wynik.
10 procent
Już po śląskich awanturach
pojawiły się spekulacje, że Duda wystawi w zbliżających się wyborach do
parlamentu własne listy. To ruch ryzykowny, bo mógłby nie przekroczyć progu
wyborczego, ale jednocześnie bardzo osłabiający PiS. Związkowcy kandydowali
dotychczas z list Kaczyńskiego. Śniadek był jedynką w Gdyni.
- Piotr Duda prowadzi z nami grę
przedwyborczą. Próbuje podbić stawkę - ocenia poseł PiS. Nieoficjalnie mówi
się, że Solidarność ma dogadane 10 procent miejsc na listach PiS.
- Może Duda chce 15 procent? -
pytam.
- A może chce zagwarantowania
związkowcom np. stałego miejsca we wszystkich okręgach? Aby w połowie okręgów
wprowadzić jednego posła? - odpowiada mój rozmówca.
Z 15 posłami można stworzyć własny
klub parlamentarny. Duda nawet będąc poza polityką, mógłby wtedy wyprowadzić
swoich ludzi z PiS i być w Sejmie siłą rozgrywającą.
- Nikomu nie zamierzam torować
drogi do polityki. Nie jestem od załatwiania list wyborczych. Jeśli ktoś ma
ochotę, niech sam zabiega - odpiera zarzuty o polityczne knowania wyborcze. -
Ja jestem sierotą po POPiS-ie - dodaje.
- POPiS był dziesięć lat temu.
Mamy rok 2015 i polska scena polityczna zaczyna się kruszyć. Każdy sposób
rozwalenia PiS jest dobry. Jeżeli zrobi to Piotr Duda, to życzę mu powodzenia -
mówi Władysław Frasyniuk. - O Dudzie jeszcze usłyszymy. To silna osobowość,
najbardziej charyzmatyczny szef Solidarności po Wałęsie.
- Demagog i populista? - pytam.
- Oczywiście, taki właśnie musi
być lider związkowców - odpowiada Frasyniuk.
- Mówią o mnie, że jestem rottweiler. Ludzie zapraszają mnie do zakładów pracy, żeby poszczuć mną
swoich szefów.
I czasami to naprawdę działa -
mówi Piotr Duda. - Powiem pani szczerze, jeśli mogę w ten sposób poprawić
sytuację polskich pracowników-, to mogę być i rottweilerem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz