Jarosław Kaczyński
nie porzucił swoich pomysłów na Polskę, ale zmienił sposób dochodzenia do celu.
W drodze mają mu pomóc: zależni od niego premier i prezydent, dobrze poukładane
listy wyborcze i wspierająca go stara, choć dziś ukryta gwardia PiS. Ukryta,
jakby PiS publicznie wstydziło się swoich liderów.
Kilka
godzin przed tym, jak Andrzej Duda zarządził swoje referendum na dzień wyborów,
politycy PiS publikowali w sieci zdjęcia prezesa na górskiej wyprawie w
Beskidzie Sądeckim. To miał być czytelny znak, że Duda działa samodzielnie, że
nikt mu z Nowogrodzkiej nie wydaje politycznych rozkazów. Ale to piarowe
zagranie umacnia tylko podejrzenie, że jest dokładnie odwrotnie.
10 lat temu prezes PiS szedł po
władzę z rewolucyjną obietnicą budowy IV RP i przewrócenia stolika, przy którym
demoniczny układ zawarli: władza, media, biznes i służby specjalne. Dziś Beata
Szydło mówi, że „nie ma sensu do tego wracać, bo kampania Andrzeja Dudy
pokazała, że wyciągnęliśmy wnioski”. Woli sypać jak z rękawa obietnicami
socjalnymi, które mają zapewnić Polakom dostatnie, spokojne życie. Takie,
jakie przecież kiedyś obiecywał Tusk i - według PiS - obietnicę spełnił tylko
wobec samego siebie.
Czy to taktyka wyłącznie na
wybory, „na drugą połowę meczu" - jak mówią w PiS - czy też Kaczyński
przedefmiował swoje polityczne cele? Prezes PiS co wybory powtarzał ten sam
manewr. Wyrzucał ze swojego słownika najcięższe słowa, łagodniał, ale i tak
przegrywał. Dopiero kiedy dosłownie zniknął z pola widzenia, ustępując pola
projektom „prezydent Duda” i „premier Szydło” - zadziałało.
-Kaczyński zauważył, że lepiej
jest rozliczać przeciwników z grzechów zwykłych, a nie śmiertelnych - komentuje politolog Jarosław Flis. - Dlatego PiS już
nie mówi o kondominium, zdradzie narodowej,
zamachu i układzie, ale o zwykłych sprawach, którymi żyją na co dzień ludzie: o
pracy, pieniądzach na dzieci, o wieku emerytalnym, szkole.
Kluczowe w tym zabiegu jest
usunięcie się prezesa w cień i pochowanie w gabinetach jego trzech wiceprezesów:
Mariusza Kamińskiego (były szef CBA za rządów PiS, drugie miejsce na liście w
Warszawie, zaraz po prezesie), Antoniego Macierewicza (jedynka w Piotrkowie
Trybunalskim) i Adama Lipińskiego (szara eminencja PiS, pierwszy na liście w
Legnicy). Zamilknąć musi prof. Krystyna Pawłowicz, przed
wyborami w 2011 r. eksponowana jako merytoryczna ekspertka, twarz PiS w
sprawach prawnych (miejsce na liście w okręgu siedleckim). Marek Suski z
Komitetu Politycznego PiS (31-osobowe gremium zatwierdzające listy wyborcze)
też ma przykazane, by nie wystawiać się na ekspozycję medialną (jak zwykle
dostał jedynkę w okręgu radomskim).
Jest to, trzeba powiedzieć,
kuriozum na skalę światową. Kampania to właśnie okres eksponowania przywódców
i przywództwa, to na nich i wokół nich jest zazwyczaj budowany przekaz wyborczy.
Jeśli partia, chcąca zwyciężyć, musi schować swoich szefów, to znaczy, że uważa
ich za wizerunkowe i polityczne obciążenie; pośrednio przyznaje, że się ich
wstydzi, a jawnie niemal deklaruje zamiar manipulacji wyborcami, okazuje
cyniczną pogardę wobec ich naiwności i łatwowierności.
Łatwo jest odtworzyć sposób
myślenia Jarosława Kaczyńskiego i wąskiego kierownictwa partii w sprawach
personalnych. Sam prezes jest zapewne świadomy, że ma ogromny tzw. elektorat
negatywny, co mniej elegancko oznacza, że większość wyborców uważa go za
intryganta, zimnego politycznego gracza i we wszystkich od lat prowadzonych
sondażach odmawia mu zaufania. Pamiętając, że przy poprzednich wyborach prezes
swoimi niekontrolowanymi wybuchami agresji i pomówień przechylał szalę na
korzyść przeciwników, on sam (co mu się jakoś chwali)
i sztab polityczny PiS musieli dojść do wniosku, że założyciel, główny ideolog
i niekwestionowany szef partii jest dla niej jednocześnie największym wyborczym
zagrożeniem. Że każda jego publiczna wypowiedź, opinia, a nawet obecność może
przekreślić szanse dojścia PiS do władzy. Sytuacja absolutnie niezwykła.
Podobnie z innymi członkami
ukrytego zarządu. Co partia musi naprawdę myśleć o Antonim Macierewiczu, kiedy
chowa go głęboko na czas każdej kampanii wyborczej? Że, poza najtwardszym
elektoratem PiS, reszta obywateli uważa go za człowieka nawiedzonego,
ogarniętego spiskowymi obsesjami, kompletnie niepoważnego? A dlaczego partia
schowała Mariusza Kamińskiego? Czyżby dlatego, aby swoją obecnością nie
przypominał, że został skazany na trzy lata bezwzględnego więzienia za rażące
nadużycia władzy w czasach rządów PiS? Innego powodu chyba nie ma.
A wiceprezes Lipiński - nie może
się pokazywać, żeby nie wywoływać skojarzeń z „taśmami Beger” i rozgrywkami
przeciwko koalicjantom PiS? A pani profesor Pawłowicz, kiedyś obecna we
wszystkich mediach, teraz praktycznie od nich odcięta i schowana? Chodzi o to,
że swoimi wypowiedziami i zachowaniem ośmiesza partię? A formalnie tylko
koalicjant PiS, ale przecież obok Jarosława Kaczyńskiego najważniejsza twarz
IV RP - Zbigniew Ziobro? Też wstyd i ryzyko go eksponować?
Partia, która za moment może zdobyć
pełnię władzy w Polsce, chce, żeby zapomnieć, kim są, jacy są i czego chcą
niemal wszyscy jej przywódcy. Jeśli to się powiedzie, będziemy mieli do
czynienia z prawdziwą „ścierną dekady”, politologicznym i psychologicznym
fenomenem, jeszcze bardziej niezwykłym niż sytuacja, w której w powszechnych
wyborach prezydentem kraju został polityk praktycznie anonimowy.
Z całego „podziemnego"
kierownictwa partii na widok publiczny wystawiona jest tylko Beata Szydło. Jako
żona, która wychowała dwóch synów (w tym jednego na księdza), prowadziła dom,
pracowała w miejskim domu kultury i poznała zwyczajne życie, jest bardziej
przekonująca w głoszeniu nowych haseł
wyborczych PiS od prezesa, samotnego kawalera żyjącego wyłącznie z polityki. -
Prezes ma biegłość oczywiście we wszystkich sprawach, ale my, kobiety, jesteśmy
szczególnie uwrażliwione na sprawy społeczne - mów Elżbieta Rafalska, w
sztabie wyborczym PiS odpowiedzialna za sprawy społeczne i kontakty z
organizacjami pozarządowymi. Joachim Brudziński (zastępca szefa sztabu), tak
mocno kojarzony ze strukturami partyjnymi, czy Marcin Mastalerek (rzecznik
sztabu, który - jak słyszymy w PiS - przez „butę i arogancję popadł w niełaskę
prezesa” i wyleciał z list wyborczych) w mediach mają tylko krytykować
Platformę i składać ogólne obietnice.
Dla każdego
coś innego
Kiedy pytamy Elżbietę Witek, rzeczniczkę
PiS, na co partia chce w kampanii położyć największy nacisk, nie mówi o
rewolucji moralnej, śledztwie smoleńskim, wymiarze sprawiedliwości czy
budowaniu IV RP. - Widzimy potrzebę naprawy tego, co nie wychodzi Platformie.
To wspaniale, że są autostrady, ale powinno być ich więcej i taniej budowane
przez nasze firmy, które - jak się okazuje - przez te zlecenia poupadały.
Właściwie każdy z polityków, z którym rozmawiamy, życzeniowo sypie tymi samymi
pomysłami, mówią o hojnej polityce prorodzinnej, o podniesieniu kwoty wolnej od podatku, obniżeniu wieku
emerytalnego. A gdy PO mówi, że budżet tego nie wytrzyma, Marcin Mastalerek
wyciąga zgrabnie zredagowaną ulotkę z wizerunkiem Beaty Szydło, z prostą
infografiką, wydrukowaną na dobrym papierze, i mówi: Jak się nie da? Da się!
Pokazujemy, skąd wziąć te pieniądze.
Kiedy POLITYKA opisała katowicki
panel poboczny, w którym Zbigniew Ziobro i Bogdan
Święczkowski (szef ABW za czasów rządów PiS, liczy, że wróci na stanowisko
jesienią) mówili o badaniu sędziów wariografem i sprawdzaniu próbek ich moczu,
PiS szybko się od tego odcięło i kazało się z tego wytłumaczyć Ziobrze. Ale
„ziobryści” są przekonani, że taka jest potrzeba etapu, a po
wyborach, przy podziale ministerstw, odzyskają resort sprawiedliwości.
Oczywiście żelazny elektorat, który przez ostatnie lata cierpiał w opozycji,
karmiony narracją o „zdradzonych o świcie", wierzy, że ich nadzieje na
przywrócenie „elementarnego porządku" po wygranych wyborach zostaną
spełnione. - Nie pora teraz o tym mówić, ale jesteśmy przekonani, że prezes,
który przecież wyznacza kierunki, nie zapomni o naszych podstawowych celach -
mówi działacz z okręgu wyborczego Nowy Sącz (w poprzednich PiS miało 51 proc.,
swój najlepszy wynik w kraju).
Najgorzej partii wiodło się zawsze
w okręgu 39 Poznań (w ostatnich wyborach tylko dwa mandaty, najsłabszy wynik
PiS w całym kraju -19 proc.). - Poznaniacy cenią umiarkowanie i
systematyczną pracę. PiS bywało u nas postrzegane jako partia radykalna.
Dlatego staram się pracować na wyważone oblicze PiS. Koncentruję się na
sprawach, którymi na co dzień żyją ludzie - mówi Bartłomiej Wróblewski,
konstytucjonalista, wykładowca akademicki, zdobywca Korony Ziemi, radny
sejmiku wojewódzkiego z PiS. Wydaje partyjną gazetę „Głos Powiatu Poznańskiego”.
Tytuły z ostatniego numeru: „Lepsze życie dzięki edukacji”, „Mieszkania dla
młodych", „Prosty system podatkowy", „Rozwój polskich firm”. Czyli
wszystko to, na co stawiają poznaniacy i co tych rozczarowanych Platformą
może przywieść do PiS.
To, co usłyszeliśmy od ludzi PiS z
Wielkopolski i z Małopolski, potwierdza tezę Jarosława Flisa: - PiS
przejęło strategię Tuska, idzie szerokim frontem, każdy mówi trochę coś
innego, ale wszystko zgodne z tym, co elektorat w danym okręgu potrzebuje
usłyszeć. Dystrybucja tych treści też ma odpowiednie kanały. Radny PiS w
sejmiku świętokrzyskim (tradycyjny elektorat, dobre wyniki PiS) Andrzej Pruś,
który mówi, że „Duda nam pokazał, jak zwyciężać mamy”, zapowiada, że 120 tys.
partyjnych gazetek lokalne PiS rozda pod kościołami. Bartłomiej Wróblewski
woli wrzucać je do skrzynek poznaniaków.
Wątek zamachu na prezydenta nie
został porzucony, bo przecież pomógł przetrwać partii w trudnych czasach
opozycji. Antoni Macierewicz dostaje jedynkę w Piotrkowie Trybunalskim, ale w
PiS postanowiono skończyć z tym, że jak o Smoleńsku, to wyskakuje Macierewicz.
- Bardziej wiarygodne, zasługujące na współczucie, które trudniej będzie
mediom atakować, są wdowy i sieroty smoleńskie - mówi polityk PiS. Pierwsze
miejsce w Krakowie dostała więc Małgorzata Wassermann, córka Zbigniewa,
prawniczka, właścicielka kancelarii, przekonana o zamachu w Smoleńsku, czemu
dała wyraz w wywiadzie rzece „Zamach na prawdę". W okręgu podwarszawskim
wystartuje Magdalena Merta, smoleńska wdowa po wiceministrze kultury Tomaszu
Mercie.
Alfabet plus
W gabinecie Szydło przy ul. Nowogrodzkiej
wisi kartka z wynikami sondażu ze stycznia 2015 r.: Komorowski 52 proc., Duda
15 proc. Kiedy ruszali z kampanią prezydencką, Marcin Mastalerek powiesił ją nad
biurkiem, a dziś jest ona najlepszym motywatorem do pracy. Sondaż z potowy
sierpnia daje PiS niemal dwukrotną przewagę nad PO (41 do 22 proc.).
Wchłonięcie formacji Gowina i Ziobry daje dodatkowe punkty. Do tego słabnący na
wsi PSL oddaje swój elektorat partii Jarosława Kaczyńskiego, a zawiedzeni Pawłem
Kukizem też wolą raczej PiS o obliczu Szydło i Dudy niż powrót do PO.
PiS ma dokładne wyliczenia poparte
badaniami, że przy wyborach wygranych z przewagą 5 proc. nad PO mogą nie
zdobyć większości, bo wyniki w mandatach będą bardzo zbliżone. A PiS chce
zgarnąć całą pulę, szczytem marzeń jest większość konstytucyjna.
W zdobyciu tej większości mają
pomóc porządnie utkane listy. W zeszłym tygodniu na prawie siedmiogodzinnym posiedzeniu
zatwierdził je komitet polityczny. Właściwie to była jednak formalność, bo
wcześniej pochylili się nad nimi najważniejsi: prezes PiS, jego zastępcy
(Szydło oraz trzech schowanych - Kamiński, Lipiński i Macierewicz) i Joachim
Brudziński odpowiedzialny za struktury.
Jarosław Kaczyński od lat stosuje
ten sam zabieg: regiony wysyłają na Nowogrodzką listę kandydatów w porządku
alfabetycznym, a prezes układa je po swojemu. Każdy region może zgłosić dwa
razy tyle kandydatów, ile jest miejsc w danym okręgu. PiS wypełnia je do końca,
w sumie 920 kandydatów na posłów. Ustawowy parytet nakazuje, aby jedną trzecią
zajęły kobiety. Umowa z koalicjantami pod wodzą Gowina (ostatnie miejsce w
Krakowie) i Ziobry (ostatnie w Kielcach) zobowiązuje dać im po 10 miejsc, z
których w ostatnich wyborach PiS wprowadziło swoich ludzi, oraz po jednym
dodatkowo z każdego okręgu. Do Senatu mają obiecane po pięć pewnych miejsc.
Tadeusz Cy- mański (związany z ziobrystami) zawal czy o miejsce w izbie wyższej
z północnego Mazowsza, a Adam Bielan (gowinowiec) z okręgu siedleckiego.
Listy
lojalnych
Każde nazwisko było oglądane po
kilka razy i z każdej strony. Kilka prezes kazał dopisać, niektóre przepisał z
jednego do innego okręgu. Dopytujemy Joachima Brudzińskiego, według jakich
kryteriów buduje się listy?
- Przede wszystkim to jest
kryterium lojalnościowe, korzystamy z naszych zasobów, stawia- my na ludzi,
którzy od dawna są w Pis -mówi. - Nie zależy nam na celebrytach.
A doświadczenie z byłym piłkarzem
Janem Tomaszewskim, który zaliczył transfer z PiS do PO, przekreśliło szanse
sportowych sław. Ojciec naszej najlepszej tenisistki Piotr Radwański, choć
chciał, do Senatu z list Zjednoczonej Prawicy nie wystartuje. Prezes nie chce
też, by o jego listach mówiło się w kontekście obyczajowych aferek, i
przyblokował gowinowców, którzy zaproponowali miejsce byłej żonie Jacka
Kurskiego. Zresztą niewierny małżonek, mimo licznych starań, nie zapracował
jeszcze wystarczająco na łaskę prezesa i nie startuje. W przeszłości z byłymi
żonami Gosiewskimi było wystarczająco dużo kampanijnych niezręczności i tym
razem prezes powiedział stanowcze nie.
Brudziński mówi też, że
parlamentarzystom, którzy liczą na reelekcję, kierownictwo skrupulatnie
przejrzało dzienniczki, gdzie odnotowywane są (jak czytamy w statucie)
„wszystkie pozytywne efekty pracy oraz wszystkie przypadki naruszenia reguł”:
- Chodzi przede wszystkim o frekwencję na posiedzeniach Sejmu, o lojalność w
głosowaniach i wypowiedzi medialne zgodne z linią partii i odnotowane
wypowiedzi kompromitujące Pis - mówi
polityk, który ma udział w układaniu list. Jednak nieprawomocny wyrok trzech
lat pozbawienia wolności i 10-let- ni zakaz pełnienia funkcji publicznych,
wiszące nad Mariuszem Kamińskim, nie robią większego wrażenia na prezesie PiS.
To wręcz umacnia go w oczach żelaznego elektoratu PiS i czyni męczennikiem w
godnej sprawie.
Prezes okazał też swą łaskawość wobec
Łukasza Zbonikowskiego (szef struktur toruńskich PiS). Przypadło mu trzecie
miejsce na liście, bo pierwsze prezes przydzielił Krzysztofowi Czabańskiemu
(cztery lata temu z dalszego miejsca nie zdobył mandatu), byłemu prezesowi Polskiego
Radia za czasów PiS. Zbonikowski jednak nie był sądzony, jak Kamiński, za
obronę pisowskich pryncypiów, ale jest objęty prokuratorskim postępowaniem w
sprawie zagranicznych wyjazdów opłacanych przez Sejm.
Kredyt na
amerykańskie konwencje
Wzór na kampanię jest ten sam co w
„projekcie Duda”, tylko że w „projekcie Szydło” podstawione są inne dane
osobowe. Jarosław Kaczyński ruszy w kurs po kraju, ale nie będzie tak aktywny
jak Beata Szydło. Andrzej Duda też zadeklarował objazdową pomoc. Mapa wyjazdów
jest ustalana na bieżąco i zbliżona do planów podróży Ewy Kopacz, wypisanych
na stronie KPRM. Bo tu o zderzenie tych dwóch kobiet chodzi. Kiedy Kopacz zapowiada
wyjazdowe posiedzenie rządu na przykład w Krakowie, to Szydło jedzie tam kilka
godzin wcześniej i przypomina o niespełnionych dla tego regionu obietnicach
PO.
Henryk Kowalczyk, zastępca skarbnika
PiS, mówi, że w kampanijnym budżecie zaplanował wydatki na dwie, może trzy
duże konwencje. Patrzą na ręce konkurencji i podobno na 12 września, kiedy PO
zaplanowała swoją wielką imprezę, PiS znów będzie chciało od niej odwrócić
uwagę swoją spektakularną konwencją w „amerykańskim stylu”. (W kampanii prezydenckiej
na samo konfetti wydano w sumie ponad 10 tys. zł).
PiS, zgodnie z limitami kampanijnymi,
może wydać na wybory ok. 30 min zł. Bierze kredyt, ale po wygranych wyborach
dostanie zwrot kosztów z budżetowej dotacji. Za kampanię prezydencką zwrotu nie
ma. Część budżetu pójdzie też na działania w sieci, za które w sztabie - tak
jak przy Dudzie - odpowiada Paweł Szefernaker (startuje do Sejmu z Koszalina).
Prezes, choć sam nie rozeznaje się w twitterach i facebookach, bardzo docenił
ich wartość.
Chodzi o coś więcej
Jarosław Kaczyński, pytany kiedyś
na spotkaniu w prawicowym Klubie Ronina, czy po wygranych wyborach będzie
premierem, odpowiada: „Chciałaby dusza do raju, ale grzechy nie Ł pozwalają”.
Ma świadomość swoich ograniczeń i negatywnego elektoratu. Od „ciepłej wody w
kranie” będzie Beata Szydło i dobrze współpracujący z nią prezydent Andrzej
Duda (wnosząc o referendum w dniu wyborów, zdał egzamin lojalności).
Celem Jarosława, mówią partyjni
koledzy, jest przejście do historii, czyli zmiana konstytucji dająca mu de
facto rolę naczelnika państwa. Projekt konstytucji PiS nie pozostawia
wątpliwości - będzie wzmocniony jednolity ośrodek władzy, kontrola polityczna
nad prokuraturą i służbami specjalnymi, weryfikacja sędziów, przejęcie
kontroli nad mediami publicznymi, NBP, NIK itp., zadeklarowana nadrzędność
katolicko-narodowych wartości. Z projektu nowej konstytucji możemy się
dowiedzieć o zamiarze wykreślenia z obecnie obowiązującej zakazu dyskryminacji,
który ustąpi miejsca równości wobec prawa. Zabezpieczeniem przed legalizacją
związków partnerskich ma być konstytucyjny zapis: „władze publiczne nie
regulują spraw par niemałżeńskich ani nie prowadzą ich ewidencji”. I wreszcie
konstytucyjnym prawem stanie się lustracja.
Plan jest czytelny: jesienią
uwiedzeni przez obietnice Szydło i Dudy wyborcy zagłosują, a dopiero potem się
dowiedzą, o co naprawdę ukrytemu kierownictwu chodziło.
Anna Dąbrowska
ŹRÓDŁO
Ja sie nie nabieram:))
OdpowiedzUsuń