Prezes
sprawdza palcami papier - przypomina prawdziwą gazetę. Na trzeciej stronie
tytuł: „Prezydent płynie do kraju”. - Jestem dozgonnie wdzięczny. Ratuje pan
życie mamy - powie na pożegnanie.
FRAGMENT KSIĄŻKI MICHAŁA KRZYMOWSKIEGO
„JAROSŁAW. TAJEMNICE KACZYŃSKIEGO", KTÓRA UKAŻE SIĘ 28 WRZEŚNIA
Pokój
jest vis-a-vis sali, w której leży mama. Kto zajrzy do środka, zobaczy
cztery krzesła, prosty stół, leżankę i wieszak z garniturem. Prezes przychodzi
tu codziennie, żeby zdjąć z siebie żałobę. Wchodzi ubrany na czarno, wychodzi
na jasno. Bierze białą maseczkę i idzie do mamy. Garnitur żałobny na pewno by
ją zaniepokoił, a wiadomość o śmierci Leszka mogłaby zabić.
1.
Wiele miesięcy później, gdy
Jadwiga Kaczyńska już wydobrzeje, opowie w wywiadzie:
„Wyprowadzono mnie ze śpiączki farmakologicznej
jeszcze w marcu, za życia Leszka. Byłam kompletnie sparaliżowana i - jak mi
opowiadano - rozmawiałam z Leszkiem, Jarkiem, siostrami, lekarzami. Ale tego
nie pamiętam. To, co pamiętam, wyglądało tak. Leżałam w szpitalu. Długo byłam
nieprzytomna. Pamiętam ten dzień, kiedy się ocknęłam. Usłyszałam padający
deszcz. Ten szmer deszczu będę pamiętać już zawsze. Zapytałam Jarka: »Gdzie
jest Leszek?«. Odpowiedział, że w Brazylii. »W Brazylii mówią po portugalsku, a
Marylka chyba nie zna portugalskiego - zmartwiłam się. - Dlaczego nie
zadzwoni?«”.
Jarosław wyjaśni, że z telefonami
w Brazylii jest kłopot. Leszek nie może dzwonić do Polski, ale można dzwonić
do niego, więc on, Jarosław, codziennie chodzi do Pałacu Prezydenckiego i
telefonuje ze specjalnego aparatu satelitarnego. Mama ma się nie martwić.
Leszek jest już w drodze do Argentyny i Peru. Mówi, że tęskni. Przesyła
ucałowania, pozdrawia.
Problem, słyszy mama, jest inny.
Na Islandii wybuchł wulkan i wstrzymano ruch lotniczy nad Europą. Przez to
Leszek z Marylką muszą wracać do kraju morzem, po drodze mają cumować w
Meksyku. Jarosław odmalowuje statek, streszcza rozmowy - wszystko wymyśla na
gorąco, jakby opowiadał dziecku bajkę. W tej kabinie jest ksiądz Indrzejczyk,
dalej Władysław Stasiak, kolejną zajmuje pani Iza, szefowa prezydenckiego
protokołu i przyjaciółka Marylki. Podróż mija spokojnie, tylko kajut brakuje.
Niektórych kwaterują parami, są drobne nieporozumienia, ale to wśród innych
członków delegacji. Leszek dobrze znosi oceaniczną wyprawę, nie trzeba się
denerwować.
Mama się uspokaja, ale Jarosława
musi gryźć sumienie. Kilka dni temu zapowiedział start w wyborach
prezydenckich. Wydał oświadczenie, w którym napisał, że ma wsparcie rodziny i
chce kontynuować dzieło zabitego brata. Partia już zbiera podpisy pod jego
kandydaturą, współpracownicy naciskają, że trzeba ułożyć kalendarz spotkań, a
on nie ma do tego głowy. Jest w żałobie i jeszcze okłamuje mamę. A przecież -
zwierzy się znajomej - ona ma prawo wiedzieć, że syn nie żyje.
2.
Początek maja. Prezes wypytuje R.,
pracownika partii, czy dałoby się wydać taką gazetę, która nie zawierałaby
tekstów o Smoleńsku. Najlepiej „Rzeczpospolitą”, bo mama bardzo ją lubi. Czy
można by to zrobić własnymi siłami, z ludźmi partii?
R. od razu bierze się do pracy. Do
przedsięwzięcia angażuje łącznie dziesięć osób: współpracowników, ludzi z
zaufanej drukarni, która od lat przyjmuje wyborcze zlecenia od PiS,
zaprzyjaźnionych łamaczy, fotoedytorów. Znajduje też człowieka, który
zredaguje zmyślony artykuł. To Marek Krukowski, człowiek cienia". Były dziennikarz
i ghostwriter, autor tekstów programowych partii i licznych wystąpień
prezesa. Doskonale zna Jarosława Kaczyńskiego i jego oczekiwania, umie nawet
imitować frazę szefa. Czasem, jak coś przygotuje, to aż trudno uwierzyć, że
nie pisa! tego prezes. Zna go też pani Barbara, najważniejsza sekretarka na
Nowogrodzkiej. Dzięki temu Krukowski bez kłopotu dostanie się do szefa i
będzie mógł skonsultować treść artykułów. To ważne, bo teksty muszą być zgodne
z tym, co mama już wie.
Trzeba jeszcze znaleźć drukarkę
wielkoformatową. Po konsultacjach R. decyduje się na ploter marki Canon, model
IPF710. Sprzęt kosztuje ponad 8 tys. zł, ale ma opcję drukowania na cienkim
papierze, co sprawi, że gazeta będzie jak prawdziwa. Dzięki pięciokolorowemu
drukowi w wysokiej rozdzielczości winieta pisma, infografiki i szparowane zdjęcia uzyskają autentyczny wygląd.
Pieniądze na zakup płotem wykłada zaprzyjaźniona drukarnia. O zwrot kosztów
nie będzie się upominać.
Sprzęt zostaje zniesiony do
katakumb partyjnej siedziby przy Nowogrodzkiej 84/86. Drukarnia ma tu magazyn.
Miejsce jest bardzo dyskretne. Kilka kondygnacji wyżej odbywają się konferencje
prasowa, na których występuje prezes, ale dziennikarze kręcą się tylko na
poziomie zero i wyżej. Do tego, co pod powierzchnią, nie mają dostępu. Magazyn
mieści się przy podziemnym parkingu, do którego prowadzi kręty zjazd z
podwórka. Żeby się do niego dostać, trzeba mieć pilot do zewnętrznej bramy i
jeszcze znać rozkład garażu. O magazynie wiedzą nieliczni: kilka osób z
partyjnej centrali, drukarze i kierowcy Jarosławca, którzy obok parkują
prezesowską limuzynę.
3
Gazetę udaje się złożyć i
wydrukować w' trzy dni. Gdy gotowa płachta wyjeżdża z plotera, kilka pięter
wyżej, w biurze, rodzi się plan na początek kampanii. Powstanie spot wyborczy
„Do przyjaciół Rosjan”, w którym Jarosław stwierdzi: „Nowe można budować tylko
w oparciu o prawdę. Musimy tę prawdę poznać nawet wtedy, gdy jest ona bardzo
bolesna”. Film zostanie nagrany w' Muzeum Powstania Warszawskiego i wyemitowany
w niedzielę.
W sobotę rano prezes jest jeszcze
w szpitalu. R. już do niego jedzie z gazetą. Po drodze zabiera
Tomasza Żukowskiego, socjologa współpracującego z partią, który ma go
zaprowadzić na oddział. Przy drzwiach do sali jak zwykle siedzi pan Jacek,
kierowca szefa i asystent. To człowiek z najwęższego kręgu, jego żona Hanna
pod nieobecność prezesa dyżuruje przy mamie.
Pan Jacek daje znać, że do środka
wchodzi tylko R., dr Żukowski ma zostać na zewnątrz. W pokoju jest pusto, na
wieszaku wisi garnitur. Po chwili uchylają się drzwi i zjawia się prezes.
Zdejmuje maseczkę - to znak, że był u mamy - i siada za stołem, na którym leży
„Rzeczpospolita”. Gazeta wygląda jak prawdziwa. To przerobione wydanie ze
środy. Na czołówce ma wpisaną datę trwającego weekendu 8-9 maja 2010 roku.
Prezes sprawdza palcami papier -
przypomina prawdziwą gazetę. Przegląda dokładnie, strona po stronie. Na czołówce
jest tekst dziennikarki działu ekonomicznego Danuty Walewskiej poświęcony
greckim zamieszkom w sprawie cięć zapowiedzianych przez rząd. Oraz drobne
zapowiedzi czterech tekstów ze środka.
Z kraju: „Ukraińcy twierdzą, że
założyli Polskę. Kontrowersyjny przewodnik turystyczny dla wschodnich
sąsiadów”.
Ze świata: „Torysi wygrali
wybory”.
Z opinii: „Richard Pipes: Rosja powinna dać Czeczenom niepodległość”.
I z gospodarki: „Spada sprzedaż
prasy”.
Drugą stronę otwiera komentarz redakcyjny
autorstwa Pawła Jabłońskiego „Euroland: ekskluzywny klub bez wykidajły”.
Niżej rysunek Andrzeja Krauzego. Urzędnik pyta zgarbioną babcię: „Chcecie
wyższą rentę? A co to, nie najedliście się w ciągu dotychczasowego życia?”.
Dalej też bezpiecznie - recenzja książki o terrorystach, jakaś ciekawostka z
Tadżykistanu i krótka rozmowa z prezenterem pogody Tomaszem Zubilewiczem.
Tekst o podróży - „Prezydent
płynie do kraju” - jest na trzeciej stronie.
Prezes czyta: „Prezydent Lech Kaczyński postanowił nie czekać, aż miną
zakłócenia w transatlantyckim ruchu lotniczym, spowodowane wybuchem
islandzkiego wulkanu, i wraz z Pierwszą Damą oraz towarzyszącą mu
delegacją wsiadł na statek płynący z Meksyku do Europy. Swoją decyzją
prezydent zaskoczył wszystkich. Podjął ją szybko, tak jak swego czasu
błyskawicznie postanowił polecieć do Gruzji na wieść o wkroczę ni u wojsk rosyjskich na terytorium tego
kaukaskiego państwa.
- To niekonwencjonalne zachowanie,
ale mogę powiedzieć, że rozumiem prezydenta. Przecież według prognoz chmura
wulkanicznego popiołu rozciągająca się
nad Atlantykiem może nie ustąpić
przed upływem trzech tygodni. A więc płynąc statkiem prezydent ma szanse na
wcześniejszy powrót do kraju. Zresztą nawet tak długa podróż morska jest
lepszym rozwiązaniem niż bezczynne oczekiwanie na drugim kontynencie na
polepszenie się warunków atmosferycznych - powiedział »Rz« wicepremier Waldemar
Pawlak.
Niektórzy politycy koalicji rządzącej
uważają, że tak długi pobyt za granicą głowy państwa zakłóci funkcjonowanie
Kancelarii Prezydenta. - Wykonujemy nasze obowiązki jak co dzień. Kancelaria
działa sprawnie i jej praca na nieobecności Pana Prezydenta nie ucierpi -
zapewnia prezydencki minister Jacek Sasin. Nie ukrywa jednak, że rozpisanie na
nowo kalendarza spotkań Lecha Kaczyńskiego jest dość trudnym zadaniem.
Niektóre z umówionych wizyt nie dojdą do skutku, w tym wy jazd do Moskwy' na
uroczystości związane z rocznicą zakończenia II wojny światowej. Inne wizyty i
spotkania trzeba będzie przełożyć. Pytanie tylko, na kiedy? - Intensywnie nad
tym myślimy. Nie będzie to łatwe, ale nie chcemy, by ludzie czy środowiska, z
którymi miał się spotkać prezydent, poczuły się zawiedzione.
Prezydencka para i towarzyszące
jej osoby znalazły się niejako na przymusowym urlopie. Mogłoby się więc
wydawać, że nie czekają na nie żadne obowiązki. - To są tylko pozory. Owszem,
prezydent sporo odpoczywa, trochę czyta, spędza więcej niż normalnie czasu z
małżonką, ale też bardzo dużo pracuje, a waz z nim my wszyscy - mówi »Rz« szef Kancelarii Prezydenta Władysław Stasiak. -
Mamy teraz wyjątkową sposobność na długie dyskusje o Polsce, i stanie naszego państwa oraz o tym, jakie zadania stoją
przed nami - dodaje.
Jak się dowiedzieliśmy, pogoda
dopisuje i podróż odbywa się bez przeszkód.
Powrót do Polski pary prezydenckiej spodziewany jest za dwa tygodnie. Statek
będzie bowiem płynął dłuższą niż zwykle trasą. Możliwe jest jednak, że
prezydent wykorzysta fakt, iż portem docelowym jest Marsylia, odbywając po
drodze do kraju szereg nieoficjalnych spotkań z przywódcami państw unijnych.
- Żadne konkretne ustalenia w tej
sprawie jeszcze nie zapadły - mówi Władysław Stasiak - ale nie zaprzeczam, że
rozmowy na ten temat mają miejsce”.
Tekst podpisano nazwiskiem Elizy
Olczyk. Niżej umieszczono prawdziwy artykuł Aleksandry Rybińskiej poświęcony
wstrzymanemu ruchowi samolotów. Wynikało z niego, że przestrzeń powietrzna
może być zamknięta jeszcze nawet dwa- -trzy tygodnie. Krukowski zostawił jego
zasadniczą część bez zmian, zmienił tylko fragment ostatniej szpalty. Dopisał w
niej jedno zdanie: „Jak dobrze wiemy, wybuch islandzkiego wulkanu opóźnił
powrót do Polski prezydenta Lecha Kaczyńskiego, uniemożliwiając mu wzięcie
udziału w moskiewskich uroczystościach Dnia Zwycięstwa”.
Po przeczytaniu prezes zamknie gazetę
i wstanie do wyjścia. - Jestem dozgonnie wdzięczny.
Ratuje pan życie mamy - powie na pożegnanie. R. poczuje się zakłopotany.
4.
Druga gazeta dla mamy zostanie
przygotowana na kolejny weekend. Będzie nosić datę 14-15 maja 2010 roku i
znajdą się w niej dwa artykuły o prezydencie. Znów oba zostaną podpisane
nazwiskiem Elizy Olczyk.
Pierwszy z nich - „Prezydent w
podróży” - będzie stanowić kronikarską relację z rejsu:
„Minął kolejny dzień podróży
prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Polski. Jego decyzja o powrocie do kraju
drogą morską wydaje się jak najbardziej słuszna. Prognozy bowiem, o czym
piszemy poniżej, nie w skazu ją na to, by w najbliższych trzech tygodniach przywrócona
została transatlantycka komunikacja lotnicza.
Statek z pierwszą polską parą płynie
po Atlantyku szerokim lukiem, by jak najdłużej trzymać się z dala od skażonego
wulkanicznymi popiołami obszaru. Jak się dowiedzieliśmy, francuska jednostka
zbliża się do kontynentu afrykańskiego. Według informacji przekazanych przez wiceszefa
Kancelarii Prezydenta Jacka Sasina wszyscy członkowie delegacji bardzo dobrze
znoszą podróż. Sprzyja temu piękna pogoda i spokojne morze. Para prezydencka,
która przez pierwsze dni podróży wzbudzała ogromną sensację na pokładzie, bowiem
czasy, gdy głowy państwa regularnie pływały statkami, dawno już się skończyły,
wiele wypoczywa. Lech Kaczyński jest ponoć w doskonałym nastroju i tryska
humorem w towarzystwie swoich współpracowników”.
Drugi tekst będzie już czysto polityczny.
Krukowski nada mu tytuł „Spotkanie Kaczyński - Sarkozy”:
„Najprawdopodobniej dojdzie do
nieoficjalnego spotkania prezydenta Lecha Kaczyńskiego z prezydentem Francji
Nicolasem Sarkozym - dowiedziała się »Rzeczpospolita«. Według pragnącego
zachować anonimowość polskiego dyplomaty szef państwa francuskiego chciałby
wykorzystać fakt, iż Lech Kaczyński z towarzyszącą mu delegacją są na
pokładzie statku, który zawinie do Marsylii. Którego dnia dojdzie do rozmowy
obu polityków i gdzie się ona odbędzie, na razie nie wiadomo. Być może
spotkanie będzie miało miejsce w okolicach Nicei, w podmiejskiej willi na
wybrzeżu, gdzie prezydent Sarkozy często wypoczywa wraz ze swoją małżonką Carlą
Bruni.
Według polskiego dyplomaty
prezydenci spędzą ze sobą co najmniej pól dnia. W rozmowach poruszą oczywiście
najważniejsze problemy, z którymi boryka się Unia Europejska, w tym kryzys
grecki i kwestię bezpieczeństwa energetycznego, ale też sporo czasu poświęcą na
niezobowiązującą konwersację. Przypomnijmy, że swego czasu Nicolas Sarkozy był
zaskoczony erudycją Lecha Kaczyńskiego i jego wiedzą na temat historii
Francji.
Jak się dowiedzieliśmy, spotkanie
z prezydentem Sarkozym nie będzie jedynym, które Lech Kaczyński odbędzie
podczas podróż}' do domu. Zapewne z Francji uda się do Brukseli, a stamtąd do
Berlina, gdzie
ma rozmawiać z kanclerz Niemiec
Angelą Merkel. Pertraktacje w tej ostatniej sprawie trwają, czy zakończą
się sukcesem, w tym momencie trudno orzec, bowiem niemiecka kanclerz ma w
najbliższych tygodniach wyjątkowo napięty kalendarz”.
Trzeba powiedzieć, że Krukowski
skroił te artykuły perfekcyjnie. Nie spełniały one może kryteriów normalnego
materiału informacyjnego, ale nie o informowanie w nich chodziło. Teksty
miały uspokoić mamę. I zapewne uspokoiły, bo wyłaniał się z nich sielski obraz.
Pogoda dopisywała, a statek pruł spokojne wody oceanu. Kurs oczywiście obrano
tak, by ominąć chmury wulkanicznego pyłu. Prezydent nie uskarżał się na trudy
podróży, wręcz przeciwnie - w otoczeniu pasażerów tryskał humorem. Wreszcie
miał czas, by odpocząć u boku małżonki i porozmawiać ze współpracownikami o
polskich sprawach, ale też dużo czytał i nie zapominał o obowiązkach. Nawet
samochodowa droga przez Europę zapowiadała się jako podróż przywódcy
oczekiwanego przez liderów kontynentu, będących zresztą pod jego urokiem. Tę
błogą atmosferę zakłócali jedynie przedstawiciele rządu, którzy jak zwykle
mieli zastrzeżenia do działalności prezydenta. Krukowski pamiętał o najdrobniejszych
szczegółach. Nawet „pierwszą damę” pisał wielkimi literami. Nieprzypadkowa
wybrał też na autorkę fikcyjnych artykułów Elizę Olczyk, wyważoną publicystkę z
odpowiednim dorobkiem i bez skłonności do sensacji.
Na Nowogrodzkiej zachowały się dwa
papierowe wydania fikcyjnej „Rzeczpospolitej”. Było jeszcze trzecie, które
także przekazano prezesowi, ale jego kopia została zniszczona. Gdy Jarosław
wyznał mamie prawdę o śmierci brata, nakazano zapomnieć o sprawie i wykasować z
dysków wszystkie pliki dotyczące gazety.
5.
Jest grudzień 2013 roku,
jedenaście miesięcy po śmierci mamy. U Barbary Winklowej za oknem na Starym
Mokotowie siąpi deszcz. Choć nie ma jeszcze południa, na dworze jest już szaro.
Barbara Winklowa przyjaźniła się z Jadwigą Kaczyńską przez całe jej dorosłe
życie. Panie razem studiowały polonistykę i pracowały w Instytucie Badań
Literackich. Spędzały urlopy, rozmawiały o dzieciach. Gdy jeszcze przed Smoleńskiem
mama braci się rozchorowała, pani Barbara odwiedzała ją w szpitalu.
Winklowa na wstępie zaznacza, że
pytała Jarosława, czy może się ze mną spotkać. Prezes dał zgodę.
- Jadwiga długo się nie budziła -
wspomina. - Bardzo mnie to nurtowało, ale nie miałam odwagi zapytać Jarka, co
się z nią dzieje.
- Prezes dużo czasu spędzał w
szpitalu?
- Bardzo dużo. Gdy przychodziłam
potrzymać Jadwigę za rękę, był zawsze. Proponowałam mu, że możemy się
zmieniać, ale sam chciał być przy niej cały czas.
Na początku kwietnia 2010 roku
stan zdrowia mamy był bardzo zły. Pani Jadwiga od lat cierpiała na przewlekłą
obturacyjną chorobę płuc, która objawia się napadami duszności i trudnościami w
oddychaniu. Tuż przed katastrofą nałożyło się na to ciężkie zapalenie płuc,
a po niej - dokładnie w dniu pogrzebu wicemarszałka Sejmu Krzysztofa Putry -
nastąpił atak sepsy. Łączny skutek był taki, że mama przez wiele tygodni
znajdowała się, jak to później określi prezes, „na granicy życia i śmierci”.
To właśnie wtedy tak długo się nie
budziła. Jarosław wspomni, że akurat jemu było wtedy łatwiej, bo mama leżała
nieprzytomna i nie pytała o Leszka, a więc on nie musiał jej okłamywać.
Kontakt wraca pod koniec kwietnia.
Mama czuje się na tyle dobrze, że opuszcza erkę i przenoszą ją do separatki,
tej vis-a-vis pokoju z wieszakiem. Pierwsza noc w nowym miejscu kończy
się dramatycznie. Mama budzi się z krzykiem, jest roztrzęsiona. Opowiada
dyżurującym przy niej pielęgniarkom straszny sen: Leszek z Marylką lecieli z
wizytą, ale doszło do napaści. Padły strzały, napastnicy uciekli, a ich
samolot się roztrzaskał.
Jedna z pielęgniarek wpada w
popłoch i bez słowa ucieka z sali. Druga zachowuje spokój.
- Kochanie - mówi do pani Jadwigi
- to jest tylko sen. Damy coś na uspokojenie.
Dwa lata po katastrofie mama
opowie o tym śnie w wywiadzie.
Na razie jest jeszcze w szpitalu i
dochodzi do siebie. Są dni, kiedy jest całkiem przytomna i dopytuje o Leszka -
to wtedy Jarosław zaczyna wymyślać historię o podróży do Brazylii - ale bywa,
że myli synów, co nigdy wcześniej jej się nie zdarzało. Ma przed sobą Jarosława,
a myśli, że to Lech.
Gdy padają pytania: „To ty,
Leszeczku?”, Jarosław nie wyprowadza jej z błędu. Dla niego te rozmowy są
podwójnie trudne. Raz, że musi wcielać się w rolę brata, po którym nosi
żałobę, a dwa, że dowiaduje się, co naprawdę myśli mama. Po jednej z wizyt w
szpitalu zwierzy się znajomej: - Mama sądziła, że rozmawia z Leszkiem.
Powiedziała, że chciałaby już wyjść do domu, aleja siłą trzymam ją w szpitalu.
A przecież ja to robię dla jej dobra.
Innym razem wyzna: - Znów nas pomyliła.
Powiedziała, że Jarek pewnie jest strasznie załatany, bo ostatnio rzadziej ją
odwiedza.
W połowie maja z mamą jest już całkiem
dobrze, ale on na skraju załamania. Boi się, czy mama przeżyje wiadomość
o śmierci Leszka.
- Niepokoiło go, że komuś ze
szpitalnej obsługi coś się przy niej wymsknie - wspomina Winklowa. - I ciągle
mnie pytał: „Jak mam jej to powiedzieć?”; „Masz jakiś pomysł?”; „Jak ty byś to
zrobiła?”.
23
maja biuro prasowe
umawia Jarosława na wywiad, stawiając dziennikarzom
warunek: żadnych pytań o uczucia.
To zastrzeżenie od tej pory będzie towarzyszyć wszystkim wywiadom udzielanym
tabloidom i kolorowym magazynom.
- Zgodnie z umową pytaliśmy więc
tylko o politykę - wspomina Tomasz Sygut, były dziennikarz „Super Expressu” - ale po półgodzinie stwierdziłem, że wywiad jest do niczego.
Trudno, pomyślałem, najwyżej mnie wyrzucą, ale muszę zadać pytanie, które od
kilkudziesięciu dni nurtuje całą Polskę.
Jak on sobie z tym wszystkim
radzi? Tak po ludzku. Osoba z biura prasowego aż złapała się za głowę, ale
prezes zaczął mówić bardzo szczerze. Może akurat miał potrzebę wyrzucenia z
siebie emocji, które w nim siedziały? To było niesamowite. Nigdy nie byłem
zwolennikiem polityki Jarosława Kaczyńskiego, ale podczas tego wywiadu zobaczyłem
w nim prawdziwego człowieka i poczułem z nim
jakiś rodzaj wspólnoty.
W redakcyjnym wstępie do tego
wywiadu Sygut napisze, że po niektórych pytaniach prezes „milczał ponad
minutę, a po kilku miał w oczach łzy”.
Wywiad jest szczery. Jarosław mówi
w nim, że nie ma już siły dłużej kłamać.
„Po tragedii Smoleńskiej wszyscy
zastanawiają się, jak pan przez to wszystko przeszedł. Jak pan sobie radzi?
Nie jako polityk, ale jako człowiek, którego spotkało nieszczęście.
- To jest niesłychanie trudne. Ale
muszę sobie radzić. Bo cóż innego miałbym zrobić? Przecież odpowiadam jeszcze
za mamę. Chcę ją uratować. Mama wciąż nie wie, że Leszek nie żyje. Te wszystkie
plotki, że wie, to jakaś gra.
Ale przecież pyta o niego...
- Pyta. A ja muszę jej odpowiadać.
Na początku było mi łatwiej. Po wielu dniach
nieprzytomności mama była w
fatalnej kondycji psychicznej i brała mnie za Leszka. Nigdy wcześniej coś
takiego jej się nie zdarzało. Teraz powoli zaczyna wracać do zdrowia.
Przynajmniej jeśli chodzi o kondycję psychiczną. Bo fizycznie wciąż nie
odzyskała pełnej sprawności. Moja legenda dotycząca Leszka zaczyna się powoli
wyczerpywać. Dłużej już nie mogę udawać, że nic się nie stało. W ciągu najbliższych
kilku dni będę musiał powiedzieć mamie prawdę. Potwornie się tego boję.
Lekarze mówią, że jest już gotowa
na przyjęcie takiej informacji?
- Na coś takiego nikt nie jest
gotowy”.
6.
Legenda wyczerpie się 25 maja.
Jarosław planuje rozmowę z mamą bardzo dokładnie. Radzi się znajomego
profesora psychologii, ściąga do Warszawy bratanicę Martę i razem z nią jedzie
do szpitala. Mama bardzo płacze. Z trudem przyswaja informację o śmierci syna,
wreszcie wypiera z pamięci cały dzień.
Prezes opowie o tej rozmowie tylko
raz: „Ostatecznie człowiek zostaje z tym sam. Wiedziałem, że muszę to powiedzieć
w atmosferze ciepła i czułości. Tak też się stało... Mama przyjęła to godnie,
aczkolwiek była zrozpaczona. Uważam, że dobrze zrobiłem, odwlekając tę
informację. Gdybym powiedział jej wtedy, gdy miała atak sepsy, nie przeżyłaby
tego”.
Winklowa: - Szok był potworny. Jadwiga
opowiadała mi później, że na wieść o śmierci Leszka z cierpienia pękła jej
czaszka. Nie wiem, czy to możliwe z medycznego punktu widzenia, ale coś musiało
być na rzeczy, bo po tym, jak się dowiedziała, ogolono jej głowę do jeżyka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz