Prawica jest
doskonale zorganizowana, potrafi skłonić swoich wyznawców, żeby zrobili syf w
internecie. I są w tym cholernie skuteczni - dziennikarz TVN Jarosław Kuźniar
opowiada, jak i dlaczego walczy z hejterami w sieci.
Rozmawia RENATA KIM
NEWSWEEK: W końcu się
doigrałeś, zwolnili cię z TVN24.
JAROSŁAW KUŹNIAR: Wyrzucili, skopali, sponiewierali i powiedzieli: „Won do
miasta”.
Prawica się cieszy, nie będzie
już musiała oglądać tego Lewicojada...
- Lewicojada, który za nic ma
Kościół i za nic ma prezydenta. Najciekawsze jest czytanie w internecie, jaki
był powód mojego odejścia ze stacji: że nowy właściciel postanowił wreszcie
uciąć mi język, bo za dużo pyskowałem na PiS.
To prawda?
- Nieprawda.
Więc dlaczego odszedłeś?
- Dlatego że w pewnym momencie postanowiłem
zrobić coś, co nie będzie pracą dziennikarską, a równocześnie pozwoli mi
pozostać długo w tym zawodzie. Jestem w nim już 22 lata i szukałem czegoś, co
będzie odskocznią i pozwoli mi wrócić rano do pracy mądrzejszym, wypoczętym
psychicznie. Zacząłem podróżować. Dawało mi to totalną frajdę, pozwalało się
odmóżdżyć, a potem wrócić rano i robić program. Potem założyłem własne biuro
podróży i tak szybko rozwinąłem tę część działalności, że moja stacja mogła to
uznać za konflikt interesów.
Usłyszałeś: musisz wybierać?
- Mój szef powiedział: być może to
jest ten moment, w którym musisz się zastanowić, co chcesz wżyciu robić. Albo
jesteś dziennikarzem newsowym, albo idziesz drogą biznesową. Uznałem, że to
rzeczywiście dobry moment, by wybrać.
Byłeś gotowy odejść od
polityki, od rozmów z politykami?
- Ile można przeprowadzić takich
rozmów jak ta z posłanką Pawłowicz, która mówiła do mnie: „Synku, wróć do
szkoły”. To było ciekawe doświadczenie. Pozwoliłem jej krzyczeć, a sam stałem z
boku i tylko zadawałem pytania. Nie sprzeczałem się, nie zarzucałem jej
kłamstwa, bobym przegrał. Kamienna twarz, szelmowski uśmiech, a jednocześnie
dystans. Kiedy skończyłem z nią rozmawiać, w studiu zapadła cisza, a potem
koledzy zaczęli bić brawo. Pomyślałem wtedy: kurczę, chyba się udało. Takich
rozmów przez te dziewięć lat było kilkaset, więc fajnie będzie od nich odpocząć,
ale nie zrezygnować.
Wezwał cię kiedyś szef i
powiedział: Jarek, przegiąłeś?
- Jakieś sto lat temu rozmawiałem
z posłem PiS Zbigniewem Girzyńskim o pielgrzymce Radia Maryja na Jasną Górę.
Pytałem go, dlaczego oni tam nie wpuszczali innych ekip telewizyjnych. To jest
taka sytuacja jak z posłanką Pawłowicz: ktoś cię wkurza tym, co mówi, obraża
ciebie i twoją stację, a na dodatek wiesz, że mówi nieprawdę. Przyznaję, byłem
wtedy napastliwy, nie dałem się posłowi Girzyńskiemu wypowiedzieć. I potem
usłyszałem od szefa, że to była zła rozmowa, źle przeprowadzona, że ją
przegrałem.
Jesteś uważany za dziennikarza,
który wyraźnie opowiedział się po jednej ze stron.
- Nie mam takiego poczucia.
Zobacz, co ludzie teraz mówią: że odkąd Andrzej Duda jest prezydentem, TVN skręca w dziwną stronę, chce się przypodobać nowej władzy.
A ja się zastanawiam: gdzie skręca? Ja zawsze kierowałem się zdrowym
rozsądkiem i on jest mniej więcej pośrodku. Krytykuję zachowanie Beaty Szydło
wobec politycznej konkurencji, ale tak samo nie podobają mi się podróże Ewy
Kopacz po kraju, styl, w jakim się ubiera i mówi. Nie, nie mam poczucia, żebym
skręcał w inną stronę niż w stronę zdrowego rozsądku. Bywa jednak tak, przyznaję,
że PiS się bardziej prosi o krytykę niż PO. Poza tym z politykami Platformy
można się kłócić na trochę innym poziomie.
Może dlatego nazywają cię sługą
Platformy?
- Oraz jej rzecznikiem. Z tym jest
związana taka historia: prowadzę poranny program, jest tuż po siódmej, ja
siedzę w jednym kadrze, a obok mnie, w ramce, pojawiają się zdjęcia i nazwiska
gości. Zapowiadam jednego gościa - zmienia się zdjęcie w ramce, potem następnego
i widzę, że kamera przejeżdża na mnie i pojawia się napis „7:30, Paweł Graś” i
w ramce moja gęba. Błyskawicznie wymyśliłem, że robimy print screena, jakoś to ogramy, bo inaczej prawica będzie miała
niesamowity prezent. Udało nam się rozbroić tę minę. W porę, bo oni są
mistrzami świata w kreowaniu rzeczywistości.
A jakie ty masz właściwie
poglądy polityczne?
- Nigdy nie mówię, na kogo głosowałem.
A ostatnio nawet omijam wybory, bo nie mam poczucia, że mam na cokolwiek
wpływ. Nie chodzenie na wybory to mój protest przeciwko temu, co się dzieje w
Polsce. Przykład? Otwierasz gazetę i widzisz byłego ministra sprawiedliwości,
szefa Najwyższej Izby Kontroli, który jeszcze niedawno miał być reprezentantem
zupełnie nowego pokolenia polityków, a teraz obiecuje ustawienie konkursu
posłowi Buremu z PSL. I myślisz: cholera, nie ma żadnej różnicy między
rządzącą ekipą a tą, która rwie się do władzy. Dlatego bawcie się dalej sami,
panowie. Ja nie głosuję. I nie zgadzam się z zarzutem, że nie spełniam
obywatelskiego obowiązku.
A nie boisz się, że jesienią
całą władzę weźmie PiS? Twój głos mógłby temu zapobiec.
- Nie, to tak nie działa,
niestety.
Nie umiesz jednak ukryć, że z
prawicą nie jest ci po drodze.
- Tak, zdecydowanie nie jest mi po
drodze, Zobacz, siedzimy teraz w kawiarence TVN na rogu Hożej
i Marszałkowskiej, miłe miejsce, do którego każdy może przyjść, usiąść i wypić
kawę. Ale 11 listopada w oknach kawiarenki pojawiają się dykty. Bo nigdy nie
wiadomo, komu przyjdzie do głowy wybić szybę. Nie chodzę na takie marsze, nie
podpalam tęczy ani nie biegam co niedziela do kościoła i nie biję brawa Andrzejowi
Dudzie, który w każdym polskim miasteczku bierze udział w mszy. Wydaje mi się, że
to nie jest jego rola jako prezydenta. I głośno mówię, że mi się to nie
podoba.
W odpowiedzi słyszysz, że nie
jesteś prawdziwym Polakiem.
- Bo uważam, że jeśli ktoś
wyjeżdża na emigrację, to dla niego to może być dobre. Wróci mądrzejszy i być
może to właśnie dzięki niemu nie będziemy musieli w redakcjach TVN zasłaniać szyb dyktą przed 11 listopada. Prawica napisała
własną definicję prawdziwego Polaka i nie ma innej. Oni oceniają: jesteś godny
tego miana czy nie.
Ty nie jesteś.
- Za to byłem już pieskiem Tuska,
kanalią i wrogiem narodu. Ale jeśli kto jest wyzywany tak często jak ja, to w
końcu przestaje mu to sprawiać ból. Po prostu robię swoje.
Ktoś pisze e-mail z wyzwiskami,
a ciebie to nie boli?
- Już nie. Jest taki jeden gość,
który cały czas wysyła na adres TVN takie e-maile. Facet nie przebiera
w słowach, pisze: „Zaraz wyjdziesz z pracy, zobaczysz, ja się z tobą porachuję”.
Zgłaszałem to na policję i do prokuratury, pan spisywał moje zeznania na
komputerze, a później umarzano sprawę. Albo dzwoniła pani prokurator i mówiła:
jest koniec miesiąca, chciałabym zamknąć tę sprawę. Jak pan się nie zgodzi, to
będziemy ją ciągnęli, on najwyżej dostanie grzywnę albo karę w zawieszeniu,
czy jest sens? Więc przestałem zgłaszać, bo to rzeczywiście nie miało sensu.
Ostatnio ten pan znowu napisał: tym razem był zadowolony, że odchodzę. Ja się
nie boję, że ktoś będzie czekać pod TVN, żeby mnie
pobić, ale myślę, że te negatywne emocje są tak silne, że prędzej czy później
rozleją się poza internet.
Czy kiedykolwiek czułeś się
zagrożony?
- Ostatnio szedłem ulicą od placu
Trzech Krzyży i na wysokości księgarni „Naszego Dziennika” zdjąłem okulary. I
nagle człowiek, który szedł obok mnie, splunął na chodnik. To było przykre.
Wiesz, że nie możesz w żaden sposób zareagować, jesteś sparaliżowany i nie
wiesz, co zrobić. Być może gdyby ta sytuacja dotyczyła twojej rodziny,
zareagowałbyś jakoś, nie kalkulując, czy wygrasz. Atu? Totalna bezradność.
Żona się o ciebie nie martwi?
- Ktoś życzliwy podesłał mi
ostatnio link do zdjęć z naszej rodzinnej wycieczki rowerowej po Warszawie.
Ktoś sobie siedział w krzakach i robił zdjęcia: oto siedzimy, jemy, a później
wsiadamy na rower i jedziemy. I mówię żonie: wiesz co, chyba znowu przychodzi
taki czas, że musimy bardziej uważać. Nikt, kto nie był w tej sytuacji, nie
zrozumie tego uczucia. To przypomina sytuację, gdy wchodzisz do mieszkania po
włamaniu. Robi ci się gorąco, tracisz oddech, załamujesz się.
A może to po prostu cena sławy?
- Tylko dla kogo to jest
interesujące? Ciągle trudno mi to zrozumieć i się z tym pogodzić. Ostatnio
jadę przez osiedle, moja córka uczy się jeździć na rowerze, ja obok niej na
hulajnodze. Sąsiad, któremu się ukłoniłem, mówi: „O, w telewizji nie widać,
ale brzuszek rośnie”. Myślę sobie: Co ci do tego? To mój brzuch, zostaw go w
spokoju.
Co mu odpowiedziałeś?
- „No wie pan, stół w studiu
rzeczywiście potrafi wiele rzeczy ukryć”. Więc rozumiem, że dla takich ludzi
zdjęcia mojej rodziny mogą być interesujące. Ale nie przestanę się zastanawiać,
po cholerę to komu? To jest jak z tą dyskusją: czy telewizja ogłupia widza,
czy widz j est na tyle głupi, że właśnie tego chce od telewizji.
Ogłupiałeś widza przez te
wszystkie lata?
- Nie mam takiego poczucia. Wydaje mi się, że udawało mi się
być wobec niego szczerym. Oczywiście przy kilkugodzinnym programie pięć dni w
tygodniu jedne riposty były celniejsze, a inne głupie, ale tego nie unikniesz,
nieważne, jaki długi masz staż pracy. Pewne jest jedno: przez te wszystkie
lata zmienił się ton rozmów z widzami. Kiedy przychodziłem do pracy w TVN24, poprosiłem szefa, żebyśmy założyli skrzynkę e-mailową poranek@tvn.pl. Spływały jakieś listy od widzów, dość spokojne w tonie, raczej
merytoryczne. Dzisiaj podziały są coraz wyraźniejsze, emocje ogromne, nie
potrafimy ze sobą pogadać.
Nie sądzisz, że przyczyniłeś
się do pogłębienia podziałów? Podsycałeś emocje...
- Nie mam poczucia, żebym dolewał
oliwy do ognia. To oni tak mówią. Zwolennikom prawicy się wydaje, że jak
powiedzą, że coś jest czarne, to choćbyś widział wyraźnie, że jest białe, nie
masz prawa tak mówić. A jak mimo wszystko powiesz, że jest białe, to się wkurzają
i mówią, że jątrzysz. To jest to samo, co robi Beata Szydło, kiedy Ewa Kopacz
mówi, że prosiła o coś prezydenta Dudę, a on nie odpowiedział. Co pani na to?
- pytają dziennikarze posłankę Szydło. A ona: „Ewa Kopacz prowadzi kampanię
wyborczą”. To jest tak skuteczne odwracanie kota ogonem, że wyznawcy prawej
strony mówią: „O, tak właśnie jest!”.
Mówisz: „oni” i „my".
- Bo to tak działa, jesteśmy
podzieleni. Jest mi do nich bardzo daleko mentalnie i emocjonalnie. Ale jeżeli
jestem wywoływany do tablicy, to nie lubię kłaść uszu po sobie. Im trzeba
odpowiedzieć, bo jeżeli nie będziemy odpowiadali, to ich narracja stanie się
obowiązująca.
Czy ty przypadkiem ich nie
prowokujesz?
- Kurczę, oni chcą się czuć
sprowokowani. Jest taki filmik, na którym widać, że Andrzej Duda miał problem
z podaniem ręki Ewie Kopacz. I ja piszę na Twitterze, że prezydent Duda z
gracją zamienia metry na lata świetlne. Wydaje mi się, że większość moich
odbiorców wie, gdzie jest ukryty żart. To było złośliwe, ale nie chamskie.
Mocno za ten żart oberwałeś?
- Tak, ale ci wszyscy, którzy
uwielbiają na mnie pluć, są już poblokowani, więc ja tego nie widzę.
A podobno trzeba z każdym
internautą wejść w dyskusję.
- Wchodzenie w komunikację z
ludźmi, którzy na to nie zasługują, to strata czasu.
Byłem jednym z pierwszych w
Polsce, który zaczął z hejterami walczyć. Wiesz dlaczego? Bo internet nie
jest już miejscem, do którego zaglądamy od czasu do czasu. To świat, w którym
żyjemy. Więc to jest tak, jakbyś widząc bijących się ludzi na ulicy,
stwierdziła: poradzą sobie, nie będę ich rozdzielać. Trzeba hejterów pokazywać,
zwłaszcza że często są to ludzie na stanowiskach. Ostatnio zebrałem kilka
takich osób, które wyzywały mnie niemiłosiernie, pokazałem ich zdjęcia i nicki.
A oni teraz grożą, że pójdą do sądu, bo przecież ujawniam ich dane osobowe.
Paranoja.
Myślisz, że to zwolennicy
prawicy?
- Tak. Ostatnio pewien mistrz od
marketingu powiedział, że współcześnie każda marka powinna się uczyć od Radia
Maryja i Chodakowskiej. Jak Radio Maryja powie: a teraz jedziemy wszyscy do
Torunia, to miliony ludzi pojadą do Torunia. Jak Chodakowska powie: dzisiaj spotykamy
się przed fontanną w Galerii Mokotów, bo mam dla was nowe trampki, to tam będą
tłumy. To są wyznawcy. Wyznawca wyłącza myślenie, więc jak oni powiedzą: a
teraz walimy w Kuźniara, to zaczną walić. Już to robią. Powiedziałem kiedyś, że
prezydent Duda bywa przede wszystkim na mszach. I nagle dostaję mnóstwo wpisów
ze zdjęciem, na którym to prezydent Komorowski jest w kościele i przyjmuje
komunię. Nie wie- rzęw taki cudowny przypadek. Prawica jest doskonale
zorganizowana, ma moc skłonienia swoich wyznawców, żeby zrobili syf w
intemecie.
Kto ich tego nauczył?
- Nie wiem. Pewne jest, że są w
tym cholernie skuteczni. A na dodatek mają poczucie, że ciągle są w podziemiu
i jedynym narzędziem, którym mogą zamanifestować swoje poglądy, jest internet.
A przecież te wszystkie „Nasze Dzienniki”, Republiki TV, niepokorne tygodniki istnieją, nic nie zagraża ich wolności
słowa. Mogą bredzić, co tylko chcą. A mimo to cały czas wypuszczają w świat
informację, że są gnojeni, że władza zamyka im usta. Gówno prawda.
Nie będzie ci brakować
polityki?
- Będę teraz prowadził program
„Dzień dobry TVN”.
I właśnie wymyśliłem, że będę przyjeżdżał tu
na siódmą, ale już od szóstej, jeszcze w samochodzie, będę używał wszystkich
kanałów social media do tego, by być w kontakcie z widzami, z którymi do
tej pory byłem, tylko w innej formie. Będę ich budzić, rozmawiać z nimi.
Napisałem ostatnio na Twitterze, że poczułem się jak nieboszczyk, tyle
dostałem miłych słów od ludzi, którzy oglądali mnie w TVN24. Tak jakby zmiana pracy zmyła całe to gówno, które wylewało
się na mnie przez ostatnie lata.
I teraz będziesz grzeczny i
milutki dla gospodyń oglądających śniadaniówkę?
- Nie będę milutki i grzeczny. A
poza tym to są te same panie, które oglądały TVN24.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz