PiS
wysyła Kościołowi sygnał: z nami będziecie czuli się bezpiecznie, Kościół znów
stanie się ważny, będzie strażnikiem moralności życia politycznego. A przecież
to ułuda - mówi ks. Kazimierz Sowa.
Rozmawia ALEKSANDRA PAWLICKA
NEWSWEEK: Czy Bronisław
Komorowski nie jest katolikiem?
KS. KAZIMIERZ SOWA: Oczywiście, że jest. Mam wrażenie, że nawet bardziej
szczerze praktykującym niż niejeden katolik. Jako ważny polityk nie trzyma się
jednak sutanny biskupów i demonstracyjnie to okazuje. Co gorsza, jest
politykiem PO, a w przekonaniu części prawicowej opinii publicznej i niestety
sporej części Kościoła już sam ten fakt wystarcza, aby nie być dobrym
katolikiem, bo w PO dobrych katolików ponoć nie ma.
O prezydencie Komorowskim w
Radiu Maryja powiedziano ostatnio: „Przyprawić mu wąsy i gorszy od Hitlera”.
- Wiele opinii graniczących z
pogardą i szyderstwem zostało wypowiedzianych pod adresem prezydenta
Komorowskiego od czasu kampanii wyborczej. I z przykrością muszę przyznać - nie
usłyszałem żadnego hierarchy, który potępiłby takie postępowanie, także te
słowa wypowiedziane w katolickim Radiu Maryja. A przecież wiem, że
wielu biskupów ceni Bronisława Komorowskiego.
Dlaczego nie staną w jego
obronie?
- Nie mam pojęcia. Nawet nie
chodzi o zajęcie oficjalnego stanowiska, ale o czysto ludzki odruch, o głos
rozsądku. Powiedzenie, że nie wolno obrażać. Porównanie do Hitlera uwłacza
godności człowieka. Jeśli dodatkowo dotyczy prezydenta, do braku szacunku
dołącza się pogarda wobec urzędu. To samo dotyczyło zresztą premiera Tuska
oskarżanego o zdradę narodową. I niestety taka atmosfera ma potem swoje
konsekwencje na poziomie zwykłej kultury osobistej, bo jak nazwać
zachowanie gospodarza jednej z bazylik, któremu nie przeszło przez gardło
powitanie premier Ewy Kopacz, która podczas objazdu po Polsce postanowiła
pójść na mszę i nie było przy tym kamer
telewizyjnych. Ten duchowny demonstracyjnie nie podał jej nawet ręki. Takie
zachowania skutkują potem także zachowaniem wiernych - zwykła msza w intencji ustępującego prezydenta wywołuje
histerię.
Dlaczego budzi tyle emocji?
- Gdy usłyszałem o protestach,
które mają się odbyć przed kościołem Wizytek na Krakowskim Przedmieściu, pomyślałem,
że to żart. Ale niestety to nie jest żart. Rektor kościoła przeczytał w niedzielę
uzgodniony z kurią warszawską apel o
spokój. Jednak do kurii wciąż przychodzą pisma żądające odwołania tej mszy, na
której część wiernych chce się pomodlić o opiekę nad prezydentem i jego rodziną
na nadchodzące lata. Kardynał Nycz podjął jedyną słuszną w tej sytuacji decyzję,
że msza się odbędzie. O tym jednak, co będzie się działo przed drzwiami
kościoła, nie może już decydować.
Czy między pojęciami patriota,
katolik i PiS obowiązuje w Polsce znak równości?
- To jest równanie z natury
nieprawdziwe, bo katolik należy przede wszystkim do Kościoła powszechnego, a
partia prezentuje poglądy zaledwie wycinka społeczeństwa. Wynoszenie na
ołtarze partyjnych interesów w ogóle nie powinno mieć miejsca.
Co w takim razie stało się z
Jasną Górą?
- Hm, tak myślę, że zmarły
niedawno doktor Kulczyk zostawił tam trochę milionów po to, by jasnogórski
klasztor oświetlał swym blaskiem całą Polskę, a tymczasem wygrzewają się w
tym blasku tylko niektórzy.
Oburza księdza, że sanktuarium
narodowe zostało zawłaszczone przez jedną partię?
- Na szczęście można jeszcze na
Jasnej Górze uczestniczyć w mszach, które nie kończą się świeckimi kazaniami
polityków.
Czy ksiądz sympatyzujący jawnie
z PO jest skazany na bycie w Kościele outsiderem?
Nie można zarzucić mi niewierności
w stosunku do nauczania Kościoła. Oczywiście, czytam o sobie, jaki jestem zły,
ponieważ jestem związany z TVN i mam brata, który jest politykiem
PO, oraz wielu przyjaciół związanych z tą partią. A do tego wypowiadam się na
tematy polityczne. To wystarcza, aby znaleźć się na celowniku.
Specjalne komando samozwańczej żandarmerii
kościelnej regularnie liczy, ile razy występuję w koloratce, a ile bez, a ponieważ
to drugie zdarza mi się częściej, mój grzech jest wielki.
Piszą o księdzu: „znany z
występów w niszczącej Kościół stacji TVN”, „ksiądz z
dyspensą od Salonu na mieszanie się do polityki”, „najwierniejszy
funkcjonariusz establishmentu III RP", Rydzyk Platformy.
- To bardzo delikatne określenia
spośród tych, którymi jestem obdarzany. Regularnie dostaję dwa rodzaje hejtu:
pierwszy nazywam „poświęconym” - to ten, w którym za wszelką cenę próbuje się
mnie nawracać i ratować od ognia piekielnego. Drugi to chamskie obrażanie w
wykonaniu tych, którzy korzystają z premii anonimowości w intemecie. Pewien
wybitny, prawicowy publicysta z godnym podziwu zapałem nieustannie demaskuje
moją obłudę i zdradę ideałów, tytułując mnie „księdzem puchaczem”.
Niektórych prawicowych
publicystów sam ksiądz uczył dziennikarskiego fachu: braci Karnowskich,
Tomasza Terlikowskiego...
- Uczył? Nie, oni już wcześniej
byli wybitni, choć przyznam, wtedy o tym nie wiedziałem. Ale to prawda, że
zaczynaliśmy razem w Radiu Plus. Zdarzyło się nawet, że z Tomkiem Arabskim
wzięliśmy jako przedstawiciele zarządu tego radia prywatny kredyt, w SKOK-ach
zresztą, żeby móc wypłacić naszym dziennikarzom pensje przed świętami, bo
zabrakło pieniędzy na wypłaty. I nie mówię tego, żeby budować sobie pomniczek,
ale by przypomnieć tym, którzy teraz rzucają we mnie kamyczkiem, że potrafię
robić w życiu rzeczy całkiem bezinteresownie.
Ma ksiądz żal do byłych
kolegów?
- Ludzie czasami odkrywają w sobie
specyficzne umiłowanie do jedynej partii prawdy i zaczynają postrzegać swoje
dziennikarstwo jako misję. Były dziennikarz Radia Plus zadzwonił do mnie
kiedyś i wspominając dawne czasy, przy okazji napomknął, że przygotowuje tekst
na mój temat. Od razu zrozumiałem, że karabin jest już nabity, a ofiara na
celowniku i dzwoni wyłącznie po to, aby uniknąć zarzutu tworzenia tekstu bez
kontaktu z ofiarą. Nie miałem wątpliwości, co przeczytam na swój temat w
niepokornym tygodniku.
Czasami sam jednak dolewa
ksiądz oliwy do ognia.
- Chodzi o ostatni wpis na FB, gdy
informując o śmierci Jana Kulczyka, wpisałem przed nazwiskiem literki śp., a
edytor tekstu poprawił na św. i tak poszło w świat? Zauważyłem literówkę
kilka minut później, poprawiłem „świętego” na „świętej pamięci”, ale ulubiony
portal już zdążył wysmażyć historię o tym, jak zamieniam św. Jana Pawła II na
Jana Kulczyka. Opatrzono tekst zdjęciem mojego internetowego wpisu z
pierwotnym błędem, co oznacza, że nie tylko ktoś śledzi mój prywatny profil,
lecz także fotografuje każdy wpis.
Myślałam raczej o wpisie
dotyczącym prezydenta elekta, który jedzie na Jasną Górę wyzwolić prezesa PiS z
internowania.
- To był żart. Wydawało mi się, że
skoro Jarosław Kaczyński spędza wyborczą niedzielę i noc na Jasnej Górze, a
następnego dnia jedzie tam Andrzej Duda, to taki komentarz może być dowcipny.
Skończyło się oficjalną skargą skierowaną do krakowskiej kurii.
Często ląduje ksiądz na
dywaniku u swojego przełożonego kard. Dziwisza?
- Nigdy jeszcze mi się to nie
zdarzyło. Zawsze, gdy mam okazję, rozmawiam z moim przełożonym, ale nie jest to
dywanik. W przypadku, o którym rozmawiamy, zapytałem tylko kurię, czy ma
zamiar analizować wszystkie wpisy pojawiające się na prywatnych profilach
księży, także te obrażające prezydenta Komorowskiego. I na tym się skończyło.
Kardynał Dziwisz uchodzi za
biskupa sprzyjającego PiS.
- I to dowodzi, że w Kościele, a
zwłaszcza w Kościele krakowskim jest miejsce i dla ks. Oko, i dla ks. Sowy, i
dla ks. Isakowicza-Zaleskiego, który raz idzie na wiec PiS, a raz organizuje
komitety referendalne dla Kukiza.
Na co liczy Kościół, popierając
PiS?
- W ciągu ostatnich 25 lat Kościół
w Polsce nigdy nie był prześladowany. Nie był lekceważony ani nie próbowano
wyeliminować go z grona mających wpływ na politykę. Tak było w czasach, gdy
rządziły środowiska postsolidarnościowe i postkomuniści. Wszyscy respektowali
oczekiwanie Kościoła, że jako ojciec chrzestny polskiej wolności będzie miał z
tego tytułu uprzywilejowaną pozycję. Lata rządów PO obserwowałem z obu
perspektyw - zarówno kościelnej, jak i trochę rządowej. I długo byłem
przekonany, że część biskupów traktuje Donalda Tuska jako nowoczesnego
polityka, który przysłuży się Polsce i krzywdy Kościołowi hierarchicznemu nie
zrobi. Nie było więc powodów, żeby iść na zwarcie.
Ale stało się inaczej.
- Najpierw Tusk powiedział, że nie
będzie uprawiał polityki na kolanach, co zostało odebrane jako zapowiedź
wojny. Jeden z ówczesnych współpracowników premiera opowiadał mi, że podczas
prac komisji wspólnej rząd - episkopat biskup zwrócił się do niego: „Panie
ministrze, oczekuję, że zachowa się pan jak wierny syn Kościoła”. Minister
odparł: „Księże biskupie, ja w pierwszej kolejności jestem tu urzędnikiem
państwowym, co oczywiście nie zmienia faktu, że pozostaję osobą wierzącą”.
Twarz biskupa stężała i hierarcha zapytał: „Czyli nie będzie pan po naszej
stronie, tak?”. Kościół zaczął postrzegać działania rządu jako wotum nieufności
wobec siebie.
Tak było z likwidacją komisji
majątkowej, choć jej istnienie obciążało już głównie Kościół i z projektem
zamiany Funduszu Kościelnego na odpis podatkowy. Został on doprowadzony do
końca, kompromis satysfakcjonujący obie strony wypracowany, ale biskupi
postanowili sfinalizować go już z przyszłą władzą. PiS wysyła bowiem Kościołowi
sygnał: z nami będziecie czuli się bezpiecznie; będziemy tak prowadzić naszą
działalność polityczną, aby to nie zagrażało Kościołowi; gdy obejmiemy władzę,
Kościół znów stanie się ważny, będzie miał wpływ, będzie strażnikiem moralności
życia politycznego.
A przecież to ułuda.
Dlaczego ksiądz tak sądzi?
- ZChN, AWS, a dziś PiS padają na
kolana, bo bliskość z Kościołem instytucjonalnym ma oznaczać pobłogosławienie
ich polityki. Tak jakby polityka „poświęcona” stawała się szlachetniejsza.
Wystarczy jednak, że biskupi przestaną służyć ich polityce, a wówczas
wykorzystają cały aparat partyjny, aby pozbyć się ludzi reprezentujących
stanowisko Kościoła. Tak było z Markiem Jurkiem domagającym się zmiany
konstytucji w sprawie ochrony życia poczętego. Został wyrzucony z PiS. Nie
wierzę w partyjne intencje chrystianizacji polskiego prawodawstwa.
PiS w tym tygodniu wraca z
projektem ustawy o in vitro zakazującym tej metody.
- Czy in vitro było wykonywane w Polsce w latach 2005-2007? Było.
Dlaczego więc partia wówczas rządząca nie
wprowadziła ustawy porządkującej tę kwestię? Jeśli mówimy, że
parlamentarzysta może zgrzeszyć, głosując za jakąś ustawą, to przypominam, że
jest również grzech zaniechania, I czasami mówi on więcej o prawdziwych intencjach niż krzyki protestu i wytykanie
palcem innych. Politycy powinni robić rachunek sumienia nie tylko w sprawie
tego, za czym glosowali, ale i tego, czego nie
zrobili.
Co ksiądz myślał, słysząc abp.
Andrzeja Dzięgę oskarżającego parlamentarzystów o zbrodniczą
ustawę?
- Uchwalona obecnie ustawa o in vitro jest o wiele gorsza niż projekt przygotowany siedem lat
temu przez Gowina. Wtedy jednak Gowin nie dostał wsparcia od biskupów. Na
ostatniej prostej informacja zwrotna z episkopatu brzmiała: „Kościół musi
walczyć o całą pulę”. Ustawa trafiła do kosza. Dziś żartuję, że biskupi całowaliby
Gowina po rękach, gdyby to jego ustawę podpisał prezydent Komorowski. To
pokazuje tylko, że stawianie sprawy na ostrzu noża wcale jej nie służy.
Wróćmy do słów abp. Dzięgi.
- Biskupi mają prawo do wyrażania
opinii. Problemem jest retoryka. Coś, co nazywam publicystycznym wzmożeniem.
Wyrażenie „zbrodnicza ustawa” brzmi bardzo efektownie i jest w swoim przekazie
tak silne, że aż świszczy koło ucha prawie tak, jakby przelatywał kamień. Tylko
czy msza i kazanie to miejsce do uprawiania publicystyki? Mam co do tego
wątpliwości.
Dałby ksiądz rozgrzeszenie za in vitro?
- Spowiedź to nie jest wystawianie
laurki za dobre czyny. Jeśli ktoś chce uregulować swoje relacje z Panem
Bogiem, to jako ksiądz nie jestem po to, aby wypominać mu, co zrobił, nawet
jeśli tego nie akceptuję, ale aby ułatwić mu pojednanie.
Łatwiej rozgrzeszyć tego, kto
zabija, niż tego, kto daje nowe życie z
in vitro?
- Często się mówi, że zbrodniarz
może się nawrócić i jest to dotknięcie łaską bożą. Czy takiego dotknięcia można
odmówić osobom mającym dzieci z in vitro? Nie potrafię ich publicznie
napiętnować jako grzeszników.
Pewien ksiądz pracujący w
szpitalu powiedział mi, że gdy wchodzi z komunią na salę, na której leży
kobieta po zabiegu in vitro, to widzi, jak ona wzdraga się
na jego widok. Musi długo tłumaczyć, że nie przychodzi jej potępić.
- Dużo w tym racji. Dyskusja o in vitro poszła
w złą stronę. Skupiła się na tym, że dziecko poczęte tą metodą to fanaberia
ludzi bogatych. Kupienie sobie czegoś, czego brakuje do obrazu pełnej szczęśliwości.
Mamy już supersamochód, fajne mieszkanie, to kupmy sobie jeszcze dziecko. A
przecież ludzie często rezygnują z wielu rzeczy, które poprawiłyby ich status,
właśnie dlatego, że chcą mieć dziecko. Ono jest dla nich najważniejsze. Zawsze
w przypadku oceny moralnej trzeba pytać o intencje. Czyn jest czymś drugorzędnym,
najważniejsze to wiedzieć, dlaczego ktoś go popełnił. Jeśli ksiądz nie zadaje
sobie tego pytania, to bawi się w ślepego sędziego.
I to woła o pomstę do nieba?
- Jeśli robi się krzywdę drugiemu
człowiekowi, to tak.
Nie boi się ksiądz, że
przełożeni zakażą w końcu księdzu wypowiadania się w mediach, tak jak zakazali
Bonieckiemu, Lemańskiemu i Mądlowi?
- Ci trzej księża, na tyle, na ile
ich znam, są dobrymi, wierzącymi i praktykującymi kapłanami. Nie podważyli w
swych 'wypowiedziach niczego, co jest nauczaniem Kościoła. Nałożony na nich
zakaz jest tak naprawdę przyznaniem się ich przełożonych do tego, że nie mają
argumentów, aby z nimi dyskutować.
I jest też karą za to, że nie
ulegli jak wielu ludzi Kościoła zaczadzeniu PiS.
- Zaczadzenie jest stanem
niebezpiecznym. Należy wówczas jak najszybciej zaczerpnąć świeżego powietrza.
Co zresztą nie jest problemem tylko duchowieństwa, lecz także dużej części
naszego społeczeństwa. Jako naród jesteśmy bardzo homogeniczni i mamy
skłonność do szczelnego zamykania wszystkich okien i drzwi, czego najlepszym
dowodem są obecne przepychanki w sprawie uchodźców. Kościół zajął w tej
kwestii bardzo światłe stanowisko, ale bp Zadarko, który w imieniu episkopatu
je przygotował, był mocno krytykowany przez środowiska prawicowe i narodowe.
Politycy, którzy wkrótce mogą stać się ministrami w nowym rządzie, straszą, że
każdy, kto zostanie wpuszczony, a już nie daj Boże muzułmanin, będzie komórką
Al-Kaidy. Przecież tak nie wolno. Zadaniem polityków i Kościoła jest przypomnienie,
ilu Polaków znalazło w ostatnich dziesięcioleciach nowe, lepsze życie właśnie
dzięki temu, że otworzyły się dla nich domy w innych krajach.
Zamieścił ksiądz na Facebooku
zdjęcie syryjskiego uchodźcy, który był kierowcą Jana Pawła II w czasie
pielgrzymki do Syrii, a który dziś znalazł się w Polsce.
I opatrzył je komentarzem:
„Chciałbym widzieć miny zawodowych katolików tak ostro występujących przeciwko
przyjmowaniu emigrantów”.
- Byłem z papieżem podczas tej
pielgrzymki w Syrii. Gdy zobaczyłem teraz tamtego kierowcę z prezydentem Poznania,
pomyślałem, że to symboliczne zrządzenie losu. Przecież ten człowiek nie mógł
sobie w 2001 roku nawet wyobrazić, że kraj, z którego pochodzi papież, stanie
się kiedyś krajem, w którym on dostanie szansę na inne życie. Pomyślałem, że
tym zdjęciem nasza małostkowość w stosunku do emigrantów została symbolicznie
skarcona przez opatrzność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz