Pan
się czegoś boi? - Tylko Pana Boga. I mojej żony, trochę - mówi były prezydent
Lech Wałęsa. - Nie miałem czasy na dziękowanie Bogu, to prawda. Za dużo było
tego: ja, la, ja...
Rozmawia
ALEKSANDRA PAWLICKA
NEWSWEEK: Czy w pana życiu
przyszedł czas rozliczeń?
LECH WAŁĘSA: Tak bym tego nie nazwał, ale wiem, że się kończę. Parę
tygodni temu przeniesiono moje biuro do nowej siedziby w Europejskim Centrum
Solidarności i stąd już przeprowadzki nie będzie. Następna na tamten świat.
Wrócił pan do stoczni. Centrum
znajduje się za stoczniową bramą.
- Nic jestem miłośnikiem tej
budowli. To miejsce było wymyślone dawno temu, gdy żyli Mazowiecki, Geremek,
Kuroń. Chcieliśmy na fali, która nas wyniosła, dzięki której rozwaliliśmy
komunizm, stworzyć wylęgarnię nowych koncepcji. Ale Mazowieckiego, Geremka i
Kuronia już nie ma. Nie ma ludzi, którzy myśleli tak jak ja. Nie ma też mojej
stoczni, w której miałem oparcie mas. Wyrosło nowe pokolenie wilczków. My
walczyliśmy z myślą o kraju. Teraz każdy walczy z myślą o sobie. Ale może
młode wilczki mają rację?
Czuje się pan jak osoba
przegrana?
- Nie. Jestem spełniony.
Wypełniłem testament rodziców, który brzmiał: odzyskajcie straconą wolność,
odłączcie Polskę od Sowietów. I to się udało. Tyle że wywalczyłem i oddałem
na źle przygotowany grunt. Dałem ludziom po sto kilogramów złota, a oni w swej
pazerności brali i nie mogąc utrzymać, spuszczali sobie na stopy. I teraz mają
pretensję, że nogi sobie poobijali, bo Wałęsa dał za dużo. Odnieśliśmy za duże
zwycięstwo na zbyt nieprzygotowanym gruncie.
Czyli zwycięzca, ale przegrany.
Wałęsa - postać dramatyczna.
- Ciągle zadaję sobie to pytanie:
czy można było zrobić więcej ? Czy gdybym podjął inną decyzję, byłoby lepiej?
Dramat wyboru przeżywałem wiele razy. Choćby w 1995 r., kiedy ubiegałem się o
reelekcję: czy pomóc sobie i nagiąć trochę demokrację, aby dalej być
prezydentem, bo przecież tyle rzeczy jest do zrobienia, czy grać
demokratycznie i przegrać? Z premedytacją wybrałem to drugie rozwiązanie. Bóg
i historia osądzą, czy słusznie.
Coraz częściej mówi pan o
boskiej sprawiedliwości, która dosięgnie wszystkich.
- A o czym mam mówić? Mam 72 lata,
z męskich spraw zostało już tylko golenie. Zbliżam się do końca swych dni. Muszę
uporządkować swoje życie i przede wszystkim przekazać prawdę o tym, co za tego
życia się wydarzyło.
Często myśli pan o śmierci?
- Pewnie mnie zaskoczy jak
każdego. Którejś nocy nie obudzę się i koniec.
Boi się pan?
- Boję się tylko przejścia, a
potem już nie. Nawet jestem ciekawy tego, jak jest po drugiej stronie. Ile z
tego, w co tutaj wierzymy, jest istotne, a ile to bzdura. Nie mówiąc o ty ni.
ilu kolegów tam spotkam!
Ostatnio ciągle kogoś pan
żegna. Czuje pan szczególną więź z
osobami, które odchodzą?
- W majestacie śmierci trzeba
myśleć po ludzku. O tym, kto odchodzi, i o tym, że i nas wkrótce ktoś rozliczy.
Pojednał się pan z gen.
Jaruzelskim.
- Długo staliśmy po przeciwnych
stronach. Przegrałem z nim wiele hi Lew. ale
ostatecznie prowadzoną przez lata wojnę wygrałem ja. I uważam, że zwycięzca
nie powinien się pastwić nad przegranym. Nie twierdzę, że nie należy rozliczać
polityków z ich czynów, ale niech robią to sądy, a nie inni politycy.
Gdy do rozliczania biorą się politycy, trwa to cło końca świata i jeden dzień
dłużej. Dlatego powiedziałem: dość. Poza tym dziś wiem, że Jaruzelski robił
to, w co naprawdę wierzył. Różni generałowie, którzy kończyli Woroszyłówkę,
czyli szkołę w Moskwie, opowiadali mi, jak ich szkolono. Każdego pojedynczo brano
do sali, W której były dwa globusy. „Patrz – mówili to jest globus ćwiczebny,
zobacz, co stanie się z Gdańskiem, gdy zaczną się tam rozruchy. Naciśnij
przycisk Gdańsk na drugim globusie”. Generał naciskał i Gdańska nie było. Lej.
A następnego dnia pokazywali mu jeszcze prawdziwe rakiety wycelowane w Gdańsk,
żeby nie miał wątpliwości. Nic dziwnego, że Jaruzelski myślał potem o Wałęsie:
„To nawet fajny facet, ale nie wie tego co ja. Nie zdaje sobie sprawy, że
spali dwie trzecie Polski. Lubię go, ale muszę powstrzymać”. Gdybym ja w
tamtym czasie wiedział to co Jaruzelski, to nie wiem, jak bym się zachował.
Może miałbym inną odwagę?
Zrozumiał pan decyzję
Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego?
- Nie zgadzam się z nią, ale
rozumiem, jak trudne jest podejmowanie wielkich decyzji. Dlatego staram się go
nie osądzać. Niech zrobią to powołane do tego w demokracji instytucje.
Z generałem Kiszczakiem pan się
jednak nie pogodził.
- Kiedyś mu powiedziałem: panie,
przecież my się już kończymy, powiedz pan prawdę, jak było z tymi papierami na
mnie. Że to wszystko było zrobione. Zgodził się, obiecał, że wyczyści sprawę,
ale potem się wycofał. Ja go nawet rozumiem, bo musiałby sypać swoich ludzi.
Wie pani, ostatnio znaleźliśmy się razem w jednym szpitalu. Myślałem, że do
mnie zajdzie. Ja do niego nie mogłem, bo miałem złamaną nogę. Ale nie
przyszedł. Gdybym mógł chodzić, to byłbym odważniejszy i poszedł do niego. Cale
życie podejmuję najtrudniejsze wyzwania, chociaż wiem, że będzie mnie to dużo
kosztować.
Tak jak przyznanie po śmierci
Oleksego, że nie był sowieckim agentem?
- Chciałem to powiedzieć za jego
życia. Naprawdę. Byliśmy umówieni na spotkanie, ale nie zdążyłem go odwiedzić
przez złamaną nogę. Wcześniej rozmawialiśmy o tym, tłumaczyłem Oleksemu, że w
sytuacji, gdy z mównicy sejmowej padały oskarżenia o szpiegostwo pod adresem
premiera polskiego rządu, nie mogłem inaczej zareagować. Co miałem zrobić jako
prezydent kończący właśnie urzędowanie po przegranej z Aleksandrem
Kwaśniewskim? Miałem uprowadzić stan wojenny? Mówiłem Oleksemu: „Przecież
byłbym wtedy szpiegiem razem z panem”.
I on to rozumiał, ale bardzo
chciał, żebym powiedział publicznie, że uważam, iż pomówienie go o działalność
agenturalną było fałszywe. Bardzo mu na tym zależało. Chodziło nawet nie tyle o
niego, ile o rodzinę. Bo mieć ojca sowieckiego szpiega... Nie życzyłbym tego
nawet wrogowi.
Po śmierci Oleksego powiedział
pan: „Publicznie przepraszam i proszę o wybaczenie”.
- Zrobiłem to tak mocno, jak
potrafiłem. Żeby cały świat się dowiedział.
A Andrzej Milczanowski, który w
1995 r. zarzucił Oleksemu agenturalność, powiedział, że tych przeprosin panu
nie wybaczy. I odszedł z Fundacji Lecha Wałęsy.
- Poniosły go emocje. Według mojej
wiedzy mam prawo mówić: „Co z Oleksego za agent?”. A Milczanowski ma prawo
według swojej wiedzy twierdzić, że Wałęsa się myli. Nie mam o to do niego
pretensji. Każdy pozostanie przy swoim zdaniu.
Lubił pan Oleksego?
- Pewnie. Godzinami można było
słuchać tego jego mentorstwa. Fajnie się z nim rozmawiało.
Ze swoim arcybiskupem też się
pan pogodził? Gdy abp Głodź obejmował diecezję gdańską, mówił pan, że nie
zrozumie nadmorskich klimatów.
- I nie rozumie nadal, więc miałem
rację. Od początku nie widziałem go w roli biskupa w tym szczególnym miejscu,
jakim jest Gdańsk. Tu potrzeba przywódcy duchowego i w tym wymiarze on mi tu
nie pasuje. Wszystko inne u Głodzia mi pasuje, bo to jest wyjątkowo dobry gość:
świetny gospodarz, sprawny budowniczy, fajny kumpel. Bardzo go szanuję.
Odwiedził go pan w szpitalu,
gdy okazało się, że ma raka.
- My się regularnie spotykamy.
Często u mnie bywa.
O czym rozmawiacie?
- Prosiłem go, żeby jako biskup
odpowiedzialny w episkopacie za Radio Maryja opanował Toruń. Obiecał, że to
zrobi, ale
nie za bardzo mu się udało. On czuje,
że jesteśmy przyjaciółmi, tylko nie do końca się we wszystkim rozumiemy.
Są osoby, z którymi pan się
pogodzić nie może?
- Nie ma. Co nie znaczy, że z
niektórymi różnica zdań jest tak daleko posunięta, że tych różnic pogodzić się
nie da.
Na przykład z Jarosławem
Kaczyńskim?
- Słabo go znam, Lecha znałem zdecydowanie lepiej. Jarek nie
był z nami w Solidarności. Działał zawsze z boku, przez brata. Myślę, że to
duży intelekt, tylko wybrał koncepcję, w którą sam nie wierzy.
I robi to, bo w normalnej rywalizacji
politycznej nie ma szans na wygraną. Dlatego postawił na nieudaczników i na
Smoleńsk.
Myśli pan, że nie wierzy w
zamach smoleński?
- Oczywiście, że nie. To za mądry
człowiek, żeby wierzył w takie bzdury. Robi to, bo w inny sposób nie ma szansy
odegrać istotnej roli. Myślę, że Jarosław ma absolutną świadomość tego, że
wymusił na Lechu rozpoczęcie w Katyniu kampanii prezydenckiej. Żeby było z
przytupem, na pohybel Tuskowi i PO. I mamy to, co mamy. Dlatego z taką
zaciętością szuka usprawiedliwienia swojego postępowania. Zamach ma ukoić jego
wyrzuty sumienia. Jeśli kiedyś zostaną upublicznione zapisy z jego rozmowy
telefonicznej z bratem w samolocie, to prawda może być dla niego bardzo
gorzka. Może nie wytrzymać nacisku tej prawdy.
Co musiałoby się stać, żeby
pogodził się pan z Kaczyńskim?
- Musiałby odejść z polityki.
Panie prezydencie, a żonie już
pan wybaczył jej książkę?
- To nie jest kwestia wybaczania.
Ona ma rację, tylko że jej racja nie pasuje do mojej racji. Byłem wychowany w
zupełnie innej koncepcji małżeństwa, a żona się z niej wyłamała. Jestem za
stary na zmiany koncepcji małżeństwa. Nie mogę się pogodzić z tym, że różnica
w myśleniu o małżeństwie jest u nas tak duża.
Rozwód?
- Oczywiście, że nie będziemy
podejmować żadnych głupich decyzji. Dotrwamy w naszym związku do końca, tak
jak żeśmy to ślubowali, ale to już nie to samo.
Nie szkoda ostatnich lat na
podsycanie niezgody?
- My się nie kłócimy. Nie ma
pretensji, sporów czy wojny. Po prostu ona realizuje swoje, a ja swoje i nie
wchodzimy sobie na odciski. Wybrałem sobie żonę prostą, nie pisarkę.
Nie potrafi się pan cieszyć z
jej sukcesu?
- Oczywiście, że się cieszę, ale
co innego cieszyć się z sukcesu, a co innego odkryć, że jest się z inną osobą,
niż się wybrało.
Wkrótce walentynki.
- Myśmy nigdy ich nie obchodzili,
więc po co sobie stroić żarty. W koncepcji małżeństwa, którą proponuje
żona, mniej się kochamy niż w tej, która była na początku. I tyle.
A dzieci? Lepiej się pan z nimi
rozumie, gdy są dorosłe?
- Mam ośmioro dzieci, a jakbym
miał samych jedynaków. Każde wymaga dla siebie oddzielnego skupienia,
oddzielnej uwagi.
To normalne. Przychodzą do
pana? Zwierzają się? Radzą?
- Ja nie jestem ojcem od dyskusji.
Jestem człowiekiem konkretu, nie bajdurzenia. Potrzebujesz czegoś, to ja ci
spróbuję pomóc. Załatwione i dzięki. Po czym zajmuję się następnymi sprawami.
A przekazywanie dzieciom
wartości, ideałów? Własnej wiedzy o życiu?
- To, muszę przyznać, poniosłem
największą stratę. Nie miałem czasu na zajmowanie się tym tak, jak
powinienem. Nawet jak coś pomagałem, to było nieprzemyślane. A przez to
bardziej zniszczone niż zbudowane. Dlatego mam także w tej dziedzinie więcej
strat niż zysków.
Także w tej dziedzinie? To w
jakiej są jeszcze straty?
- O, choćby w tej najszerzej
rozumianej polityce. Kiedyś były dwa mocarstwa, pilnowały się, jedno drugiemu
cały czas patrzyło na ręce. Trzeba było się mieć stale na baczności. Walczyłem
o wyrwanie naszego kraju z tego morderczego uścisku.
I to się udało, tylko że teraz te
wszystkie wolności, to się jakoś rozłazi, ech...
Za chwilę wybory prezydenckie.
-I?
Podoba się panu koncepcja
prezydentury Komorowskiego?
- Nie. Komorowski jest grzeczny,
uładzony, nie wchodzi w konflikty. Ludziom się to podoba i w związku z tym to
on ma rację, a nie ja. Pewnie z braku lepszego kandydata będę na niego
glosował, ale wolałbym, żeby prezydent był aktywniejszy. Jak na razie to ja
byłem najaktywniejszym prezydentem. Takim, który roznieca, denerwuje, ale i
inicjuje w granicach swoich możliwości.
Co jest dziś dla pana najważniejsze?
- Najważniejsze jest, abyśmy
zrozumieli, że nasze pokolenie otworzyło nową epokę: intelektu, globalizacji i
informatyzacji. Tak jak nasi pradziadowie z wiosek wymyślili państwa, tak my
wymyśliliśmy technologię, dla której trzeba stworzyć przestrzeń do jej
funkcjonowania. Wyzwania nowej epoki nie mieszczą się w koncepcji naszych
małych kraików. Musimy wyzwolić się z myślenia wyłącznie o swoim państwie. Co
dziś dzieje się w Brukseli? Każdy kontroluje tam każdego, czy jeden drugiemu
nie chce czasem czegoś zabrać, a przecież nam jest potrzebne państwo Europa.
Chciałby pan państwa Europa?
- Już 20 lat temu mówiłem o
państwie Europa, ale wtedy pukano się w głowę. Dzisiaj jedna z osób, która tak
wtedy reagowała, mówi: „Zasiał pan pszenicę na śniegu, za wcześnie”. Tylko że
zaraz będzie znów za późno. Wywalczyliśmy wolność, Europa się zjednoczyła, ale
to nie wystarczy. Nowe pokolenie musi określić, na jakich fundamentach chce
dalej tę Europę budować. Z grubsza rzecz biorąc, pomysły są dwa. Jedni mówią:
wolność i prawo, czyli każdy może robić, co chce,
ale w ramach istniejącego prawa. A druga koncepcja stawia na wartości. To, o
czym mówi Kościół: wychować człowieka sumienia. I nie chodzi o religię, ale o
dziesięć przykazań, które będą fundamentem Europy.
Pan ma dobry kontakt z Bogiem?
- Gdyby nie Bóg, nie osiągnąłbym
tego, co osiągnąłem, bo to były sprawy nieosiągalne. Dostałem w życiu wielką
pomoc z góry. Od samego początku, od tego, jak spóźniłem się na strajk. Gdybym
doszedł do stoczni na czas, to zgarnęliby mnie przed bramą, bo byłem dobrze
pilnowany. Ale ponieważ nie przychodziłem, to uznali, że Wałęsy nie będzie, i
odpuścili. Zorientowali się dopiero, gdy siedziałem na płocie i było już za
późno. Ktoś wtedy mnie prowadził, bo przecież sam takiego przebiegu wypadków
bym nie wymyślił.
Gdy podejmuje pan jakąś
decyzję, to myśli...
- ... Panie Boże, pomóż? Tak też
bywało. Gdy jechaliśmy do Moskwy, żeby podpisać porozumienie o wycofaniu wojsk,
wcięliśmy ze sobą obraz Matki Boskiej i całą noc modliłem się przed nim, żeby
wymyślić jakiś sposób na przekonanie Jelcyna, że ten traktat, który leży na
stole, jest fatalny. Że trzeba go zmienić. I udało się. Wojska radzieckie z
kraju wycofałem, a ile osób w Polsce wtedy wierzyło, że to jest możliwe? To są
cuda. To jest ta moc, która ze mną była. Teraz z tym trochę gorzej.
Słabiej się pan modli?
- Ja się cały czas modlę. Teraz na
przykład, żeby z panią jakoś wytrzymać tę rozmowę (śmiech).
A tak poważnie.
- Modlitwa to nie jest klepanie
pacierzy. Ja się modlę czynnie, a to można robić w każdej chwili i w każdym
miejscu. Inna rzecz, że człowiek ciągle tylko prosi Pana Boga, a dziękować
zapomina. Ja też nie miałem czasu na dziękowanie Bogu, to prawda. Za dużo było
tego: ja, ja, ja...
Pan się czegoś boi?
- Tylko Pana Boga. I mojej żony,
trochę.
Że nie będzie z panem
rozmawiać?
- Rozmawiać to ja akurat za bardzo
nie lubię. Przez te wszystkie lata, gdy jesteśmy ze sobą, dużo żeśmy już sobie
powiedzieli. A pani to tyle nagadałem, że chyba już koniec tej rozmowy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz