Tak nam się z
piątku na sobotę poprawiło, że aż prezydent Duda przyznał to publicznie z
mównicy w Alejach Ujazdowskich.
Jeszcze 14 sierpnia przez popękane
mury III RP lało się na nas zardzewiałe błocko, a my wszyscy błąkając się po
wertepach, szukaliśmy jakiejś drogi wyjścia z beznadziei. Aż tu nagle 15
sierpnia cała Polska niczym z folderu wycięta. Piękna i coraz silniejsza. I
żadne tam podnoszenie z ruin nas nie dotyczy, tylko po prostu to i owo trzeba
naprawić - uspokajał prezydent do mikrofonów.
Jednak gdy komuś ręce się trzęsą
do roboty, to trudno takiego zatrzymać. Jeszcze samochód głowy państwa nie
zdążył odjechać po uroczystościach, a już z tłumu młody człowiek wbiegł na
pustą mównicę. Silnymi dłońmi wyrwał oba mikrofony ze statywów, wcisnął je do
kieszeni spodenek i wmieszał się w tłum. - To złodziej - krzyknął ktoś do
policjantów pilnujących uroczystości. Ci jednak się nie spieszyli. Obejrzeli
mównicę ze wszystkich stron i tyle. Uznali zapewne, że chłopak uległ sile słów
prezydenta Dudy i zabrał oba mikrofony do naprawy. Do naprawy III RP,
oczywiście.
Ależ pędzi ten pociąg historii. Aż
łby urywa. I to wszystko na naszych oczach się dzieje. Jeszcze kilka dni temu
dykta i zgliszcza, a dziś wystarczy tylko renowacja pięknej Polski. Czy ktoś
może przewidzieć, co będzie pojutrze? Może po wyborach dowiemy się, że jest tak
świetnie, że tylko leżeć w hamakach i wąchać rezedę, a nie zajmować się jakimś
państwem? Episkopat się nim zajmie w ramach nowej formuły złączenia Kościoła z
całym narodem. I to zapewne będzie ostatni cud nad Wisłą.
W swoim przemówieniu w Radzyminie,
na uroczystościach 95. rocznicy Bitwy Warszawskiej 1920 r., prezydent Duda
postawił nam za wzór dwóch wielkich politycznych przeciwników tamtego czasu -
marszałka Piłsudskiego i premiera Witosa. Potrafili oni wtedy dla dobra kraju
stanąć obok siebie, by razem pokonać bolszewicką armię zagrażającą Polsce i
całej Europie. „To było narodzenie ducha, który odbudował wspólnotę” -
powiedział prezydent. To historyczne przypomnienie Duda traktuje jako
przykład do naśladowania dziś.
Skoro on obiecał w kampanii 500 zł
na dziecko, teraz nadeszła pora realizacji obietnicy, bo „szlag go trafia, jak
łatwo politycy coś obiecują, by potem o wszystkim zapomnieć!”. Zwrócił się więc
do premier Kopacz, swej politycznej przeciwniczki, aby rząd sam sobie napisał
stosowną ustawę w tej sprawie, a potem znalazł w budżecie 30 mld zł, bo tyle
to będzie kosztowało.
Nierozumiejąca ducha wspólnoty
Kopacz odmówiła. Więcej - nie doceniła swojej wielkiej historycznej szansy, że
dzięki miłosiernemu prezydentowi będzie mogła się wreszcie wykazać. Dopiero
poseł PiS Czarnecki zwrócił jej na to uwagę. I tak to się u nas dzisiaj kończy.
Piłsudski przychodzi do pani premier z propozycją wspólnej budowy Polski, a
ona mu figę pokazuje.
Stanisław
Tym
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz