Miał założyć ruch,
który zmieni polską politykę, a osiadł na mieliźnie w towarzystwie narodowców i
egzotycznych doradców: piewcy Łukaszenki i znajomego psychiatry.
MICHAŁ KRZYMOWSKI
Jeszcze
w czerwcu wydawało się, że Paweł Kukiz stanie się tej jesieni jednym z głównych
rozgrywających w polskiej polityce. W wyborach prezydenckich zdobył prawie 21
proc. głosów, a w jednym z sondaży partyjnych przeprowadzonym kilka tygodni
później jego nieistniejąca formacja zrównała się z PiS.
Minęły jednak dwa miesiące i
wszystko się rozsypało. Kukiz pokłócił się ze współpracownikami, zbratał z
Ruchem Narodowym i nagłe zniknął z mediów. Dziś może liczyć na 12 proc. głosów.
A za kilka tygodni przyjmie kolejny cios: referendum dotyczące JOW (dla mniej
zorientowanych – jednomandatowych okręgów
wyborczych), dzięki któremu miał chwycić wiatr w żagle, najpewniej zakończy się
fiaskiem, bo Polacy zamiast pójść głosować, zostaną w domu.
Zaplecze:
ogórek w nacjonalistycznej mizerii
Mówi współpracownik: - Znam
mnóstwo przedsiębiorców, adwokatów i menedżerów, którzy z dumą mówili:
„Głosowaliśmy na Kukiza, jest jeszcze dla nas jakaś nadzieja”. Wielu z nich
widziało w nim sensowną alternatywę dla Platformy, a teraz nie chcą o nim
słyszeć. Myśleli, że Paweł powoła przewidywalny i umiarkowany ruch. A co
dostali? Niestabilnego trybuna ludowego, za którym stoją nacjonaliści.
Inny: - Ludzie widzieli w nim
symbol zmiany, ale on tego nie rozumiał. Uważał, że skoro ludzie raz
zagłosowali na niego, to kilka miesięcy później zrobią to ponownie. Tyle że w
tym czasie trzeba stworzyć ruch, zebrać podpisy, zorganizować pieniądze na
kampanię, napisać program, ułożyć listy. Czyli wziąć się do normalnego
uprawiania polityki. A praca z Pawłem to nie polityka, tylko pedagogika. On się
dopiero wszystkiego uczy.
Problemy Kukiza zaczęły się od rozstania
ze środowiskiem samorządowców, którzy popierali go w wyborach prezydenckich.
Powód był irracjonalny: prezydent Lubina Robert Raczyński zapowiedział w TVN24, że na nadchodzącej konwencji pojawi się nowa nazwa mchu i
jego hasło. Kukiz odpowiedział na tę deklarację na Facebooku: „Ewidentnie nasz
ruch jest rozgrywany. To nie przypadek - pan Rybak, pan Raczyński, te wypowiedzi. Na ile są świadomi ich
konsekwencji - ich sumienie. Nas nie pokonacie. Nigdy”.
W tym samym czasie Kukiz rozstał
się z szefem prezydenckiego sztabu Patrykiem Hałaczkiewiczem, do którego miał
pretensje o występ w debacie o okręgach jednomandatowych.
- Powiedział, że daje mu ban na
występy w mediach, na co Patryk odrzekł: „Stary, ale ty mi nie rozkazujesz,
bo mi nie płacisz. Poza tym, co to jest? Partia wodzowska?”. Od słowa do słowa
i się rozstali - opowiada świadek scysji.
Odchodząc, Hałaczkiewicz zabrał
jednak ze sobą całą bazę danych. W efekcie cztery miesiące przed wyborami
Kukiz został sam: bez współpracowników, wolontariuszy, kontaktów ze
strukturami.
- Narodowcy to wczuli i wskoczyli
na wolne miejsce. Czas leciał i Kukiz z dnia na dzień stał się ich
zakładnikiem. Zaczęło do niego docierać, że bez nich nie zbierze podpisów pod
listami do Sejmu - opowiada osoba zaangażowana w ruch.
Część doradców przestrzegała
Kukiza, że tak bliska współpraca z narodowcami ściągnie go w dół, zawęzi jego
elektorat do kilku procent, ale Kukiz uspokajał. Mówił, że dla równowagi zaprosi
na listy osoby o liberalnych i lewicowych poglądach.
- Idziemy z faszystami, więc jeden
ogórek w tej mizerii nam się przyda - żartował.
Tym ogórkiem miała być była
kandydatka SLD na prezydenta Magdalena Ogórek. Tyle że, jak przyznają ludzie z
otoczenia Kukiza, na razie nic z tych zabiegów nie wyszło. - Rozmawiałem z
panią Magdą trzy razy telefonicznie, namawiałem ją, żeby włączyła się w
referendum, ale chyba bezskutecznie. Temat wydaje się więc zamknięty - mówi
Janusz Sanocki, doradca Kukiza.
W tej sytuacji jedyną osobą o
liberalnych poglądach, o której wiadomo, że chciałaby
wystartować z list Kukiza, jest były kandydat na prezydenta Paweł Tanajno.
Lider: kawa, red buli,
papierosy
Gdy narodowcy zaczęli żądać
czołowych miejsc na listach, Kukiz zrobił kolejny zwrot. Wysiał swojego
współpracownika Dominika Kolorza na Dolny Śląsk na negocjacje z Raczyńskim i
Hałaczkiewiczem. Cel? Nakłonienie bezpartyjnych samorządowców i obrażonych
zwolenników jednomandatowych okręgów wyborczych do powrotu.
Do spotkania doszło dzień przed zaprzysiężeniem
Andrzeja Dudy na prezydenta, ale rozmowa zakończyła się tym, że samorządowcy
przekazali Kolorzowi listę warunków („Newsweek” otrzymał kopię tego dokumentu).
Wśród nich są: zmiana pełnomocnika wyborczego komitetu z Kukiza na Kolorza,
wycięcie z list 'wyborczych członków partii politycznych i oddanie większości
jedynek działaczom na rzecz JO W i ruchu
Zmieleni. Co to oznacza w praktyce? Drastyczne ograniczenie roli Kukiza i
odcięcie się od narodowców, którzy są zrzeszeni w partii. Choć warunki wydają
się dla Kukiza upokarzające, to Kolorz twierdzi, że negocjacje trwają.
- Jeszcze wszystko jest możliwe -
mówi.
- Kukiz najpierw z hukiem rozstał
się z Raczyńskim, a teraz z podkulonym ogonem prosi go o powrót. Nie sądzi
pan, że tak to wygląda?
- Z podkulonym ogonem to może nie,
ale na pewno mogliśmy usiąść do tych rozmów wcześniej. Dziś bylibyśmy znacznie
dalej.
Komentuje jeden z działaczy: -
Cały Paweł i jego neurotyczna osobowość. Najpierw się pokłóci, później chce się
godzić.
Inny: - Niektórzy sądzą, że jego
emocjonalne wpisy na Facebooku powstają po alkoholu, aleja w to nie wierzę.
Widziałem go po koncercie z okazji otwarcia browaru w Tenczynku [chodzi o
kolejny browar właściciela marki Ciechan Marka Jakubiaka, który ma zresztą
wystartować z list Kukiza - przyp. red.]. Gdy podano nam piwo do stolika, to
Paweł wziął kufel i tylko zaciągnął się jego zapachem. Widać, że abstynencja
jest dla niego trudna, ale się jej trzyma. Dziś jest zresztą uzależniony od innych
używek. Są dni, że wypala dwie paczki papierosów, pije cztery kawy i dwa red
bulle. Jeśli coś powoduje u niego rozchwianie, to właśnie to.
Ludzie zaangażowani w referendum w
sprawie JO W mówią coś jeszcze: kierowanie ruchem przerosło ich lidera. Nagle
- opowiada jeden z moich rozmówców - ludzie z całej Polski zaczęli do niego
wydzwaniać i nagabywać go w sprawie miejsc na listach. Kukiz często opowiada o
telefonie, który w środku nocy dostał od jednego z nieznanych mu wójtów.
Człowiek oznajmił, że założył w powiecie już sześć komitetów referendalnych, po
czym spytał wprost: - To jak, panie Pawle? Dostanę jedynkę ?
Doradcy: tercet egzotyczny
- Kto dziś doradza Kukizowi?
- Najwięcej do powiedzenia mają
trzy osoby - mówi człowiek liczący na start do Sejmu z list ruchu. - Sanocki,
Kolorz i ten dziadek, no... Kornel Makuszyński.
- Chyba Morawiecki?
- A tak, Morawiecki.
Janusz Sanocki to weteran ruchu na
rzecz jednomandatowych okręgów wyborczych i były burmistrz Nysy. Był członkiem
PZPR, Solidarności (internowany w stanie wojennym), KPN, KLD i UPR. W
przeszłości bezskutecznie startował do Senatu i europarlamentu z list PiS i
Prawicy Rzeczypospolitej. Jako kandydat PiS w 2011 r. zasłynął wypowiedziami,
w których wychwalał prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenkę. - Zaprowadził
w kraju porządek, nie pozwolił rozkraść przemysłu, zapewnił stabilny wzrost gospodarczy
- mówił. Dziś Sanocki nadzoruje działanie komitetów referendalnych powiązanych
z Kukizem.
Opowiada jeden z działaczy: - To
taki wariatuńcio. Krzyczy, trzaska drzwiami, ale Paweł z jakiegoś powodu mu
ufa. Sanocki potrafi pojechać pod dom Kukiza i kilka godzin wysiadywać na
jego podjeździe. Gdy Paweł się zjawia, Janusz przestrzega go przed jakimś
lokalnym działaczem i pokazuje stosowny wycinek z lokalnej prasy. Kukiz się
nakręca, leci do domu i publikuje na Facebooku kolejny absurdalny wpis. Tak to
działa.
Gdy przytaczam te słowa, Sanocki
się śmieje: - Ktoś panu naopowiadał. Jestem fanem Pawia, współpracuję z nim od
lat i rzeczywiście bywam u niego w domu, ale nigdy na niego nie czekałem kilka
godzin. Nie pozwoliłbym sobie na to.
Jedno nie ulega wątpliwości.
Sanocki ma dziś duży wpływ na lidera. Kukiz przymyka dla niego oko nawet na
własne deklaracje dotyczące zasad funkcjonowania ruchu. Na przykład: jakiś
czas temu zapowiedział, że w wyborach parlamentarnych nie powinny kandydować
osoby powyżej 45- roku życia ani pełnomocnicy regionalni ruchu. A Sanocki ma
61 lat, jest koordynatorem wojewódzkim i w rozmowie z „Newsweekiem” wydaje się
pewny startu do Sejmu. Kukiz jest też zdeklarowanym krytykiem Okrągłego Stołu,
na jednym z niedawnych koncertów wystąpił nawet w T-shircie z przekreślonym
zdjęciem obrad i hasłem: „Entliczek, pentliczek, czerwony stoliczek”. A
Sanocki był uczestnikiem tych rozmów.
Dominik Kolorz to szef Śląsko-Dąbrowskiej
Solidarności i szef ruchu w województwie śląskim. Ma opinię osoby wyważonej i
racjonalnej, tonuje nastroje w otoczeniu lidera. Podobno nie zamierza
kandydować w wyborach.
Kornel Morawiecki to założyciel
Solidarności Walczącej i polityczny weteran. W przeszłości kandydował w
różnych wyborach, ale bezskutecznie. Z poparciem ruchu podobno ma startować do
Senatu. Przy obecnych sondażach szanse na mandat ma niewielkie.
- A słyszał pan o psychiatrze? -
pyta mnie jeden z działaczy ruchu.
- Jakim psychiatrze ?
- Facet nazywa się tak samo jak
Kukiz i jest znanym psychiatrą. Też zalicza się do grona doradców Pawia, pomaga
w doborze kandydatów do parlamentu.
Rekrutacja: egzamin z marksizmu
Janusz Sanocki twierdzi, że do
ruchu zgłosiły się cztery tysiące osób chcących wystartować do Sejmu. Aby
wytypować tych najbardziej odpowiednich, Kukiz zarządził w całej Polsce
przesłuchania. To coś w rodzaju castingów, które mają wyłonić najlepszych
kandydatów na kandydatów.
Działacz: - Ten psychiatra
uczestniczył w kilku takich rozmowach. Przychodził, siadał z boku, czasem o
coś spytał, ale głównie obserwował. Czułem się nieswojo, wiedząc, że w komisji
egzaminacyjnej przygląda mi się lekarz.
Ten lekarz to Paweł
Kukiz-Szczuciński. Sanocki, którego pytam o psychiatrę, odpowiada oszczędnie.
- On pełni funkcję konsultacyjną. Czy jest rodziną Pawła? Nie interesowałem
się tym, ale to chyba jakiś daleki kuzyn - mówi. Sam Kukiz-Szczuciński stara
się umniejszyć swoją rolę. - Jestem przede wszystkim zaangażowany w moją pracę
zawodową i charytatywną, które są dla mnie najważniejsze. Nie jestem
politykiem i nie zamierzam kandydować do parlamentu. Jestem mężem kuzynki
Pawła Kukiza. Od momentu śmierci jego ojca jestem z nim w kontakcie, wraz z
rodziną staramy się go wspierać, jak umiemy najlepiej - mówi. Ale dopytywany
przyznaje, że brał udział w przesłuchaniach w Krakowie. Kukiz-Szczuciński
pracuje w jednym ze świętokrzyskich szpitali i działa charytatywnie na rzecz
osób trędowatych w Indiach. W przeszłości był zatrudniony w warszawskim
Instytucie Psychiatrii i Neurologii.
- Jak wyglądają te przesłuchania?
- pytam jednego z rozmówców.
- Najzabawniejsze jest to, że ci,
którzy zasiadają w komisjach egzaminacyjnych, zazwyczaj są kompletnymi amatorami,
a przesłuchiwani to często ludzie doświadczeni i z jakimś dorobkiem. Podam
przykład. Gdyby kandydować miał Artur Zawisza, wieloletni poseł i szef sejmowych
komisji, musiałby stanąć przed komisją złożoną z żółtodziobów.
- A jakie padają pytania?
- Najróżniejsze. „Co to jest
marksizm kulturowy?”; „Skąd pan ma majątek?”; „Za co pan kupił dom?”; „Dlaczego
banki powinny zostać zrepolonizowane?”; „Proszę wyjaśnić zasady ordynacji z
jednomandatowymi okręgami wyborczymi”. Część przesłuchań jest nagrywana.
Przesłuchania są obowiązkowe dla
wszystkich kandydatów.
Artur Zawisza, o którym wspomina
mój rozmówca, prawdopodobnie się na nich nie zjawi, bo Kukiz jest w ogóle
przeciwny jego startowi w wyborach. Obaj zawsze byli po różnych stronach
barykady. Kiedy Kukiz śpiewał „ZChN zbliża się”, Zawisza był członkiem tej
partii, a gdy Kukiz wspierał Platformę, Zawisza działał w PiS. Ale pozostali
liderzy narodowców - niedawny kandydat na prezydenta Marian Kowalski czy były
poseł LPR Krzysztof Bosak - karnie stawili się przed komisjami w swoich
okręgach.
Sejm: chodzi o dostęp do
mównicy
Wieloletni współpracownik Kukiza:
- Jeśli w referendum nie będzie wymaganej frekwencji, a wiadomo, że nie
będzie, Paweł może się załamać. To emocjonalny facet, często działa pod
wpływem impulsu. Kto wie, czy się nie wkurzy i nie powie: ja już swoje
zrobiłem, próbują mnie rozgrywać, rzucam ruch w cholerę i startuję do Senatu.
Zresztą nawet jeśli ruch Kukiza
przetrwa kampanię i przekroczy próg, to wcale nie oznacza, że zachowa
jednolitość w Sejmie. Narodowcy już dziś twierdzą, że wspólny start w wyborach
nie musi oznaczać jednego klubu parlamentarnego.
- Mam nadzieję, że będziemy w
jednym klubie, nawet umówiliśmy się, że podczas głosowań nie będzie dyscypliny.
Ale jeśli się okaże, że jest problem z dostępem do mównicy, to może zaistnieć
konieczność stworzenia odrębnego klubu lub koła narodowego - przyznaje Marian
Kowalski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz