środa, 26 sierpnia 2015

Łowca dewiantów



Motorniczy Krzysztof od dekady randkuje z pedofilami, żeby ich wystawić policji. To było najgorętsze operacyjnie lato.

Edyta Giętka

Zapoznany dwa dni temu Konrado jest coraz śmielszy w esach. Już zacieśnili się z Izką2003 na tyle, że podała mu numer, prosząc o memesa ze zdjęciem. Biedaczyna. Wią­żąc nadzieje z Izką, właśnie nadział się na Dymkowskiego Krzysztofa, samo­zwańczego szeryfa internetu, który hobbystycznie strzeże przed takimi gnojami nasze polskie dzieci.
Z zawodu motorniczy tramwajów wro­cławskich z 22-letnim stażem, od deka­dy w wolnych chwilach udaje chłopców i dziewczynki, wystawiając umówionych na randkę prosto na policyjny radiowóz. Tego lata Dymkowski jest przepracowany operacyjnie jak jeszcze nigdy wcześniej. Od czerwca zadenuncjował ponad 20 na­palonych na jego osobę, kamuflującą się w różnych wariantach wiekowo-płciowych. Dymkowski, niesamowicie prze­ciętny człowiek, nigdy nie miał detektywi­stycznych inklinacji. Można powiedzieć: namaszczony splotem okoliczności.

1
Pierwszy trafiony ceł miał miejsce przypadkiem przed dziesięcioma laty. Znajoma kupiła komputer, zaprasza­jąc utalentowanego informatycznie Dymkowskiego do siebie, żeby zrobił go na cito. W domu kręciła się córeczka. Odebrał ją wówczas jako słodką śmiałą 6-latkę, zaczepiającą: a wujku to, a tam­to. Podrzucała piłeczki, próbując wcią­gnąć go w zabawę, wręcz przeszkadzała w komputeryzacji. Minęły trzy lata. Zna­joma znów zaprasza, niech wpadnie, wy­czyści system, bo nałapali wirusów. Wi­dzi Dymkowski, że ta córka, już w wieku komunijnym, jakby nie tamta. Siedzi sku­lona, wsobna i milcząca. Pyta, czy ktoś jej krzywdy nie zrobił? To niemożliwe, prze­cież znajoma z mężem wiedzieliby. Radzi zabrać dzieciaka do psychologa.
Ze zwykłej poradni kierują matkę do policyjnego eksperta od tych rzeczy. Wychodzą spod kołdry zainteresowania ojcowskie. Zaczął po trzecich urodzi­nach. Na wstępie niezdrowo głaskał, rozbudzająco muskał. Potem macał co­raz natarczywiej. On dostał 12-letni wy­rok, ona rozwód, a córka do dziś chowa się ze strachu przed światem za rąbek matczynej spódnicy. Najbardziej brzydzi ją własna kobiecość. Dymkowski mówi: wrak, nie dziewczyna.
To wtedy, akurat siostry miał w sta­nie brzemiennym, pomyślał, że dziec­ko powinno być święte. Po czym wró­cił do własnych spraw kawalerskich, marnotrawił wolny od tramwajów czas na czatroomach Interii. Tu ma miej­sce następny epizod. Otóż wchodzi mu na priw gość, przedstawiający się Paweł, doktorant KUL, i pyta, czy chce fajne wi­doczki? Pierwsza myśl Dymkowskiego jest taka, że pewnie jakieś samochody, góry, jeziora, pejzaże. Jak dekoracyjne w jego guście, to zechce i wstawi sobie na tapetę. Ale obcy człowiek oferuje widokówki? Na wszelki wypadek za­kłada pierwszego operacyjnego maila. Nadesłane po kilku minutach widoczki wywołują w nim odruchy wymiotne. Patrzą Dymkowskiemu w oczy te zwie­rzęta zabawiające się z dziećmi jeszcze w wieku wózeczkowym. Gdy do domo­wego zacisza katolickiego doktoranta weszli operacyjni z Lublina, nawet ci z 20-letnim pedofilskim stażem zatykali usta z obrzydzenia. Oprócz niemych wi­doczków znaleźli 960 płyt DVD. Wtedy, zaproszony do Warszawy na przekazanie wyrazów uznania, Dymkowski pierwszy raz leciał samolotem.
Od czasu doktoranta poczuł misję do pedofilskiej kryminalistyki.

2
Od dekady Dymkowski obronił nasze polskie dzieci przed całą ar­mią dewiantów.
Ten z Wojcieszyc przedstawiał się jako chłopiec 13-letni. W necie zaczepiał córę kolejnej znajomej. Prosiła, by zapuścił śledcze oko w jej niepokojącą korespon­dencję na Gadu-Gadu. Chłopiec bardzo domagał się spotkania, gotowy w każ­de miejsce dojechać autem. („A jeśli cię mama nie puści, to na znak naszej miłości wyślij mi swoje zdjęcie nago”). I już Dymkowski go ma. Od kiedy-każe znajomej pomyśleć logicznie - 13-lat- kom dają prawo jazdy. W kwadrans roz­pracował Piotra, lat 25, łącznie z nume­rem posesji.
Ten z Grudziądza oferował odpłatną orgię w hotelu. I ci z Rybnika, z Bydgosz­czy, Lubartowa, Wrocławia, Wałbrzycha, Krakowa, Poznania, Łodzi, Kielc, Kosza­lina, Wejherowa. Rzadko dewianci w ty­pie robotniczo-budowlanych. W 80 proc. garnitury, właściciele aut ze skórzaną tapicerką i ojcowie poukładanych rodzi­nek, z dziećmi realizującymi się w szko­łach prywatnych.
Na własnych błędach Dymkowski uczył się tajników taktyki zaczepiają­cej. Przede wszystkim język. Zawsze in­fantylny, niechlujny, naćkany błędami wszelkiej maści. Nigdy nieprowokujący w stylu: „Tu Kinga, mam 12 lat, zrobię, co zechcesz”. Żadnych esów o zabarwie­niu erotycznym. Kluczy naokoło w tonie oczekująco weryfikującym: „Czesc, tu Ada, mam 14 lat, powarznie tak jak ja jestes z Wrocka?”; „Jestes Marcin, mam brata Macina, hihii".
Dewianci lubią prewencyjnie zmie­niać terminy randek w ostatniej chwi­li. Zdarza się, że trzeba konwersację spontanicznie przedłużać, by dać czas policji na zasadzkę. Wtedy Dymkowski musi uruchomić pokłady stylistycznej wyobraźni: „Sorki na razie nie mogę, siora weszła i kaze mi odkurzać, a mamy czterypokoje, makabra, ato suka; Na po­łudnie nie dam rady dojechać, mami dupe truje, że mam pomoc jej z siatami wTesco; Czekaj, stara woła najedzenie, potem muszę po bułki lecieć; To określ się konkretnie kiedy, bo nie wiem, baje- rować siorę, czynie, hihihi; Sorki właśnie z peskiem byłem, mam jorka, masz tez pieska?” (z tego, co pamięta, pisząc esa o piesku, właśnie leciał na komisariat).
Z oferującymi dziecku tysiąc PLN za noc stara się nie wchodzić w zabar­wione erotycznie pogaduchy. Grube pe­dofilskie ryby wystawia policji ad hoc, niech robią go sami. Skoro gościa - na­uczył się na błędach - stać w jedną noc wyskoczyć z tysiąca, z pewnością stać go również, by dać komuś 10 tys. za urwanie Dymkowskiemu łba.

3
Jego postawa obywatelska jest przyczy­ną licznych losowych koincydencji. Tak się złożyło, że wypuszczenie po trzech latach tego doktoranta katolika zbiegło się w czasie z podpaleniem Dymkowskie­mu samochodu.
Samochód rzecz nabyta. Ale ząb? Przed kilkoma dniami stracił górną dwójkę podczas spoliczkowania, do którego do­szło na klatce schodowej, gdy wychodził z psem. Co z kolei zbiegło się w czasie z za­trzymaniem dewianta bossa.
Miesiąc przed zębem stracił kawałek kciuka. Jego obywatelska nadczynność nie spotyka się na forach z sympatią. „Sponiewierałeś bydlaku - piszą - wielu niewinnych; tramwajowy rycerz; włazi - dup; internetowy mózgopląs”. Dobrze się składa, że wśród sąsiadów kibicujących mu w słusznej sprawie ma wielu więzien­nych absolwentów, a oni są znani z tego, że choć wyrwą babci torebkę bez mrugnię­cia okiem, bardzo wzruszają się dziećmi. Mówią: Krzysiek, szacun, jakby co, gwiżdż na palcach, załatwimy.
W 2009 r. obywatelska postawa Dym­kowskiego przysporzyła mu najwyższych osobistych kosztów. Na dywaniku u preze­sa usłyszał, że są skargi na jego niekoleżeństwo, wręcz kapusiostwo, w tym zadenuncjowanie kolegi motorniczego, rzekomo też pedofila. Zresztą robi się - mówił prezes - wokół niego jakiś niezdrowy szum.
Żeby zniknął kolegom z pola widzenia, przeniesiono go na wozownię jako przeglądacza technicznego, choć tłumaczył, że nie ma pojęcia o ślusarce. Niestety, musiał opuścić wozownię z powodu kontuzji kola­na, skutkującej półrocznym zwolnieniem. Po powrocie zastała go redukcja etatów.
Ciągle spełniony w prywatnej dochodze­niówce przerzucił się na kierowcę 10-paletowego busa w transporcie europejskim. Gdy zrezygnował z towarów na rzecz osobowego transportu do Holandii, zmu­szony został zjechać do kraju z powodu choroby ojca, wymagającego już całodo­bowej opieki.

4
Więc to jest pracowite operacyjnie lato. Od czerwca ustrzelił ponad 20 szukających na www.ogłaszamy.24 kwaśnych jabłuszek. Bronił m.in. przed: Tym z Piły. Zapraszał suczki od dwunastu wzwyż do wymiany fotek w bieliźnie i nago. Bez twarzy, jak i z twarzą. Odwdzięczy się swoimi. „Ile dostanie, tyle odda”. Na oko Dymkowskiego to sprawa rozwojowa. Z wpisów dewianta wynika, że jest skupu­jącym fotki na zlecenie słupem.
Ten z Namysłowa rozglądał się za chłopcem do lat 13 na pierwszy raz. Nalegał na zapoznawczą focię z kąpieli. Operacyjnie trudny, jako że były woj­skowy jednostki poszukiwawczo-ratow­niczej. O mało Dymkowski nie zaliczył wpadki, bo gość wywęszył, że dostał foto z neta jakiegoś modela firmy odzieżowej. „Mącisz, co tu jest grane, mam obawy, za dużo do stracenia; Nie gniewaj się na mnie, ale trochę trudno mi uwierzyć, że ktoś występujący w reklamach idzie na takie rzeczy; Wiesz, że to, co chcemy robić, jest karalne, a taki w więzieniu nie ma lekkiego życia; Boję się, że to może być podpucha, mam kuzynów w policji”. Sporo operacyjnego sprytu kosztowało Dymkowskiego, by nie spalić celu. Obra­ził się teatralnie w słowach, co udobru­chało gościa („OK, przyjadę”). Cwany, oczekując na chłopca, chował się w przydworcowych krzakach.
Ten spod Zielonej Góry szukał mało­letniej potrzebującej wsparcia. „Możesz zamieszkać u mnie w spokojnej okolicy, mam 33 lata, firmę i stabilną sytuację”.
Ten z Włocławka chciał się tylko pie­ścić, własne lokum, pełna dyskrecja i satysfakcja.
Ten z Krasnegostawu, właściciel maz­dy, chciał zabrać dziewczynkę na ubo­cze. Nieludzko napalony, miał w bagaż­niku sekszabawki.
Ten ze Świdnicy, szukający wydepilowanej. Ostrożny, nie zrewanżował się zdjęciem. Miał przechwycić ją do białego busika na stacji benzynowej za miastem. Niech ona dojdzie dwupasmówką. W re­klamówce miał dla niej dwa piwa, dla siebie wyrafinowane prezerwatywy z najwyższej półki. Brzuchaty. Długo mył ręce w toalecie, szukając jej wzrokiem. Ucie­kając, chciał zjeść erotyczne esy z Dymkowskim, zapisane na karcie SIM.
Ten z Poznania chciał tylko z uczen­nicą. Da od 100 do 1 tys. zł. Nie muszą meldować się w hotelu, gdyż przyjedzie kamperem na kółkach.
Ten spod Wrocławia, aparycja dyrek­tora. Gotowy od razu podjechać szarym BMW. Zapewniał, że padnie przed młodą na kolana, jeśli ubierze szpilki. Zatrzy­many miał strach w oczach. Widać go u takich, co wiedzą, ile grzechów więcej mają na laptopach, które za moment obejrzy policja.
Aktualnie Dymkowski finalizuje mun­durowego. Po powiększeniu nadesłanej przez niego fotki (na pierwszym planie kształt falliczny) widać leżącą na regale policyjną czapkę.

5
Na niskiej gierkowskiej ławie z wyleniałym fotelem do kompletu operacyjne stanowisko - stary laptop plus myszka. (W opinii policji Dymkowski to człowiek przydatny. Na umówione z nim tete-a-tete jadą już z prokuratorskim nakazem). Być może to lato jest dochodzeniowo tak go­rące z racji dwumiesięcznego zwolnienia, które dostał Dymkowski w związku z poli­pami na piątym płacie wątroby.
Buszując w sieci, prócz pedofilów odła­wia internetowych rasistów, czym odku­puje niechlubny epizod. Otóż swego czasu w rozmowie na czatroomie mieszkający w Szwecji Rom zaczął obrażać matkę Dym­kowskiego (kilka dni po jej śmierci), siostrę oraz prezydenta. Nie mogąc go spoliczkować, bluzgnął, że „wszyscy Cyganie to k.. .y”, za co został skazany w zawieszeniu. Miał też nadgorliwe obywatelskie wpadki. W2006 r., stając w obronie prezydenckiej czci, doniósł prokuraturze na emeryta z Elbląga, który rozsyłał mailem foto kaczek z dziobami w wodzie z dopiskiem: „A teraz, kochani wyborcy... pocałujcie nas w kupry!”. Miesz­kanie i komputery emeryta przeszukano. Byłby pierwszym w wolnej Polsce więźniem politycznym, ale śledztwo umorzono.
Wracając do tego lata. Stary laptop Dym­kowskiego piszczy, alarmując o braku pa­mięci na dalszą archiwizację dewiantów. Laptop muli się. Musi usuwać tych już po­zamykanych w folderach, robiąc miejsce następnym. Gdyby nie wieszał się nagle przy akcjach, byłby Dymkowski dochodze­niowo skuteczniejszy. Dokumentowałby każdego gada w pamięci, słałby szybciej zapisy rozmów policji, robiłby zrzuty roz­mów z ekranów. Ale - choć podejmuje się różnorodnych prac dorywczych, a spo­radycznie policjanci wyskoczą z drobną kwotą za postawę honorową - to obecnie niemożliwe. Dymkowski, aktualnie zatrud­niony w telesprzedaży, ledwo wiąże koniec z końcem, z powodów czynszowych musiał nawet zmienić mieszkanie na malutkie. Choć bardzo perswazyjny, posiada nawet certyfikat lidera. Mówią, że przekonuje najskuteczniej z grupy, a już w trakcie słu­chania człowieka ma gotową odpowiedź. Kiedy żył tato, sybirak z piękną rentą, był finansowo elastyczniejszy. Tymczasem, w związku z gorącym operacyjnie latem, przytłaczają Dymkowskiego same tele­foniczne rachunki za tysiące wysyłanych esów. Czerwiec - 180 zł. Lipiec - 315 zł. Sierpień zapowiada się jeszcze gorętszy. Usprawniłby mu inwigilację również drugi telefon. Koresponduje z dewiantami z pry­watnego, na abonament. Łatwo zaliczyć wpadkę. Ale nigdy się nie skarży. W końcu to jego prywatne ruszenie.
Ostatnio ponownie zaoferował się jako motorniczy. Żaden tramwaj - mówił w ka­drach - nie ma dla niego tajemnic. Jeśli chcą, wróci na Wrocław.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz