czwartek, 29 marca 2018

Demagogom wolno więcej



Platforma Obywatelska straciła władzę przez arogancję i ośmiorniczki. Obecna władza to jedna wielka arogancka ośmiornica, która macki zapuściła do kas państwowych banków i spółek. A jednak wyborcom PiS to jakoś nie przeszkadza. Czemu?

Trump i jego rodzinno-oligarchiczny gabinet. Pu­tin i jego oligarchowie. Kaczyński i jego partyjno-rodzinny klub nowych mi­lionerów, którzy dorobili się przejażdżką na karuzeli spółek skarbu państwa. Nie­raz przejażdżką dość niedługą - czasem trwającą ledwie parę miesięcy.
   Ci władcy i ich zausznicy są z pewnoś­cią bardziej zepsuci od „liberalnych elit”, którym odebrali władzę. Bardziej pazer­ni, bardziej bezwstydni w pędzie do przy­wilejów związanych z władzą. A jednak lud, do którego się odwołują, pozwala im na więcej.

GĘBY ZA LUD KRZYCZĄCE
PiS, Trump, oligarchowie Putina mieli być lepsi od PO, Obamy i państwa Clinton, od oligarchów Borysa Jelcy­na. Mieli być skromniejsi, zarabiać mniej, nie zatrudniać partyjnych kolegów i krew­nych, a nawet się nie rozwodzić, nie zdra­dzać żon, nie odwiedzać prostytutek...
   Długo by wymieniać cechy tego wy­idealizowanego portretu populistycznych liderów i otaczających ich ekip, który był po prostu rewersem czarnego wizerunku elit, celebrytów, lemingów, całego liberal­nego mieszczaństwa i jego politycznych reprezentantów.
   Hillary Clinton i Barack Obama przez propagandę nowej populistycznej pra­wicy byli zwykłym ludziom obrzydzani jako marionetki finansowych elit otoczo­ne przez milionerów. To prawda - mieli w otoczeniu bogaczy, lobbystów czy zwy­kłych hipokrytów. Ale z drugiej strony to właśnie za prezydentury Obamy wpro­wadzono regulacje usuwające z amery­kańskich giełd najbardziej toksyczne operacje spekulacyjne, które doprowa­dziły do kryzysu finansowego 2007 roku. Hillaiy Clinton, walcząc o reformę amery­kańskiego systemu ubezpieczeń zdrowot­nych (którą później wprowadził Obama), przeciwstawiła się kartelowi najwięk­szych amerykańskich koncernów farma­ceutycznych, windujących ceny lekarstw i usług medycznych.
   Tymczasem gabinet Donalda Trumpa to najbogatszy rząd w dziejach Ameryki. Jak wyliczył portal Politico, majątek sa­mego prezydenta to 3,5 mld dolarów, zaś jego ministrów - dodatkowe 2,2 mld, przy czym na czele listy jest minister edukacji Betsy DeVos, spadkobierczyni założycieli firmy Amway, która ma 1,1 mld dolarów (ta informacja musi szczególnie bawić ame­rykańskich nauczycieli, narzekających na zbyt niskie pensje).
   Gorsze jest oczywiście to, że Trump cały swój rząd zbudował z bogatych lobbystów, którzy obniżyli podatki płacone przez ich własne firmy i usunęli regulacje przeszka­dzające im w prowadzaniu najbardziej toksycznych operacji giełdowych. Likwi­dują też ostatnie ograniczenia w finanso­waniu amerykańskiej polityki z wielkich prywatnych pieniędzy.
   Ten rząd bogaczy pogrążył amerykań­ską politykę w totalnym chaosie. Jest niekompetentny, przy czym najbardziej dumny ze swej niekompetencji jest jego szef. Trump sam przyznaje, że nie wie­dział, o czym mówi, gdy publicznie skar­żył się na deficyt USA w handlu z Kanadą. W rzeczywistości Ameryka ma nadwyż­kę. Szefa Departamentu Stanu zdymisjo­nował wpisem na Twitterze. Syrię oddał Putinowi, tamtejszych prozachodnich partyzantów rozbroił. Ataki chemicz­ne wojsk Asada, które za czasów Obamy wywoływały przynajmniej kryzysy dy­plomatyczne, za prezydentury Trumpa stały się niegodną komentarzy codzien­nością. Amerykańska słabość ośmieliła Rosjan do zastosowania broni chemicznej na terytorium Wielkiej Brytanii.
   W Rosji z kolei Putin co wybory obie­cuje odbudować potęgę kraju, tymcza­sem jego państwo to modelowy przykład stagnacji. Władca Kremla potrząsa po­pulistyczną szabelką, publicznie stawia do pionu oligarchów, a ci obiecują popra­wę. Ale to czysty teatr. W rzeczywistości bowiem wywożą oni miliardy do rajów podatkowych, budują sobie wille w naj­droższym mieście świata - Londynie.
   Oligarchom Putina nie wolno tylko - pod karą pozbawienia majątku, a cza­sami także wolności i życia - finansować opozycyjnych polityków.
Podobnie wygląda „dobra zmiana” w Polsce. Wszelkie prawdziwe i domnie­mane patologie rządów SLD, AWS, PSL i PO zostały przelicytowane z nawiąz­ką. Absurdalne jest atakowanie profeso­ra Andrzeja Rzeplińskiego, który odebrał przysługujący mu ekwiwalent za niewy­korzystany urlop w wysokości 28 tysięcy, gdy ludzie zatrudnieni przez PiS w pań­stwowych spółkach i bankach biorą setki tysięcy złotych takich ekwiwalentów. An­drzej Jaworski, poseł PiS specjalizujący się wcześniej w wojnie z tzw. dewiacjami, były prezes Stoczni Gdańsk, jako czło­nek zarządu PZU zarobił przez rok dwa miliony złotych. Gdy odszedł z funkcji, wypłacono mu 425 tysięcy złotych jako „odszkodowanie za zakaz pracy u konku­rencji”, jakby w kolejce do zatrudnienia tego tytana finansów tłoczyli się już ka­drowcy JP Morgan czy HSBC.
   Do tego bankster, milioner Mateusz Morawiecki, który przepisuje najcen­niejsze części swojego majątku na żonę. W klasycznym stylu wschodnioeuropej­skich czy bałkańskich oligarchów, którzy czynią to, żeby uciekać przed podatka­mi albo aby rozpocząć polityczną karierę w roli wyrazicieli gniewu prostego ludu.
   Dlaczego mogą bezkarnie robić rzeczy, za które liberalny polityk zostałby skom­promitowany, zmuszony przez ów lud do ustąpienia, rozszarpany przez media?

I TWARZE LUD BAWIĄCE
Społecznie elity nie są nigdy przez lud łubiane. Zarzuca im się arogancję, przemądrzałość, to, że narzucają, po­uczają, dają do zrozumienia, że są lep­sze. Ich sukces jest widoczny, a lat nauki i pracy, które go poprzedziły, nie widać. Mieszkańców' bloków z golfami z Reichu irytuje sąsiad z segmentu jeżdżący no­wym passatem; a należący do oligarchy bentley i willa na Lazurowym Wybrze­żu to abstrakcyjne obrazki na Pudelku, kolorowa bajka z życia wyższych sfer. Tym bardziej podoba się, gdy ten tabloidowy książę przypochlebia się nam, ni­czego od nas nie wymaga, a nawet grozi, że pokaże, gdzie raki zimują, zrzędzącej i pyszniącej się nie wiadomo czym kla­sie średniej. Tym bardziej cieszy, gdy ten „nasz” człowiek sukcesu popisuje się swymi uprzedzeniami, kompleksami, niewiedzą, gdy myśli tak jak my.
   Mark Lilia - wybitny konserwatyw­ny intelektualista - opublikował w roku 2010 esej „Jakobini z Tea Party”. Opisał elektorat, który kilka lat później dał wła­dzę Trumpowi i Kaczyńskiemu, a Wielką Brytanię wyprowadził z UE. „Wielu ludzi doszło do wniosku, że wykształcone elity - politycy, urzędnicy, dziennikarze, ale też lekarze, naukowcy, a nawet nauczy­ciele - kontrolują ich życie. Dość mają tłumaczenia, czego powinno się uczyć ich dzieci, jaką część wypłaty powinni za­oszczędzić, czy mają się ubezpieczyć, ja­kie brać lekarstwa, gdzie budować domy, jaką kupować broń, kiedy zapinać pasy i wkładać kaski, czy wolno im rozmawiać przez telefon, prowadząc auto, co mogą jeść, ile wypijać napojów gazowanych. (...) Na życie publiczne patrzą z apoka­liptycznym pesymizmem, zaś na własne możliwości - z dziecinnym optymizmem zbudowanym na poczuciu własnej war­tości. Prawicowi demagodzy (...) próbują przerazić tych ludzi, wskazując ukrytych wrogów, a potem schlebiają im tak długo, aż uwierzą, że mają tylko jednego sojusz­nika, którym jest sam demagog”.
   Trumpowi, Kaczyńskiemu, Putinowi, Morawieckiemu wolno więcej, ponieważ na więcej pozwalają ludowi. W porówna­niu z tym nowym populizmem zachodni liberalizm - szczególnie ostatnich de­kad - był ostatnim wycieleniem religij­nego purytanizmu. Z jego dyscypliną, samoograniczeniem, represją. Nawet w narodowej czy religijnej tożsamości liberalizm zakazywał przeżywać pychę czy dumę. Wskazywał przede wszystkim na obowiązki, konieczność samodosko­nalenia, budził poczucie winy. W purytanizmie „Gazety Wyborczej”, „New York Timesa”, rosyjskiej liberalnej inteligen­cji Polak powinien krytycznie oceniać narodowe wady, Amerykanin rozliczać się za Wietnam, a Rosjanin mieć poczu­cie winy za Katyń. Liberalny purytanizm kazał mężczyznom krytycznie oceniać własny stosunek do kobiet, a bogatym obnosić się przed biednymi ze wstydem z powodu swego bogactwa.
   Liberalne elity wymuszały na ludziach udawanie, że są dobrzy i pracowici, ma­rzą o samodoskonaleniu, chcą w pracy awansować, myją ręce przed obiadem, nie bekają i nie puszczają wiatrów przy stole, a zwłaszcza nie tłuką dzieci i żon.
   Nowa populistyczna prawica to wszystko odwraca. Religia czy narodo­wość - tylko w wersji kibolskiej. Krzyż czy orzełek jako znaczek klubowy dru­żyny gospodarzy, pod którym można spuścić manto kibolom drużyny gości. W prawicowym internecie aż gęsto od wiatrów, wylewa się z niego radosny antysemityzm, rasizm i seksizm. Trump chwali się podbojami, a radni PiS opo­wiadają, że za żony mają idiotki.
   Jeśli nawet politycy PiS wbrew zapo­wiedziom rzucili się na publiczną kasę, to na poziomie wojny z liberałami ich obietnica wyborcza jest realizowana z nawiązką. Telewizja Jacka Kurskiego klaruje: macie prawo nienawidzić elit, pogardzać celebrytami, obrażać mniej­szości i czuć się z tego powodu lepsi, bar­dziej patriotyczni - wreszcie u siebie. Jest dla Kaczyńskiego bezcenna, war­ta kolejnych miliardów dotacji z budże­tu właśnie dlatego, że jest tak brutalna, wulgarna i obsceniczna. Począwszy od Dawida Wildsteina i Samuela Perei­ry, którzy nie mają żadnych ograniczeń w zohydzaniu politycznej opozycji, po Rafała Ziemkiewicza, Wojciecha Cej­rowskiego i Marcina Wolskiego, którym dyrektorzy programowi z „Frondy” dają prawo do zohydzania wszystkiego, co jest, jak mówią, „kulturowo obce”.
   Liberalne elity zamęczały was wezwa­niami do tolerancji, a nawet pouczały, jak jeść bezę łyżeczką? A - proszę - my publicznie pierzemy celebrytów po py­sku. Dzisiaj symbolicznie, a w przyszło­ści, jeśli nam na to pozwolicie, fizycznie.

RĘCE ZA LUD WALCZĄCE
Gdy - wcześniej czy później - nowe prawicowe elity okrzepną, na­wet „lud pisowski” ujrzy, jak bardzo są wyobcowane.
   Już dziś spędza sen z oczu liderów pra­wicy katastrofa wizerunkowa związana z nagrodami, premiami, pensjami nominatów PiS. Tysiące i miliony złotych dla ludzi bez wykształcenia i kompetencji, za samo tylko ślepe posłuszeństwo wo­bec Kaczyńskiego. Można to próbować pokryć atakiem na liberalne media, które sprawę nagłośniły. Można to relatywizo­wać argumentem: „SLD, AWS, PSL i PO także kradły”. Jednak ludzie ujrzeli na własne oczy poziom demoralizacji nowej populistycznej władzy i tego nie da się łatwo „odzobaczyć”.
   Ale populizmu nie zwycięży się populi­zmem, zawiści nie wyleczy zawiścią. Jeśli rewolucja przeciwko liberalnemu purytanizmowi - nadmiernemu pouczaniu, politycznej poprawności - zakończyła się aż takim sukcesem, coś musiało być nie tak z samym purytanizmem. W sie­ci chodzi fantastyczny pastisz MacGyvera, gdzie ten bohater amerykańskiej popkultury, potrafiący sobie poradzić ze wszystkim, ponosi widowiskową klęskę. Ma tylko minutę na rozbrojenie bom­by i traci czas, zastanawiając się, jakimi słowami poprosić współpracowników - czarnego i kobietę - żeby mu poda­li czarny pisak albo pisak żółty. Próbuje naprędce wymyślać politycznie popraw­ne słowa - „afropisak” i „azjopisak”, żeby nikogo nie urazić określeniem „czarny” lub „żółty”. W końcu bomba wybucha, bo nawet MacGyver nie może rozwiązać problemu, gdy ma ręce i język związane polityczną poprawnością.
   Ten skecz to nie szydera z prawicowego netu, ale satyryczna scenka z „Saturday Night Live”. Amerykańscy liberałowie sami już bowiem widzą, że jałowy języ­kowy purytanizm skrajnej lewicy osła­bił liberalne centrum i wydał je na łaskę antypurytańskiego buntu. Liberalne elity, zamiast reprezentować umiarko­wane centrum, dały się zaszachować skrajnemu skrzydłu własnego obozu.
   Tymczasem w Pensylwanii, w okręgu, gdzie półtora roku temu Donald Trump wygrał z Hillary Clinton z dwucyfrową przewagą, w wyborach uzupełniających do Kongresu właśnie zwyciężył demo­krata. Ale nie młody „sandersista” wzy­wający do upaństwowienia prywatnej własności ani aktywistka „#metoo”, za­chęcająca do radykalizacji akcji bez są­dów. Z kandydatem trumpowej prawicy wygrał Conor Lamb, centrysta wśród de­mokratów, były żołnierz marines, pro­kurator z wyjątkową bezwzględnością ścigający narkotykowych dilerów. Czło­wiek, który pokazał, że liberalne państwo może być skuteczne i silne - w grani­cach prawa, bez konieczności odwoły­wania się do populistycznej tyranii, bez apelowania do strachu, fobii i uprzedzeń wyborców. Jest za kompromisem w kwe­stiach posiadania broni i aborcji.
   Liberalne centrum musi odciąć się od swych ideologicznych ekstremów - od­rzucić nadmiar politycznej poprawności i farsowe rewolucyjne operacje na języ­ku. Przecież wiemy - w rzeczywistości mają one tylko zamaskować brak woli i umiejętności przeprowadzenia nawet najbardziej ostrożnych reform w świecie realnym.
   Bez tego trudno liczyć, że klasa średnia - a następnie jakaś przynajmniej część klasy ludowej - opuści krainę wirtualnej wolności prawicy, która w rzeczywisto­ści jest tylko wirtualnym zdziczeniem.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz