środa, 19 sierpnia 2015

PiS chce demokratury



Jest taka jedna partia, która co rusz chce zmieniać wszystko, bo na ewolucyjne zmiany szkoda jej czasu. Ta partia to oczywiście Prawo i Sprawiedliwość
Uchwalona w 1997 r. konstytucja z pewnością nie jest doskonała, dlatego co pewien czas podnoszą się głosy, że warto by to i owo w niej zmienić, uczytelnić, lepiej rozdzielić kompetencje. Niewiele z tego wynika, bo gdy jedna partia chce zasadnie poprawić jeden artykuł, pozostałe warunkują to zmianami w pięciu innych miejscach i kończy się to tak, jak powiedział były premier Rosji Czernomyrdin: "Chcieliśmy dobrze, ale wyszło jak zwykle".

Poprawki poprawkami, nikt jednak nie podważa konstytucji jako takiej. Nikt? Oj, chyba przesadziłem. Jest taka jedna partia, która co rusz chce zmieniać wszystko, bo na ewolucyjne zmiany szkoda jej czasu. Ta partia to oczywiście Prawo i Sprawiedliwość.

Co pewien czas wielkim nakładem pracy ekspertów i polityków wytwarza kompletny, całościowy projekt nowej konstytucji. Oczywiście, uchwalenie ustawy zasadniczej nie jest takie proste - trzeba mieć 307 posłów i 51 senatorów. Do tej pory była to mrzonka, ale kto wie, co będzie w październiku?

Prezentowany obecnie program PiS-u ("3x15", czyli po 15 mld zł miesięcznie na dzieci, na wyższą kwotę wolną od podatku oraz na obniżenie wieku emerytalnego i VAT-u) to jedynie wabik, który ma przyciągnąć wyborców. Zagłosują, a dopiero potem dowiedzą się, o co naprawdę chodziło. Właśnie dlatego warto o tym pisać, bo projekty te nigdy - zapewne przez skromność - nie były przesadnie eksponowane, a to z nich wyziera prawdziwa myśl ustrojowa Prezesa.

2005 r. Nowy Człowiek. PiS-man

Pierwszy projekt nowej konstytucji powstał w 2005 r. i miał zwiastować nadejście IV RP. Przewidywał objęcie przez władzę wykonawczą żelaznym uchwytem telewizji i radia (co zresztą w ciągu jednej nocy się dokonało), prasy, sądów, opozycji i systemu edukacji. Napisałem wtedy w "Wyborczej", że tak jak w przeszłości komunistom, tak teraz Jarosławowi Kaczyńskiemu marzy się uformowanie nowego Polaka. Taki Nowy Człowiek, PiS-man, myślałby o różnych sprawach to, czego chcieliby jego twórcy. Dopiero taka przemiana zagwarantowałaby PiS-owi długoletnią władzę, gdyż każdy osobnik głoszący inne poglądy byłby uważany za wybryk natury. Podobieństwo do Orwella było oczywiście całkowicie przypadkowe.

IV RP szybko legła w gruzach pod własnym ciężarem, choć zanim się rozsypała, zdążyła sporo naszkodzić. Konstytucję z 2005 r. odłożono na półkę i pięć lat później (styczeń 2010 r.) opracowano nową, stanowiącą - jak rozumiem - aktualną propozycję ustrojową PiS-u (www.pis.org.pl). Pobrzękują w niej licznie te same tony, co w poprzednim projekcie, ale są i nowe.

2010 r. Ustrój prezydencki

Zacznijmy od nowości. Projekt 2010 radykalnie przekształca ustrój RP z gabinetowo-parlamentarnego w prezydencki. Wtedy prezydentem był Lech Kaczyński i autorzy tego projektu optymistycznie zakładali, że będzie on ponownie wybrany jesienią 2010 r.

Dziś sytuacja jest klarowna: prezydentem jest Andrzej Duda i pisowski projekt konstytucji (dalej: PPK) jest wręcz skrojony dla niego, a co najważniejsze - sam Andrzej Duda napomknął o potrzebie uchwalenia nowej konstytucji.

Poinformujmy zatem opinię publiczną, co zawiera ten projekt. Zaczniemy od tego, co będzie mógł uczynić prezydent Andrzej Duda, jeśli w wyborach oddamy dostatecznie dużo głosów na PiS i ewentualnie na ruch Kukiza.

Po pierwsze, w ciągu pierwszych sześciu miesięcy od objęcia urzędu będzie mógł rozwiązać Sejm (art. 94 PPK). Dlaczego? Nie wiadomo, bo taka będzie jego prezydencka wola.

Po drugie, Sejm może sobie wybierać premiera i ministrów, a prezydent wcale nie musi ich powoływać. Wystarczy, że dręczy go "uzasadnione podejrzenie, że nie będą oni przestrzegać prawa (sic!)" (art. 122 PPK).

Po trzecie, jeśli prezydentowi nie spodoba się ustawa przyjęta przez Sejm (np. sześciolatki do szkoły), może sam z siebie zarządzić nad nią referendum i gdy naród ją odrzuci, prezydent może - zgadnijcie państwo co? - oczywiście rozwiązać Sejm (art. 103 PPK).

Po czwarte, odwróćmy sytuację: prezydent, jako dobry pan, postanowił obniżyć wiek emerytalny wszystkim do 60. roku życia. Poddaje ustawę pod referendum i po oczywistym poparciu przez naród kieruje ją do Sejmu. Ustawa jest szkodliwa, więc Sejm ją odrzuca. I już po Sejmie, bo prezydent sięga do art. 105 PPK i Sejm rozwiązuje.

Powie ktoś, że przesadzam - przecież wiążące minimum frekwencji w referendum to aż połowa wyborców. Uprawnienia z pkt 3 i 4 to zatem raczej straszak niż realna groźba. Czyżby? Nie radzę lekceważyć autorów PPK i ich holistycznego podejścia do tematu. Art. 8 PPK obniża ten próg do 30 proc.!

Mogę się także spotkać z zarzutem, że przecież jeśli PiS zdobędzie w wyborach większość (tym bardziej, jeśli będzie to większość konstytucyjna), to Andrzej Duda nie będzie się przecież wadził z Prezesem i korzystał z tych uprawnień. Zgoda, ale nic nie trwa wiecznie. Rządy PiS nie muszą trwać cztery lata. Może dojść do rozpadu koalicji albo wcześniejszych wyborów - i wtedy nowe szaty prezydenta, utkane przez PPK, będą bardzo przydatne.

A poza tym, spójrzmy na te pomysły bez kontekstu politycznego: po ich wprowadzeniu demokratycznie wybrany parlament i rząd zostają ubezwłasnowolnione, bo w każdej chwili mogą zniknąć.

Prezydent ma w PPK jeszcze inne przywileje. Przed Trybunałem Stanu staje tylko za umyślne naruszenie konstytucji, podczas gdy np. minister odpowiada za każde naruszenie. Ale i tu jest ciekawostka. Obecna konstytucja zobowiązuje, aby większość członków TS miała kwalifikacje sędziowskie. W PPK tego warunku już nie ma - każdy krewny i znajomy Królika będzie mógł zostać członkiem Trybunału.
Rząd wzięty, Sejm opanowany...

Przejdźmy teraz do drugiej kwestii - co PPK mówi o relacjach rządu i opozycji? Niewiele, ale za to konkretnie. "Gęganie" opozycji będzie mocno ograniczone. Rada Ministrów, wnosząc projekt ustawy, może zabronić wnoszenia poprawek (art. 106). Na wniosek RM prezydent może rządzić dekretami (art. 62). Inicjatywę ustawodawczą będzie miało nie 15 (jak dziś) posłów, ale 36, przy czym liczba posłów ma ulec zmniejszeniu do 360, czyli do wniesienia projektu ustawy klub musiałby liczyć co najmniej 10 proc. ogólnego stanu izby. W obecnych warunkach 10 proc. to 46 posłów, czyli takie partie jak SLD, PSL czy wcześniej Ruch Palikota byłyby pozbawione podstawowego prawa, jakim jest wnoszenie pod debatę własnych propozycji.

A może jakąś szansę dla opozycji będzie stanowił Trybunał Konstytucyjny, który ustawy niebezpieczne dla pluralizmu, świeckości państwa czy demokracji - uchwalane przez PiS - będzie uchylał? Porzućcie wszelką nadzieję - autorzy PPK zamknęli i tę furtkę. Z art. 135 wynika, że wyroki Trybunału będą miały moc obowiązującą nie wtedy, gdy po prostu większość sędziów zakwestionuje zgodność z konstytucją, ale wtedy, gdy większość ta wyniesie cztery piąte składu (!).

Tak więc nawet jeśli 11 sędziów stwierdzi brak zgodności z konstytucją, a tylko czterech będzie przeciwnego zdania - ustawa zostanie uznana za konstytucyjną! Już tylko dla porządku dodajmy, że w myśl art. 128 PPK prezesa i wiceprezesów TK prezydent powołuje, nie prosząc sędziów o przedstawienie kandydatur, jak tego wymaga obecna konstytucja.

Tak więc rząd wzięty, Sejm opanowany, prezydent na posterunku, gotowy do akcji - ale przecież są jeszcze chyba sądy w Warszawie?!

...a sądy pod specjalną kontrolą

Niestety, po wejściu w życie PPK - już nie. Jeśli postulowane przez ekspertów PiS badanie "butnych i aroganckich sędziów" wariografem oraz badanie ich moczu na obecność substancji szkodliwych nie pomoże - wkroczy prezydent i na mocy art. 145 PPK złoży sędziego z urzędu za "niezdolność lub brak woli" rzetelnego wypełniania obowiązków. Te przykre defekty u sędziego wykryje i stwierdzi większością trzech piątych głosów Rada do spraw Sądownictwa, powołana w miejsce obecnej Krajowej Rady Sądownictwa.

I tu niespodzianka (czy aby na pewno niespodzianka?): o ile obecna KRS składa się w trzech czwartych z osób niezależnych od rządu i prezydenta (a więc nieskorych do realizowania poleceń władzy wykonawczej), to we wspomnianej Radzie do spraw Sądownictwa wprost przeciwnie: 80 proc. członków powołuje prezydent, rząd lub większość parlamentarna, a na dodatek, dla wszelkiej pewności, przewodniczącym Rady jest sam prezydent!

Tak więc, panie i panowie sędziowie, musicie zrozumieć, że nie będziecie już "świętymi krowami", a dobra i rozumna władza będzie po ojcowsku korygować wasze postępowanie.

Koniec państwa świeckiego

Na koniec zostawiłem to, co oczywiste: PPK rezygnuje z wszelkich zasad świeckiego państwa. Poczynając od nowej preambuły ("W imię Boga Wszechmogącego"), przez całkowity zakaz aborcji, liczne rezygnacje z dotychczasowych przepisów gwarantujących wolność sumienia, aż do nowej roty przysięgi składanej przez osoby publiczne obejmujące różne urzędy.

Dziś rota jest świecka, a składający przysięgę może dodać: "Tak mi dopomóż Bóg". W PPK rota kończy się słowami "Tak mi dopomóż Bóg", a składający przysięgę może z nich zrezygnować. Bardzo oryginalnie będzie zatem wyglądać ślubowanie poselskie, gdy marszałek odczytuje rotę, a posłowie kolejno wstają i mówią: "Ślubuję". Dziś wielu dodaje: "Tak mi dopomóż Bóg", ale po nowemu ci, którzy nie zechcą akcentu religijnego, będą zmuszeni mówić: "Ślubuję, ale bez ostatniego zdania"!

Groźną cechą PPK jest możliwość zmiany przez odpowiednią większość każdego artykułu konstytucji, czyli dokonania tzw. demokratycznego zamachu na podstawowe prawa obywatelskie. Obecna konstytucja zawiera przepis, że jeśli parlamentarna większość zechce np. wprowadzić do konstytucji możliwość stosowania cenzury lub zakaz strajków, to na żądanie opozycji musi być w tej sprawie zorganizowane referendum. W PPK takiego przepisu nie ma, a tak na marginesie - nie ma również zagwarantowanego prawa do strajku (!).

Czas na podsumowanie

O PPK można by pisać jeszcze długo, ale chyba już wszystko jasne. Ustrój, jaki się z tego projektu wyłania, to wprawdzie jeszcze nie dyktatura, ale na pewno już nie demokracja.

To demokratura. Nie wiemy, czy tego właśnie chce prezydent Duda. Miejmy nadzieję, że wkrótce skonkretyzuje swoje zamiary. Wiemy jednak, czego chce PiS. Dlatego stawka październikowych wyborów jest znacznie większa, niż się wielu rodakom wydaje. Trzeba będzie wybierać między naszą nieidealną, wymagającą poprawy demokracją a autorytarną, znaną z niektórych sąsiednich krajów, demokraturą. Nie zróbmy błędu!

Marek Borowski

Marek Borowski - senator niezależny, były marszałek Sejmu, związany z lewicą poseł na Sejm wielu kadencji, współautor konstytucji i jej preambuly (1997 r.)

2 komentarze:

  1. Hehe skowyt takich blaznow jak Ty oznacza ze w kraju dzieje sie dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. do Bolo
    Hehe, i kto tu skowycze? Prawda was boli jak dupa po wizycie biskupa.

    OdpowiedzUsuń