Zbigniew Hołdys
Tuż po wojnie pewien warszawski cwaniak sprzedał przybyłemu
z prowincji człowiekowi kolumnę Zygmunta - pomnik stojący na placu Zamkowym.
Inny w tym samym czasie opchnął kolejnemu frajerowi tramwaj, którym obaj
jechali - „sprzedawca” przyjął worek z pieniędzmi, wyskoczył i nikt go więcej
nie zobaczył. Są to tzw. autentyczne fakty, choć przybrały formę legend.
Naprawdę znaleźli się wciskający kit cwaniacy, którzy zrobili w konia naiwnych
ludzi, i naprawdę znaleźli się przyjezdni leszcze, którzy od nich ten kit
kupili, płacąc gotówką. Złoty polski interes.
Mamy coś w narodzie, że łykamy kit w ciemno. Wszystko można nam wcisnąć,
największą durnotę czy szwindel, podsunąć jawne kłamstwo - i już jest nasze.
Zawsze znajdzie się ekipa, która na to poleci. Garniemy się ochoczo do
oferowanych przewałów, a potem skamlemy niczym kojoty na prerii, że nas ktoś
wydymał. Czy to kupiony tramwaj, czy tony nieistniejącego złota z Amber Gold, czy 500 proc. odsetek miesięcznie od zainwestowanej kasy,
co obiecywał oszust Grobelny - pól Warszawy stało w kolejkach do jego
warsztatu, by z nim dobić interesu. Gdy znikł z pieniędzmi, płaczom i
rozpaczy nie było końca.
Polityka jest w dziedzinie kłamstwa niepodzielnym królem. W1956 roku
setki tysięcy ludzi skandowało na placu Defilad imię „Wiesław! Wiesław!”
podobnie jak dziś „Jarosław!”, domagając się, by objął władzę, zapominając, że
jest to przecież ideowy maniak komunista. Ludzie liczyli na wolność, więc ich
idol Gomułka dał im popalić, aż zawyli z bólu. To wtedy represje ze strony SB
(nie mylić z UB, choć blisko) osiągnęły apogeum. Jego największe dzieło
- wypędzenie z Polski Bogu ducha winnych Żydów, stało
się polskim znakiem towarowym. Spokojnie mógłby być dzisiejszym patronem
antyimigracyjnej nagonki, jego
portrety mogliby nosić na kijach
dzisiejsi demonstranci. Co ciekawe: ci ludzie, którzy wcześniej domagali się
jego koronacji na wiecach, nagle znikli.
„To nie ja!” - mówili zapytani,
czy byli wtedy w tłumie.
Jesteśmy narodem, który sam sobie zafundował kupno niejednego kitu w
historii i nieraz postawił na durniów, oszustów, cwaniaków tudzież kiciarzy
najwyższego sortu, a oni nas potem dymali, wypędzali
w tarapaty, doprowadzali do wrzenia i wielkiej frustracji. Wszystko po czasie.
To my jako naród zapragnęliśmy Stana Tymińskiego, peruwiańskiego oszusta na
stanowisku prezydenta. Omal nie wygrał głosami Polaków. Co miał dla nas?
Czarną teczkę. Co w niej nosił? Nigdy nie pokazał. Łyknęliśmy tę teczkę niczym
walizeczkę Vincenta Vegi z filmu „Pulp Fiction”, z której
jedynie blask wybijał, gdy uchylono wieko. Nigdy nie ujawniono, co w niej
było. Wszystko mówiło, że musi to być skarb, złoto i diamenty, ale reżyser Quentin Tarantino wyznał, że sam nie wie i nawet zastanawiał się, czy nie
powiedzieć, że to jaja Marsellusa Wallace’a, innego bohatera filmu. To
my zagłosowaliśmy na wiejskiego żula Andrzeja Leppera, człowieka bez wiedzy, z
długami, skazanego za rozróby chama czystej wody - na wzór i podobieństwo
nasze dźwignęliśmy go do roli wicepremiera. To my niedawno zapragnęliśmy
widzieć mojego kolegę Pawła Kukiza na stanowisku prezydenta Polski. Totalny
odjazd. „Prezydent disco polo w glanach” (z sympatii go oszczędzę), była to
dla mnie sytuacja surrealistyczna. Równie dobrze mógłbym zgłosić kandydaturę
psa Elvisa – być może i on by zdobył
20 proc. głosów, kto wie? Przecież uroczy jest. A serio: byliśmy skłonni oddać
prezydenturę znerwicowanemu facetowi, który o niczym nie ma pojęcia, zero
wiedzy, brak rozwagi, permanentny wkurw, zrujnował JOW-y na lata, ma krańcowo
sprzeczne myśli każdego dnia - a naród go polubił. Czyż może być piękniejsze seppuku? Tacy jesteśmy. Moglibyśmy operację transplantacji serca
naszego dziecka powierzyć miłej pani z mięsnego zamiast prof. Zembali.
Nasza polska większość zagłosowała niedawno na faceta, który nie podaje
rąk (ostatnio podał, oklaski!), nie spotyka się z premierem, mówi, że ktoś do
niego dzwonił, choć nie dzwonił, i od razu wycofał się z wcześniejszych
obietnic, bo „przecież wiadomo było, że on tego nie zrobi”. W kampanii
sprzedał nam tramwaj, naród go kupił, a on potem oznajmił, że nie on sprzedał -
i naród znowu to kupił.
Pani Szydło sprzedaje nam cały
tabor. Nie odpowiada na pytania na konferencjach, skąd weźmie pieniądze na 50
miliardów obietnic - pokazuje dwie ryzy papieru. Co w nich jest? Nie powie.
„Program pokażemy po wyborach”. He, he... W szemranych biznesach mówi
się na takie coś: „ty mi kasę, a ja ci - nie bój się”. Jej trener Kaczyński
kłamie od kilkudziesięciu lat, nałogowo zmyśla, szczuje, rzuca oszczerstwa bez
pokrycia, mami, ma naród za durniów - i słusznie. Idzie w górę. Dostajemy to,
co lubimy: kit.
Zbigniew Hołdys jest muzykiem, kompozytorem i
dziennikarzem. Byt liderem grupy Perfect
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz