wtorek, 29 września 2015

CHŁÓD






Rajmund czuł, że chłopcy go nie cierpią - mówią jego przyjaciele. - Zawsze powtarzał, że większy kłopot ma z Jarkiem. Że w duecie braci to on jest prowodyrem tego, co złe.

FRAGMENT KSIĄŻKI MICHAŁA KRZYMOWSKIEGO „JAROSŁAW. TAJEMNICE KACZYŃSKIEGO"

W rodzinie krążą historie o tym, jak to mali Kaczyńscy interesują się dorosłymi sprawami.
Na przykład: bracia leżą w łóżkach z anginą. W radiu trwa relacja z uroczystości objęcia władzy we Francji przez Charles’a de Gaulle’a. Chłopcy mają dopiero dziewięć lat, ale transmisji słuchają z za­partym tchem.
Bracia od małego interesują się polityką i są nastrojeni patriotycznie. Przed zaśnięciem śpiewają „Mazurka Dąbrowskiego”, a w każdą niedzie­lę obowiązkowo uczestniczą w mszy świętej. To też wpływ pani Jadwigi, bo tata do kościoła nie chodzi. Bardzo możliwe, że to wszystko - doro­słe książki, polityka, historia - było zgodne z naturalnymi predyspozycja­mi braci, ale jeśli ktoś wzmacniał ich w tych zainteresowaniach, to raczej mama, a nie tata.
- Rajmund chciał trzymać synów krótko, a im się to nie podobało - mówi Jerzy Fiedler, kolega Rajmunda Kaczyńskiego. - Nie było między nimi zgody i przykro się na to patrzyło. Prawda jest taka, że chłopcy nie uznawali jego, a on chłopców.


1.
Czy to nie krzywdząca opinia? Przecież gdy bracia byli młodzi, Fiedler mieszkał w Australii i z rodziną Kaczyńskich widywał się sporadycznie i może nie miał pełnego obrazu. Ale co, jeśli pozostali przyjaciele pana Rajmunda mówią to samo?
A mówią.
Edward Radwański wspomina na przykład, że często opowiadał Kaczyńskiemu seniorowi o swojej córce. O jej harcerstwie, wyjazdach na obozy. On tego słuchał, ale nie odwzajemniał się historiami o swoich chłopcach. Radwański pamięta tylko jedną opowieść Rajmunda: gdy bra­cia grali w filmie „O dwóch takich, co ukradli księżyc”, mama miała z nimi 1 kłopot, bo byli bardzo ruchliwi i często jej uciekali. Jak na tyle lat znajomości to niewiele. A przecież Radwański nie był pierwszym lepszym kolegą z pracy. Był przyjacielem, towarzyszył panu Rajmundowi w kilkuset delegacjach do Tarnobrzega. Razem podróżowali, pracowali, spędzali wieczory, chodzili na kawę... I nic, żadnej dykteryjki z rodzinnych wakacji, ze szkoły chłopców. Dziwne.
Odpytuję kolejnych znajo­mych - z każdą rozmową po­jawiają się wspomnienia coraz bardziej przykre.
Danuta Jeżewska (znali się z Kresów, oboje wychowy­wali się w Baranowiczach):
- Rajmund krytykował meto­dy wychowawcze pani Jadwigi. Podsumowywał je: byle nie na ulicy, byle nie na ulicy. Narze­kał, że chłopcy nie mają spor­towych uzdolnień, nie umieją jeździć na nartach czy łyżwach.
Hanna Stadnik (w czasie Po­wstania Warszawskiego służy­ła razem z Rajmundem w pułku „Baszta”): - Środowisko „Basz­ty” spotykało się regular­nie przez lata. Organizowano opłatki, jajeczka, wypady na działkę w Chojnowie. Wszyscy przyjeżdżali z rodzinami, po­kazywali zdjęcia dzieci, wnu­ków. A Rajmund zawsze był sam, mówił, że żona i dzieci go nie szanują. Czy czułam w tym złość? Nie. Był w tym tylko żal.
Znajoma rodziny: - Rajmund uważał, że mama źle wychowu­je synów. Był nimi rozczarowa­ny i nie akceptował ich takimi, jacy byli. Chciał ułożyć ich na swoje podobieństwo, ale oni woleli słuchać mamy.
Jeżewska: - Rajmund czul, że chłopcy go nie cierpią.
Tata ma złe relacje z synami, ale spośród obu braci faworyzuje Lecha, tego spokoj­niejszego i bardziej uległego. Drugiego z synów chwali rzadko.
Jarosław jest krnąbrny, gorzej znosi apo­dyktyczne zapędy ojca i znacznie częściej się buntuje. Podobnie jak pan Rajmund ma silny, dominujący charakter. Całe ży­cie mieszka z ojcem pod jednym dachem i przez to jest skazany na konflikt z nim. Spina się z nim co rusz. Aż do ostatnich chwil życia Kaczyńskiego seniora.
Lata dwutysięczne. Michał Sobieszczański, kierowca Jarosława, przyjeżdża na Żoliborz po dokumenty, których szef zapomniał rano zabrać do pracy. Papie­ry odnalezione, szofer już się zbiera z po­wrotem, ale w drzwiach zatrzymuje go pan Rajmund. Prosi o pomoc przy drobnej do­mowej robocie, przy której strasznie się rozgaduje. Po godzinie do domu dzwo­ni zaniepokojony prezes. Ojciec wda­je się w kłótnię, krzyczy. Na koniec rzuca słuchawką.
Sprzeczce przysłuchuje się zakłopotany kierowca.
- Nie będzie się teraz do mnie odzywać - z zadowoleniem macha ręką pan Raj­mund, nie wygląda na speszonego. - A to niech się nie odzywa. Co mnie to obcho­dzi? Przejdzie mu.
Hanna Stadnik kiwa głową: - Rajmund zawsze powtarzał, że większy kłopot ma z Jarkiem. Że w duecie braci to on jest pro­wodyrem tego, co złe.
Był w tym paradoks. Oto ojciec, który chciał wychować synów na swoje podo­bieństwo, sądził, że poniósł w tym wzglę­dzie całkowitą porażkę. Faworyzował bardziej uległego z braci, podczas gdy to w silniejszym - tym, z którym nieustannie się wadził - mógł przeglądać się jak w lu­strze. Bo Jarosław w istocie był jego kopią.
Nawet sposób funkcjonowa­nia mieli taki sam. Utwierdza mnie w tym szczegół ze wspól­nych wyjazdów do Siarkopolu, o którym wspomina Radwań­ski: - Rajmund ciężko pracował, ale był strasznym śpiochem. Do pracy przychodził na dziesią­tą, a podczas delegacji tak dłu­go spał, że musiałem mu robić śniadanie.
Gdy pan Rajmund prze­szedł na emeryturę - opowiada mi inny ze znajomych rodziny - rytm dnia ojca i syna zlał się całkowicie. Obaj - oczywiście każdy w swoim pokoju - urzę­dowali do pierwszej-drugiej w nocy. Ten młodszy poprawiał dokumenty lub czytał dla przy­jemności, a starszy majsterko­wał (hobbystycznie zajmował się renowacją mebli i tapicero­waniem krzeseł) albo podob­nie jak syn siedział nad książką. I następnego dnia obaj to odsypiali.

2.
W sierpniu 2012 roku „Newsweek” publi­kuje tekst „Ojciec braci” poświęcony Raj­mundowi Kaczyńskiemu. Prezes PiS nie zostawia na nim suchej nitki, mówi, że to artykuł rodem z marca 1968 roku. Au­torowi, Cezaremu Łazarewiczowi, za­rzuca kłamstwo, insynuację i naruszenie dobrego imienia jego nieżyjącego taty. Przy okazji szczegółowo opowiada o prze­prowadzce do domu przy ulicy Lisa-Kuli i wyjazdach zagranicznych ojca, o których mowa w artykule. Nie odnosi się jednak wcale do fragmentu, który jest najbardziej drażliwy:
„Pracę naukową [Rajmund Kaczyński] rozpoczął dopiero w drugiej połowie lat 70. A gdy już wybrał temat pracy, to oka­zał się tak trudny i zawiły, że musiał prosić o pomoc koleżankę matematyczkę. Zamy­kali się na wiele godzin w pokoju 104 na pierwszym piętrze instytutu i pracowali do późna. Zamiast doktoratu powstały plotki o ich gorącym romansie.
Prof. Gogół: - Na pewno nie był świę­toszkiem i nigdy nie krył zainteresowa­nia kobietami, ale o swoich przygodach nikomu nie opowiadał.
Profesor przyznaje jednak, że jeśli ta­kie plotki docierały do rodziny, to mogły być bolesne. Rósł więc mur między Raj­mundem a Jadwigą i synami”.
Powody, dla których Kaczyński zosta­wił wątek obyczajowy bez komentarza, mogły być dwa. Albo wiedział, że infor­macja o romansie to kłamstwo, ale z jakie­goś powodu nie chciał się do niej odnosić. Albo coś jednak było na rzeczy i nie mógł tego zdementować.
Historia opisana przez „Newsweek” ma związek z doktoratem dotyczącym elek­trowni, którego Rajmund Kaczyński ni­gdy nie dokończył.
- Rajmund wybrał sobie ładny temat - opowiada prof. Wiesław Gogół (obaj pra­cowali w Instytucie Techniki Cieplnej Po­litechniki Warszawskiej) - tylko chyba nie na pracę naukową. Zobaczysz, ostrzegałem go, będą ci się wszyscy mieszać, partia, NOT, ministerstwo przemysłu, dyrektorzy elektrowni. Ale on powtarzał, że zagadnie­nie wymaga u porządkowania i ostro wziął się do pracy. Poprosił znajomą probabilistyczkę, żeby pomogła mu z rachunkiem prawdopodobieństwa. Rzeczywiście za­mykali się w tym pokoju 104 i wspólnie ra­dzili. A że instytut był rozplotkowany, to różne rzeczy opowiadano.
Halina Wołłowicz (przyjaciółka z czasów Powstania Warszawskiego) pamięta, że Ka­czyński senior opowiadał jej o tej sprawie.
- W grę wchodziło coś więcej niż przyjaźń między kobietą a mężczyzną - mówi. - Raj­mund później bardzo tej historii żałował, bo to od niej zaczęły się jego rodzinne problemy.
Pozostali znajomi pana Rajmunda twier­dzą z kolei, że w domu Kaczyńskich czuło się ciężar jakiegoś wydarzenia z przeszło­ści, które zachwiało rodzinną harmonię i wpłynęło na stosunek Jarosława do ojca.
Fiedler: - Coś się tam popsuło. Nie było w tym domu miłości. Rajmund ani nie żył dobrze z żoną, ani z synami.
Jeżewska: - Opowiadał mi, że w pew­nym momencie zaproponowano mu na­wet wyprowadzkę dla dobra rodziny. Ostatecznie jednak do niej nie doszło.
Pracując nad doktoratem, Rajmund Kaczyński jest już po pięćdziesiątce, ale jako mężczyzna wciąż czuje się pewnie. Jedna z moich rozmówczyń twierdzi, że ma urodę i sposób bycia filmowego aman­ta. Jest szczupły, zadbany, ma ciemną oprawę oczu i wyraźnie zarysowaną szczę­kę. Zawsze czysto ogolony i w eleganckim garniturze od krawca. Słowem, lubi się podobać.
Prof. Gogół: - Rajmund zwracał uwagę na kobiety i umiał prawić im komplemen­ty. Zachowywał się jak pełnowartościowy mężczyzna.
Jeżewska: - Był wesoły i otwarty. Pod­szedł, przytulił, uśmiechnął się. Trochę szaławiła.
Wołlowicz: - Ja powiem wprost. Babiarz.
Jarosław Kaczyński w przeciwieństwie do ojca jest wobec kobiet nieśmiały i za­chowawczy, hołduje dawnym konwenan­som. Źle się czuje w sytuacji, gdy dystans między nim a którąś z pań zbytnio się skra­ca. Kobietą numer jeden jest w jego życiu pani Jadwiga. Syn jest wyczulony na punk­cie godności mamy. Bardzo nie lubi, kiedy ktoś jej uchybia. Nawet niechcący.
Przekonała się o tym Małgorzata Doma­galik, podając w telewizyjnym wywiadzie informację, z której można było wywnio­skować wiek mamy. Jeśli coś takiego zasłu­giwało na reprymendę, to zainteresowanie ojca innymi kobietami musiało urastać w oczach syna do czegoś absolutnie nie­dopuszczalnego. Być może więc na at­mosferze domu Kaczyńskich nie zaciążył wcale romans ojca - prof Gogół twierdzi, że plotka była tylko plotką - tylko jego sto­sunek do kobiet. Skłonność do uwodzenia, chęć podobania się, bycia zauważonym.

3.
Statki, które mijają się nocą,
w przelocie do siebie coś mówią.
Daleki znak, syreny zew,
co znów w ciemnościach się gubią.
Tak i my w życiu oceanie mówimy,
a ktoś nas słyszy,
Spojrzenie tylko, tylko głos,
tylko znak - potem znów ciemność i cisza.
Ten wiersz Henry’ego Longfellowa przy­niosła mi jedna z rozmówczyń, która przez lata utrzymywała relacje z rodziną Kaczyń­skich. Jak mówi, Jadwiga, Jarosław i Raj­mund byli właśnie jak te statki mijające się nocą. Mieszkali pod jednym dachem, ale żyli osobno. Z jednej strony - mama i syn, a z drugiej - tata. Trwało to aż do śmierci pana Rajmunda.
1 września 2002 roku. Na Żoliborzu zbierają się najbliżsi - pani Jadwiga, syn Jarosław, Lech z żoną i wnuczka Mar­ta - oraz kilkoro przyjaciół. Mimo że Ka­czyński senior obchodzi 80. urodziny, atmosfera jest taka sobie.
- Nawet w takiej chwili czuć było tam chłód - wspomina Wołłowicz. - Padały drobne złośliwości pod adresem Rajmunda.
Niecałe dwa lata później, 1 sierpnia. Kaczyński senior po raz ostatni w życiu przyjeżdża na Powązki, żeby wziąć udział w uroczystościach powstańczych. Roczni­ca jest okrągła i obchody, za które odpo­wiada jego syn Lech, wówczas prezydent Warszawy - mają godną oprawę. Otwarto muzeum, w miejskich autobusach można poczytać wiersze wybrane przez warszaw­skich powstańców, wśród których biu­ro prezydenta wymienia z rozpędu panią Jadwigę.
Rajmund Kaczyński jest już bardzo sła­by. Pod bramę cmentarza podwozi go auto z kierowcą, dalej idzie sam. Gdy doczłapie do pomnika Gloria Victis, zachwieje się i mało nie upadnie.
- Żaden z synów go nie podtrzymywał, nie było przy nim nikogo - opowiada Stad­nik. - Był w takim stanie, że nie miał siły wyjść z Powązek. Poprosiłam o meleks, ale nawet do niego ledwo doszedł.
Rak zżerał go od dawna. Mimo że pan Rajmund palił jak smok - potrafił roz­żarzać jednego papierosa od drugiego, w jego pokoju na Żoliborzu było zawsze siwo od dymu - to chorobę wykryto przy­padkiem. Dostał zapalenia płuc. Lekarka przyszła do domu, osłuchała go i kazała jechać do szpitala na badania. Diagno­za była gotowa jeszcze tego samego dnia. Nowotwór płuc.
Palenie ojca było zresztą kolejną koś­cią niezgody w domu. Pan Rajmund palił nie tylko w swoim pokoju, ale w całej willi. I przez lata robił to jako jedyny w rodzinie. Znajomy z instytutu wspomina, że goś­cił kiedyś u Kaczyńskich na kolacji. Było bardzo sympatycznie, gospodyni podała smaczną rybę, ale pan Rajmund ani razu nie wyszedł na papierosa. Cały czas palił przy stole. Niewykluczone, że mama przy­płaciła to zdrowiem. Jedną najczęstszych przyczyn przewlekłej obturacyjnej choro­by płuc, na którą cierpiała, jest właśnie pa­lenie. Także bierne.
- W ostatnich latach życia - opowia­da Jeżewska - Rajmund dużo czasu spę­dzał u naszej wspólnej przyjaciółki Alusi. Przyjeżdżał taksówką, od progu ogłaszał, że jest głodny, i pytał, czy może coś zjeść. Po obiedzie rozsiadał się w fotelu, zapalał papierosa, drzemał.
- Miała z nim pani kontakt aż do jego śmierci?
- Tak. Któregoś dnia Rajmund za­dzwonił ze szpitala i poprosił Alusię, żeby przywiozła mu komplet męskich ubrań po nieżyjącym mężu. Garnitur, czystą koszulę.
- Po co?
- Alusia też o to spytała. Powiedział, że chce się wypisać na własną prośbę, bo się boi, że oddadzą go do hospicjum.
- Kto?
- Bliscy.
- Przyniosły mu panie te ubrania?
- Nie, przecież lekarze i tak nie wpuści­liby Alusi do szpitala.
Pan Rajmund nie trafił do hospicjum, po wyjściu ze szpitala wrócił prosto na Żo­liborz. Jeżewska zdążyła jeszcze zadzwo­nić do niego do domu. Odebrał Jarosław. Powiedział, że tata czuje się źle i chyba nie podejdzie, ale pan Rajmund to usłyszał
i przyjął telefon.
- To była pani ostatnia rozmowa z oj­cem braci?
- Tak, chociaż trudno to nazwać rozmo­wą. Bardzo się skarżył.
- Na co?
- Że nie dają mu w spokoju odejść.
Dwa dni później Rajmund Kaczyński umiera. Jest 17 kwietnia 2005 roku. Bracia za pół roku mają wygrać podwójne wybory i objąć pełnię władzy w Polsce. Na razie są w trakcie kampanii, na którą rodzinny dramat właściwie nie wpływa. W dniu odejścia taty Jarosław gości w porannej audycji Radia Zet. A nazajutrz na wywiad radio­wy przychodzi Lech - ma na sobie zwy­czajny, nie żałobny strój. Żaden z nich nie wspomina o śmierci ojca. Prasa jej nie od­notowuje, partyjni współpracownicy - też nie. Jeden z nich po latach skonstatuje:
- Gdy mama się zaziębiała, Jarosław mówił o tym wszystkim jeszcze tego samego dnia.
O śmierci taty dowiedziałem się przypad­kiem, z kilkutygodniowym opóźnieniem.
Wbrew temu, co będą pisać później ga­zety, pan Rajmund wcale nie umiera na nowotwór.
- Robiliśmy mu napromieniowanie - wspomina Wiesław Lasota, lekarz z warszawskiego Centrum Onkologii, któ­ry opiekował się Kaczyńskim seniorem - i rak się zatrzymał. Zmarł na niewydol­ność krążenia.
Pogrzeb jest cichy - nie zawiadomio­no o nim mediów, w głównych gazetach nie było nekrologów zamówionych przez rodzinę - ale godny. Tata braci zostaje pochowany jak żołnierz. W asyście woj­skowej i z mszą w katedrze polowej, którą odprawia zaprzyjaźniony z rodziną ks. Ro­man Indrzejczyk. Pan Rajmund spocznie na Powązkach w rodzinnym grobowcu, w którym leżą jego rodzice: Franciszka i Aleksander Kaczyńscy. Jeden z wieńców, który trafi na marmurową płytę, będzie pochodzić od partii syna.
- Na pogrzeb przyszło mnóstwo przy­jaciół Rajmunda - wspomina Stadnik.
- Z samej „Baszty” było 30 osób. Z ro­dziny nikt nie zabrał głosu, ale na szczęś­cie jeden z kolegów wygłosił ładną mowę pogrzebową. Po dwóch dniach dosta­łam telefon od pani Jadwigi, która popro­siła mnie o powiadomienie ludzi z pułku o mszy świętej w kaplicy Muzeum Powsta­nia Warszawskiego w intencji Rajmunda i wspomnieniowej herbacie. Stawiło się 20 osób. W roli gospodyni występowała tam synowa Rajmunda, pani Maria.
- Jarosława Kaczyńskiego i pani Jadwi­gi nie było?
- Byli, ale czułam od nich chłód. Jed­na z koleżanek zagadnęła pana Jarosława o tatę. Miło, ale bezpośrednio. Wie pan, my, ludzie z Powstania, jesteśmy już sta­rzy, i dzieci naszych przyjaciół traktuje­my jak własne. Pan Jarosław ofuknął ją, bardzo nieprzyjemnie na nią naskoczył.

4.
13 miesięcy później przewodniczący Sa­moobrony Andrzej Lepper obejmuje tekę wicepremiera w rządzie Prawa i Sprawied­liwości. Hanna Stadnik nie wytrzymuje. Łapie za telefon i dzwoni na Żoliborz.
- Dzień dobry, panie Jarosławie. Tu mówi koleżanka pańskiego taty. Jak pan mógł wziąć takiego człowieka do rządu? Przecież to się w głowie nie mieści.
- Ale...
- Proszę mi nie przerywać i wysłuchać do końca! Wasz tata w grobie się przewra­ca, patrząc na to, co wyprawiacie. Chcę, żeby pan to wiedział. Dziękuję, że mnie pan wysłuchał. Do widzenia.
Kilka miesięcy później Stadnik zadzwo­ni na Żoliborz ponownie, ale usłyszy ko­munikat, że wybrany numer nie istnieje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz