Rajmund czuł, że
chłopcy go nie cierpią - mówią jego przyjaciele. - Zawsze powtarzał, że większy
kłopot ma z Jarkiem. Że w duecie braci to on jest prowodyrem tego, co złe.
FRAGMENT KSIĄŻKI MICHAŁA KRZYMOWSKIEGO
„JAROSŁAW. TAJEMNICE KACZYŃSKIEGO"
W rodzinie
krążą historie o tym, jak to mali Kaczyńscy interesują się dorosłymi sprawami.
Na przykład: bracia leżą w łóżkach
z anginą. W radiu trwa relacja z uroczystości objęcia władzy we Francji przez Charles’a de Gaulle’a. Chłopcy mają dopiero dziewięć
lat, ale transmisji słuchają z zapartym tchem.
Bracia od małego interesują się
polityką i są nastrojeni patriotycznie. Przed zaśnięciem śpiewają „Mazurka
Dąbrowskiego”, a w każdą niedzielę obowiązkowo uczestniczą w mszy świętej. To
też wpływ pani Jadwigi, bo tata do kościoła nie chodzi. Bardzo możliwe, że to
wszystko - dorosłe książki, polityka, historia - było zgodne z naturalnymi
predyspozycjami braci, ale jeśli ktoś wzmacniał ich w tych zainteresowaniach,
to raczej mama, a nie tata.
- Rajmund chciał trzymać synów
krótko, a im się to nie podobało - mówi Jerzy Fiedler, kolega Rajmunda
Kaczyńskiego. - Nie było między nimi zgody i przykro się na to patrzyło. Prawda
jest taka, że chłopcy nie uznawali jego, a on chłopców.
1.
Czy to nie krzywdząca opinia? Przecież
gdy bracia byli młodzi, Fiedler mieszkał w Australii i z rodziną Kaczyńskich
widywał się sporadycznie i może nie miał pełnego obrazu. Ale co, jeśli
pozostali przyjaciele pana Rajmunda mówią to samo?
A mówią.
Edward Radwański wspomina na
przykład, że często opowiadał Kaczyńskiemu seniorowi o swojej córce. O jej
harcerstwie, wyjazdach na obozy. On tego słuchał, ale nie odwzajemniał się
historiami o swoich chłopcach. Radwański pamięta tylko jedną opowieść Rajmunda:
gdy bracia grali w filmie „O dwóch takich, co ukradli księżyc”, mama miała z
nimi 1 kłopot, bo byli bardzo ruchliwi i często jej uciekali. Jak na tyle lat
znajomości to niewiele. A przecież Radwański nie był pierwszym lepszym kolegą z
pracy. Był przyjacielem, towarzyszył panu Rajmundowi w kilkuset delegacjach do
Tarnobrzega. Razem podróżowali, pracowali, spędzali wieczory, chodzili na
kawę... I nic, żadnej dykteryjki z rodzinnych wakacji, ze szkoły chłopców.
Dziwne.
Odpytuję kolejnych znajomych - z
każdą rozmową pojawiają się wspomnienia coraz bardziej przykre.
Danuta Jeżewska (znali się z
Kresów, oboje wychowywali się w Baranowiczach):
- Rajmund krytykował metody
wychowawcze pani Jadwigi. Podsumowywał je: byle nie na ulicy, byle nie na
ulicy. Narzekał, że chłopcy nie mają sportowych uzdolnień, nie umieją jeździć na nartach czy łyżwach.
Hanna Stadnik (w czasie Powstania
Warszawskiego służyła razem z Rajmundem w pułku „Baszta”): - Środowisko „Baszty”
spotykało się regularnie przez lata. Organizowano opłatki, jajeczka, wypady na
działkę w Chojnowie. Wszyscy przyjeżdżali z rodzinami, pokazywali zdjęcia
dzieci, wnuków. A Rajmund zawsze był sam, mówił, że żona i dzieci go nie
szanują. Czy czułam w tym złość? Nie. Był w tym tylko żal.
Znajoma rodziny: - Rajmund uważał,
że mama źle wychowuje synów. Był nimi rozczarowany i nie akceptował ich
takimi, jacy byli. Chciał ułożyć ich na swoje podobieństwo, ale oni woleli
słuchać mamy.
Jeżewska: - Rajmund czul, że
chłopcy go nie cierpią.
Tata ma złe relacje z synami, ale
spośród obu braci faworyzuje Lecha, tego spokojniejszego i bardziej uległego.
Drugiego z synów chwali rzadko.
Jarosław jest krnąbrny, gorzej
znosi apodyktyczne zapędy ojca i znacznie częściej się buntuje. Podobnie jak
pan Rajmund ma silny, dominujący charakter. Całe życie mieszka z ojcem pod
jednym dachem i przez to jest skazany na konflikt z nim. Spina się z nim co
rusz. Aż do ostatnich chwil życia Kaczyńskiego seniora.
Lata dwutysięczne. Michał Sobieszczański,
kierowca Jarosława, przyjeżdża na Żoliborz po dokumenty, których szef zapomniał
rano zabrać do pracy. Papiery odnalezione, szofer już się zbiera z powrotem,
ale w drzwiach zatrzymuje go pan Rajmund. Prosi o pomoc przy drobnej domowej
robocie, przy której strasznie się rozgaduje. Po godzinie do domu dzwoni
zaniepokojony prezes. Ojciec wdaje się w kłótnię, krzyczy. Na koniec rzuca
słuchawką.
Sprzeczce przysłuchuje się
zakłopotany kierowca.
- Nie będzie się teraz do mnie
odzywać - z zadowoleniem macha ręką pan Rajmund,
nie wygląda na speszonego. - A to niech się nie odzywa. Co mnie to obchodzi?
Przejdzie mu.
Hanna Stadnik kiwa głową: -
Rajmund zawsze powtarzał, że większy kłopot ma z Jarkiem. Że w duecie braci to
on jest prowodyrem tego, co złe.
Był w tym paradoks. Oto ojciec,
który chciał wychować synów na swoje podobieństwo, sądził, że poniósł w tym
względzie całkowitą porażkę. Faworyzował bardziej uległego z braci, podczas
gdy to w silniejszym - tym, z którym nieustannie się wadził - mógł przeglądać
się jak w lustrze. Bo Jarosław w istocie był jego kopią.
Nawet sposób funkcjonowania mieli
taki sam. Utwierdza mnie w tym szczegół ze wspólnych wyjazdów do Siarkopolu,
o którym wspomina Radwański: - Rajmund ciężko
pracował, ale był strasznym śpiochem. Do pracy przychodził na dziesiątą, a
podczas delegacji tak długo spał, że musiałem mu robić śniadanie.
Gdy pan Rajmund przeszedł na
emeryturę - opowiada mi inny ze znajomych rodziny - rytm dnia ojca i syna zlał się całkowicie. Obaj -
oczywiście każdy w swoim pokoju - urzędowali do pierwszej-drugiej w nocy. Ten
młodszy poprawiał dokumenty lub czytał dla przyjemności, a starszy majsterkował
(hobbystycznie zajmował się renowacją mebli i tapicerowaniem krzeseł) albo
podobnie jak syn siedział nad książką. I następnego dnia obaj to odsypiali.
2.
W sierpniu 2012 roku „Newsweek”
publikuje tekst „Ojciec braci” poświęcony Rajmundowi Kaczyńskiemu. Prezes PiS
nie zostawia na nim suchej nitki, mówi, że to artykuł rodem z marca 1968 roku.
Autorowi, Cezaremu Łazarewiczowi, zarzuca kłamstwo, insynuację i naruszenie
dobrego imienia jego nieżyjącego taty. Przy okazji szczegółowo opowiada o przeprowadzce
do domu przy ulicy Lisa-Kuli i wyjazdach
zagranicznych ojca, o których mowa w artykule. Nie odnosi się jednak wcale do
fragmentu, który jest najbardziej drażliwy:
„Pracę naukową [Rajmund Kaczyński]
rozpoczął dopiero w drugiej połowie lat 70. A gdy już wybrał temat pracy, to okazał
się tak trudny i zawiły, że musiał prosić o pomoc koleżankę matematyczkę. Zamykali
się na wiele godzin w pokoju 104 na pierwszym piętrze instytutu i pracowali do
późna. Zamiast doktoratu powstały plotki o ich gorącym romansie.
Prof. Gogół: - Na pewno nie był świętoszkiem i nigdy nie krył
zainteresowania kobietami, ale o swoich przygodach nikomu nie opowiadał.
Profesor przyznaje jednak, że
jeśli takie plotki docierały do rodziny, to mogły być bolesne. Rósł więc mur
między Rajmundem a Jadwigą i synami”.
Powody, dla których Kaczyński
zostawił wątek obyczajowy bez komentarza, mogły być dwa. Albo wiedział, że
informacja o romansie to kłamstwo, ale z jakiegoś powodu nie chciał się do
niej odnosić. Albo coś jednak było na rzeczy i nie mógł tego zdementować.
Historia opisana przez „Newsweek”
ma związek z doktoratem dotyczącym elektrowni, którego Rajmund Kaczyński nigdy
nie dokończył.
- Rajmund wybrał sobie ładny temat
- opowiada prof. Wiesław Gogół (obaj pracowali w Instytucie Techniki
Cieplnej Politechniki Warszawskiej) - tylko chyba nie na pracę naukową.
Zobaczysz, ostrzegałem go, będą ci się wszyscy mieszać, partia, NOT,
ministerstwo przemysłu, dyrektorzy elektrowni. Ale on powtarzał, że zagadnienie
wymaga u porządkowania i ostro wziął się do pracy. Poprosił znajomą probabilistyczkę,
żeby pomogła mu z rachunkiem prawdopodobieństwa. Rzeczywiście zamykali się w
tym pokoju 104 i wspólnie radzili. A że instytut był rozplotkowany, to różne
rzeczy opowiadano.
Halina Wołłowicz (przyjaciółka z
czasów Powstania Warszawskiego) pamięta, że Kaczyński senior opowiadał jej o
tej sprawie.
- W grę wchodziło coś więcej niż
przyjaźń między kobietą a mężczyzną - mówi. - Rajmund później bardzo tej
historii żałował, bo to od niej zaczęły się jego rodzinne problemy.
Pozostali znajomi pana Rajmunda
twierdzą z kolei, że w domu Kaczyńskich czuło się ciężar jakiegoś wydarzenia z
przeszłości, które zachwiało rodzinną harmonię i wpłynęło na stosunek
Jarosława do ojca.
Fiedler: - Coś się tam popsuło.
Nie było w tym domu miłości. Rajmund ani nie żył dobrze z żoną, ani z synami.
Jeżewska: - Opowiadał mi, że w pewnym
momencie zaproponowano mu nawet wyprowadzkę dla dobra rodziny. Ostatecznie
jednak do niej nie doszło.
Pracując nad doktoratem, Rajmund
Kaczyński jest już po pięćdziesiątce, ale jako mężczyzna wciąż czuje się
pewnie. Jedna z moich rozmówczyń twierdzi, że ma urodę i sposób bycia filmowego
amanta. Jest szczupły, zadbany, ma ciemną oprawę oczu i wyraźnie zarysowaną
szczękę. Zawsze czysto ogolony i w eleganckim garniturze od krawca. Słowem,
lubi się podobać.
Prof. Gogół: - Rajmund zwracał uwagę na kobiety i umiał prawić im
komplementy. Zachowywał się jak pełnowartościowy mężczyzna.
Jeżewska: - Był wesoły i otwarty.
Podszedł, przytulił, uśmiechnął się. Trochę szaławiła.
Wołlowicz: - Ja powiem wprost.
Babiarz.
Jarosław Kaczyński w
przeciwieństwie do ojca jest wobec kobiet nieśmiały i zachowawczy, hołduje
dawnym konwenansom. Źle się czuje w sytuacji, gdy dystans między nim a którąś
z pań zbytnio się skraca. Kobietą numer jeden jest w jego życiu pani Jadwiga.
Syn jest wyczulony na punkcie godności mamy. Bardzo nie lubi, kiedy ktoś jej
uchybia. Nawet niechcący.
Przekonała się o tym Małgorzata
Domagalik, podając w telewizyjnym wywiadzie informację, z której można było
wywnioskować wiek mamy. Jeśli coś takiego zasługiwało na reprymendę, to
zainteresowanie ojca innymi kobietami musiało urastać w oczach syna do czegoś
absolutnie niedopuszczalnego. Być może więc na atmosferze domu Kaczyńskich
nie zaciążył wcale romans ojca - prof Gogół twierdzi, że plotka była
tylko plotką - tylko jego stosunek do kobiet. Skłonność do uwodzenia, chęć
podobania się, bycia zauważonym.
3.
Statki, które mijają się nocą,
w przelocie do siebie coś mówią.
Daleki znak, syreny zew,
co znów w ciemnościach się gubią.
Tak i my w życiu oceanie mówimy,
a ktoś nas słyszy,
Spojrzenie tylko, tylko głos,
tylko znak - potem znów ciemność i cisza.
Ten wiersz Henry’ego Longfellowa przyniosła mi jedna z rozmówczyń, która przez
lata utrzymywała relacje z rodziną Kaczyńskich. Jak mówi, Jadwiga, Jarosław i
Rajmund byli właśnie jak te statki mijające się nocą. Mieszkali pod jednym
dachem, ale żyli osobno. Z jednej strony - mama i syn, a z drugiej - tata.
Trwało to aż do śmierci pana Rajmunda.
1 września 2002 roku. Na Żoliborzu
zbierają się najbliżsi - pani Jadwiga, syn Jarosław, Lech z żoną i wnuczka Marta
- oraz kilkoro przyjaciół. Mimo że Kaczyński senior obchodzi 80. urodziny,
atmosfera jest taka sobie.
- Nawet w takiej chwili czuć było
tam chłód - wspomina Wołłowicz. - Padały drobne złośliwości pod adresem Rajmunda.
Niecałe dwa lata później, 1
sierpnia. Kaczyński senior po raz ostatni w życiu przyjeżdża na Powązki, żeby
wziąć udział w uroczystościach powstańczych. Rocznica jest okrągła i obchody,
za które odpowiada jego syn Lech, wówczas prezydent Warszawy - mają godną
oprawę. Otwarto muzeum, w miejskich autobusach można poczytać wiersze wybrane
przez warszawskich powstańców, wśród których biuro prezydenta wymienia z
rozpędu panią Jadwigę.
Rajmund Kaczyński jest już bardzo
słaby. Pod bramę cmentarza podwozi go auto z kierowcą, dalej idzie sam. Gdy
doczłapie do pomnika Gloria Victis, zachwieje się i mało nie upadnie.
- Żaden z synów go nie
podtrzymywał, nie było przy nim nikogo - opowiada Stadnik. - Był w takim
stanie, że nie miał siły wyjść z Powązek. Poprosiłam o meleks, ale nawet do
niego ledwo doszedł.
Rak zżerał go od dawna. Mimo że
pan Rajmund palił jak smok - potrafił rozżarzać jednego papierosa od drugiego,
w jego pokoju na Żoliborzu było zawsze siwo od dymu - to chorobę wykryto przypadkiem.
Dostał zapalenia płuc. Lekarka przyszła do domu, osłuchała go i kazała jechać
do szpitala na badania. Diagnoza była gotowa jeszcze tego samego dnia.
Nowotwór płuc.
Palenie ojca było zresztą kolejną
kością niezgody w domu. Pan Rajmund palił nie tylko w swoim pokoju, ale w
całej willi. I przez lata robił to jako jedyny w rodzinie. Znajomy z instytutu
wspomina, że gościł kiedyś u Kaczyńskich na kolacji. Było bardzo sympatycznie,
gospodyni podała smaczną rybę, ale pan Rajmund ani razu nie wyszedł na
papierosa. Cały czas palił przy stole.
Niewykluczone, że mama przypłaciła to zdrowiem. Jedną najczęstszych przyczyn
przewlekłej obturacyjnej choroby płuc, na którą cierpiała, jest właśnie palenie.
Także bierne.
- W ostatnich latach życia -
opowiada Jeżewska - Rajmund dużo czasu spędzał u naszej wspólnej przyjaciółki
Alusi. Przyjeżdżał taksówką, od progu ogłaszał, że jest głodny, i pytał, czy
może coś zjeść. Po obiedzie rozsiadał się w fotelu, zapalał papierosa, drzemał.
- Miała z nim pani kontakt aż do
jego śmierci?
- Tak. Któregoś dnia Rajmund zadzwonił
ze szpitala i poprosił Alusię, żeby przywiozła mu komplet męskich ubrań po
nieżyjącym mężu. Garnitur, czystą koszulę.
- Po co?
- Alusia też o to spytała.
Powiedział, że chce się wypisać na własną prośbę, bo się boi, że oddadzą go do
hospicjum.
- Kto?
- Bliscy.
- Przyniosły mu panie te ubrania?
- Nie, przecież lekarze i tak nie
wpuściliby Alusi do szpitala.
Pan Rajmund nie trafił do
hospicjum, po wyjściu ze szpitala wrócił prosto na Żoliborz. Jeżewska zdążyła
jeszcze zadzwonić do niego do domu. Odebrał Jarosław. Powiedział, że tata
czuje się źle i chyba nie podejdzie, ale pan Rajmund to usłyszał
i przyjął telefon.
- To była pani ostatnia rozmowa z
ojcem braci?
- Tak, chociaż trudno to nazwać
rozmową. Bardzo się skarżył.
- Na co?
- Że nie dają mu w spokoju odejść.
Dwa dni później Rajmund Kaczyński umiera. Jest 17 kwietnia 2005
roku. Bracia za pół roku mają wygrać podwójne wybory i objąć pełnię władzy w
Polsce. Na razie są w trakcie kampanii, na którą rodzinny dramat właściwie nie
wpływa. W dniu odejścia taty Jarosław gości w porannej audycji Radia Zet. A
nazajutrz na wywiad radiowy przychodzi Lech - ma na sobie zwyczajny, nie żałobny
strój. Żaden z nich nie wspomina o śmierci ojca. Prasa jej nie odnotowuje,
partyjni współpracownicy - też nie. Jeden z nich po latach skonstatuje:
- Gdy mama się zaziębiała,
Jarosław mówił o tym wszystkim jeszcze tego samego dnia.
O śmierci taty dowiedziałem się
przypadkiem, z kilkutygodniowym opóźnieniem.
Wbrew temu, co będą pisać później
gazety, pan Rajmund wcale nie umiera na nowotwór.
- Robiliśmy mu napromieniowanie - wspomina
Wiesław Lasota, lekarz z warszawskiego Centrum Onkologii, który opiekował się
Kaczyńskim seniorem - i rak się zatrzymał. Zmarł na niewydolność krążenia.
Pogrzeb jest cichy - nie
zawiadomiono o nim mediów, w głównych gazetach nie było nekrologów zamówionych
przez rodzinę - ale godny. Tata braci zostaje pochowany jak żołnierz. W asyście
wojskowej i z mszą w katedrze polowej, którą odprawia zaprzyjaźniony z rodziną
ks. Roman Indrzejczyk. Pan Rajmund spocznie na Powązkach w rodzinnym grobowcu,
w którym leżą jego rodzice: Franciszka i Aleksander
Kaczyńscy. Jeden z wieńców, który trafi na marmurową płytę, będzie pochodzić od
partii syna.
- Na pogrzeb przyszło mnóstwo przyjaciół
Rajmunda - wspomina Stadnik.
- Z samej „Baszty” było 30 osób. Z
rodziny nikt nie zabrał głosu, ale na szczęście jeden z kolegów wygłosił
ładną mowę pogrzebową. Po dwóch dniach dostałam telefon od pani Jadwigi, która
poprosiła mnie o powiadomienie ludzi z pułku o mszy świętej w kaplicy Muzeum
Powstania Warszawskiego w intencji Rajmunda i wspomnieniowej herbacie. Stawiło
się 20 osób. W roli gospodyni występowała tam synowa Rajmunda, pani Maria.
- Jarosława Kaczyńskiego i pani
Jadwigi nie było?
- Byli, ale czułam od nich chłód.
Jedna z koleżanek zagadnęła pana Jarosława o tatę. Miło, ale bezpośrednio. Wie
pan, my, ludzie z Powstania, jesteśmy już starzy, i dzieci naszych przyjaciół
traktujemy jak własne. Pan Jarosław ofuknął ją, bardzo nieprzyjemnie na nią
naskoczył.
4.
13 miesięcy później przewodniczący
Samoobrony Andrzej Lepper obejmuje tekę wicepremiera w rządzie Prawa i
Sprawiedliwości. Hanna Stadnik nie wytrzymuje. Łapie za telefon i dzwoni na
Żoliborz.
- Dzień dobry, panie Jarosławie.
Tu mówi koleżanka pańskiego taty. Jak pan mógł wziąć takiego człowieka do
rządu? Przecież to się w głowie nie mieści.
- Ale...
- Proszę mi nie przerywać i
wysłuchać do końca! Wasz tata w grobie się przewraca, patrząc na to, co
wyprawiacie. Chcę, żeby pan to wiedział. Dziękuję, że mnie pan wysłuchał. Do
widzenia.
Kilka miesięcy później Stadnik
zadzwoni na Żoliborz ponownie, ale usłyszy komunikat, że wybrany numer nie
istnieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz