środa, 7 marca 2018

Księża zbuntowani



Niszczysz Kościół - słyszą od przełożonych. Księża, którzy krytykują biskupów za bierność i milczenie, traktowani są jak czarne owce. Może dlatego trzymają się razem

Aleksandra Pawlicka

Ksiądz Lemański? - słychać kobiecy głos w telefonie. - Jestem żoną mężczyzny, któ­ry podpalił się na placu Defilad. Czy ksiądz mógłby udzielić mu namaszczenia?
   Ksiądz Lemański nie zastanawia się ani chwili. Wsiada w wysłużony samochód i jedzie do szpitala. Od kiedy biskup nałożył na niego karę suspensy, czyli zabronił noszenia sutanny i odprawia­nia mszy, może udzielać sakramentów tylko w sytuacji zagroże­nia życia. W takiej właśnie jest Piotr Szczęsny.
   Ksiądz odwiedza go przez kilka kolejnych dni, ale w niedzie­lę 29 października umawia się z rodziną, że przyjedzie dopiero nazajutrz. Coś jednak nie daje mu spokoju. Jedzie do szpitala. Piotr Szczęsny umiera chwilę po udzieleniu przez ks. Lemań­skiego ostatniego sakramentu.
   - Wojtek zadzwonił wtedy i powiedział: „Nie ma znaczenia, że biskup zamknął mi usta, Bóg wysyła mnie tam, gdzie jestem po­trzebny” - opowiada przyjaciel ks. Lemańskiego.

JEDEN ZA WSZYSTKICH
Półtora tygodnia później na krakowski tu Salwatorze odbywa się pogrzeb Piotra Szczęsnego. Mszę odprawiają bp Tadeusz Pie­ronek, ks. Adam Boniecki i ks. Lemański.
   - Z tym pogrzebem było tak - opowiada bp Pieronek. - Scho­dzę na obiad i podchodzi do mnie nieznana kobieta. Mówi, że jest żoną tego mężczyzny, który się podpalił. Wręcza list.
   Napisała go, bo bała się, że przez łzy nie będzie mogła mówić. W li­ście jest prośba, by biskup poprowadził uroczystości pogrzebowe.
   Bp Pieronek zastanawia się, co robić. Po radę dzwoni do ks. Bonieckiego, znają się pół wieku: - Boniecki powiedział mi wtedy: zrobimy tak - ty odprawisz mszę świętą, a ja wygłoszę kazanie.
   Tak się stało. Ks. Lemański, który pojawił się niezapowiedzia­ny, przeczytał ewangelię.
   Niemal od razu po pogrzebie ks. Boniecki dostał od przełożo­nego dekret zakazujący wypowiedzi w mediach, na bp. Pieronka czekał e-mail z upomnieniem od biskupów, że wygłasza opinie, które nie są zgodne ze stanowiskiem episkopatu.
   - Wymknęło mi się, że Piotr Szczęsny był bohaterem - mówi bp Pieronek.
   Rozmawiamy w jego mieszkaniu na Wawelu. Z okien widać za­kole Wisły i wieże kościoła Mariackiego. Wejście jest naprzeciw­ko katedry z grobami królewskimi.
   - Nie obawia się biskup utraty tego prestiżowego miejsca za nieposłuszeństwo? - pytam.
   - Mieszkam na Wawelu 47 lat. Pewnie wielu wolałoby mnie tutaj nie widzieć, ale ja się nie boję. W biskupim herbie mam zawołanie „in veritate” - „w prawdzie”. I tego się trzymam. Jasne, że mogę za to oberwać, bo za prawdę zbiera się lanie, ale wolę to, niż stać z boku i przyglądać się, jak prawda jest zakłamywana.

BISKUP MUSI SZCZEKAĆ
To bp Pieronek odważył się powiedzieć, że Kościół w Polsce stał się ostatnio partyjny i hierarchowie milczą, gdy „kreujący się na depozytariusza polskości PiS” niszczy są­downictwo czy wprowadza szkodliwą ustawę o IPN. To on wzywa, by „głośno mówić, gdy czuje się smród faszyzmu, na­zizmu i źle pojętego nacjonalizmu, bo pewnego dnia wszyscy się w nim podusimy”.
   - Przede wszystkim upominam się o to, żeby biskupi mówili. Pisałem, że mamy obo­wiązek sprzeciwiać się, gdy dzieje się zło, odżegnywać się od kłamstwa. Sięgałem po argumenty św. Augustyna, który mówił, że biskup jest jak pies: musi strzec swojej trzody, ale musi też szczekać, żeby ostrzec o niebezpieczeństwie.
   Biskup Pieronek nigdy nie bał się mówić. W 1993 r. został sekretarzem generalnym Konferencji Episkopatu Polski, co wtedy ozna­czało także funkcję rzecznika. - Dziennikarze zawsze mieli do mnie dostęp, nie wybierałem, z kim chcę rozmawiać, a z kim nie. I to się nie podobało - wspomina i dodaje: - Przyszła do mnie Monika Olejnik, wtedy dziennikarka ra­diowa. Rozmowa została wyemitowana, a ja usłyszałem: „Na co on sobie pozwala?”.
   W 1998 r. biskupi odwołali bp. Pieronka z funkcji sekretarza. „Odczuwam smutek i go­rycz, że moje działania nie znalazły uznania.
Nie widzę w nich niczego, co by zasługiwało na odrzucenie” - komentował to w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.
   Jako przedstawiciel episkopatu brał udział w pracach nad kon­kordatem i konstytucją.
   - Trudnych tematów nie brakowało, a ja nie unikałem rozmo­wy o nich. Raz usłyszałem od jednego z biskupów: „Niszczysz Kościół”.
   - O co ci chodzi? O jaką wypowiedź? - zapytał.
   - O każdą.
   - Wtedy zrozumiałem, że nie mogę trakto­wać tego poważnie, bo dam się zepchnąć do roli osoby wykonującej polecenia niezgodne z własnym sumieniem.
   Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, zapiekły przeciwnik bp. Pieronka (a jednocześnie bli­ski współpracownik obecnego metropolity krakowskiego abp. Marka Jędraszewskie- go), nazywa go heretykiem i politycznym agitatorem.
   - Nieraz zarzucano mi, że zajmuję się po­lityką. Owszem, ale polityką rozumianą jako troska o dobro wspólne, a nie tym, kto ma rzą­dzić. Obowiązkiem duszpasterza jest wskazy­wać zło, a jeśli jest ono w polityce, to należy o tym mówić - dodaje bp Pieronek.
   Dziś jest biskupem rezydentem. Jego ka­riera kościelna została zakończona, lecz nie pozwolił sobie zamknąć ust. Abp Jędraszewski w niedawnym wywiadzie dla „Gościa Kra­kowskiego” przyznał: „Bp Pieronek podlega mówi jeden z księży Stolicy Apostolskiej, ja nie mam nad nim ju­rysdykcji, mogę wyrażać tylko pewien ból”.

WIELKA MAŁOŚĆ
Wyrzutem sumienia w polskim Kościele od lat jest także do­minikanin ojciec Ludwik Wiśniewski. Niedawno napisał głośny tekst „Oskarżam” opublikowany w „Tygodniku Powszechnym”. Oskarżał w nim biskupów o milczenie będące przyzwoleniem na wrogość: „Można pluć, drwić i drapać ludzi, można bezpodstaw­nie oskarżać ich o niegodziwości, a nawet zbrodnie i równocześnie powoływać się na Ewangelię, stroić piórka obrońcy chrześcijań­skich wartości i Kościoła, odbywać pielgrzymki na Jasną Górę, składać świątobliwie ręce do modlitwy i ukazywać w mediach roz­modloną twarz”.
   Oskarża też o bierność w sprawie Tadeusza Rydzyka, którego media „sączą od lat truciznę, nazywając to ewangelizacją. Ta tru­cizna jest tym bardziej jadowita, że jej rozprzestrzenianie popie­ra wielu biskupów”.
   - Czy nie ma ojciec poczucia, że to rzucanie grochem o ścianę? - pytam Ludwika Wiśniewskiego.
   - Zrobiłem to, co dyktuje mi sumienie. Tyle mogę zrobić - opowiada, powoli dobierając słowa i patrząc w dal przez okno. Klasztor Dominikanów w Lublinie, w którym od lat rezyduje o. Wiśniewski, założył Kazimierz Wielki. W solidnym, kamiennym gmachu mieszka kilkunastu zakonników Jest wśród nich brat­nia dusza o, Wiśniewskiego, czyli niestroniący od krytyki tego, co dzieje się w Kościele, o. Tomasz Dostatni. A także ich zdecydowa­ny przeciwnik, o. Andrzej Potocki, który broni ks. Jacka Międlara, znanego z antysemickich wypowiedzi. - Po ukazaniu się tekstu „Oskarżam” o. Potocki kolportował w klasztorze ulotkę innego lu­belskiego księdza, Ryszarda Winiarskiego, który porównywał o. Wiśniewskiego do chwastu - opowiada jeden z zakonników.
   Po „Oskarżam” jedni przysyłali o. Wiśniewskiemu kwiaty i do­bre słowa. Inni słali listy pełne inwektyw: „Podły człowieku, sta­ra łysa pało, Judaszu, zdrajco Kościoła” - to tylko niektóre cytaty Episkopat wydał oświadczenie, w którym zarzut o milczeniu bi­skupów nazwał „bezpodstawnym oskarżeniem i krzywdzącym nadużyciem”.
   - Wszyscy jednak wiedzą, że o. Wiśniewskiemu wolno więcej, bo to człowiek legenda, wychowawca całych zastępów opozy­cjonistów w komunistycznej Polsce - przyznaje przedstawiciel episkopatu. - Są połajanki, jednak nikt nie odważy się zamknąć mu ust.
   Gdy w 2013 r. o. Wiśniewski opublikował tekst „Kto niszczy pol­ski Kościół?”, jego przełożony wydał oświadczenie, w którym odciął się od poglądów współbrata. Gdy w 2010 r. napisał list do nuncjusza papieskiego „Winy mojego Kościoła” (upubliczniony potem w mediach), w którym piętnował „gorszący podział w polskim epi­skopacie” i „zarażenie duchowieństwa ksenofobią”, tylko pojedyn­czy biskupi próbowali go dyskredytować, pytając - jak ówczesny szef episkopatu abp Józef Michalik: „Czy wytykaniem błędów ludzi Kościoła chce usprawiedliwiać własne niedoskonałości?”.
   - Czy zamykanie ust niepokornym duchownym jest przejawem słabości Kościoła? - pytam 
o. Wiśniewskiego.
   Długo milczy Po czym, ważąc słowa, odpowiada: - Jest przeja­wem wielkiej małości.

NIE STUKA, TYLKO SŁUCHA
Ks. Adam Boniecki ma już po raz drugi zakaz publicznych wy­powiedzi. Tym razem za słowa: „Żegnamy świętej pamięci Piotra. Człowieka, który jest jak krzyk, który rozdziera ciszę. Jak ogień, który z ciemności wydobywa kształt rzeczy w ciemnościach jak­by nieobecnych, bo niedostrzegalnych. Krzyk budzi strach. Ogień budzi strach. Śmierć budzi strach”. To słowa kazania wygłoszo­nego na pogrzebie Piotra Szczęsnego. Przemyślane i napisane wcześniej, a nie wygłoszone pod wypływem emocji chwili. Prze­łożeni jednak uznali, że ksiądz wywołał „poważne zamieszanie, a nawet zgorszenie”.
   Tak naprawdę był to jednak pretekst, podobnie jak w 2011 r., gdy ks. Bonieckiemu zakazano wypowiadania się po tym, jak sta­nął w obronie Nergala, który podczas koncertu swojego zespo­łu podarł Biblię. Bp Wiesław Mering, związany z Radiem Maryja, napisał wówczas: „Sytuacja staje się bardzo poważna, kiedy ksiądz katolicki w telewizji mówi głupstwa. Wtedy ten kapłan staje się wilkiem w owczarni, a nie pasterzem”. Boniecki ripostując, tłu­maczył, że „trzeba rozmawiać z drugą stroną, ponieważ ona czę­sto, w przesadzonej formie, celnie wskazuje błędy Kościoła. Nie możemy się z tego powodu obrażać”. Wszyscy wiedzieli jednak, że zakaz jest tak naprawdę karą za całokształt, za wygłaszanie odważnych opinii idących pod prąd. Zakaz zawieszono dopiero w lipcu ubiegłego roku, jak się okazało, zaledwie na trzy miesiące.
   - Wstydzę się, że to jest możliwe w moim Kościele - mówił w 2011 r. szef „Więzi” Zbigniew Nosowski, Dziś prof. Andrzej Szo­stek, były rektor KUL, mówi „Newsweekowi”: - Dwa razy w swoim długim życiu zakonnym pisałem listy protestacyjne do przełożo­nego. W obu przypadkach dotyczyły zakazów dla ks. Bonieckiego. To jest sytuacja dla mnie bolesna, bo brakuje mi głosu tego mądre­go człowieka w debacie publicznej.
   Głos ks. Bonieckiego oczywiście nie zniknął. Zachował pra­wo pisania w „Tygodniku Powszechnym”, wydawał książki, brał udział w spotkaniach z czytelnikami, na które przychodziły tłumy. Od 2011 r. mieszka w Warszawie, przeprowadził się tu po 47 latach w Krakowie. Do dziś czas dzieli jednak między oba miasta. Pierw­szą połowę tygodnia spędza w Krakowie na pracach redakcyj­nych, choć naczelnym „Tygodnika” przestał być siedem lat temu.
   W Krakowie ks. Bonieckiego najłatwiej spotkać w konfesjona­le w kościele św. Floriana. Krakowscy księża wysyłają do niego na spowiedź wiernych szukających moralnego wsparcia, bo - jak mówi jeden z nich - „Boniecki nie stuka, tylko słucha”.

KSIĄDZ TO MUSI ZROBIĆ
Gdy bp Mering zarzucił Bonieckiemu w 2011 r. kontakty z wro­gami Kościoła, jedynym duchownym, który stanął w jego obronie, był Wojciech Lemański. W liście otwartym napisał do biskupa: „Proszę piętnować podstępne dzieła szatana wśród hierarchów uwikłanych w świadomą współpracę z organami bezpieczeństwa lub w czyny głęboko niemoralne rzucające straszliwy cień na nasz Kościół”.
   Lemański pierwszy raz spotkał się z Bonieckim w Jedwabnem w 2001 r. na uroczystościach, podczas których prezydent Kwaś­niewski przeprosił za pogrom. Byli jedynymi przedstawicielami Kościoła. Potem Boniecki przyjeżdżał do Lemańskiego prowadzić w jego parafii w Jasienicy rekolekcje. Spotykali się przy ołtarzu podczas pogrzebów Bronisława Geremka, Tadeusza Mazowie­ckiego, Władysława Bartoszewskiego.
   Ostatnio odprawili razem mszę na pogrzebie ojca ks. Wojciecha Lemańskiego.
   - Boniecki zadzwonił z kondolencjami i powiedział: „Będę na pogrzebie”. Wojtek miał nadzieję, że odprawi mszę, ale Bonie­cki powiedział mu: „Nie. Ksiądz to musi zrobić”. I stanął obok Wojtka, a potem szedł z nim w kondukcie żałobnym na cmen­tarz - opowiada przyjaciel ks. Lemańskiego. - To było dla niego bardzo ważne, bo diecezja potraktowała go okrutnie. Gdy umie­ra rodzic księdza, to przyjeżdża biskup albo przynajmniej wysy­ła swego przedstawiciela z listem, zjeżdżają na pogrzeb koledzy, którzy byli z nim na roku w seminarium. Tu nie było nikogo. Na pogrzebie mamy Lemańskiego kilkanaście lat wcześniej było po­nad 30 księży.
   Kolejne kary na ks. Lemańskiego zaczął nakładać w 2010 r. jego przełożony, abp Henryk Hoser. Zakaz nauczania religii, występo­wania w mediach, odebranie probostwa, zakaz odprawiania raz w tygodniu mszy w swojej parafii, aż wreszcie, w 2014 r. - nałoże­nie suspensy. Powód? Za „brak posłuszeństwa i głoszenie poglą­dów szkodzących wspólnocie”. Od czasu suspensy ks. Lemański nie dostaje z kurii ani grosza. Przez ostatnie lata mieszkał w domu ojca, opłacając rachun­ki z jego emerytury, a własne składki zdro­wotne z oszczędności. Wydawało się, że los odmieni się, gdy abp Hoser przejdzie na eme­ryturę, ale jego następca, bp Romuald Kamiń­ski, nie spieszy się z decyzją.
   - Ks. Lemański wybrał diecezję warszawsko-praską przed laty, wracając z misji na Białorusi, bo chciał być blisko starzejących się rodziców. Teraz jednak coś w nim pękło.
Po śmierci ojca poszedł do kurii i powiedział: „Do tej pory nie chciałem odchodzić z diece­zji, ale teraz nie chcę w niej już zostać”. Już wie, że poradzi sobie wszędzie - opowiada przyjaciel księdza.
   Mimo zakazu noszenia sutanny nigdy nie przestał odprawiać mszy Czyni to samotnie w zaciszu domu. Modli się i udziela sakra­mentów ludziom w obliczu zagrożenia życia.
I jest tam, gdzie inni nie chcą być. Gdy w 2016 roku Andrzej Miszk prowadził przez ponad miesiąc głodówkę przed kancelarią premiera, domagając się publikacji wyroku Trybuna­łu Konstytucyjnego, jedynym księdzem, któ­ry zgodził się przyjść do niego z komunią, był Lemański.
   Nie mając nadziei na cofnięcie kary, od roku korzysta z Facebooka dla wyrażania swoich opinii w sprawach życia publicznego. Nało­żony na niego zakaz dotyczy tylko wywiadów medialnych. Jest też bardzo zaangażowany w upamiętnianie historii ofiar Holokaustu. Od dwunastu lat w każdą ostatnią sobotę miesią­ca odwiedza Treblinkę. Co roku jest na uro­czystościach rocznicowych w Jedwabnem, Chełmie, Otwocku, Łodzi, na Umschlagplatzu i w każdym miejscu, gdzie dochodziło do maso­wych mordów w czasie Zagłady. „Ksiądz od Ży­dów” - mówią o nim duchowni.

BEZ ZAKAZU, ALE Z POWŚCIĄGLIWOŚCIĄ
26 stycznia 2018 r. Dominikanin o. Paweł Gużynski otrzymał dekret wzywający go do powściągliwości i ostrożności w medial­nych wypowiedziach, bo dotychczasowe stanowiły zagrożenie dla wiary Kara dla o. Gużyńskiego to konsekwencja ubiegłorocznej wypowiedzi w sprawie zaostrzenia prawa aborcyjnego, czego do­magały się organizacje pro-life wspierane przez Kościół. Gużyński powiedział: „Inicjatywy ustawodawcze, które nie są poprzedzo­ne rzetelną debatą ekspercką i publiczną, podejmowane nawet w najbardziej szczytnym celu, uważam za szkodliwe społecznie”. Tylko tyle. Ale wcześniej bronił pacjentki prof. Bogdana Chazana zmuszonej do urodzenia śmiertelnie chorego dziecka, krytykował klauzulę sumienia dla lekarzy, oskarżał Kościół o „deal z nacjona­listami” i twierdził, że „głosy biskupów nie są słuchane, bo ich pasterzem został prezes PiS”.
   Zakonny adwersarz o. Gużyńskiego, An­drzej Potocki (ten sam, który sprzeciwiał się tekstowi „Oskarżam” Wiśniewskiego), napi­sał do przełożonego dominikanów skargę na Gużyńskiego, zarzucając mu „służebność wo­bec liberalno-lewicowych mediów” i „walkę z katolicyzmem i Kościołem”.
   Dominikanie powołali pierwszą w histo­rii zakonu komisję medialną, która w spe­cjalnym raporcie postawiła pięć zarzutów o niesubordynację i szkodzenie moralności oraz wierze. O. Gużyński w odpowiedzi wyka­zał nieścisłości i nadinterpretacje jego wypo­wiedzi i może dlatego ostateczna kara nie jest zakazem, tylko nakazem, choć koniec końców sprawdza się do tego samego.
   - To poważne upomnienie kanoniczne. Jego funkcjonowanie zostaje opatrzone zna­kiem zapytania - martwi się o. Wiśniewski.
   Paweł Gużyński ma się skupić teraz na pra­cy doktorskiej poświęconej analizie kazań na miesięcznicach smoleńskich.
Pracą naukową ma się zająć także ks. Ka­zimierz Sowa, do niedawna prowadzący pro­gram „Piąta strona świata” w stacji TVN24 BiS. Jego problemy zaczęły się wtedy, gdy metropolitą krakowskim, a tym samym zwierzchnikiem ks. Sowy, został abp Jędraszewski. - Spodziewając się zamknięcia mu ust, złożył nowemu biskupowi propozycję: dobrowolnie rezygnuje z prowadzenia pro­gramu w TVN, a w zamian może pozostać w Warszawie - opowiada współpracownik ks. Sowy. Ma „nakaz powstrzymywania się od ko­mentowania sytuacji politycznej”. Praca dok­torska ks. Sowy będzie dotyczyć koncesji dla programów o tematyce religijnej. W Krako­wie żartują, że „bez specjalnego męczeństwa awansował do rangi Pieronka i Bonieckiego”.

POST SCRIPTUM
- Zasada jest taka: gdy stajesz się czarną owcą, chcą cię złamać zakazami i finansowym głodem albo doprowadzić do odejścia z kapłaństwa. A gdy to się uda, wszystkie winy zostają odpuszczo­ne, bo problem jest z głowy i pozostaje tylko fałszywe ubolewanie, że straciliśmy brata, który pobłądził - mówi jeden z księży.
   Biskup Pieronek wzrusza ramionami: - Trzeba z tym żyć. A jak nie - mówi żartem - pora reaktywować twierdzę bisku­pów w podkrakowskim Lipowcu, gdzie przez lata więziono duchownych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz