poniedziałek, 21 września 2015

MAMA NIE MOŻE SIĘ DOWIEDZIEĆ

CZEŚĆ 2 - CHŁÓD


Prezes sprawdza palcami papier - przypomina prawdziwą gazetę. Na trzeciej stronie tytuł: „Prezydent płynie do kraju”. - Jestem dozgonnie wdzięczny. Ratuje pan życie mamy - powie na pożegnanie.

FRAGMENT KSIĄŻKI MICHAŁA KRZYMOWSKIEGO „JAROSŁAW. TAJEMNICE KACZYŃSKIEGO", KTÓRA UKAŻE SIĘ 28 WRZEŚNIA

Pokój jest vis-a-vis sali, w której leży mama. Kto zajrzy do środ­ka, zobaczy cztery krzesła, prosty stół, leżankę i wieszak z garniturem. Pre­zes przychodzi tu codziennie, żeby zdjąć z siebie żałobę. Wchodzi ubrany na czar­no, wychodzi na jasno. Bierze białą ma­seczkę i idzie do mamy. Garnitur żałobny na pewno by ją zaniepokoił, a wiadomość o śmierci Leszka mogłaby zabić.

1.
Wiele miesięcy później, gdy Jadwiga Kaczyńska już wydobrzeje, opowie w wywiadzie:
„Wyprowadzono mnie ze śpiączki far­makologicznej jeszcze w marcu, za życia Leszka. Byłam kompletnie sparaliżowa­na i - jak mi opowiadano - rozmawiałam z Leszkiem, Jarkiem, siostrami, lekarzami. Ale tego nie pamiętam. To, co pamiętam, wyglądało tak. Leżałam w szpitalu. Długo byłam nieprzytomna. Pamiętam ten dzień, kiedy się ocknęłam. Usłyszałam padają­cy deszcz. Ten szmer deszczu będę pamię­tać już zawsze. Zapytałam Jarka: »Gdzie jest Leszek?«. Odpowiedział, że w Brazylii. »W Brazylii mówią po portugalsku, a Marylka chyba nie zna portugalskiego - zmar­twiłam się. - Dlaczego nie zadzwoni?«”.
Jarosław wyjaśni, że z telefonami w Bra­zylii jest kłopot. Leszek nie może dzwonić do Polski, ale można dzwonić do niego, więc on, Jarosław, codziennie chodzi do Pa­łacu Prezydenckiego i telefonuje ze specjal­nego aparatu satelitarnego. Mama ma się nie martwić. Leszek jest już w drodze do Argentyny i Peru. Mówi, że tęskni. Przesyła ucałowania, pozdrawia.
Problem, słyszy mama, jest inny. Na Islandii wybuchł wulkan i wstrzymano ruch lotniczy nad Europą. Przez to Leszek z Marylką muszą wracać do kraju morzem, po drodze mają cumować w Meksyku. Jaro­sław odmalowuje statek, streszcza rozmo­wy - wszystko wymyśla na gorąco, jakby opowiadał dziecku bajkę. W tej kabinie jest ksiądz Indrzejczyk, dalej Władysław Stasiak, kolejną zajmuje pani Iza, szefowa prezydenckiego protokołu i przyjaciółka Marylki. Podróż mija spokojnie, tylko ka­jut brakuje. Niektórych kwaterują parami, są drobne nieporozumienia, ale to wśród innych członków delegacji. Leszek dobrze znosi oceaniczną wyprawę, nie trzeba się denerwować.
Mama się uspokaja, ale Jarosława musi gryźć sumienie. Kilka dni temu zapowie­dział start w wyborach prezydenckich. Wy­dał oświadczenie, w którym napisał, że ma wsparcie rodziny i chce kontynuować dzie­ło zabitego brata. Partia już zbiera podpi­sy pod jego kandydaturą, współpracownicy naciskają, że trzeba ułożyć kalendarz spot­kań, a on nie ma do tego głowy. Jest w ża­łobie i jeszcze okłamuje mamę. A przecież - zwierzy się znajomej - ona ma prawo wiedzieć, że syn nie żyje.


2.
Początek maja. Prezes wypytuje R., pra­cownika partii, czy dałoby się wydać taką gazetę, która nie zawierałaby tekstów o Smoleńsku. Najlepiej „Rzeczpospolitą”, bo mama bardzo ją lubi. Czy można by to zrobić własnymi siłami, z ludźmi partii?
R. od razu bierze się do pracy. Do przed­sięwzięcia angażuje łącznie dziesięć osób: współpracowników, ludzi z zaufanej dru­karni, która od lat przyjmuje wyborcze zlecenia od PiS, zaprzyjaźnionych łama­czy, fotoedytorów. Znajduje też człowieka, który zredaguje zmyślony artykuł. To  Marek Krukowski, człowiek cienia". Były dziennikarz i ghostwriter, autor tekstów programowych partii i licznych wystą­pień prezesa. Doskonale zna Jarosława Ka­czyńskiego i jego oczekiwania, umie nawet imitować frazę szefa. Czasem, jak coś przy­gotuje, to aż trudno uwierzyć, że nie pisa! tego prezes. Zna go też pani Barbara, naj­ważniejsza sekretarka na Nowogrodzkiej. Dzięki temu Krukowski bez kłopotu dosta­nie się do szefa i będzie mógł skonsultować treść artykułów. To ważne, bo teksty muszą być zgodne z tym, co mama już wie.
Trzeba jeszcze znaleźć drukarkę wielko­formatową. Po konsultacjach R. decyduje się na ploter marki Canon, model IPF710. Sprzęt kosztuje ponad 8 tys. zł, ale ma opcję drukowania na cienkim papierze, co spra­wi, że gazeta będzie jak prawdziwa. Dzię­ki pięciokolorowemu drukowi w wysokiej rozdzielczości winieta pisma, infografiki i szparowane zdjęcia uzyskają autentycz­ny wygląd. Pieniądze na zakup płotem wy­kłada zaprzyjaźniona drukarnia. O zwrot kosztów nie będzie się upominać.
Sprzęt zostaje zniesiony do katakumb partyjnej siedziby przy Nowogrodzkiej 84/86. Drukarnia ma tu magazyn. Miejsce jest bardzo dyskretne. Kilka kondygnacji wyżej odbywają się konferencje prasowa, na których występuje prezes, ale dziennika­rze kręcą się tylko na poziomie zero i wyżej. Do tego, co pod powierzchnią, nie mają do­stępu. Magazyn mieści się przy podziem­nym parkingu, do którego prowadzi kręty zjazd z podwórka. Żeby się do niego dostać, trzeba mieć pilot do zewnętrznej bramy i jeszcze znać rozkład garażu. O magazynie wiedzą nieliczni: kilka osób z partyjnej cen­trali, drukarze i kierowcy Jarosławca, którzy obok parkują prezesowską limuzynę.



3
Gazetę udaje się złożyć i wydrukować w' trzy dni. Gdy gotowa płachta wyjeżdża z plotera, kilka pięter wyżej, w biurze, ro­dzi się plan na początek kampanii. Powsta­nie spot wyborczy „Do przyjaciół Rosjan”, w którym Jarosław stwierdzi: „Nowe moż­na budować tylko w oparciu o prawdę. Musimy tę prawdę poznać nawet wtedy, gdy jest ona bardzo bolesna”. Film zostanie nagrany w' Muzeum Powstania Warszawskiego i wyemitowany w niedzielę.
W sobotę rano prezes jest jeszcze w szpitalu. R. już do niego jedzie z gazetą. Po drodze zabiera Tomasza Żukowskie­go, socjologa współpracującego z partią, który ma go zaprowadzić na oddział. Przy drzwiach do sali jak zwykle siedzi pan Ja­cek, kierowca szefa i asystent. To człowiek z najwęższego kręgu, jego żona Hanna pod nieobecność prezesa dyżuruje przy mamie.
Pan Jacek daje znać, że do środka wcho­dzi tylko R., dr Żukowski ma zostać na ze­wnątrz. W pokoju jest pusto, na wieszaku wisi garnitur. Po chwili uchylają się drzwi i zjawia się prezes. Zdejmuje maseczkę - to znak, że był u mamy - i siada za stołem, na którym leży „Rzeczpospolita”. Gazeta wy­gląda jak prawdziwa. To przerobione wyda­nie ze środy. Na czołówce ma wpisaną datę trwającego weekendu 8-9 maja 2010 roku.
Prezes sprawdza palcami papier - przy­pomina prawdziwą gazetę. Przegląda do­kładnie, strona po stronie. Na czołówce jest tekst dziennikarki działu ekonomicznego Danuty Walewskiej poświęcony greckim zamieszkom w sprawie cięć zapowiedzia­nych przez rząd. Oraz drobne zapowiedzi czterech tekstów ze środka.
Z kraju: „Ukraińcy twierdzą, że założyli Polskę. Kontrowersyjny przewodnik tury­styczny dla wschodnich sąsiadów”.
Ze świata: „Torysi wygrali wybory”.
Z opinii: „Richard Pipes: Rosja powinna dać Czeczenom niepodległość”.
I z gospodarki: „Spada sprzedaż prasy”.
Drugą stronę otwiera komentarz re­dakcyjny autorstwa Pawła Jabłońskiego „Euroland: ekskluzywny klub bez wyki­dajły”. Niżej rysunek Andrzeja Krauzego. Urzędnik pyta zgarbioną babcię: „Chce­cie wyższą rentę? A co to, nie najedliście się w ciągu dotychczasowego życia?”. Dalej też bezpiecznie - recenzja książki o terro­rystach, jakaś ciekawostka z Tadżykistanu i krótka rozmowa z prezenterem pogody Tomaszem Zubilewiczem.
Tekst o podróży - „Prezydent płynie do kraju” - jest na trzeciej stronie.
Prezes czyta: „Prezydent Lech Kaczyński postanowił nie czekać, aż miną zakłócenia w trans­atlantyckim ruchu lotniczym, spowodo­wane wybuchem islandzkiego wulkanu, i wraz z Pierwszą Damą oraz towarzy­szącą mu delegacją wsiadł na statek pły­nący z Meksyku do Europy. Swoją decyzją prezydent zaskoczył wszystkich. Podjął ją szybko, tak jak swego czasu błyskawicz­nie postanowił polecieć do Gruzji na wieść o wkroczę ni u wojsk rosyjskich na teryto­rium tego kaukaskiego państwa.
- To niekonwencjonalne zachowanie, ale mogę powiedzieć, że rozumiem pre­zydenta. Przecież według prognoz chmu­ra wulkanicznego popiołu rozciągająca się
nad Atlantykiem może nie ustąpić przed upływem trzech tygodni. A więc płynąc statkiem prezydent ma szanse na wcześ­niejszy powrót do kraju. Zresztą nawet tak długa podróż morska jest lepszym roz­wiązaniem niż bezczynne oczekiwanie na drugim kontynencie na polepszenie się warunków atmosferycznych - powiedział »Rz« wicepremier Waldemar Pawlak.
Niektórzy politycy koalicji rządzą­cej uważają, że tak długi pobyt za grani­cą głowy państwa zakłóci funkcjonowanie Kancelarii Prezydenta. - Wykonujemy na­sze obowiązki jak co dzień. Kancelaria działa sprawnie i jej praca na nieobecno­ści Pana Prezydenta nie ucierpi - zapew­nia prezydencki minister Jacek Sasin. Nie ukrywa jednak, że rozpisanie na nowo ka­lendarza spotkań Lecha Kaczyńskiego jest dość trudnym zadaniem. Niektóre z umó­wionych wizyt nie dojdą do skutku, w tym wy jazd do Moskwy' na uroczystości zwią­zane z rocznicą zakończenia II wojny światowej. Inne wizyty i spotkania trze­ba będzie przełożyć. Pytanie tylko, na kie­dy? - Intensywnie nad tym myślimy. Nie będzie to łatwe, ale nie chcemy, by ludzie czy środowiska, z którymi miał się spotkać prezydent, poczuły się zawiedzione.
Prezydencka para i towarzyszące jej oso­by znalazły się niejako na przymusowym urlopie. Mogłoby się więc wydawać, że nie czekają na nie żadne obowiązki. - To są tyl­ko pozory. Owszem, prezydent sporo od­poczywa, trochę czyta, spędza więcej niż normalnie czasu z małżonką, ale też bar­dzo dużo pracuje, a waz z nim my wszyscy - mówi »Rz« szef Kancelarii Prezydenta Władysław Stasiak. - Mamy teraz wyjątko­wą sposobność na długie dyskusje o Polsce, i stanie naszego państwa oraz o tym, jakie zadania stoją przed nami - dodaje.
Jak się dowiedzieliśmy, pogoda dopisuje i podróż odbywa się bez przeszkód. Powrót do Polski pary prezydenckiej spodziewany jest za dwa tygodnie. Statek będzie bowiem płynął dłuższą niż zwykle trasą. Możliwe jest jednak, że prezydent wykorzysta fakt, iż portem docelowym jest Marsylia, odbywa­jąc po drodze do kraju szereg nieoficjalnych spotkań z przywódcami państw unijnych.
- Żadne konkretne ustalenia w tej spra­wie jeszcze nie zapadły - mówi Władysław Stasiak - ale nie zaprzeczam, że rozmowy na ten temat mają miejsce”.
Tekst podpisano nazwiskiem Elizy Olczyk. Niżej umieszczono prawdziwy ar­tykuł Aleksandry Rybińskiej poświęcony wstrzymanemu ruchowi samolotów. Wy­nikało z niego, że przestrzeń powietrzna może być zamknięta jeszcze nawet dwa- -trzy tygodnie. Krukowski zostawił jego zasadniczą część bez zmian, zmienił tylko fragment ostatniej szpalty. Dopisał w niej jedno zdanie: „Jak dobrze wiemy, wybuch islandzkiego wulkanu opóźnił powrót do Polski prezydenta Lecha Kaczyńskie­go, uniemożliwiając mu wzięcie udzia­łu w moskiewskich uroczystościach Dnia Zwycięstwa”.
Po przeczytaniu prezes zamknie gazetę i wstanie do wyjścia. - Jestem dozgonnie wdzięczny. Ratuje pan życie mamy - powie na pożegnanie. R. poczuje się zakłopotany.



4.
Druga gazeta dla mamy zostanie przygo­towana na kolejny weekend. Będzie no­sić datę 14-15 maja 2010 roku i znajdą się w niej dwa artykuły o prezydencie. Znów oba zostaną podpisane nazwiskiem Elizy Olczyk.
Pierwszy z nich - „Prezydent w podró­ży” - będzie stanowić kronikarską relację z rejsu:
„Minął kolejny dzień podróży prezyden­ta Lecha Kaczyńskiego do Polski. Jego de­cyzja o powrocie do kraju drogą morską wydaje się jak najbardziej słuszna. Pro­gnozy bowiem, o czym piszemy poni­żej, nie w skazu ją na to, by w najbliższych trzech tygodniach przywrócona została transatlantycka komunikacja lotnicza.
Statek z pierwszą polską parą pły­nie po Atlantyku szerokim lukiem, by jak najdłużej trzymać się z dala od skażonego wulkanicznymi po­piołami obszaru. Jak się dowiedzieli­śmy, francuska jednostka zbliża się do kontynentu afrykańskiego. Według informacji przekazanych przez wi­ceszefa Kancelarii Prezydenta Jacka Sasina wszyscy członkowie delegacji bardzo dobrze znoszą podróż. Sprzy­ja temu piękna pogoda i spokojne morze. Para prezydencka, która przez pierwsze dni podróży wzbudzała ogromną sensację na pokładzie, bo­wiem czasy, gdy głowy państwa re­gularnie pływały statkami, dawno już się skończyły, wiele wypoczywa. Lech Kaczyński jest ponoć w doskonałym nastroju i tryska humorem w towa­rzystwie swoich współpracowników”.
Drugi tekst będzie już czysto po­lityczny. Krukowski nada mu tytuł „Spotkanie Kaczyński - Sarkozy”:
„Najprawdopodobniej dojdzie do nieoficjalnego spotkania prezydenta Lecha Kaczyńskiego z prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym - dowiedziała się »Rzeczpospolita«. Według pragnącego zachować anonimowość polskiego dyplo­maty szef państwa francuskiego chciałby wykorzystać fakt, iż Lech Kaczyński z to­warzyszącą mu delegacją są na pokładzie statku, który zawinie do Marsylii. Które­go dnia dojdzie do rozmowy obu polity­ków i gdzie się ona odbędzie, na razie nie wiadomo. Być może spotkanie będzie mia­ło miejsce w okolicach Nicei, w podmiej­skiej willi na wybrzeżu, gdzie prezydent Sarkozy często wypoczywa wraz ze swoją małżonką Carlą Bruni.
Według polskiego dyplomaty prezyden­ci spędzą ze sobą co najmniej pól dnia. W rozmowach poruszą oczywiście naj­ważniejsze problemy, z którymi boryka się Unia Europejska, w tym kryzys grecki i kwestię bezpieczeństwa energetycznego, ale też sporo czasu poświęcą na niezobo­wiązującą konwersację. Przypomnijmy, że swego czasu Nicolas Sarkozy był zasko­czony erudycją Lecha Kaczyńskiego i jego wiedzą na temat historii Francji.
Jak się dowiedzieliśmy, spotkanie z pre­zydentem Sarkozym nie będzie jedynym, które Lech Kaczyński odbędzie podczas podróż}' do domu. Zapewne z Francji uda się do Brukseli, a stamtąd do Berlina, gdzie
ma rozmawiać z kanclerz Niemiec Angelą Merkel. Pertraktacje w tej ostatniej sprawie trwają, czy zakończą się sukcesem, w tym momencie trudno orzec, bowiem niemie­cka kanclerz ma w najbliższych tygodniach wyjątkowo napięty kalendarz”.
Trzeba powiedzieć, że Krukowski skro­ił te artykuły perfekcyjnie. Nie spełniały one może kryteriów normalnego materia­łu informacyjnego, ale nie o informowa­nie w nich chodziło. Teksty miały uspokoić mamę. I zapewne uspokoiły, bo wyłaniał się z nich sielski obraz. Pogoda dopisywa­ła, a statek pruł spokojne wody oceanu. Kurs oczywiście obrano tak, by ominąć chmury wulkanicznego pyłu. Prezydent nie uskarżał się na trudy podróży, wręcz przeciwnie - w otoczeniu pasażerów try­skał humorem. Wreszcie miał czas, by od­począć u boku małżonki i porozmawiać ze współpracownikami o polskich spra­wach, ale też dużo czytał i nie zapomi­nał o obowiązkach. Nawet samochodowa droga przez Europę zapowiadała się jako podróż przywódcy oczekiwanego przez li­derów kontynentu, będących zresztą pod jego urokiem. Tę błogą atmosferę zakłó­cali jedynie przedstawiciele rządu, którzy jak zwykle mieli zastrzeżenia do działalno­ści prezydenta. Krukowski pamiętał o naj­drobniejszych szczegółach. Nawet „pierwszą damę” pisał wielkimi lite­rami. Nieprzypadkowa wybrał też na autorkę fikcyjnych artykułów Elizę Olczyk, wyważoną publicystkę z od­powiednim dorobkiem i bez skłonno­ści do sensacji.
Na Nowogrodzkiej zachowały się dwa papierowe wydania fikcyj­nej „Rzeczpospolitej”. Było jeszcze trzecie, które także przekazano pre­zesowi, ale jego kopia została znisz­czona. Gdy Jarosław wyznał mamie prawdę o śmierci brata, nakazano zapomnieć o sprawie i wykasować z dysków wszystkie pliki dotyczące gazety.




5.
Jest grudzień 2013 roku, jedenaście miesięcy po śmierci mamy. U Barba­ry Winklowej za oknem na Starym Mokotowie siąpi deszcz. Choć nie ma jeszcze południa, na dworze jest już szaro. Barbara Winklowa przyjaźniła się z Jadwigą Kaczyńską przez całe jej doro­słe życie. Panie razem studiowały po­lonistykę i pracowały w Instytucie Badań Literackich. Spędzały urlopy, rozmawia­ły o dzieciach. Gdy jeszcze przed Smoleń­skiem mama braci się rozchorowała, pani Barbara odwiedzała ją w szpitalu.
Winklowa na wstępie zaznacza, że pyta­ła Jarosława, czy może się ze mną spotkać. Prezes dał zgodę.
- Jadwiga długo się nie budziła - wspo­mina. - Bardzo mnie to nurtowało, ale nie miałam odwagi zapytać Jarka, co się z nią dzieje.
- Prezes dużo czasu spędzał w szpitalu?
- Bardzo dużo. Gdy przychodziłam po­trzymać Jadwigę za rękę, był zawsze. Pro­ponowałam mu, że możemy się zmieniać, ale sam chciał być przy niej cały czas.
Na początku kwietnia 2010 roku stan zdrowia mamy był bardzo zły. Pani Ja­dwiga od lat cierpiała na przewlekłą obturacyjną chorobę płuc, która objawia się napadami duszności i trudnościami w od­dychaniu. Tuż przed katastrofą nałożyło się na to ciężkie zapalenie płuc, a po niej - dokładnie w dniu pogrzebu wicemarszałka Sejmu Krzysztofa Putry - nastąpił atak sepsy. Łączny skutek był taki, że mama przez wiele tygodni znajdowała się, jak to później określi prezes, „na granicy życia i śmierci”.
To właśnie wtedy tak długo się nie bu­dziła. Jarosław wspomni, że akurat jemu było wtedy łatwiej, bo mama leżała nie­przytomna i nie pytała o Leszka, a więc on nie musiał jej okłamywać.
Kontakt wraca pod koniec kwietnia. Mama czuje się na tyle dobrze, że opusz­cza erkę i przenoszą ją do separatki, tej vis-a-vis pokoju z wieszakiem. Pierw­sza noc w nowym miejscu kończy się dra­matycznie. Mama budzi się z krzykiem, jest roztrzęsiona. Opowiada dyżurują­cym przy niej pielęgniarkom straszny sen: Leszek z Marylką lecieli z wizytą, ale do­szło do napaści. Padły strzały, napastnicy uciekli, a ich samolot się roztrzaskał.
Jedna z pielęgniarek wpada w popłoch i bez słowa ucieka z sali. Druga zachowu­je spokój.
- Kochanie - mówi do pani Jadwigi - to jest tylko sen. Damy coś na uspokojenie.
Dwa lata po katastrofie mama opowie o tym śnie w wywiadzie.
Na razie jest jeszcze w szpitalu i docho­dzi do siebie. Są dni, kiedy jest całkiem przytomna i dopytuje o Leszka - to wte­dy Jarosław zaczyna wymyślać historię o podróży do Brazylii - ale bywa, że myli synów, co nigdy wcześniej jej się nie zda­rzało. Ma przed sobą Jarosława, a myśli, że to Lech.
Gdy padają pytania: „To ty, Leszeczku?”, Jarosław nie wyprowadza jej z błędu. Dla niego te rozmowy są podwójnie trud­ne. Raz, że musi wcielać się w rolę brata, po którym nosi żałobę, a dwa, że dowia­duje się, co naprawdę myśli mama. Po jednej z wizyt w szpitalu zwierzy się znajo­mej: - Mama sądziła, że rozmawia z Lesz­kiem. Powiedziała, że chciałaby już wyjść do domu, aleja siłą trzymam ją w szpitalu. A przecież ja to robię dla jej dobra.
Innym razem wyzna: - Znów nas po­myliła. Powiedziała, że Jarek pewnie jest strasznie załatany, bo ostatnio rzadziej ją odwiedza.
W połowie maja z mamą jest już cał­kiem dobrze, ale on na skraju załamania. Boi się, czy mama przeżyje wiadomość o śmierci Leszka.
- Niepokoiło go, że komuś ze szpitalnej obsługi coś się przy niej wymsknie - wspo­mina Winklowa. - I ciągle mnie pytał: „Jak mam jej to powiedzieć?”; „Masz jakiś pomysł?”; „Jak ty byś to zrobiła?”.
23    maja biuro prasowe umawia Jarosła­wa na wywiad, stawiając dziennikarzom
warunek: żadnych pytań o uczucia. To zastrzeżenie od tej pory będzie towarzy­szyć wszystkim wywiadom udzielanym tabloidom i kolorowym magazynom.
- Zgodnie z umową pytaliśmy więc tylko o politykę - wspomina Tomasz Sygut, były dziennikarz „Super Expressu” - ale po pół­godzinie stwierdziłem, że wywiad jest do ni­czego. Trudno, pomyślałem, najwyżej mnie wyrzucą, ale muszę zadać pytanie, które od kilkudziesięciu dni nurtuje całą Polskę.
Jak on sobie z tym wszystkim radzi? Tak po ludzku. Osoba z biura prasowego aż zła­pała się za głowę, ale prezes zaczął mówić bardzo szczerze. Może akurat miał potrze­bę wyrzucenia z siebie emocji, które w nim siedziały? To było niesamowite. Nigdy nie byłem zwolennikiem polityki Jarosława Ka­czyńskiego, ale podczas tego wywiadu zo­baczyłem w nim prawdziwego człowieka i poczułem z nim jakiś rodzaj wspólnoty.
W redakcyjnym wstępie do tego wywia­du Sygut napisze, że po niektórych pyta­niach prezes „milczał ponad minutę, a po kilku miał w oczach łzy”.
Wywiad jest szczery. Jarosław mówi w nim, że nie ma już siły dłużej kłamać.
„Po tragedii Smoleńskiej wszyscy za­stanawiają się, jak pan przez to wszystko przeszedł. Jak pan sobie radzi? Nie jako polityk, ale jako człowiek, którego spotkało nieszczęście.
- To jest niesłychanie trudne. Ale mu­szę sobie radzić. Bo cóż innego miałbym zrobić? Przecież odpowiadam jeszcze za mamę. Chcę ją uratować. Mama wciąż nie wie, że Leszek nie żyje. Te wszystkie plotki, że wie, to jakaś gra.
Ale przecież pyta o niego...
- Pyta. A ja muszę jej odpowiadać. Na początku było mi łatwiej. Po wielu dniach
nieprzytomności mama była w fatalnej kondycji psychicznej i brała mnie za Lesz­ka. Nigdy wcześniej coś takiego jej się nie zdarzało. Teraz powoli zaczyna wracać do zdrowia. Przynajmniej jeśli chodzi o kon­dycję psychiczną. Bo fizycznie wciąż nie odzyskała pełnej sprawności. Moja legen­da dotycząca Leszka zaczyna się powoli wyczerpywać. Dłużej już nie mogę uda­wać, że nic się nie stało. W ciągu najbliż­szych kilku dni będę musiał powiedzieć mamie prawdę. Potwornie się tego boję.
Lekarze mówią, że jest już gotowa na przyjęcie takiej informacji?
- Na coś takiego nikt nie jest gotowy”.

6.
Legenda wyczerpie się 25 maja. Jarosław planuje rozmowę z mamą bardzo do­kładnie. Radzi się znajomego profesora psychologii, ściąga do Warszawy bratani­cę Martę i razem z nią jedzie do szpitala. Mama bardzo płacze. Z trudem przyswa­ja informację o śmierci syna, wreszcie wypiera z pamięci cały dzień.
Prezes opowie o tej rozmowie tylko raz: „Ostatecznie człowiek zostaje z tym sam. Wiedziałem, że muszę to powiedzieć w at­mosferze ciepła i czułości. Tak też się sta­ło... Mama przyjęła to godnie, aczkolwiek była zrozpaczona. Uważam, że dobrze zro­biłem, odwlekając tę informację. Gdybym powiedział jej wtedy, gdy miała atak sepsy, nie przeżyłaby tego”.
Winklowa: - Szok był potworny. Ja­dwiga opowiadała mi później, że na wieść o śmierci Leszka z cierpienia pękła jej czaszka. Nie wiem, czy to możliwe z me­dycznego punktu widzenia, ale coś mu­siało być na rzeczy, bo po tym, jak się dowiedziała, ogolono jej głowę do jeżyka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz