środa, 9 września 2015

Nowe szaty starego cesarza



„Nowe” PiS jest propagandowym mitem. To partia starzejąca się, wyprana z idei, o dworskiej hierarchii. Obiecuje „zmianę”, choć jest tylko narzędziem spełniania kaprysów swego przywódcy.

RAFAŁ KALUKIN

Po dyktatorsku skreślając kilku uzgodnionych wcześniej kan­dydatów na listy wyborcze, Ja­rosław Kaczyński odnowi! PiS-owskie Bizancjum. Do końca nie wiadomo, dla­czego to zrobił. Krążą na ten temat spe­kulacje. Najczęściej taka, że ambicje schowanego na dalszy plan prezesa moc­no ostatnio cierpiały. A sondażowe słup­ki wieszczące PiS samodzielną władzę sprawiły, że uspokojony pofolgował sobie i rozluźnił sznurki propagandowego gor­setu nałożonego na jego przywództwo.
I tak wstrzemięźliwy i nienarzucający się wyborcom prezes, niby to wspaniało­myślnie zrzekający się splendoru władzy, nagle znów objawił się w swej tradycyjnej roli partyjnego despoty.

Pokaż, jak rządzisz partią...
... a powiem ci, jak będziesz rządził krajem. To w polskiej polityce zasada uniwersalna.
Istotą AWS był wewnętrzny chaos ruchu powstałego jako pospolite ruszenie partii,
których nie łączyło nic poza zwietrzałym solidarnościowym etosem. Przełożyło się to na chaos w państwie - niechlujne refor­my wprowadzano pośród intryg i awantur.
Leszek Miller uczynił z SLD podpo­rządkowaną swej woli machinę partyjną, której spoistość mieli zapewnić regional­ni baronowie - kupujący sobie poparcie poprzez rozdawnictwo rozmaitych dóbr. W roli premiera próbował przenieść ten hierarchiczny układ na szczebel państwa. Zamiar skonsolidowania centrum wła­dzy nie mógł się jednak powieść - prag­matyczna partyjna logika nałożyła się na państwową, wywołując afery.
Idąc po władzę pod sztandarami IV RP, Jarosław Kaczyński równolegle odgrywał w swym obozie dwie role: dyktatora i naczelnego ideologa. Tak też sprawował władzę. Instrumentalnie traktował instytucje państwa. Gdy toczył grę o prezydenturę dla brata, lekką ręką oddał £ premierostwo Kazimierzowi Marcinkiewiczowi. Gdy popularny premier przestał już służyć politycznym interesom Kaczyń­skiego, ten wymienił go na siebie samego. Gdy potrzebował większości parlamen­tarnej, wszedł w koalicję z LPR i Samoobroną - nie przejmując się, że kontrolę nad ważnymi dziedzinami państwa odda­je populistom i dyletantom. Sam groma­dził coraz więcej władzy, wprzęgając ją w swą obsesję odkrycia „układu”. Powsta­ła mieszanka wybuchowa doprowadziła do konfliktu, jakiego Polska nie zaznała od stanu wojennego.
Donald Tusk był przywódcą przebie­głym. W białych rękawiczkach usuwał z PO konkurencję, wyczekując dnia, gdy nikt już nie zagrozi jego pozycji. Decy­zje podejmował w nieformalnym gronie współpracowników, a statutowe ciała par­tyjne redukował do roli dekoracji. Te same zasady stosował jako premier. Za jego czasów parlament stał się demokratyczną fasadą, służącą przegłosowywaniu rządo­wych ustaw. Ministrowie, którzy grzeszyli nadmiarem ambicji państwowej, nie za­grzewali długo miejsca.
Czego się spodziewać po rysujących się na horyzoncie ponownych rządach PiS?

Młodości, dodaj propagandowych skrzydeł!
PiS-owska propaganda epatuje efektem nowości, świeżości i młodości. Wybor­ca otrzymuje do ręki atrakcyjny produkt - partię zmodernizowaną, idącą za po­trzebą „zmiany”, profesjonalną. Gładką niczym oblicze prezydenta Dudy. Jedy­nym wyraźnym elementem ciągłości jest przywództwo Kaczyńskiego - przezor­nie jednak schowane na dalszym planie, by nie budzić niepotrzebnych skojarzeń z epoką IV RP.
Jednak to rozróżnienie - dawna IV RP i dzisiejsza „młodość” - jest fałszem. Bo właśnie przed dekadą PiS było partią mło­dą. To dzisiejsze jest formacją emerycką, która energię młodego pokolenia wyko­rzystuje tylko do produkcji propagandy. Wystarczy porównać obsadę pierwszych miejsc na listach wyborczych PiS w wybo­rach 2005 r. oraz obecnych.
Dekadę temu średnia wieku liderów list wynosiła 45 lat. Od tamtego czasu zasób kadrowy partii poważnie się zmienił; led­wie co trzeci działacz zdołał w tym roku utrzymać pierwsze miejsce w okręgu wy­borczym. W 'wymiarze generacyjnym nic się jednak nie zmieniło. Po 10 latach śred­nia wieku liderów jest o 10 lat wyższa.
W 2005 roku najmłodszą „jedynką” na liście PiS był 25-letni Adam Hofman (w Koninie). Najstarszą - 62-letnia Sta­nisława Okularczyk (w Nowym Sączu). Dominowało jednak pokolenie czterdziestoparolatków, którzy obsadzili blisko po­łowę pierwszych miejsc.
W roku 2015 najmłodsza jest 34-letnia Anna Krupka (w Kielcach). Najstarsi mają po 67 lat. To Krzysztof Czabański (Toruń), Antoni Macierewicz (Piotrków Trybunalski), Wojciech Jasiński (Płock) i Tadeusz Dziuba (Poznań). Najwięcej pięćdziesięcioparolatków, ale zaraz za nimi trzynastoosobowa grupa działaczy po sześćdziesiątce.

Dworacy zamiast notabli
Takie rozróżnienie wprowadził niegdyś Ludwik Dorn. Już po odejściu z PiS wy­znał, że swą wieloletnią aktywność par­tyjną postrzega w kategoriach walki z Kaczyńskim o zachowanie pozycji „no- tabla”. Co definiował następująco: za cenę uznania przywództwa prezesa otrzymu­je przywilej uprawiania suwerennej po­lityki na powierzonym mu odcinku oraz bycia wysłuchanym w sprawach dla par­tii strategicznych. Tyle że prezes obawiał się łudzi samodzielnych, wolał w swym otoczeniu „dworaków”. Wszyscy „notab­le” - których z początku nie brakowa­ło - stopniowo się wykruszali. Niektórzy (jak Kazimierz Ujazdowski) po latach powracali w pokutnym worku - lecz już bez szans powrotu na pierwszą linię.
Ostatnio niepomny ich losu świeży so­jusznik Jarosław Gowin najwyraźniej uległ czarowi prezesa. Ciesząc się przy­wilejem długich rozmów z Kaczyńskim, chętnie przybierał pozę „notabla”. Bez­pardonowe skreślenie z listy wyborczej jego współpracownika Pawła Kowala - nawet jeśli dyktowane głównie osobistą niechęcią Kaczyńskiego do młodego poli­tyka - przy okazji mogło zostać odebrane jako sygnał skierowany do samego Gowina: w PiS nie ma miejsca dla „notabli”.
A „dworacy” trzymają się mocno. To od lat ta sama ekipa wywodząca się z dawne­go Porozumienia Centrum. W 2005 roku „zakon PC” dostał 15 „jedynek” na listach wyborczych. Teraz - 13.
Jaka jest faktyczna rola Beaty Szydło? Jest tylko wabikiem na wyborców czy sil­ną figurą w talii prezesa? Trudno wie­rzyć w jej suwerenność, skoro stoi za nią struktura jeszcze bardziej zaskorupiała niż w tamtych czasach.

Idee poszły w las
Bujdą jest również sugerowana asyme­tria; ideowe i odwołujące się do wartości PiS - oportunistyczna Platforma. Radio- maryjny katolicyzm, ostentacyjne klę­kanie przed biskupami, komiksowy kult żołnierzy wyklętych - to tylko fasada od­wołująca się do płytkich emocji.
Idea IV RP zrodziła się z fermentu. Jej polityczną eksplozję poprzedziły lata pracy intelektualnej rozmaitych środo­wisk. Książki Jadwigi Staniszkis, Zdzisła­wa Krasnodębskiego, Ryszarda Legutki, Dariusza Gawina, Bronisława Wildsteina. Niszowe pisma pełne ambitnych de­bat o dziedzictwie Platona i Arystotelesa, odnowie polskiego republikanizmu, zrę­bach współczesnego konserwatyzmu. Intelektualna fala przez lata narastała, nadając kształt pragnieniu nowego ładu, przywracającego dziejową sprawiedli­wość i odnawiającego łączność z polską tradycją.
Było to marzenie utopijne. Roztopiło się w rewolucyjnej gorączce, popadając w grzech maksymalizmu i nieumiarkowania. Na koniec ustąpiło przed cyni­zmem.
Po fermencie na prawicy nie ma już śladu. Nawet intelektualiści z profesor­skimi tytułami przeważnie wyżywają się w publicystycznych produkcyjniakach o tym, jak „oni” (Platforma, liberalny es­tablishment, „lewactwo”) psują Polskę. Ciekawych debat jak na lekarstwo. No­wych projektów nie ma, dominują sloga­nowe westchnienia o dziedzictwie Lecha Kaczyńskiego, ofierze smoleńskiej, ostat­nio o nadprzyrodzonym posłannictwie Andrzeja Dudy - słabo skrywające urazy i zawiści nagromadzone w długiej epoce rządów Platformy.
W samym PiS nie lepiej. Niegdyś z wystąpieniami Jarosława Kaczyńskiego można się było nie zgadzać, ale zawsze przykuwały uwagę. Dziś nudzą sztampą.
A kto wskaże choć jedną inspirującą myśl autorstwa pasowanego na sztandarowe­go intelektualistę PiS Piotra Glińskiego?
Ideową substancję zagłuszył politycz­ny marketing. W czasach IV RP propa­ganda wzmacniała wyraźnie zarysowane |ideowe cele. Dziś - szafując obietnicami bez pokrycia i bezwstydnie populistycznymi atakami - służy już tylko zdobyciu władzy. Dyżurni krytycy PR-owskiego li § tylko wymiaru rządów PO pozostawili e
obiekt swej krytyki daleko w tyle. Ile war­te są ich obietnice, oparte na tak cynicz­nych pobudkach?

Demokracja bizantyjska
Obraz obecnego PiS - jeszcze bardziej scentralizowanego, opartego na silnej partyjnej oligarchii, wyrachowanego - podsuwa materiał do prognoz dotyczą­cych ewentualnych rządów tej partii.
Raczej nie będą one prostym powro­tem do okresu z lat 2005-2007. Modus operandi sprowadzający się do groma­dzenia pełni władzy oczywiście się nie zmieni. Choć już bez tamtej rewolucyj­nej gorączki, bez moralnych uzasad­nień i werbalnego radykalizmu. Za to z większą konsekwencją w rozpisanym na lata planie działania. I z naciskiem na zmasowaną propagandę, obejmującą zwłaszcza nowoczesne kanały masowej komunikacji.
Państwo we władaniu PiS pod wie­loma względami będzie kontynuacją państwa PO. Tyle że jeszcze bardziej za­chłanną w przejmowaniu instytucji de­mokratycznych oraz (czego Tusk unikał) podporządkowywaniu sobie niezależ­nych inicjatyw. Wzorem orbanowskich Węgier - choć zapewne bez typowej dla polityki znad Dunaju retoryki, od­wołującej się do nacjonalistycznych resentymentów. W wersji nadwiślańskiej raczej można spodziewać się propagan­dowego rozgrywania społecznych anta­gonizmów wynikających z nierówności ekonomicznych.
To jednak tylko instrumentarium. Za­gadką i źródłem niestabilności będą cele. W epoce Tuska mniej więcej było wia­domo, czego się po władzy spodziewać. Platforma w pierwszej kolejności zabez­pieczała własną pozycję, ale przy oka­zji realizowała model modernizacyjny wiążący Polskę z europejskim centrum. Była to polityka oportunistyczna i wyzby­ta głębszych ambicji, lecz przewidywal­na. Cele Kaczyńskiego są nieodgadnione, mówi o nich zdawkowo. I - wbrew temu, co twierdzą komentatorzy wieszczący powyborcze zdarcie maski - po 25 paź­dziernika to nie powinno się zmienić. Trzymanie w szachu opinii publicznej, utrzymywanie jej w stanie niepewności, wysyłanie sprzecznych sygnałów, pro­pagandowe manipulacje to podstawa polityki PiS od lat. Po cóż ją zmieniać, ryzykując powrót zmasowanego antypisowskiego frontu?
Być może prawdziwe cele objawią się w stosownym momencie. Albo nie ob­jawią się wcale - bo ich nie ma, bo zo­stały zastąpione kaprysami starzejącego się władcy. Cesarz nie ma obowiązku spowiadać się przed ludem. Skoro już nie może formalnie uciec od demokra­cji, niech to chociaż będzie demokracja bizantyjska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz