piątek, 11 września 2015

Jego świątobliwość prezydent



Na prawicy Andrzeja Dudę zaczyna otaczać parareligijny kult. Dla PiS to bardzo pomocne w kampanii parlamentarnej, a dla samego Dudy to pewnie przyjemne, może trochę krępujące, ale na pewno politycznie niebezpieczne.

Atmosfera podczas lokalnych spotkań z prezydentem Dudą przypomina tę towarzyszącą adoracjom cudownego ob­razu. Uniesienie, wzruszenie, bezgraniczna nadzieja. Lu­dzie wierzą, że „młody prezydent” sprawi, że będzie żyło się lepiej - „nam”. Bo złej sytuacji winni są „oni” - czyli „te łajzy i złodzieje” oraz wszyscy ci, którzy ich wspierają: manipulują i po­kazują, że w Polsce nie jest najgorzej. No, bo „zwykły człowiek ma źle”. Nędznie zarabia, musi pracować „do śmierci" i jeszcze „pań­stwo go okrada”. Przychodzi więc na spotkania z prezydentem nie tylko z ciekawością, ale też z litanią postulatów. I ufa, że „Andrzej Duda odmieni Polskę". Żaden z wcześniejszych prezydentów nie doznawał takiego wyniesienia.
Znana dotychczas głównie z maryjnego repertuaru polonijna pieśniarka Emilia Gołaszewska jeszcze w czasie kampanii prezy­denckiej śpiewała: „Pośród waśni, zamętu i zła/idzie nowych ludzi plemię/ono z posad swych ruszy świat (...) Andrzej Duda nam się udał/razem z nim dźwigniemy kraj/Przecież wiara czyni cuda/ więc nadziei wiarę daj ”. Internautom pean na cześć Dudy skojarzył się z utworami sławiącymi Stalina, niektórzy drwili też, że kiedyś stanie się nowym hymnem Polski. Ale Gołaszewskiej to nie zra­ziło. Powstały kolejne przeboje, w tym ten poświęcony zaprzy­siężeniu prezydenta: „Cała Polska dzisiaj śpiewa/gdy Zygmunta bije dzwon/ głosząc, że zaprzysiężony/Andrzej Duda objął tron/ W wielkie święto Przemienienia polskich serc i polskich dusz”.
Niezwykle wzruszony był też autor zaangażowanego tygodnika „wSieci” Marcin Wikło, który opisywał wizytę prezydenta: „Kiedy podjeżdża kolumna czarnych samochodów i prezydent wysiada z limuzyny, rozlegają się brawa. Andrzej Duda, to się uda! - krzyczy młoda kobieta. Tuż się udało - strofuje ją stojący obok rówieśnik. Są nieco onieśmieleni (...) Bardzo mi się podoba jako człowiek -  ukrywa pani Teresa. - Pierwsze dni prezydentury, a on odwie­dza Polskę powiatową. Odwiedza, bo tak nam obiecał - dodaje”.
Podczas spotkań z Andrzejem Dudą wątki polityczne mieszają się z religijnymi. Mowa jest o symbolach i znakach, „wybawieniu Polski”, „duchu odnowy”, „podniesionej hostii” i karze, jaka spotka tych, którzy ciemiężą naród. Samo odbicie Pałacu Prezydenckiego jest jednak dopiero wstępem do realizacji dziejowej misji: zwró­cenia Polakom „Ojczyzny wolnej”. I tak aktywność prezydenta współgra z aktywnością „pani premier" Beaty Szydło. Bo wice­prezes PiS już zaczęła być traktowana przez sympatyków partii jak jedyna prawdziwa szefowa rządu. To złudzenie jest starannie reżyserowane.

Misjonarze Widać to było chociażby podczas uroczysto­ści związanych z 35. rocznicą podpisania Porozumień Sierpnio­wych, w których prezydentowi Dudzie towarzyszyła nie urzędu­jąca premier, ale właśnie pretendentka z PiS. To ona stała obok prezydenta w Szczecinie i w Gdańsku - najpierw na mszy w ba­zylice św. Brygidy, potem pod bramą Stoczni i w słynnej Sali BHP Ewa Kopacz, choć też obecna 31 sierpnia w Gdańsku, rocznicę obchodziła osobno. Solidarność, której władze już nawet nie silą się na udawanie niezależności od PiS, szefowej rządu nie zaprosiła. Działacze związkowi z nieukrywaną satysfakcją drwili z Kopacz, że „Platforma nawet młodzieżówki dla niej nie ściągnęła” i kwiaty pod pomnikiem Poległych Stoczniowców składała z borowcami. Tymczasem na uroczystościach sygnowanych przez dwóch pa­nów Dudów - prezydenta oraz szefa „S” - tłumy. Od związkowców, członków PiS i zwykłych gapiów po walczących o intronizację Jezusa na króla Polski Rycerzy Chrystusa.
Pod bazyliką św. Brygidy, w której nie mogli się wszyscy po­mieścić, manifestowali swoje poglądy. W pobliżu jeździł też sa­mochód ciągnący baner: „Wyślij Ewę na emeryturę. Bo #kolej-naEwę”. A na transparentach można było przeczytać, że „Polska z nadzieją patrzy w przyszłość z prezydentem Andrzejem Dudą”. Tę nadzieję słychać było w rozmowach przed kościołem. – Oni Więcej zrobią dla ludzi - przekonywał pan Piotr, budowlaniec z Gdańska. - Bo Platforma może i robiła, ale nie dla tych, co trzeba. Najbardziej zależy mu na niższym wieku emerytalnym. Głosował na Dudę, teraz zagłosuje na PiS. - Najważniejsza rzecz to te pięć stów dla każdego dziecka, bo to obiecał - podkreślał z kolei działacz Ligi Obrony Suwerenności. Ale prezydent na pewno przychyli się też do naszych postulatów, inaczej byłby człowiekiem niepo­ważnym. I tłumaczył: - Walczymy o dekomunizację przestrzeni publicznej, bo wszystko jest tak jak kiedyś, czyli prominenci i ich dzieci są przy władzy. A trzeba dać szansę zwykłym ludziom i całą tę bandę wsadzić do więzienia. Dla zwykłych ludzi nie ma różnicy między komuną a kapitalizmem, nic się nie zmieniło i wciąż jest ta sama pogarda. Z jednej strony są patrioci, z drugiej złodzieje.

Intronizacja Na rozrachunek po październikowych wybo­rach liczą też związkowcy. - Zapraszamy 25 października na piękny koncert na Dudy i bas. To będą dożynki. Dorżniemy do końca! Trochę będzie bolało, ale musimy to zrobić - twierdzi Stanisław Fudakowski, działacz opozycji w czasach PRL. Narzeka na nie­równości społeczne i na to, że legendę Solidarności buduje się głównie na nazwiskach Lecha Wałęsy, Henryki Krzywonos i Jerzego Borowczaka. Ale na rocznicowym spotkaniu w Sali BHP byli już prawie wyłącznie ludzie PiS. I choć pojawili się też Jerzy Buzek, Waldemar Pawlak i Marian Krzaklewski, buczeniem, złośliwymi uwagami i gwizdami dano im odczuć, że nie są tu mile widziani. Za to prezydenta Dudę witały gorące oklaski. Podobnie jak wcze­śniej w kościele, skandowano jego imię, śpiewano mu „100 lat” i próbowano go uchwycić na zdjęciu, zwłaszcza kiedy przy powi­taniu wziął na ręce małą dziewczynkę machającą biało-czerwoną flagą. - Może przetrwamy jakoś do października - wzdychał Karol Guzikiewicz z „S”.

Adoracja Prezydent-trudno powiedzieć, świadomie czynie - podchwytuje te emocje i wzruszenie zwolenników. Mówi często o sobie w trzeciej osobie, z intonacją zbliżoną do tej, z jaką wygła­sza się kazania. W namaszczony sposób wygłasza dość banalne kwestie o niesprawiedliwości, naprawie, godności, bez szczegółów, ale za to z patosem. Powtarza, że jest zdeterminowany, niezłom­ny, że nie zabraknie mu odwagi. Widać zresztą jakieś przekonanie o własnej szczęśliwej gwieździe, że wszystko musi się mu udać. W pewien sposób to zrozumiałe - startował niemal od zera, a dzi­siaj ledwie po paru miesiącach mieszka w Pałacu, jest Kawalerem Orderu Orła Białego i może nawet zadzwonić do Baracka Obamy. W sensie psychologicznym nietrudno zrozumieć, że prezydent Duda wciąż unosi się kilka centymetrów nad ziemią, co widać, słychać i czuć niemal w każdym jego publicznym wystąpieniu, które jest także swoistą autocelebracją.
Prezydent, co widać podczas spotkań w terenie, jest ulubieńcem szczególnie starszych kobiet. Są przejęte, za wszelką cenę chcą go zobaczyć, może nawet dotknąć. Ale młodszym ta atmosfera też się udziela. Tak było np. w Jastarni, gdzie prezydent inaugurował rok szkolny. Nawet lokalne dziennikarki próbowały uprosić funk­cjonariuszkę BOR, aby pozwoliła im „tylko uścisnąć dłoń panu prezydentowi”. Przed szkołą oprócz rodziców z dziećmi czekał także tłum gapiów: mieszkańcy okolicznych miejscowości i tury­ści. - Głosowaliśmy na prezydenta z nadzieją. Na weselszą Polskę, na młodszą, sympatyczną, bez problemów i bez arogancji - dekla­rowała grupa wczasowiczów z Olsztyna.

Hagiografowie Andrzejowi Dudzie do poziomu zaufania, jakie miał Bronisław Komorowski, jeszcze daleko, jego sondaże są na razie niższe o kilkanaście punktów procentowych. Nowy pre­zydent, jak pokazują badania opinii, ma wręcz najgorsze wyniki ze wszystkich dotychczasowych głów państwa w pierwszej fazie sprawowania urzędu. Ale w prasie prawicowej, nazywającej się niepokorną, od wyborów trwa prawdziwa euforia, przybiera­jąca formy z czasów głębokiego PRL. Bez końca można cytować apetyczne kawałki z „Gazety Polskiej”, „Do Rzeczy”, „wSieci - o prawicowych portalach nie wspominając. To „wSieci” witało wybór Andrzeja Dudy okładką: „Prezydentura znów w godnych rękach". I dodawało: „Zwycięstwo Andrzeja Dudy jest przerwa­niem tamy kłamstwa i bezsilności.
Czytamy: „Młody, ale nie za bardzo. Doświadczony, ale nie zmę­czony. Zdeterminowany, ale nie radykalny. Za tak trafny wybór na­leży się premia. I jest”. „Zwyciężył dzięki swojemu wielkiemu zaan­gażowaniu i trudowi. (...) Wygrał swoim uśmiechem i kulturą. Dał nam powód do radości”. „Andrzej Duda to żywy dowód na słusz­ność maksymy: warto być przyzwoitym. Tam gdzie niejeden będzie się doszukiwał gry, hipokryzji, była najczęściej (...) prostolinijność i wierność wartościom”. „Prezydent Duda we wzajemnym szacun­ku Polaków zobaczył ogromny, narodowy, społeczny i państwowy kapitał, budulec dla polskiej wspólnoty”. „Umiał wystąpić w roli apostoła nowej epoki w relacjach między politykami”.
I dalej: „Podniesienie przez prezyden­ta Dudę hostii z ziemi miało wymiar me­tafizyczny, a nie propagandowy. To był znak. Symbol. Bo tak właśnie, z ziemi, podnieść trzeba to wszystko, co naj­świętsze, a co upadło”. „I właśnie tam, w krypcie pod Wieżą Srebrnych Dzwo­nów nasz Pan rozpoczął dzieło wskrze­szenia. Pierwszym efektem był cud, którego doświadczyliśmy w dniu Ze­słania Ducha Świętego. Ten, który ulepił ciało, wyjął z jego wnętrza trochę gliny i przywrócił nam głowę państwa. Nowy prezydent może nie do końca zdawać sobie z tego sprawę, ale według wszelkich znaków na niebie i zie­mi został powołany nie tylko do pełnienia służby publicznej, lecz i do realizacji Bożego planu wobec Polski”. „Gdy w święto Przemie­nienia Pańskiego wychowanek śp. Lecha Kaczyńskiego przysięgał przed Zgromadzeniem Narodowym, że będzie strzegł niezłom­nie godności narodu, mocniej zabiły serca żywych i umarłych”.

Protektorzy Ale też na prezydenta Dudę - i to jest najnowsza fala gazetowej hagiografii - czyhają złowrogie siły: „Mimo zasłu­żonej radości obóz głowy państwa musi działać bardzo ostrożnie, z ograniczonym kredytem zaufania wobec ośrodków zewnętrz­nych. Ze świadomością, że tuż po Smoleńsku z zimną krwią za­mordowano w Łodzi działacza PiS, a ten sam morderca biegał po Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, poszukując w zbrod­niczym celu Jarosława Kaczyńskiego. Pamiętajmy, że mało kto wierzył, iż coś takiego jak Smoleńsk w ogóle może się wydarzyć”. Odzywają się też obywatele zorganizowani, jak Akademickie Kluby Obywatelskie im. Lecha Kaczyńskiego, w których oświadczeniu można przeczytać: „w części mediów misja Prezydenta stała się obiektem stronniczej kampanii propagandowej, która jakże często przybiera formy nienawistnej, personalnej nagonki, określanej nazwą »przemysłu pogardy«”.
Do tego politycznego kultu publicznie dołączają inni. Aktorka Bożena Dykiel: „on ma wiarę w głosie, nie jest śpiącym borsukiem. Jest człowiekiem z energią, z chęcią zrobienia czegoś dobrego". Krytyk operowy Bogusław Kaczyński zwrócił uwagę na dobrze postawiony głos nowego prezydenta i jego „urok", a pewna pani profesor wyższej uczelni zauważyła, że Duda ma ładne, propor­cjonalne ciało...

Ojciec i syn Jarosław Kaczyński długo spełniał na prawicy rolę jedynego idola, przywódcy, którego władza wykraczała poza organizacyjne ramy, zyskując metafizyczny wymiar, zwłaszcza po śmierci brata - prezydenta. Ale z czasem dało się zauważyć w elektoracie PiS pewne zwątpienie, także w wyniku kolejnych wyborczych porażek. Zmieniły się czasy, również medialne realia, dorosło nowe pokolenie, nie tylko kukizowe, ale też czysto prawi­cowe, zanurzone już w nowej kulturowej i technologicznej rzeczy­wistości. I w te nowe oczekiwania wkroczył Duda; został przyjęty, bo był na prawicy bardzo potrzebny i wyczekiwany, on zapewnił pierwsze po wielu latach prawdziwe zwycięstwo.
Jak zauważają politolodzy, Duda ze względu na wiek mógł objąć znacznie więcej ról w społecznych imaginacjach, niż mógł to zrobić Kaczyński: idealnego męża, zięcia, syna czy starszego brata. Stał się dla swoich sympatyków łącznikiem pomiędzy ich tradycyjnym, konserwatywnym światem a współczesnymi wymogami atrakcyj­ności. Ktoś taki wydawał się w tym środowisku niemożliwy, dlatego kiedy się objawił, traktowany jest z taką atencją, jako rodzaj cudu, nagrody za wytrwałość. Obecny na Twitterze, z elegancką żoną i miłą córką, jawi się prawicy jako zrządzenie losu, wymarzona broń przeciwko tym, którzy chcieli mieć monopol na nowoczesność. Zarazem Duda, przy całej swojej „wyjątkowości", wciąż jest tylko środkiem do celu, czyli wypełnienia misji PiS. Jest „święty”, lecz niejako samoistny byt, ale instrument w planie zbawienia kraju.
Sam prezydent Duda, dopytywany choćby o ton niektórych prawicowych komentarzy, w których autorzy próbu­ją doszukiwać się nadprzyrodzonych znaków związanych z jego elekcją, od­powiada: - Jestem skromnym, zwykłym człowiekiem. Patrzę na to z uśmiechem, wiem, co mam do zrobienia, i będę chciał to zrealizować. Mam nadzieję, że będę miał w tym wsparcie przede wszystkim ze strony rządu i parlamentu, w którym musi być większość, która poprze idee prezydenta i jego projekty. I bardzo bym chciał, żeby taka większość była.
W tym wszystkim Kaczyński nie został porzucony, ale zaczął pełnić funkcję szacownego nestora, ojca założyciela, wielkiego oddalonego od zwykłych spraw sternika, a na co dzień jest Duda, bo to z nim nowe pokolenie prawicy ma mentalną łączność. Po­nadto, kiedy młody człowiek osiąga bardzo wysoką funkcję z wy­boru, jakoś go to uszlachetnia, także poza jego politycznym środo­wiskiem, bo ludzie podatni na uniesienie zaczynają wierzyć, że coś w tym - i w nim - musi być nadzwyczajnego/nadprzyrodzonego.
Ta sytuacja niesie dla nowego prezydenta spore niebezpieczeń­stwo. Wobec Dudy, jak się wydaje, po początkowym ciepłym przy­jęciu powoli narasta niechęć tych, którzy na niego nie głosowali, ale byli skłonni „dać mu szansę”. Jest wysoce prawdopodobne, że rodzący się na prawicy kult Dudy, podbity mesjanistycznymi wątkami, wzbudzi reakcję w postaci antykultu. Tym mocniej, im chętniej prezydent Duda będzie się swoim wyznawcom odwdzię­czał, uczestniczył w kampanii PiS i podpisywał się pod wszystki­mi pomysłami, emocjami i obsesjami swojego - formalnie byłe­go - środowiska. Już powracają na forach używane w kampanii, a zarzucone po wyborach określenia typu „Maliniak”, coraz więcej niechęci, ironii, a nawet szyderstwa, które jeszcze niedawno adre­sowane były głównie do Komorowskiego i PO. Podejmowana przez prawicę próba wyjęcia Dudy spod jakiejkolwiek krytyki i traktowa­nie wszelkich jej przejawów jako powrotu do ścieżki smoleńskiej wzbudza zażenowanie i irytację. Nie wiadomo też jak na kult Dudy zareaguje Kaczyński (to on do tej pory był adresatem wezwań „Ja­rosław - Polskę zbaw!").
Wydaje się zatem, że dzisiaj największym zagrożeniem dla prezydenta Dudy są nie tyle jego polityczni adwersarze, którzy wciąż zachowują powściągliwość, ile wyznawcy, widzący w nim kogoś, kto wypleni całe zło tego świata, a na początek Platformę Obywatelską. Chcąc pozostać w ich oczach rycerzem bez skazy, nie zawieść, sprostać uwielbieniu, nie może być prezydentem wszystkich obywateli, co wielokrotnie deklarował. Pytanie brzmi: czy nawet jeśli Andrzej Duda sam nie podsyca prawicowego kultu wokół siebie, nie stanie się jego zakładnikiem i ofiarą?
Malwina Dziedzic, Mariusz Janicki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz