Kraj, w którym
zarodek komórkowy jest ważniejszy niż żywy, cierpiący człowiek, jest krajem
fikcji - mówi reżyserka Agnieszka Holland.
Rozmawia ALEKSANDRA PAWLICKA
NEWSWEEK: Gdy widzi pani
zdjęcia uchodźców przedzierających się przez zasieki na europejskich granicach,
zwłoki ich dzieci wyrzucane przez morze na brzeg...
AGNIESZKA HOLLAND: To jest oskarżenie dla naszego świata. Podobnie jak
komentarze towarzyszące tym zdjęciom w internecie. Sporadycznie przeglądam
hejt w sieci, ale to, co wypisują polscy internauci pod informacjami o
uchodźcach, napawa mnie wielkim smutkiem. Nasuwają mi się skojarzenia z II
wojną światową i stosunkiem znacznej części polskiego społeczeństwa do
Holokaustu. Nie myślę o tych, którzy wydawali Żydów, ale o obojętnych, którzy
zamykali drzwi. Gdy przez taki pryzmat spojrzy się na sprawę uchodźców, to
dzisiejszy egoizm przestaje dziwić. Wtedy chodziło o sąsiadów, ludzi znanych,
z którymi żyło się przez lata na jednej ulicy, w jednej wsi. Dziś - o zupełnie
obcych, przybywających z daleka, których obecność oznacza konieczność
podzielenia się z nimi. Po co więc przejmować się ich losem?
Takie myślenie budzi mój głęboki
sprzeciw, ale rozumiem, że ta sytuacja jest też ogromnym wyzwaniem. Skala
zjawiska sprawia, że nie ma jednego dobrego wyjścia.
Podpisała pani list do
prezydenta i premiera Polski w sprawie uchodźców.
- Gdy słucha się polityków obu
stron, nie widać - w tej akurat kwestii - specjalnej różnicy. W obu przypadkach
punkt wyjścia jest szalenie polonocentryczny. I obie strony szantażują się tym,
kto lepiej broni polskich interesów. Obie stoją na stanowisku, że próbuje się
nam wetknąć w brzuch potwora, obrzydlistwo, za które nie jesteśmy przecież
odpowiedzialni, więc wara od nas.
Sprzyja temu kampania wyborcza.
- Oczywiście. W kampanii nie można
rozmawiać na żaden poważny temat, bo wszystko jest
od razu przepuszczane przez filtr
populizmu. Vox populi staje się głosem polityki. A przecież powinno być
odwrotnie. Ci, którzy chcą nami rządzić, powinni udowadniać, że potrafią wziąć
się za bary z trudnymi wyzwaniami. Tymczasem dają nam przykład niezrozumienia
zjawiska uchodźców, jego skali i konsekwencji zagrożeń, które niesie ze sobą
wielka migracja ludzi. Przede wszystkim jednak dają przykład kompletnego braku
empatii w wymiarze zarówno moralnym, jak i humanitarnym. Dlatego te nieliczne
głosy, które w naszym chrześcijańskim kraju nawołują do uruchomienia w sobie
chrześcijańskich, a w każdym razie solidarnościowych uczuć, trafiają na falę
pogardy i agresji.
Wbrew nieustannemu powoływaniu
się, zwłaszcza przez prawicowych polityków, na Jana Pawła II i wartości
chrześcijańskie.
- To, że polski katolicyzm jest
totalnie wsobny, wiemy nie od dziś. To łże-chrześcijaństwo rozgrzeszające
narodowy egoizm wybuchający zawsze wtedy, gdy trzeba się z kimś dzielić. Mentalność
Kalego mamy we krwi. Gdy my konsumujemy, to jest dobrze, ale gdy inni
potrzebują pomocy, to niech radzą sobie sami. Argumenty, które powracają w
wypowiedziach polityków, m.in. nowego prezydenta, że mamy na głowie tyle
problemów z uchodźcami z Ukrainy, że nie możemy już pomóc innym, są oczywistą
nieprawdą.
Wrażliwość na sytuację Ukrainy
nie wyklucza pomocy dla uchodźców z innych państw ogarniętych wojną?
- Naiwność polskich polityków na
forach międzynarodowych ośmiesza Polskę. Zachodni politycy nie są durniami i
nie można w rozmowie z nimi używać argumentów z gruntu fałszywych. Liczba
uchodźców politycznych z Ukrainy jest w Polsce śladowa, a ci, którzy
przyjeżdżają do nas pracować, zważywszy na sytuację demograficzną Polski, to
oby ich było jak najwięcej. Inaczej mówiąc, Ukraińcy nie są dla Polski
zagrożeniem. Polscy politycy wycierają sobie gębę sprawą ukraińską w sposób
niemoralny. Traktują ją jako wystarczająco dobrą wymówkę, aby nie dostrzegać
tego, co dzieje się u bram Europy, a właściwie już w samej Europie.
Jesteśmy hipokrytami?
- Żyjemy w fikcji, bo gdy
rzeczywistość nie jest wygodna, to w fikcji żyje się łatwiej. Fikcję można na
własny sposób meblować, według własnych potrzeb, własnego gustu i własnych
wartości. Kraj, w którym zarodek komórkowy jest ważniejszy niż żywy, cierpiący
człowiek, jest krajem fikcji. Porusza mnie jednak nie tylko to ciągłe zakłamanie
rzeczywistości, lecz także straszna pogarda dla tych, którzy migrują z Afryki i
Bliskiego Wschodu z powodów ekonomicznych. Uchodźców, których życie jest
zagrożone, jesteśmy jeszcze w stanie jakoś zrozumieć (jeśli są daleko od
naszych granic), ale tych, którzy chcą po prostu lepiej żyć i zapewnić dzieciom
lepszy start - już absolutnie nie. I mówią to Polacy, których ponad milion
wyjechało w ostatnich latach z wolnego kraju wyłącznie z powodów
ekonomicznych. Nam się należy. Niemcy, Brytyjczycy, Irlandczycy muszą nam dać
zasiłki, zapewnić opiekę zdrowotną, pracę, a tym tam, „czarnym”, nic się nie
należy.
Sygnatariusze listu w sprawie
uchodźców piszą, że „homogeniczny i jednokulturowy kraj byt tylko krótkim
epizodem w naszych dziejach”. Ale PiS głoszące właśnie hasło Polski dla Polaków
idzie po władzę.
- I dlatego to jest takie
niebezpieczne. To, że partie polityczne zmieniają się u steru władzy, jest
normalną koleją rzeczy. W wypadku PiS mówimy jednak o rządach formacji, której
celem będzie okopanie się w fikcji poprzez izolację, poprzez zakłamywanie w
sposób wręcz ostentacyjny naszej historii i poprzez odwoływanie się do
najbardziej negatywnych i destrukcyjnych lęków oraz uczuć drzemiących w duszy
narodu. Niechęć i lęk przed uchodźcami są ich przykładem.
Nie sądzi pani, że lęk przez
uchodźcami jest uniwersalny? Ogarnia nie tylko Polaków, choć być może Polacy są
na niego bardziej podatni, bo nie mają poczucia winy za grzechy kolonializmu i
żyją od kilku dekad w kraju etnicznie jednorodnym?
- Wystarczy poczytać „Księgi
Jakubowe” Olgi Tokarczuk albo nawet sięgnąć do lektury szkolnej Sienkiewicza.
W Trylogii Polska jest różnorodna, wielonarodowa i wielowyznaniowa. W
najlepszym okresie naszej historii właśnie to było jej siłą, wartością i
bogactwem. Ostatecznie wypłukanym przez II wojnę światową i komunizm. Inna
rzecz, że kraje obcujące na co dzień z różnorodnością rasową nie są wolne od
lęku przed uchodźcami. Bo to, co się dzieje na naszych oczach, nie wiadomo
kiedy przekroczy punkt krytyczny. Nikt nie wie, ilu można przyjąć ludzi, którzy
nie podzielają naszych wartości, mają zupełnie inne
zwyczaje, często inną wiarę, aby
nie narazić bezpieczeństwa własnych obywateli i ich tożsamości narodowej.
Nawet Niemcy, którzy w sprawie
uchodźców przyjęli wręcz wzorcową postawę (60 proc. społeczeństwa popiera
politykę swego rządu wobec uchodźców), nie wiedzą, czy sytuacja nie wymknie im
się spod kontroli. A my nie chcemy nawet się zastanowić, co oznaczałoby to dla
Polski.
Czy nie jest paradoksem
historii, że kraj, który niespełna wiek temu stworzył okrutny system masowej
zagłady, by zbudować czyste rasowo imperium, dziś jest ziemią obiecaną dla
uchodźców?
- To wielkie zwycięstwo Niemców
jako wspólnoty i dowód na przepracowanie przez nich swojej historii.
O Polakach tego nie można
powiedzieć?
- Po publikacji „Sąsiadów” Jana
Tomasza Grossa wydawało się, że pewne tamy pękają i zostanie uwolniona
oczyszczająca historię fala, ale to trwało krótko i zostało szybko zakłamane,
zakrzyczane godnościowym jazgotem. Przecież dokładnie takim właśnie argumentem
próbował zmiażdżyć prezydenta Komorowskiego wówczas kandydat Duda w czasie
debaty telewizyjnej. Zarzucając mu, że nie broni godności Polaków oskarżanych
o zbrodnie na Żydach. My - nie mówię o elitach, ale o świadomości powszechnej
- szybciutko przyjęliśmy wygodne kłamstwo, które przedstawia Polaków w
nieskalanym świetle. I dzięki temu możemy się teraz nie poczuwać do żadnych
obowiązków wobec innych. Tyle że dzisiejszej obojętności wobec dramatu
uchodźców świat nam nie wybaczy.
Co można zrobić?
- List, o którym pani wspomniała,
to oczywiście głos wołającego na puszczy, niemniej rolą artystów, twórców,
intelektualistów jest stawianie pytań i przypominanie o niezbywalnych
wartościach, takich jak życie ludzkie, wolność, bezpieczeństwo, godność, integralność.
Edukacja powinna polegać na budowaniu empatii. Bo empatia jest podstawą nie tylko
solidarności wobec drugiego człowieka i budowania wspólnoty większej niż własne
plemię, lecz także zrozumienia samego siebie, uświadomienia sobie własnych lęków
i ograniczeń, które tylko w ten sposób można pokonać. Kto tego nie zrobi, musi
kryć się za populistyczno-nacjonalistyczną fasadą.
Nasilenie ruchów
nacjonalistycznych to przypadłość wielu krajów. Dzięki nim błyskawiczną karierę
robią Donald Trump
w USA czy Marine Le Pen we Francji.
- A w Polsce triumfuje PiS. Wszystkich
łączy ta sama ucieczka przed nowoczesnością. Szalony regres powodujący
konieczność budowania tożsamości narodowej opartej na wykluczeniu. Jest to w
znacznej mierze konsekwencja dość niespodziewanie i boleśnie zakończonego snu
o niezakłóconym wzroście gospodarczym i radosnej konsumpcji. Coś, co łączyło,
co otwierało granice i dawało poczucie wspólnoty, skończyło się dla
zachodniego świata bezpowrotnie. W zamian nie powstało nic, co mogłoby ludzi
jednoczyć. Dlatego ruchy nacjonalistyczne tak szybko zyskują popularność.
Solidarność odchodzi do lamusa?
- Zastępuje ją konieczność
okopania się, wznoszenia realnych i mentalnych murów obronnych.
Gdy w czasie niedawnych
uroczystości w Stoczni Gdańskiej upamiętniających podpisanie Porozumień
Sierpniowych prezydent Duda nie był w stanie nawet wymówić nazwiska Lecha
Wałęsy...
- To było wręcz komiczne.
Między komizmem a dramatyzmem
jest cienka granica.
To prawda. Jestem z pokolenia, dla
którego strajki gdańskie, Sierpień ’80, stan wojenny to jedne z
najważniejszych doświadczeń w biografii, dlatego gdy z obchodów wyklucza się
twórców Solidarności, ludzi najbardziej dla tego ruchu zasłużonych, to mamy do
czynienia z orwellizmem w najczystszej postaci. Prezes Kaczyński już raz
usiłował przepisać historię, czyniąc głównym bohaterem strajków sierpniowych
swojego brata. To, że na takie działania wciąż jest przyzwolenie i spotykają
się one z tak nikłym oporem społecznym, jest alarmujące.
A to, że szef dzisiejszej
Solidarności mówi do pani premier, że nie życzy sobie jej obecności na
uroczystościach?
- Gdy usłyszałam, jak ten
arogancki facio obraża premiera mojego kraju, czułam oburzenie i smutek. W
wolnym kraju każdy ma prawo do hucpy, ale polityczny hucpiarz nie powinien
mieć prawa do symbolu, który jest własnością całego narodu. Błąd powstał w
momencie, gdy jednemu ze związków zawodowych pozwolono przejąć nazwę
Solidarność. Ta nazwa powinna przejść do arsenału wspólnych wartości, a nie być
przypisana grupie ludzi zawłaszczających dorobek, historię i dumę narodową.
4 Czerwca, 11
Listopada, teraz 31 Sierpnia - święta narodowe stają się świętami PiS.
- Bo reszta nie musi się czuć
dobrze we własnym kraju. Zgodnie z logiką, według której PiS-owska część
społeczeństwa nie czuła się komfortowo w Polsce rządzonej przez Platformę. To
było wyraźnie widać i słychać podczas różnych demonstracji, marszów,
miesięcznic i śpiewów o powrocie wolnej ojczyzny. Niewątpliwie po wygranej
PiS będzie się czuła w Polsce lepiej.
Tylko że przez osiem Lat rządów
PO nikt wyborcom i politykom PiS nie odmawiał prawa do bycia Polakami i
posiadania własnego zdania.
- Ale tu nie ma symetrii, bo czego
innego oczekujemy od państwa i władzy. Ja oczekuję, że władza pozwoli mi żyć
według moich przekonań i w miarę sprawnie zorganizuje to, co jest wspólne w
przestrzeni publicznej. Tymczasem druga strona potrzebuje władzy, która jest
namiestnikiem Bożym. Sakralizacja nowego prezydenta to zjawisko zauważalne od
pierwszych dni jego urzędowania. A skoro to Boży pomazaniec, nie obowiązują go
te same prawa co zwykłych obywateli. Po przegranych przez prezydenta
Komorowskiego wyborach, w których udzieliłam mu publicznego poparcia, napadł
na mnie w windzie sąsiad. Wygadywał niestworzone rzeczy. Mnie nie przyszłoby do
głowy, aby napadać na kogoś, kto głosuje inaczej niż ja. Tryumfalistyczna
agresja tamtej strony jest czymś nagminnym. I czymś spoza demokratycznego
obyczaju.
Dziennikarze krytyczni wobec
PiS zaczynają dostawać pogróżki.
- Wykluczenie społeczne w Polsce
nabiera dodatkowego wymiaru - wykluczenia politycznego, a co za tym idzie, i
patriotycznego. Jedynym sposobem obrony jest mobilizacja przy urnie wyborczej
tych, którzy myślą inaczej. Kartka wyborcza to jedyny demokratyczny sposób
dawania odporu orwellizmowi PiS. Dlatego tak ważne jest przekonanie ludzi, że
jeśli nie pójdą głosować, to rzeczywistość, w której żyją, zmieni się tak, że nie
będą jej już poznawać.
Czy Polska jest krajem
niesprawiedliwym, jak twierdzi prezydent Duda?
- Wygłoszenie takiej diagnozy na
podstawie założenia, że powszechna sprawiedliwość nie jest dostępna dla
wszystkich, jest uprawomocnione. Na pewno wiele rzeczy, instytucji funkcjonuje
źle albo wręcz patologicznie. Ale jeśli taka deklaracja pojawia się w
kontekście wizyty polskiego prezydenta w Niemczech, w reakcji na pochwały
naszego kraju, to jest to kuriozalne. Kładę to na karb braku doświadczenia
nowego prezydenta. A zresztą może prezydentowi Dudzie chodzi o zupełnie inny
wymiar niesprawiedliwości ?
Jaki?
- Ten, który rodzi się w głowach
ludzi i każe jednych uznawać za bardziej wartościowych od innych.
Niesprawiedliwość mówienia, że jedni są Polakami, a drudzy nie. Jedni są
patriotami, a drudzy nie, że jednym się należy, a drugim nie. Tak, to jest
niesprawiedliwość. Dlatego jeśli prezydent Duda chce tworzyć kraj, w którym takie
wykluczenia nie będą się zdarzały i wspólnota będzie otwarta dla wszystkich
obywateli, i wszyscy obywatele będą mieć wspólne prawa i przynajmniej
potencjalnie równe możliwości, żeby realizować swoje aspiracje, to ja jestem
jak najbardziej za.
A jeśli jest odwrotnie?
- To swobody niezbędne dla
funkcjonowania demokracji mogą być zagrożone. Aura zrobi się taka, że wielu
ludziom we własnym kraju będzie trudno oddychać. Będą się czuli zagrożeni w
swojej tożsamości. Godność jednych zostanie w ofierze złożona na ołtarzu
rzekomej godności narodowej.
Coś z tą naszą godnością jest
nie tak, skoro ciągle musimy składać jej ofiary?
- Pisarze i poeci piszą o tym od
dawna - o wdrukowaniu w tkankę naszej pamięci strasznego kompleksu niższości,
bo pańszczyzna, bo zabory, bo poniżenie... Jeśli do tego kompleksu doda się
przekonanie o naszej wyjątkowości, powstaje szalenie toksyczna mieszanka.
Sukces ostatnich 25 lat wolnej
Polski nie zdołał tego zmienić?
- Jesteśmy tak patologicznie
przywiązani do klęsk, że nie potrafimy konsumować sukcesu. W „Nocach i
dniach” Marii Dąbrowskiej główna bohaterka Barbara Niechcicowa to osoba
wiecznie niezadowolona i niespełniona, której zawsze się wydaje, że spotyka ją
krzywda, i zawsze ma poczucie, że to, co dostaje, jest gorsze. Dokładnie taka
sama mendliwość jest w nas. Jako zbiorowość nie chcemy poznać smaku sukcesu, a
w przypadku partii szykującej się do przejęcia w Polsce władzy jest to wręcz
niewskazane.
Dlaczego?
- Bo pozycja ofiary daje prawo do
rekompensaty. Cierpienie do odwetu. PiS to formacja, która do funkcjonowania
potrzebuje wroga. Mentalność tej grupy obywateli oparta jest na urażonej
dumie. Wrogiem był Tusk, teraz Kopacz, ale jeśli Platforma przegra, to trzeba
będzie znaleźć nowego przeciwnika. W sukurs mogą przyjść wtedy chociażby
uchodźcy i wszelkie niebezpieczeństwa, które ze sobą niosą. Im bardziej
będzie to wróg fikcyjny, tym bardziej będzie można go demonizować i prężyć
muskuły w obronie fikcyjnie zagrożonej ojczyzny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz