„Nowe” PiS jest
propagandowym mitem. To partia starzejąca się, wyprana z idei, o dworskiej
hierarchii. Obiecuje „zmianę”, choć jest tylko narzędziem spełniania kaprysów
swego przywódcy.
RAFAŁ KALUKIN
Po dyktatorsku
skreślając kilku uzgodnionych wcześniej kandydatów na listy wyborcze, Jarosław
Kaczyński odnowi! PiS-owskie Bizancjum. Do końca nie wiadomo, dlaczego to
zrobił. Krążą na ten temat spekulacje. Najczęściej taka, że ambicje schowanego
na dalszy plan prezesa mocno ostatnio cierpiały. A sondażowe słupki
wieszczące PiS samodzielną władzę sprawiły, że uspokojony pofolgował sobie i
rozluźnił sznurki propagandowego gorsetu nałożonego na jego przywództwo.
I tak wstrzemięźliwy i
nienarzucający się wyborcom prezes, niby to wspaniałomyślnie zrzekający się
splendoru władzy, nagle znów objawił się w swej tradycyjnej roli partyjnego
despoty.
Pokaż, jak
rządzisz partią...
... a powiem ci, jak będziesz
rządził krajem. To w polskiej polityce zasada uniwersalna.
Istotą AWS był wewnętrzny chaos
ruchu powstałego jako pospolite ruszenie partii,
których nie łączyło nic poza
zwietrzałym solidarnościowym etosem. Przełożyło się to na chaos w państwie -
niechlujne reformy wprowadzano pośród intryg i awantur.
Leszek Miller uczynił z SLD podporządkowaną
swej woli machinę partyjną, której spoistość mieli zapewnić regionalni
baronowie - kupujący sobie poparcie poprzez rozdawnictwo rozmaitych dóbr. W
roli premiera próbował przenieść ten hierarchiczny układ na szczebel państwa.
Zamiar skonsolidowania centrum władzy nie mógł się jednak powieść - pragmatyczna
partyjna logika nałożyła się na państwową, wywołując afery.
Idąc po władzę pod sztandarami IV RP,
Jarosław Kaczyński równolegle odgrywał w swym obozie dwie role: dyktatora i naczelnego
ideologa. Tak też sprawował władzę. Instrumentalnie traktował instytucje
państwa. Gdy toczył grę o prezydenturę dla brata, lekką ręką oddał £
premierostwo Kazimierzowi Marcinkiewiczowi. Gdy popularny premier przestał już
służyć politycznym interesom Kaczyńskiego, ten wymienił go na siebie samego.
Gdy potrzebował większości parlamentarnej, wszedł w koalicję z LPR i
Samoobroną - nie przejmując się, że kontrolę nad ważnymi dziedzinami państwa
oddaje populistom i dyletantom. Sam gromadził coraz więcej władzy, wprzęgając
ją w swą obsesję odkrycia „układu”. Powstała mieszanka wybuchowa doprowadziła
do konfliktu, jakiego Polska nie zaznała od stanu wojennego.
Donald Tusk był przywódcą przebiegłym.
W białych rękawiczkach usuwał z PO konkurencję, wyczekując dnia, gdy nikt już
nie zagrozi jego pozycji. Decyzje podejmował w nieformalnym gronie
współpracowników, a statutowe ciała partyjne redukował do roli dekoracji. Te
same zasady stosował jako premier. Za jego czasów parlament stał się
demokratyczną fasadą, służącą przegłosowywaniu rządowych ustaw. Ministrowie,
którzy grzeszyli nadmiarem ambicji państwowej, nie zagrzewali długo miejsca.
Czego się spodziewać po rysujących
się na horyzoncie ponownych rządach PiS?
Młodości, dodaj propagandowych
skrzydeł!
PiS-owska propaganda epatuje
efektem nowości, świeżości i młodości. Wyborca otrzymuje do ręki atrakcyjny
produkt - partię zmodernizowaną, idącą za potrzebą
„zmiany”, profesjonalną. Gładką niczym oblicze prezydenta Dudy. Jedynym
wyraźnym elementem ciągłości jest przywództwo Kaczyńskiego - przezornie jednak
schowane na dalszym planie, by nie budzić niepotrzebnych skojarzeń z epoką IV
RP.
Jednak to rozróżnienie - dawna IV
RP i dzisiejsza „młodość” - jest fałszem. Bo właśnie przed dekadą PiS było
partią młodą. To dzisiejsze jest formacją emerycką, która energię młodego
pokolenia wykorzystuje tylko do produkcji propagandy. Wystarczy porównać
obsadę pierwszych miejsc na listach wyborczych PiS w wyborach 2005 r. oraz
obecnych.
Dekadę temu średnia wieku liderów
list wynosiła 45 lat. Od tamtego czasu zasób kadrowy partii poważnie się
zmienił; ledwie co trzeci działacz zdołał w tym roku utrzymać pierwsze miejsce
w okręgu wyborczym. W 'wymiarze generacyjnym nic się jednak nie zmieniło. Po
10 latach średnia wieku liderów jest o 10 lat wyższa.
W 2005 roku najmłodszą „jedynką”
na liście PiS był 25-letni Adam Hofman (w Koninie). Najstarszą - 62-letnia Stanisława
Okularczyk (w Nowym Sączu). Dominowało jednak pokolenie czterdziestoparolatków,
którzy obsadzili blisko połowę pierwszych miejsc.
W roku 2015 najmłodsza jest
34-letnia Anna Krupka (w Kielcach). Najstarsi mają po 67 lat. To Krzysztof
Czabański (Toruń), Antoni Macierewicz (Piotrków Trybunalski), Wojciech Jasiński
(Płock) i Tadeusz Dziuba (Poznań). Najwięcej pięćdziesięcioparolatków, ale
zaraz za nimi trzynastoosobowa grupa działaczy po sześćdziesiątce.
Dworacy zamiast notabli
Takie rozróżnienie wprowadził
niegdyś Ludwik Dorn. Już po odejściu z PiS wyznał, że swą wieloletnią
aktywność partyjną postrzega w kategoriach walki z Kaczyńskim o zachowanie
pozycji „no- tabla”. Co definiował następująco: za cenę uznania przywództwa
prezesa otrzymuje przywilej uprawiania suwerennej polityki na powierzonym mu
odcinku oraz bycia wysłuchanym w sprawach dla
partii strategicznych. Tyle że prezes obawiał się łudzi samodzielnych, wolał w
swym otoczeniu „dworaków”. Wszyscy „notable” - których z początku nie brakowało
- stopniowo się wykruszali. Niektórzy (jak Kazimierz Ujazdowski) po latach
powracali w pokutnym worku - lecz już bez szans powrotu na pierwszą linię.
Ostatnio niepomny ich losu świeży
sojusznik Jarosław Gowin najwyraźniej uległ czarowi prezesa. Ciesząc się przywilejem
długich rozmów z Kaczyńskim, chętnie przybierał pozę „notabla”. Bezpardonowe
skreślenie z listy wyborczej jego współpracownika Pawła Kowala - nawet jeśli dyktowane głównie osobistą niechęcią
Kaczyńskiego do młodego polityka - przy okazji mogło zostać odebrane jako sygnał
skierowany do samego Gowina: w PiS nie ma miejsca dla „notabli”.
A „dworacy” trzymają się mocno. To
od lat ta sama ekipa wywodząca się z dawnego Porozumienia Centrum. W 2005 roku
„zakon PC” dostał 15 „jedynek” na listach wyborczych. Teraz - 13.
Jaka jest faktyczna rola Beaty
Szydło? Jest tylko wabikiem na wyborców czy silną figurą w talii prezesa?
Trudno wierzyć w jej suwerenność, skoro stoi za nią struktura jeszcze bardziej
zaskorupiała niż w tamtych czasach.
Idee poszły w las
Bujdą jest również sugerowana
asymetria; ideowe i odwołujące się do wartości PiS - oportunistyczna
Platforma. Radio- maryjny katolicyzm, ostentacyjne klękanie przed biskupami,
komiksowy kult żołnierzy wyklętych - to tylko fasada odwołująca się do
płytkich emocji.
Idea IV RP zrodziła się z fermentu. Jej polityczną eksplozję
poprzedziły lata pracy intelektualnej rozmaitych środowisk. Książki Jadwigi
Staniszkis, Zdzisława Krasnodębskiego, Ryszarda Legutki, Dariusza Gawina,
Bronisława Wildsteina. Niszowe pisma pełne ambitnych debat o dziedzictwie
Platona i Arystotelesa, odnowie polskiego republikanizmu, zrębach
współczesnego konserwatyzmu. Intelektualna fala przez lata narastała, nadając
kształt pragnieniu nowego ładu, przywracającego dziejową sprawiedliwość i
odnawiającego łączność z polską tradycją.
Było to marzenie utopijne.
Roztopiło się w rewolucyjnej gorączce, popadając w grzech maksymalizmu i
nieumiarkowania. Na koniec ustąpiło przed cynizmem.
Po fermencie na prawicy nie ma już
śladu. Nawet intelektualiści z profesorskimi tytułami przeważnie wyżywają się
w publicystycznych produkcyjniakach o tym, jak
„oni” (Platforma, liberalny establishment, „lewactwo”) psują Polskę. Ciekawych
debat jak na lekarstwo. Nowych projektów nie ma, dominują sloganowe
westchnienia o dziedzictwie Lecha Kaczyńskiego, ofierze smoleńskiej, ostatnio
o nadprzyrodzonym posłannictwie Andrzeja Dudy - słabo skrywające urazy i
zawiści nagromadzone w długiej epoce rządów
Platformy.
W samym PiS nie lepiej. Niegdyś z
wystąpieniami Jarosława Kaczyńskiego można się było nie zgadzać, ale zawsze
przykuwały uwagę. Dziś nudzą sztampą.
A kto wskaże choć jedną
inspirującą myśl autorstwa pasowanego na sztandarowego intelektualistę PiS
Piotra Glińskiego?
Ideową substancję zagłuszył
polityczny marketing. W czasach IV RP propaganda wzmacniała wyraźnie
zarysowane |ideowe cele. Dziś - szafując obietnicami bez pokrycia i
bezwstydnie populistycznymi atakami - służy już tylko zdobyciu władzy. Dyżurni
krytycy PR-owskiego li § tylko wymiaru rządów PO pozostawili e
obiekt swej krytyki daleko w tyle.
Ile warte są ich obietnice, oparte na tak cynicznych pobudkach?
Demokracja bizantyjska
Obraz obecnego PiS - jeszcze
bardziej scentralizowanego, opartego na silnej partyjnej oligarchii, wyrachowanego
- podsuwa materiał do prognoz dotyczących ewentualnych rządów tej partii.
Raczej nie będą one prostym powrotem
do okresu z lat 2005-2007. Modus operandi sprowadzający się do gromadzenia
pełni władzy oczywiście się nie zmieni. Choć już bez tamtej rewolucyjnej
gorączki, bez moralnych uzasadnień i werbalnego radykalizmu. Za to z większą
konsekwencją w rozpisanym na lata planie działania. I z naciskiem na zmasowaną
propagandę, obejmującą zwłaszcza nowoczesne kanały masowej komunikacji.
Państwo we władaniu PiS pod wieloma
względami będzie kontynuacją państwa PO. Tyle że jeszcze bardziej zachłanną w
przejmowaniu instytucji demokratycznych oraz (czego Tusk unikał)
podporządkowywaniu sobie niezależnych inicjatyw. Wzorem orbanowskich Węgier -
choć zapewne bez typowej dla polityki znad Dunaju retoryki, odwołującej się do
nacjonalistycznych resentymentów. W wersji nadwiślańskiej raczej można
spodziewać się propagandowego rozgrywania społecznych antagonizmów
wynikających z nierówności ekonomicznych.
To jednak tylko instrumentarium.
Zagadką i źródłem niestabilności będą cele. W epoce Tuska mniej więcej było
wiadomo, czego się po władzy spodziewać. Platforma w pierwszej kolejności
zabezpieczała własną pozycję, ale przy okazji realizowała model modernizacyjny
wiążący Polskę z europejskim centrum. Była to polityka oportunistyczna i wyzbyta
głębszych ambicji, lecz przewidywalna. Cele Kaczyńskiego są nieodgadnione,
mówi o nich zdawkowo. I - wbrew temu, co twierdzą komentatorzy wieszczący
powyborcze zdarcie maski - po 25 października
to nie powinno się zmienić. Trzymanie w szachu opinii publicznej, utrzymywanie
jej w stanie niepewności, wysyłanie sprzecznych sygnałów, propagandowe
manipulacje to podstawa polityki PiS od lat. Po cóż ją zmieniać, ryzykując powrót zmasowanego
antypisowskiego frontu?
Być może prawdziwe cele objawią
się w stosownym momencie. Albo nie objawią się wcale - bo ich nie ma, bo zostały
zastąpione kaprysami starzejącego się władcy. Cesarz nie ma obowiązku spowiadać
się przed ludem. Skoro już nie może formalnie uciec od demokracji, niech to
chociaż będzie demokracja bizantyjska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz