środa, 14 marca 2018

Odwrót na froncie wschodnim



Na Wschodzie mamy już tylko wrogów i byłych przyjaciół. Doktryna Giedroycia wylądowała na śmietniku. Pustkę po nim wypełniają nacjonaliści: Kijowa nie znoszą, w Moskwie się podkochują

Polski dyplomata: - Niech pan spróbuje zapytać w MSZ: „A jaka Rosja by nam odpowiadała? Do czego dążymy? Żeby była demokratyczna i silna? A może autory­tarna, ale słaba? A może podzielona?”.
   - I co usłyszę?
    - „Rosja ma nam oddać wrak”. Nie ma żadnej innej koncepcji. Ambasador dostaje wytyczne z centrali - oczekiwa­nia, cele, jakie ma osiągnąć, sprawy, ja­kie ma załatwić; krótko mówiąc, czego MSZ od niego chce.
   - To oczywiste.
   - Wie pan, co dostał jeden z moich znajomych, szef placówki w jednym z krajów na Wschodzie? Kawałek swo­jego własnego sprawozdania roczne­go, które wysłał do Warszawy kilka miesięcy wcześniej. Ktoś zrobił ko­piuj wklej i mu odesłał, została nawet literówka.

ŚMIERĆ DOKTRYNY
Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz (była wiceminister spraw zagra­nicznych, była ambasador w Mos­kwie): - Państwo polskie przez dwie dekady miało jednolitą politykę wschodnią, w którą wpisywały się kolej­ne rządy niezależnie od opcji.
   Tę doktrynę - mówi Pełczyńska-Nałęcz - można streścić w czterech punktach:
1. Największym wyzwaniem jest Rosja;
2. W związku z tym musimy wspie­rać suwerenność krajów Europy Wschodniej;
3. Najlepszą metodą jest integrowanie tych krajów według modelu i ścieżki, jaką przeszła Polska w drodze do UE;
4. Polska musi mieć silną pozycję w Unii, żeby maksymalnie wpływać na jej politykę wschodnią.
   - Jak jest dziś? - pytam.
   - Polityka wschodnia przez dwa lata obróciła się radykalnie, o 180 stopni. Mam poczucie, że to nie jest już poli­tyka. Nie stawiamy racjonalnych celów i nie dobieramy dróg dojścia do nich. Poruszamy się w emocjonalnym cha­osie, zdeterminowanym wewnętrzną sytuacją polityczną.

WSPOMNIENIE O WIELKOŚCI
Pytam Pawła Kowala, wiceministra spraw zagranicznych w czasach pierwszych rządów PiS i współpracowni­ka Lecha Kaczyńskiego, o trzy momenty „chwały” polskiej polityki na Wschodzie.
   Odpowiada bez zastanowienia: poma­rańczowa rewolucja (2004 r.), Gruzja (2008 r.) i Partnerstwo Wschodnie (za­inaugurowane w 2009 r.). 2004 r. w Ki­jowie to majstersztyk dyplomacji i pokaz osobistych umiejętności Aleksandra Kwaśniewskiego. Udało się uchronić Ukrainę przed rozlewem krwi, podważyć sfałszowane wybory i zapobiec objęciu urzędu przez prorosyjskiego prezydenta.
   Rok 2008 był symbolicznym zwycię­stwem Lecha Kaczyńskiego. Błyskawicz­nie zmontował on grupę przywódców (Polski, Litwy, Łotwy, Estonii i Ukrainy) i ruszył do Tbilisi, pod którym stały już rosyjskie czołgi. Na placu przed parla­mentem mówił o konieczności powstrzy­mywania rosyjskiego imperium: „Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i mój kraj”.
   Partnerstwo to sukces pragmatyczny - program wspierania demokracji i trans­formacji na Ukrainie, w Gruzji, Mołdawii, Armenii, Azerbejdżanie i na Białorusi. Został zainicjowany przez Szwecję i pol­ską dyplomację Sikorskiego. Dzięki temu mogliśmy decydować o tym, jak będą wy­dawane pieniądze z Unii na Wschodzie.
   - Doktryna Lecha Kaczyńskiego została zakwestionowana? - pytam Pawła Kowala.
   - Nie pasuje do tego, co robi rząd. W po­lityce zagranicznej już nie obowiązuje. PiS i satelici zakopali ją pod ziemią.
Zdaniem Kowala polityka wschodnia jest tylko odpryskiem większej całości: - Władza przyjęła model, którego istotną częścią jest powrót do mitologizacji hi­storii. Mity są nienaruszalne. A gdy się je buduje, to nie ma możliwości, by przy ta­kiej okazji nie wejść w kolizję z sąsiadami. Ukraina jest pierwsza w kolejce.
   - Jak to jest tam odbierane? - pytam.
   - Ukraińskie elity się zorientowały, nie przeszło to jeszcze na poziom społe­czeństwa. Jest czas na odwrót, ale odwro­tu nie będzie. Z pociągu nie da się wyciąć jednego wagonika o nazwie „Ukraina”.
   - Dokąd jedzie pociąg?
   - Jarosław Kaczyński chce zostać jednym z największych przywódców w historii Polski. A premier Morawiecki i jego otoczenie reprezentują kod na­cjonalistyczny. Z aspiracją, by zbudować nowego Polaka. Uważają, że gorset geo­polityczny to uniemożliwia, i dlatego się z nim nie liczą.

LEKKO ŚMIESZNI
Pracownik MSZ: Jeden z naszych przedstawicieli za granicą opowiedział mi taką historię. „Jest rajd rowerowy dla korpusu dyplomatycznego, typowa im­preza integracyjna. Wszyscy zjawiają się na rowerach w odpowiednich strojach. I nagle słyszę od kolegi: - Ale ty chy­ba nie możesz jechać? - Jak to? - Wasz minister Waszczykowski powiedział w »Bildzie«, że polski rząd popiera trady­cyjne wartości, jest przeciwko cyklistom i wegetarianom. Więc jedziesz wbrew ofi­cjalnemu stanowisku swojego rządu”. Żart jak żart. Ale to świadczy o pozycji kraju, jeśli publiczne wypowiedzi mini­stra są za granicą przedmiotem kpin.
   Agnieszka Magdziak-Miszewska (była ambasador w Izraelu, wieloletnia pracow­nica ambasady w Moskwie, sekretarz rady programowej Centrum Studiów Wschod­nich): - Nasza pozycja polegała na tym, że byliśmy sprawnym „adwokatem” w UE, a na dodatek współzałożycielem Partner­stwa Wschodniego. To powodowało, że dla krajów na Wschodzie Polska była li­czącym się partnerem. Z Moskwą przy­jaźni nie było, ale wiedzieli, że mamy wpływ na to, co Unia myśli i robi na Wschodzie. Dziś nie jesteśmy dla Krem­la groźni - jesteśmy przez Kreml rozgry­wani. Na Ukrainie nasze miejsce zajmują Niemcy i Litwa. Nasza rola zmalała.

DAWNI PRYMUSI
Jeden z dyplomatów opowiadał, jak do kraju, w którym pracował, przyje­chali przedstawiciele Komisji Weneckiej. Sytuacja była dziwna, bo Polska z roli pry­musa i promotora demokracji sama zna­lazła się na cenzurowanym: - Siedziałem za stołem obłożony papierami. Bałem się, że zaraz będę musiał świecić oczami i tłu­maczyć coś, czego wytłumaczyć się nie da.
   Kłopoty w UE spowodowały drastycz­ny spadek „atrakcyjności” Polski na Wschodzie.
   - Jak może być inaczej? Skoro podwa­żamy własną transformację, to trudno promować jakieś wzory - mówi Katarzy­na Pełczyńska-Nałęcz.
   Wtóruje jej Leszek Szerepka (były am­basador w Mińsku, dyplomata na pla­cówkach w Moskwie i Kijowie): - Na Wschodzie zawsze chwaliliśmy się swo­im sukcesem integracji z UE: „Byliśmy tam, gdzie wy, a gdzie jesteśmy? Jeste­śmy przykładem, że można”. A teraz? Jesteśmy w UE brzydkim kaczątkiem, któremu wypominane jest wszystko, nawet problemy z prawami człowieka. Nie mamy za bardzo argumentów, by budować swoją pozycję na Wschodzie.

DYPLOMACJA BEZ DYPLOMATÓW
Były ambasador: - W MSZ zapanował totalny bezwład. Brak koordynacji, brak przemyślenia, jakie są konsekwen­cje niektórych działań. Czasem MSZ pró­buje coś załatwić. Uruchamia siły i środki, ale okazuje się, że koncepcja jest inna. Dlaczego? Bo jakaś frakcja partii władzy coś tam wymyśliła, ma jakiś własny inte­res, przeforsowała, że ma być inaczej.
   - I nie ma buntu dyplomatów?
   - Buntu? MSZ nie ma kręgosłupa. Lu­dzie nie patrzą sobie w oczy. Nie patrzą w przyszłość. Nie rozmawiają o skutkach. Realizują zadania z dnia na dzień. Starają się pracować tak, żeby się nie ośmieszyć, ale i żeby się nie narazić.
   - Ośrodek decyzyjny jest poza MSZ?
   - Zdecydowanie. Ministrowie spraw za­granicznych są słabi. Witold Waszczykowski prawie nie miał dostępu do prezesa. Całe dnie schodziły mu na odgadywaniu oczekiwań Jarosława Kaczyńskiego albo poszukiwania kontaktu z ludźmi, którzy mają dostęp, żeby się czegoś dowiedzieć. To paraliżowało prace. Jacek Czaputowicz, przy całej sympatii dla niego, ma jeszcze mniejsze możliwości. Jest trochę ministrem z przypadku, z prezesem się nie widuje. Porusza się we mgle.

ZAKŁADNICY SONDAŻY
- Nigdy, od momentu uzyskania niepodległości, nasza polityka zagra­niczna nie była w takim stopniu zakład­nikiem polityki wewnętrznej - uważa Agnieszka Magdziak-Miszewska.
Można to streścić najprościej tak, że PiS ryzykuje pozycję Polski na arenie międzynarodowej, żeby nie dać się obejść „z prawej” politycznej konkurencji.
   - Polityka wschodnia została zdemo­lowana. Oddano pole radykałom. Ra­dykałowie to ludzie, na których zawsze zależało Rosji - mówi lider PO i były szef MSZ Grzegorz Schetyna.
Marcin Święcicki, poseł PO, znawca Ukrainy, gdzie pomagał m.in. w refor­mie samorządowej, dodaje: - Polityka PiS polega na tym, by jawnie antyukraińską część elektoratu, który szkodzi inte­resom Polski, a sprzyja interesom Rosji, mieć za sobą. „Kupuje” się więc ich narra­cję, cele, ustawy. PiS jest gotowe poświę­cić strategiczny interes Polski, walcząc o ten elektorat, bo boi się, że może tam zrodzić się jakaś polityczna konkurencja.

KTO PISZE USTAWY
O tym, że PiS przejmuje antyukraińską narrację, Święcicki przekonał się na własnej skórze.
   Nowelę ustawy o IPN w części ukraiń­skiej zaproponował klub parlamentarny Kukiz’15. Przepis przewiduje do trzech lat więzienia za „zaprzeczanie zbrod­niom ukraińskich nacjonalistów oraz
zbrodniom tych ukraińskich formacji, które kolaborowały z III Rzeszą”.
   W Kukiz’15 odpowiedzialnym za no­welę był Tomasz Rzymkowski - działacz i sympatyk Ruchu Narodowego. Rzymkowski jest obrońcą ONR, zwolennikiem zaproszenia do Polski Janusza Walusia - zabójcy czarnoskórego lidera w RPA Chrisa Haniego. Uważa, że ambasador w Kijowie Jan Piekło „nie reprezentu­je interesów polskich”, a sama Ukraina jako „państwo owładnięte nazizmem nie ma możliwości zintegrowania się z cywi­lizacją Zachodu”.
   Gdy w listopadzie 2016 r. ustawą zaj­mowała się sejmowa komisja sprawied­liwości, Rzymowski pojawił się na niej z ekspertami. Byli to prof. Włodzimierz Osadczy, który uważa, że partnerstwo strategiczne z Ukrainą to droga donikąd, i udziela wywiadów kremlowskiej propa­gandowej rozgłośni Sputnik, prof. Cze­sław Partacz - także stały gość Sputnika, objęty zakazem wjazdu na Ukrainę, oraz dr Wojciech Mucha, który opowiada, że Ukrainie jest potrzebna denazyfikacja.
   Wśród gości komisji był też niezaproszony przez Rzymkowskiego Marian Cu- ryło, kiedyś poseł Samoobrony, a potem członek władz prorosyjskiej partii Zmiana.
   Propozycje Rzymowskiego przeszły bez problemu, przeciwstawiał się im sa­motnie Marcin Święcicki.
   Były ambasador: - I nagle okazało się, że nasza opowieść o Ukrainie jest zbież­na z opowieścią, którą prezentuje Ro­sja. Przecież to Moskwa przekonywała, że w Kijowie rządzą nacjonaliści, że oni tylko bronią swoich pobratymców przed faszystami. Czyli mówimy tak jak Kreml i udajemy, że Ukraina to nasz sojusznik?

W PUŁAPCE
Flirty z narodowcami są niebez­pieczne i narażają urzędników pań­stwowych na coraz częstsze konfuzje.
   Przykład?
   Siedem miesięcy później dwóch eks­pertów posła Rzymkowskiego brało udział w dotowanej przez resort spraw zagranicznych konferencji „Pojedna­nie polsko-ukraińskie? Wymiana do­świadczeń” w Lublinie. Uczestniczył w niej wiceszef MSZ Bartosz Cichocki.
Prof. Partacz dowodził tam m.in., że Pol­ska wpadła w zależność od Waszyngtonu i Tel Awiwu, a nawet „trzeba powiedzieć ze wstydem Kijowa, ponieważ lobby jest potężne i opanowało najwyższe stanowi­ska w Polsce” (tak relacjonował obserwu­jący tę debatę Marcin Rej).
   Podobnych głosów było więcej, więc minister Cichocki wyszedł. MSZ oceniło, że na konferencji propagowano poglądy posuwające się do aprobaty rozpadu pań­stwa ukraińskiego: „MSZ RP nie może fir­mować takich wydarzeń, niezgodnych z żywotnymi interesami polskiej polityki zagranicznej”.
   Co dalej?
   Cel strategiczny, czyli „osłabienie ro­syjskiego imperializmu poprzez zinte­growanie Ukrainy z Europą”, jest tylko deklaratywny - uważa Marcin Święcicki.
   Marek Nowakowski (były ambasador w Rydze i Erywaniu) dodaje: - Pustkę po polityce wschodniej wypełniają neoendeckie gesty. Robi się z tego dziwna mieszanka rusofobii, która jest dobrym wehikułem politycznego PR i putinofilii, bo Putin jest przez władzę skrycie admirowany za skuteczność.
   - Czy można się jeszcze z tej samo­bójczej polityki wschodniej wycofać? - pytam źródło bliskie MSZ.
   - Można bardzo prosto: „Powołujemy komisję historyków, oni sobie tam dzier­gają, czekamy na wyniki ich prac, niech to trwa i 20 lat, a tymczasem załatwiamy inne bieżące sprawy”. Znany schemat.
   - Wycofają się?
   - Gra była taka, żeby pokazać Ukraiń­com, gdzie ich miejsce: „Macie nas prze­praszać i likwidować tego Banderę”. Szybka, zwycięska wojna.
   - Ale?
   - Kto zna Ukrainę, wiedział, że nie dało się tego wygrać, nie w ten sposób.
I włączył się syndrom postkolonialny. „My tu dla nich wszystko, a oni się sta­wiają?”. I spirala się nakręciła. Bo po­lityka zagraniczna jest tu tylko funkcją wewnętrznej, gra idzie w istocie o rady­kalny elektorat.
   - Czyli nie można się już wycofać?
   - Zawsze można, ale PiS tego nie chce.

1 komentarz:

  1. Ucho prezesa
    https://imgur.com/a/lyupr
    https://imgur.com/a/OAEnn

    OdpowiedzUsuń