piątek, 30 marca 2018

Diabelski dylemat



Trzydzieści lat rozliczamy PRL, teraz powraca do tego PiS. W końcu pojawi się dylemat, jak rozliczyć obecną władzę. Odpowiedzialność zbiorowa czy za indywidualne winy? Zemsta czy abolicja? Odwet czy okrągły stół?


Polska Fundacja Narodowa - rzą­dowa agencja, która przeprowa­dziła słynną akcję billboardową „Sprawiedliwe sądy” - wydała broszurę „Godność Niepodle­głej” o dekomunizowaniu ulic. Na zdję­ciu przedstawiającym głodówkę KOR na twarzy Adama Michnika postawiono stempel: „Po dekomunizacji”.
   Zarządzanie zbiorową pamięcią za po­mocą fałszerstw i przemilczeń, zrywanie trupom epoletów ustawą degradacyjną, odbieranie rent wdowich, „dekomuniza­cja” ulic - tak się w Polsce PiS rozlicza PRL. Pod hasłem, że tego rozliczenia w III RP nie było.
   Nieprawda. Nie tak spektakularne, bo usiłowano trzymać się standardów demokratycznego państwa prawa. Przy­jęto kilkanaście ustaw rozliczeniowych.
I wykonano je - lepiej lub gorzej. Osądzo­no i skazano twórców stanu wojennego, w tym Czesława Kiszczaka. Wymknął się Wojciech Jaruzelski, bo tak długo unikał sądu, aż umarł. Ale sądu uniknął też przy­wódca NRD Erich Honecker, współwinny śmierci 171 uciekinierów zastrzelonych na murze berlińskim.

Rozliczeni czy nie?
Skazano zomowców za pacyfikację kopalni Wujek. Trybunał Konstytucyj­ny w 2011 r. uznał wprowadzenie stanu wojennego za sprzeczne z konstytucją. Unieważniono tysiące wyroków poli­tycznych wydanych od 1945 r. Ich ofia­rom przyznano odszkodowania.
   Procesy tzw. sprawiedliwości transfor­macyjnej toczyły się w różnych miejscach na świecie - od Ameryki Łacińskiej, gdzie rozliczano wojskowe junty, przez RPA - rozliczające czasy apartheidu, kraje, jak Rwanda, gdzie doszło do ludobójstwa, po państwa Europy Środkowo-Wschod­niej, rozliczające czasy komunizmu.
Są różne modele sprawiedliwości trans­formacyjnej: od konsekwentnego ścigania przestępstw i weryfikacji kadr - czego wzorem są Niemcy (będące w tej szczególnej sytuacji, że mogły enerdowskie instytucje władzy wraz z personelem po prostu zastą­pić pochodzącymi z Niemiec zachodnich), przez model prawdy i pojednania (np. RPA, Rwanda), gdzie aby uzyskać abolicję, trze­ba było wyznać winy i przeprosić ofiary, po model abolicyjny, czyli po prostu pusz­czenia przeszłości w niepamięć (Hiszpa­nia, Chile, Białoruś, Rosja).
   W III RP walczyły ze sobą koncepcje abolicji i zemsty. Np. chciano byłym członkom PZPR (w szczytowym mo­mencie ponad 3 mln) zakazać pełnienia funkcji publicznych. Zwyciężyła idea, że odpowiedzialność zbiorowa jest cechą ustrojów totalitarnych, a w demokratycz­nym państwie prawa sądzi się indywidu­alne czyny. Teraz powróciliśmy do odpo­wiedzialności zbiorowej: nowa ustawa deubekizacyjna odebrała resortowe upo­sażenia za służbę w III RP każdemu, kto choćby dzień przepracował w organie podległym peerelowskiemu MSW.
   W listopadzie 1990 r. uchwalono usta­wę o przejęciu majątku PZPR przez pań­stwo. Trybunał Konstytucyjny w 1992 r., oceniając tę ustawę, stwierdził, że zasa­da ochrony praw nabytych dotyczy tylko nabytych „w sposób zgodny z prawem i nie budzący zastrzeżeń moralnych”. Ta interpretacja obowiązywała podczas wszelkich rozliczeń.
   Wstrzymano bieg przedawnienia prze­stępstw nadużycia władzy przez funk­cjonariuszy PRL. Odbyły się dziesiątki procesów, wiele dotyczyło zbrodni cza­sów stalinowskich. W 1991 r. uchwalono ustawę o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób represjonowa­nych za działalność na rzecz niepodle­głego bytu państwa polskiego.
   Uchwalono rozmaite przepisy dają­ce osobom represjonowanym z przy­czyn politycznych - tak w okresie sta­linowskim, jak w latach późniejszych, ze stanem wojennym włącznie - prawo do odszkodowań, zadośćuczynienia oraz przywileje socjalne: od świadczeń pie­niężnych, po pierwszeństwo w dostępie do publicznej służby zdrowia.
   Po latach sporów w 1997 r. uchwalono lustrację osób pełniących funkcje publicz­ne i zawody zaufania publicznego - bez powszechnego ujawnienia naruszających prywatność ubeckich teczek. W 2009 r. - pierwszą deubekizację, czyli odebranie funkcjonariuszom resortów podległych peerelowskiemu MSW uprzywilejowa­nych emerytur za lata PRL.

Jak osądzić sąd?
W 1990 r. odbyła się weryfikacja kadr w MSW i prokuraturze. Można mieć zastrzeżenia, że była pobieżna, ale gdy­by weryfikowano staranniej, trwałoby to dużo dłużej, a organa ścigania by nie działały, co naraziłoby na szwank bez­pieczeństwo publiczne. To samo w przy­padku przyjęcia opcji zerowej: skąd III RP miałaby raptem wziąć tysiące no­wych policjantów i prokuratorów?
   W 1990 r. rozwiązano Sąd Najwyższy, przy okazji zniesienia przepisów o kadencyjności sędziów, i powołano nowy skład. Ze starego pozytywnie zweryfikowano 19 proc. sędziów. Dziś żaden już nie orzeka.
   Nie zadziałała ustawa o nieprzedawnianiu odpowiedzialności dyscyplinarnej sę­dziów, którzy sprzeniewierzyli się zasadzie niezawisłości, sądząc w procesach politycz­nych, lub łamali prawa człowieka (działała w latach 1998-2002). Oceniał to sąd dys­cyplinarny w Sądzie Najwyższym, a sę­dziów przed nim stawiała Krajowa Rada Sądownictwa i minister sprawiedliwości (najpierw była to Hanna Suchocka - po­słała 26 wniosków, potem Lech Kaczyński - jeden wniosek). Nie wydalono z zawodu żadnego sędziego. To plama na honorze środowiska sędziowskiego. Ale sprawa nie była prosta, bo w aktach procesów wcale  nie było dowodów na sprzeniewierzenie się niezawisłości czy naruszanie praw oskarżonych. A jak udowodnić, że sędzia naruszył zasadę niezawisłości? Mógł prze­cież skazywać opozycjonistów nie na roz­kaz władzy, tylko w zgodzie z własnym su­mieniem. Historia się powtarza: PiS dba, by sędziami zostawały osoby o odpowia­dających partii poglądach.
   Wielu sędziów usunęła Krajowa Rada Sądownictwa, nie godząc się, by orzekali po ukończeniu 70. roku życia. Tylko w la­tach 1990-2000 odmówiła pracy 511 sę­dziom. Na mocy ustawy z 1998 r. KRS ode­brała też przywileje stanu spoczynku 42 sędziom i 21 członkom rodzin zmarłych. Wreszcie niektórzy sędziowie zrezygnowali sami, gdy w 1997 r. wszedł w życie obowią­zek składania oświadczeń lustracyjnych.
   Z tego niekompletnego wyliczenia widać, że nie została zaniechana żadna ze sfer uznawanych za elementy sprawie­dliwości transformacyjnej. Choć do wy­konawstwa można mieć zastrzeżenia. Naruszone zostały natomiast zasady za­warte w Rezolucji nr 1096 Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy „w sprawie środków służących likwidacji spuścizny po totalitarnych systemach komuni­stycznych”. Rezolucja mówi, że działania rozliczeniowe nie mogą być otwartym czy zakamuflowanym środkiem nadzwy­czajnego karania byłych funkcjonariuszy.
Że nie powinny być nadużywane dla celów politycznych. I że rozliczenia z przeszło­ścią nie mogą trwać w nieskończoność. Rezolucja wyznaczyła datę 31 grudnia 1999 r., do której system demokratyczny powinien ugruntować się we wszystkich byłych państwach komunistycznych i za­kończone powinny zostać rozliczenia.
   Przez element zemsty złamana zosta­ła w Polsce zasada, że rozliczenie służy budowie demokratycznego państwa prawa. Zakaz zemsty narusza ostatnia (druga) ustawa deubekizacyjna, która pozbawiła blisko 40 tys. ludzi środków, które zarobili w służbie III RP uczciwie, nie łamiąc prawa. Niektórzy w tej służbie stracili zdrowie albo życie - teraz wdo­wom i dzieciom odbiera się prawo do za­robionych przez nich pieniędzy. Na czy­stą zemstę wygląda odbieranie, także pośmiertnie, stopni oficerskich i podofi­cerskich, także tych zdobytych w służbie III RP. Znamiona zemsty symbolicznej ma dekomunizacja ulic i pomników.
   Złamana została zasada, że rozlicza­nie nie może być nadużywane do ce­lów politycznych: dekomunizacja jest i była dla narodowej prawicy sposobem na pozbycie się konkurentów politycz­nych (niespełniona nadzieja, że w wyni­ku lustracji znajdą się ubeckie „kwity” na lewicowo-liberalną część opozycji w PRL). Służy podtrzymywaniu poczucia zagrożenia u „postkomuny”, podsycaniu nastrojów zemsty i mobilizowaniu w ten sposób elektoratu. Zignorowano zasadę ograniczenia rozliczeń w czasie.


Polska PiS jak PRL?
I tak dobrnęliśmy do Polski PiS, która też kiedyś będzie zapewne rozliczona. Czy można ją uznać za państwo autorytarne lub totalitarne, a współpracę z jej władzami kiedyś ukarać? Definicja ustroju totalitar­nego mówi o systemie rządów, w którym państwo w pełni kontroluje społeczeństwo i stara się nadzorować wszystkie aspekty życia publicznego i prywatnego.
   Czy zniesienie zasady trójpodziału władzy, wypowiedzenie posłuszeństwa konstytucji, podporządkowanie organów ścigania władzy politycznej, ogranicze­nie wolności zgromadzeń, faworyzowa­nie we wszelkich dziedzinach życia pu­blicznego członków i sympatyków partii rządzącej czy stworzenie państwowego organu do kontroli i zarządzania organi­zacjami społeczeństwa obywatelskiego jest wystarczające do uznania systemu za au­torytarny albo totalitarny? A jeśli dodamy do tego wydrążenie instytucji kontrolnych z ich funkcji (np. Trybunał Konstytucyjny)? Obejmowanie obywateli coraz ściślejszą kontrolą władzy politycznej przez ciągłe poszerzanie kompetencji inwigilacyjnych policji i służb specjalnych? Gdy dorzuci­my przygotowywaną ustawę o jawności życia publicznego, która nakazuje ujaw­niać publicznie sytuację materialną wła­sną i najbliższej rodziny nawet strażakom czy dyrektorom szkół? Czy wtedy możemy mówić nie tyle o reżimie, co miękkim au­torytaryzmie, czy też autorytaryzmie plebiscytarnym (czyli z pozorami demokracji, jak w Rosji Putina)?
   Niedawno na łamach portalu OKO.press odbyła się ciekawa polemika o rozliczaniu PiS, pomiędzy konstytucjonalistami i filo­zofami prawa, profesorami Marcinem Matczakiem i Jerzym Zajadłą. Przyczynkiem był fragment artykułu prof. Matczaka, w któ­rym napisał: „Bądźcie cierpliwi, nie pałaj­cie nienawiścią i chęcią zemsty. Znakiem upadku demokracji jest wsadzanie do wię­zień przeciwników politycznych. (...) Kiedy PiS przegra wybory, ukarzcie symbolicznie ich konstytucyjne przekręty i przywróćcie krajowi godność i należne mu miejsce w Europie i na świecie. A potem idźcie na piwo to uczcić. A o nich niech po prostu historia zapomni”.
   Dla prof. Zajadły było to nawoływa­nie do abolicji. Także tam, gdzie chodzi o czyny kryminalne i delikty konstytu­cyjne. Prof. Matczak nie szedł raczej tak daleko, ale ta polemika odzwierciedla dzisiejszy spór pod ogólnym hasłem „Co po PiS?”.
   Prof. Zajadło ostrzega, że „poprze­stanie na karaniu symbolicznym naj­częściej źle się w historii kończyło, ponieważ często obracało się w swoje przeciwieństwo”. Ale dodaje: „W idei sprawiedliwości okresu przełomu nie chodzi ani o zemstę, ani o czystą sym­bolikę - chodzi o to, by, używając reto­ryki amerykańskiego filozofa prawa Ro­nalda Dworkina, brać prawa poważnie, bowiem w przeciwnym wypadku sami wpadniemy w pułapkę błędnego koła i nigdy nie o siągniemy stanu normalno­ści demokratycznego państwa prawa”.

Co zrobić z tą władzą?
W swojej polemice z prof. Matczakiem prof. Zajadło rozważa, czy w rozliczaniu PiS należy stosować nadzwyczajne środ­ki zarezerwowane dla sprawiedliwości transformacyjnej (np. specustawy). A więc wracamy do pytania, czy państwo PiS jest wystarczająco autorytarne? Profesor skła­nia się do konstatacji, że tak. Pisze: „wybór modelu rozliczeń powinien być relatyw­nie prostszy i łatwiejszy do dokonania, ponieważ nie będziemy demokratyczne­go państwa prawa budować od początku i od podstaw, lecz raczej przy pomocy in­strumentów sprawiedliwości tranzycyjnej zmierzać - miejmy nadzieję - w miarę szybko, do przywrócenia normalności”.
   Poprzednich rządów PiS nie rozliczo­no nie tylko z powodu zaniechania, choć symbolem owego rozliczenia była sytuacja, gdy na sali obrad Sejmu zabrakło posłów PO, by postawić Zbigniewa Ziobrę przed Trybunałem Stanu. A gdyby go postawio­no? Procesy o nadużycie władzy są skom­plikowane i rzadko kończą się skazaniem osób na wyższych szczeblach władzy - vide proces gen. Kiszczaka o wydanie pozwo­lenia na użycie broni palnej do pacyfikacji strajku w kopalni Wujek. A odpowiedzial­ność konstytucyjna jest jeszcze trudniejsza. W tym sęk: w państwie prawa obowiązuje domniemanie niewinności.
   Najgorsze, co mogłoby się stać, to spektakularna zemsta z wykorzysta­niem narzędzi, które PiS już przygoto­wało, w tym sterowanego politycznie wymiaru sprawiedliwości. I odbijanie państwa metodą czyszczenia do spodu. Cel nie uświęca środków. Nie zbuduje się niczego dobrego podłymi metoda­mi. A w szczególności: łamaniem prawa nie odbuduje się państwa prawa. Nawet specustawy rozliczeniowe, wkracza­jąc w sferę ograniczania konstytucyj­nych praw i wolności, powinny to robić w sposób proporcjonalny do celu, nie niwecząc owych praw i wolności. Ani instytucji demokratycznego państwa prawa, dzisiaj działających w trybie „dobrej zmiany”.
   Jeśli było złamanie prawa - powinna być odpowiedzialność karna. Ale jak to zrobić z zachowaniem zasad uczciwe­go procesu karnego? Weźmy Zbigniewa Ziobrę. Aż ręka świerzbi, by postawić go przed sądem za nadużycie władzy, za to, co wyprawia z prokuraturą, za po­lityczne sterowanie śledztwami (choćby śledztwo w sprawie nieopublikowania przez premier Beatę Szydło wyroków Trybunału Konstytucyjnego czy w spra­wie „głosowania kolumnowego” w Sej­mie), za karanie zsyłką i prześladowa­nie postępowaniami dyscyplinarnymi prokuratorów usiłujących trzymać się prawa i zasady niezależności. Tyle że Zbigniew Ziobro jako minister spra­wiedliwości napisał sobie ustawę o pro­kuraturze, która wszelkie te praktyki uczyniła legalnymi. Inna sprawa, czy ta ustawa jest zgodna z konstytucją. A odpowiedź wcale nie jest oczywista, bo prokuratury w konstytucji nie ma.
   Odpowiedzialność konstytucyjna? Czy Zbigniew Ziobro może odpowiadać konstytucyjnie za to, co robił jako proku­rator generalny, skoro prokurator gene­ralny nie jest wymieniony w konstytucji wśród osób, które ponoszą odpowiedzial­ność konstytucyjną? Wątpię, czy to się da uczciwie uzasadnić. Konstytucyjnie może odpowiadać za to, co robi jako mi­nister. A tu też się zabezpieczył: doprowa­dzając do uchwalenia zmian w ustawie o ustroju sądów powszechnych, o SN i KRS. Ustawy niekonstytucyjne? Ale przecież parlament je uchwalił, prezy­dent podpisał, a Trybunał Konstytucyjny nie zakwestionował.
   Czy można pociągnąć do odpowie­dzialności Sejm i Senat za stanowienie niekonstytucyjnego prawa? Parlamenta­rzyści mają absolutny immunitet na od­powiedzialność za to, co robią w ramach obowiązków parlamentarnych, więc po­ciąganie ich do odpowiedzialności za gło­sowanie „za” niekonstytucyjnym prawem byłoby złamaniem konstytucji.
   Już prędzej da się do odpowiedzialności pociągnąć prezydenta za podpisywanie podejrzanych konstytucyjnie ustaw, za­miast posłania ich do oceny Trybunało­wi Konstytucyjnemu.
   Ale odpowiedzialności konstytucyjnej w Polsce nie będzie, dopóki o postawieniu przed Trybunałem Stanu decydować będą politycy. A o winie - osoby wybrane przez tych polityków na sędziów TS. Trzeba więc na nowo przemyśleć model odpowiedzial­ności konstytucyjnej. Np. żeby o posta­wieniu przed TS decydował Sąd Najwyż­szy. I by to on sądził delikty konstytucyjne.
   Ale co z Sądem Najwyższym, który za chwilę obsadzi PiS? Rozwiązać i powo­łać na nowo? Tak jak zrobił to PiS? A co z Krajową Radą Sądownictwa? Też rozwią­zać? Może podstawą byłoby stwierdzenie przez Trybunał Konstytucyjny niezgodności z konstytucją ustaw o SN i KRS? Ale czy poddamy to ocenie Trybunału Mariusza Muszyńskiego i Julii Przyłębskiej?
No więc trzeba rozwiązać Trybu­nał Konstytucyjny.
   Kolejna „dobra zmiana” oznaczałaby zanegowanie zasad państwa prawa. Pozo­stawienie tych instytucji bez zmian unie­możliwi funkcjonowanie takiego państwa. To prawdziwy i iście diabelski dylemat, jaki pozostawi po sobie dzisiejsza władza.
Ewa Siedlecka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz