piątek, 4 września 2015

Prezes listy pisze



Jarosław Kaczyński nie porzucił swoich pomysłów na Polskę, ale zmienił sposób dochodzenia do celu. W drodze mają mu pomóc: zależni od niego premier i prezydent, dobrze poukładane listy wyborcze i wspierająca go stara, choć dziś ukryta gwardia PiS. Ukryta, jakby PiS publicznie wstydziło się swoich liderów.

Kilka godzin przed tym, jak Andrzej Duda zarządził swoje referendum na dzień wyborów, politycy PiS publikowali w sieci zdjęcia prezesa na górskiej wyprawie w Beskidzie Sądec­kim. To miał być czytelny znak, że Duda działa samodzielnie, że nikt mu z Nowo­grodzkiej nie wydaje politycznych rozka­zów. Ale to piarowe zagranie umacnia tylko podejrzenie, że jest dokładnie odwrotnie.
10 lat temu prezes PiS szedł po władzę z rewolucyjną obietnicą budowy IV RP i przewrócenia stolika, przy którym de­moniczny układ zawarli: władza, media, biznes i służby specjalne. Dziś Beata Szy­dło mówi, że „nie ma sensu do tego wra­cać, bo kampania Andrzeja Dudy pokaza­ła, że wyciągnęliśmy wnioski”. Woli sypać jak z rękawa obietnicami socjalnymi, któ­re mają zapewnić Polakom dostatnie, spo­kojne życie. Takie, jakie przecież kiedyś obiecywał Tusk i - według PiS - obietnicę spełnił tylko wobec samego siebie.
Czy to taktyka wyłącznie na wybory, „na drugą połowę meczu" - jak mówią w PiS - czy też Kaczyński przedefmiował swoje polityczne cele? Prezes PiS co wy­bory powtarzał ten sam manewr. Wyrzu­cał ze swojego słownika najcięższe słowa, łagodniał, ale i tak przegrywał. Dopiero kiedy dosłownie zniknął z pola widzenia, ustępując pola projektom „prezydent Duda” i „premier Szydło” - zadziałało.
-Kaczyński zauważył, że lepiej jest roz­liczać przeciwników z grzechów zwykłych, a nie śmiertelnych - komentuje politolog Jarosław Flis. - Dlatego PiS już nie mówi o kondominium, zdradzie naro­dowej, zamachu i układzie, ale o zwykłych sprawach, którymi żyją na co dzień ludzie: o pracy, pieniądzach na dzieci, o wieku emerytalnym, szkole.

Kluczowe w tym zabiegu jest usunięcie się prezesa w cień i pochowanie w gabinetach jego trzech wiceprezesów: Ma­riusza Kamińskiego (były szef CBA za rządów PiS, drugie miej­sce na liście w Warszawie, zaraz po prezesie), Antoniego Macierewi­cza (jedynka w Piotrkowie Trybunal­skim) i Adama Lipińskiego (szara emi­nencja PiS, pierwszy na liście w Legnicy). Zamilknąć musi prof. Krystyna Pawło­wicz, przed wyborami w 2011 r. ekspono­wana jako merytoryczna ekspertka, twarz PiS w sprawach prawnych (miejsce na li­ście w okręgu siedleckim). Marek Suski z Komitetu Politycznego PiS (31-osobowe gremium zatwierdzające listy wyborcze) też ma przykazane, by nie wystawiać się na ekspozycję medialną (jak zwykle dostał jedynkę w okręgu radomskim).
Jest to, trzeba powiedzieć, kuriozum na skalę światową. Kampania to wła­śnie okres eksponowania przywódców i przywództwa, to na nich i wokół nich jest zazwyczaj budowany przekaz wy­borczy. Jeśli partia, chcąca zwyciężyć, musi schować swoich szefów, to znaczy, że uważa ich za wizerunkowe i polityczne obciążenie; pośrednio przyznaje, że się ich wstydzi, a jawnie niemal deklaruje zamiar manipulacji wyborcami, okazuje cyniczną pogardę wobec ich naiwności i łatwowierności.
Łatwo jest odtworzyć sposób myślenia Jarosława Kaczyńskiego i wąskiego kie­rownictwa partii w sprawach personal­nych. Sam prezes jest zapewne świadomy, że ma ogromny tzw. elektorat negatywny, co mniej elegancko oznacza, że większość wyborców uważa go za intryganta, zim­nego politycznego gracza i we wszystkich od lat prowadzonych sondażach odma­wia mu zaufania. Pamiętając, że przy poprzednich wyborach prezes swoimi niekontrolowanymi wybuchami agresji i pomówień przechylał szalę na korzyść przeciwników, on sam (co mu się jakoś chwali) i sztab polityczny PiS musieli dojść do wniosku, że założyciel, główny ideolog i niekwestionowany szef partii jest dla niej jednocześnie największym wyborczym zagrożeniem. Że każda jego publiczna wypowiedź, opinia, a nawet obecność może przekreślić szanse doj­ścia PiS do władzy. Sytuacja absolutnie niezwykła.
Podobnie z innymi członkami ukrytego zarządu. Co partia musi naprawdę myśleć o Antonim Macierewiczu, kiedy chowa go głęboko na czas każdej kampanii wybor­czej? Że, poza najtwardszym elektoratem PiS, reszta obywateli uważa go za człowie­ka nawiedzonego, ogarniętego spiskowy­mi obsesjami, kompletnie niepoważne­go? A dlaczego partia schowała Mariusza Kamińskiego? Czyżby dlatego, aby swoją obecnością nie przypominał, że został skazany na trzy lata bezwzględnego wię­zienia za rażące nadużycia władzy w cza­sach rządów PiS? Innego powodu chyba nie ma.
A wiceprezes Lipiński - nie może się po­kazywać, żeby nie wywoływać skojarzeń z „taśmami Beger” i rozgrywkami prze­ciwko koalicjantom PiS? A pani profesor Pawłowicz, kiedyś obecna we wszystkich mediach, teraz praktycznie od nich od­cięta i schowana? Chodzi o to, że swoimi wypowiedziami i zachowaniem ośmiesza partię? A formalnie tylko koalicjant PiS, ale przecież obok Jarosława Kaczyńskiego naj­ważniejsza twarz IV RP - Zbigniew Ziobro? Też wstyd i ryzyko go eksponować?
Partia, która za moment może zdo­być pełnię władzy w Polsce, chce, żeby zapomnieć, kim są, jacy są i czego chcą niemal wszyscy jej przywódcy. Jeśli to się powiedzie, będziemy mieli do czynienia z prawdziwą „ścierną dekady”, politolo­gicznym i psychologicznym fenome­nem, jeszcze bardziej niezwykłym niż sytuacja, w której w powszechnych wy­borach prezydentem kraju został polityk praktycznie anonimowy.
Z całego „podziemnego" kierownictwa partii na widok publiczny wystawiona jest tylko Beata Szydło. Jako żona, która wychowała dwóch synów (w tym jednego na księdza), prowadziła dom, pracowała w miejskim domu kultury i poznała zwy­czajne życie, jest bardziej przekonująca w głoszeniu nowych haseł wyborczych PiS od prezesa, samotnego kawalera ży­jącego wyłącznie z polityki. - Prezes ma biegłość oczywiście we wszystkich spra­wach, ale my, kobiety, jesteśmy szczególnie uwrażliwione na sprawy społeczne - mów Elżbieta Rafalska, w sztabie wyborczym PiS odpowiedzialna za sprawy społeczne i kontakty z organizacjami pozarządowy­mi. Joachim Brudziński (zastępca szefa sztabu), tak mocno kojarzony ze struktu­rami partyjnymi, czy Marcin Mastalerek (rzecznik sztabu, który - jak słyszymy w PiS - przez „butę i arogancję popadł w niełaskę prezesa” i wyleciał z list wybor­czych) w mediach mają tylko krytykować Platformę i składać ogólne obietnice.

Dla każdego coś innego
Kiedy pytamy Elżbietę Witek, rzecz­niczkę PiS, na co partia chce w kampa­nii położyć największy nacisk, nie mówi o rewolucji moralnej, śledztwie smo­leńskim, wymiarze sprawiedliwości czy budowaniu IV RP. - Widzimy potrzebę naprawy tego, co nie wychodzi Platfor­mie. To wspaniale, że są autostrady, ale powinno być ich więcej i taniej budowane przez nasze firmy, które - jak się okazuje - przez te zlecenia poupadały. Właściwie każdy z polityków, z którym rozmawiamy, życzeniowo sypie tymi samymi pomysła­mi, mówią o hojnej polityce prorodzinnej, o podniesieniu kwoty wolnej od podatku, obniżeniu wieku emerytalnego. A gdy PO mówi, że budżet tego nie wytrzyma, Mar­cin Mastalerek wyciąga zgrabnie zredago­waną ulotkę z wizerunkiem Beaty Szydło, z prostą infografiką, wydrukowaną na do­brym papierze, i mówi: Jak się nie da? Da się! Pokazujemy, skąd wziąć te pieniądze.
Kiedy POLITYKA opisała katowicki pa­nel poboczny, w którym Zbigniew Ziobro i Bogdan Święczkowski (szef ABW za cza­sów rządów PiS, liczy, że wróci na stano­wisko jesienią) mówili o badaniu sędziów wariografem i sprawdzaniu próbek ich moczu, PiS szybko się od tego odcięło i kazało się z tego wytłumaczyć Ziobrze. Ale „ziobryści” są przekonani, że taka jest potrzeba etapu, a po wyborach, przy podziale ministerstw, odzyskają resort sprawiedliwości. Oczywiście żelazny elektorat, który przez ostatnie lata cierpiał w opozycji, karmiony narracją o „zdra­dzonych o świcie", wierzy, że ich nadzie­je na przywrócenie „elementarnego po­rządku" po wygranych wyborach zostaną spełnione. - Nie pora teraz o tym mówić, ale jesteśmy przekonani, że prezes, który przecież wyznacza kierunki, nie zapomni o naszych podstawowych celach - mówi działacz z okręgu wyborczego Nowy Sącz (w poprzednich PiS miało 51 proc., swój najlepszy wynik w kraju).
Najgorzej partii wiodło się zawsze w okręgu 39 Poznań (w ostatnich wybo­rach tylko dwa mandaty, najsłabszy wynik PiS w całym kraju -19 proc.). - Poznaniacy cenią umiarkowanie i systematyczną pra­cę. PiS bywało u nas postrzegane jako par­tia radykalna. Dlatego staram się pracować na wyważone oblicze PiS. Koncentruję się na sprawach, którymi na co dzień żyją lu­dzie - mówi Bartłomiej Wróblewski, kon­stytucjonalista, wykładowca akademicki, zdobywca Korony Ziemi, radny sejmiku wojewódzkiego z PiS. Wydaje partyjną ga­zetę „Głos Powiatu Poznańskiego”. Tytuły z ostatniego numeru: „Lepsze życie dzię­ki edukacji”, „Mieszkania dla młodych", „Prosty system podatkowy", „Rozwój pol­skich firm”. Czyli wszystko to, na co sta­wiają poznaniacy i co tych rozczarowa­nych Platformą może przywieść do PiS.
To, co usłyszeliśmy od ludzi PiS z Wiel­kopolski i z Małopolski, potwierdza tezę Jarosława Flisa: - PiS przejęło strategię Tu­ska, idzie szerokim frontem, każdy mówi trochę coś innego, ale wszystko zgodne z tym, co elektorat w danym okręgu potrze­buje usłyszeć. Dystrybucja tych treści też ma odpowiednie kanały. Radny PiS w sej­miku świętokrzyskim (tradycyjny elekto­rat, dobre wyniki PiS) Andrzej Pruś, który mówi, że „Duda nam pokazał, jak zwycię­żać mamy”, zapowiada, że 120 tys. par­tyjnych gazetek lokalne PiS rozda pod kościołami. Bartłomiej Wróblewski woli wrzucać je do skrzynek poznaniaków.
Wątek zamachu na prezydenta nie został porzucony, bo przecież pomógł przetrwać partii w trudnych czasach opozycji. Antoni Macierewicz dostaje jedynkę w Piotrkowie Trybunalskim, ale w PiS postanowiono skończyć z tym, że jak o Smoleńsku, to wyskakuje Macie­rewicz. - Bardziej wiarygodne, zasługują­ce na współczucie, które trudniej będzie mediom atakować, są wdowy i sieroty smoleńskie - mówi polityk PiS. Pierwsze miejsce w Krakowie dostała więc Mał­gorzata Wassermann, córka Zbigniewa, prawniczka, właścicielka kancelarii, prze­konana o zamachu w Smoleńsku, czemu dała wyraz w wywiadzie rzece „Zamach na prawdę". W okręgu podwarszawskim wystartuje Magdalena Merta, smoleńska wdowa po wiceministrze kultury Toma­szu Mercie.

Alfabet plus
W gabinecie Szydło przy ul. Nowo­grodzkiej wisi kartka z wynikami sondażu ze stycznia 2015 r.: Komorowski 52 proc., Duda 15 proc. Kiedy ruszali z kampanią prezydencką, Marcin Mastalerek powie­sił ją nad biurkiem, a dziś jest ona naj­lepszym motywatorem do pracy. Sondaż z potowy sierpnia daje PiS niemal dwu­krotną przewagę nad PO (41 do 22 proc.). Wchłonięcie formacji Gowina i Ziobry daje dodatkowe punkty. Do tego słabnący na wsi PSL oddaje swój elektorat partii Ja­rosława Kaczyńskiego, a zawiedzeni Paw­łem Kukizem też wolą raczej PiS o obliczu Szydło i Dudy niż powrót do PO.
PiS ma dokładne wyliczenia poparte badaniami, że przy wyborach wygra­nych z przewagą 5 proc. nad PO mogą nie zdobyć większości, bo wyniki w man­datach będą bardzo zbliżone. A PiS chce zgarnąć całą pulę, szczytem marzeń jest większość konstytucyjna.
W zdobyciu tej większości mają pomóc porządnie utkane listy. W zeszłym tygo­dniu na prawie siedmiogodzinnym po­siedzeniu zatwierdził je komitet politycz­ny. Właściwie to była jednak formalność, bo wcześniej pochylili się nad nimi najważniejsi: prezes PiS, jego zastęp­cy (Szydło oraz trzech schowanych - Ka­miński, Lipiński i Macierewicz) i Joachim Brudziński odpowiedzialny za struktury.
Jarosław Kaczyński od lat stosuje ten sam zabieg: regiony wysyłają na Nowo­grodzką listę kandydatów w porządku alfabetycznym, a prezes układa je po swo­jemu. Każdy region może zgłosić dwa razy tyle kandydatów, ile jest miejsc w danym okręgu. PiS wypełnia je do końca, w sumie 920 kandydatów na posłów. Ustawowy parytet nakazuje, aby jedną trzecią zajęły kobiety. Umowa z koalicjantami pod wo­dzą Gowina (ostatnie miejsce w Krakowie) i Ziobry (ostatnie w Kielcach) zobowiązuje dać im po 10 miejsc, z których w ostat­nich wyborach PiS wprowadziło swoich ludzi, oraz po jednym dodatkowo z każ­dego okręgu. Do Senatu mają obiecane po pięć pewnych miejsc. Tadeusz Cy- mański (związany z ziobrystami) zawal czy o miejsce w izbie wyższej z północnego Mazowsza, a Adam Bielan (gowinowiec) z okręgu siedleckiego.

Listy lojalnych
Każde nazwisko było oglądane po kilka razy i z każdej strony. Kilka prezes kazał dopisać, niektóre przepisał z jednego do innego okręgu. Dopytujemy Joachima Brudzińskiego, według jakich kryteriów buduje się listy?
- Przede wszystkim to jest kryterium lojalnościowe, korzystamy z naszych zasobów, stawia- my na ludzi, którzy od dawna  są w Pis -mówi. - Nie zależy nam na celebrytach.
A doświadczenie z byłym piłkarzem Janem Tomaszew­skim, który zaliczył transfer z PiS do PO, przekreśliło szanse sporto­wych sław. Ojciec naszej najlepszej tenisistki Piotr Radwański, choć chciał, do Senatu z list Zjednoczonej Prawicy nie wystartuje. Prezes nie chce też, by o jego listach mówiło się w kontekście obycza­jowych aferek, i przyblokował gowinowców, którzy zaproponowali miejsce byłej żonie Jacka Kurskiego. Zresztą niewier­ny małżonek, mimo licznych starań, nie zapracował jeszcze wystarczająco na ła­skę prezesa i nie startuje. W przeszło­ści z byłymi żonami Gosiewskimi było wystarczająco dużo kampanijnych nie­zręczności i tym razem prezes powiedział stanowcze nie.
Brudziński mówi też, że parlamentarzy­stom, którzy liczą na reelekcję, kierownic­two skrupulatnie przejrzało dzienniczki, gdzie odnotowywane są (jak czytamy w statucie) „wszystkie pozytywne efekty pracy oraz wszystkie przypadki narusze­nia reguł”: - Chodzi przede wszystkim o frekwencję na posiedzeniach Sejmu, o lojalność w głosowaniach i wypowiedzi medialne zgodne z linią partii i odnoto­wane wypowiedzi kompromitujące Pis - mówi polityk, który ma udział w ukła­daniu list. Jednak nieprawomocny wyrok trzech lat pozbawienia wolności i 10-let- ni zakaz pełnienia funkcji publicznych, wiszące nad Mariuszem Kamińskim, nie robią większego wrażenia na prezesie PiS. To wręcz umacnia go w oczach żelazne­go elektoratu PiS i czyni męczennikiem w godnej sprawie.
Prezes okazał też swą łaskawość wobec Łukasza Zbonikowskiego (szef struktur toruńskich PiS). Przypadło mu trzecie miejsce na liście, bo pierwsze prezes przydzielił Krzysztofowi Czabańskiemu (cztery lata temu z dalszego miejsca nie zdobył mandatu), byłemu prezesowi Pol­skiego Radia za czasów PiS. Zbonikowski jednak nie był sądzony, jak Kamiński, za obronę pisowskich pryncypiów, ale jest objęty prokuratorskim postępowa­niem w sprawie zagranicznych wyjaz­dów opłacanych przez Sejm.

Kredyt na amerykańskie konwencje
Wzór na kampanię jest ten sam co w „projekcie Duda”, tylko że w „pro­jekcie Szydło” podstawione są inne dane osobowe. Jarosław Kaczyński ruszy w kurs po kraju, ale nie będzie tak aktyw­ny jak Beata Szydło. Andrzej Duda też zadeklarował objazdową pomoc. Mapa wyjazdów jest ustalana na bieżąco i zbli­żona do planów podróży Ewy Kopacz, wypisanych na stronie KPRM. Bo tu o zderzenie tych dwóch kobiet chodzi. Kiedy Kopacz zapowiada wyjazdowe po­siedzenie rządu na przykład w Krakowie, to Szydło jedzie tam kilka godzin wcze­śniej i przypomina o niespełnionych dla tego regionu obietnicach PO.
Henryk Kowalczyk, zastępca skarbnika PiS, mówi, że w kampanijnym budże­cie zaplanował wydatki na dwie, może trzy duże konwencje. Patrzą na ręce kon­kurencji i podobno na 12 września, kiedy PO zaplanowała swoją wielką imprezę, PiS znów będzie chciało od niej odwrócić uwagę swoją spektakularną konwencją w „amerykańskim stylu”. (W kampanii prezydenckiej na samo konfetti wydano w sumie ponad 10 tys. zł).
PiS, zgodnie z limitami kampanijny­mi, może wydać na wybory ok. 30 min zł. Bierze kredyt, ale po wygranych wybo­rach dostanie zwrot kosztów z budżeto­wej dotacji. Za kampanię prezydencką zwrotu nie ma. Część budżetu pójdzie też na działania w sieci, za które w szta­bie - tak jak przy Dudzie - odpowiada Paweł Szefernaker (startuje do Sejmu z Koszalina). Prezes, choć sam nie ro­zeznaje się w twitterach i facebookach, bardzo docenił ich wartość.

Chodzi o coś więcej
Jarosław Kaczyński, pytany kiedyś na spotkaniu w prawicowym Klubie Ronina, czy po wygranych wyborach będzie premierem, odpowiada: „Chcia­łaby dusza do raju, ale grzechy nie Ł pozwalają”. Ma świadomość swoich ograniczeń i negatywnego elektoratu. Od „ciepłej wody w kranie” będzie Beata Szydło i dobrze współpracu­jący z nią prezydent Andrzej Duda (wnosząc o referendum w dniu wyborów, zdał egzamin lojalności).
Celem Jarosława, mówią partyjni koledzy, jest przejście do historii, czyli zmiana konstytu­cji dająca mu de facto rolę naczelnika państwa. Projekt konstytucji PiS nie po­zostawia wątpliwości - będzie wzmoc­niony jednolity ośrodek władzy, kontrola polityczna nad prokuraturą i służbami specjalnymi, weryfikacja sędziów, prze­jęcie kontroli nad mediami publicznymi, NBP, NIK itp., zadeklarowana nadrzęd­ność katolicko-narodowych wartości. Z projektu nowej konstytucji możemy się dowiedzieć o zamiarze wykreślenia z obecnie obowiązującej zakazu dyskry­minacji, który ustąpi miejsca równości wobec prawa. Zabezpieczeniem przed legalizacją związków partnerskich ma być konstytucyjny zapis: „władze pu­bliczne nie regulują spraw par niemałżeńskich ani nie prowadzą ich ewiden­cji”. I wreszcie konstytucyjnym prawem stanie się lustracja.
Plan jest czytelny: jesienią uwiedzeni przez obietnice Szydło i Dudy wyborcy zagłosują, a dopiero potem się dowiedzą, o co naprawdę ukrytemu kierownic­twu chodziło.

Anna Dąbrowska
ŹRÓDŁO

1 komentarz: