Zięć byłego
prezydenta Lecha Kaczyńskiego i kłopotliwy epizod w karierze obecnego, Andrzeja
Dudy. Przez prezesa PiS zwany ironicznie panem Iksowskim. Marcin Dubieniecki -
polityczny cwaniak czy groźny hochsztapler?
Aleksandra Pawlicka
Pierwsze
wrażenie? Człowiek kochający luksus, niedomówienia i grę pozorów. W czasie
rozmowy nie patrzy rozmówcy w oczy. Demonstracyjnie za to zerka co chwila na
zegarek. Raczej drogi. I na komórkę. Nieustannie wibrującą. „Jestem człowiekiem
interesu”, „czas to pieniądz”, „każda minuta może mieć znaczenie” - złotouste
wtręty wplata w co drugie zdanie.
- Tylko raz w życiu z nim
rozmawiałem. Lecieliśmy razem z Gdańska do Warszawy i traf chciał, że
dostaliśmy miejsca obok siebie w samolocie. To była godzina banałów na temat
złożoności świata. Gadanie niewarte zapamiętania - mówi Jacek Kurski, były
europoseł.
Wielki Lalkarz
Z Marcinem Dubienieckim spotkałam
się w 2011 roku. Na miejsce rozmowy wybrał restaurację w hotelu Bristol w
Warszawie, bo „tylko tam jada śniadania” i bez przeszkód może przez szybę
zerkać na swój drogi samochód, gdyż przed hotelem zawsze czeka na niego
„nieformalne miejsce parkingowe”. Bardzo starał się roztoczyć wokół siebie
aurę niezwykłości. Człowieka, który dużo wie i jeszcze więcej może. Z pasją
snuł teorie spiskowe. Dwa razy sprawdzał, czy mój dyktafon jest naprawdę
wyłączony.
- Mam już dosyć teatru wielkiego
lalkarza - mówił między jednym a drugim kęsem jajecznicy.
- Kto jest wielkim lalkarzem? -
zapytałam, myśląc, że może ma na myśli Jarosława Kaczyńskiego.
- Jak to kto? Ten, kto zarządza
ropą i gazem - odparł tajemniczo i znacząco zamilkł. I tak przez półtorej
godziny.
Wtedy o Dubienieckim było bardzo
głośno. Mówiło się, że może być w zbliżających się wyborach parlamentarnych
jedynką na liście PiS. Albo ministrem gospodarki, jeśli PiS wygra wybory (a
więc tym od gazu i ropy).
Dziś też o nim głośno - jest
podejrzany o kierowanie zorganizowaną grupą
przestępczą, pranie brudnych pieniędzy i wyłudzenie 13 min zł z Państwowego
Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON). Po trwającym dwa lata
śledztwie został zatrzymany przez CBA, grozi mu do 10 lat więzienia. W ciągu
doby zorganizował 600 tys. zł na kaucję, ale prokuratura zablokowała
zwolnienie go z aresztu.
- Czy wierzę w niewinność syna? Po
zapoznaniu się z aktami sprawy uważam, że nie ma żadnych dowodów na to, że mój
syn miał jakiekolwiek kontakty z PFRON. To jest dęta sprawa, niewykluczone, że
politycznie wykorzystana do zaszkodzenia komuś w czasie kampanii wyborczej - mówi
„Newsweekowi” jego ojciec Marek Dubieniecki, również adwokat.
- Komu? - pytani.
- Nie wiem, może PiS. Mój syn jest
apolityczny. Fakt, że jego żoną jest Marta Kaczyńska, nie oznacza, że
sympatyzuje z PiS, ale też nie oznacza, że może być wykorzystany do walki z tą
partią - mówi zdenerwowany ojciec. Jest jednym z trzech obrońców Marcina
Dubienieekiego.
Wrażliwa sprawa
- Marcin zawsze chciał być
rozgrywającym.
I jedną nogą wszedł w tę rolę, gdy
został mężem Marty Kaczyńskiej - mówi osoba znająca rodzinę Kaczyńskich. Lech
Kaczyński nie miał w tej sprawie wiele do powiedzenia, bo stanął przed faktem
dokonanym. Córka przedstawiła mu Dubienieekiego, gdy była z nim w ciąży.
Związek komplikował fakt, że Dubieniecki jest synem polityka SLD, a w
przeszłości działacza PZPR i pracownika SB.
Dla prawicy to był twardy orzech do zgryzienia. Ale Marta miała za sobą
nieudane pierwsze małżeństwo. Co więcej, rozwodząc się, zakwestionowała
sądownie fakt, że pierwszy mąż był ojcem ich córki. Gdy sprawa wyszła na jaw,
Dubieniecki zaczął rozgłaszać, że to on jest ojcem także pierwszego dziecka
Kaczyńskiej.
- Małżeństwo Marty Kaczyńskiej z
Dubienieckim to była wrażliwa sprawa, o której nikt w otoczeniu prezydenta
nie śmiał mówić - przyznaje były współpracownik Lecha Kaczyńskiego.
Tymczasem Jarosław Kaczyński nie
krył niechęci wobec wybranka bratanicy. „Pan Iksowski? Czy Igrekowski? To jest
człowiek, że tak powiem, całkowicie oddzielony ode mnie” - ironizował pytany
przez dziennikarzy. Na ślub Marty z Dubienieckim w 2007 roku nie przyjechał.
Nie wiadomo, czy to on, czy brat
prezydent prosił ówczesnego szefa MSWiA Janusza Kaczmarka o sprawdzenie, czy
CBA interesuje się prezydenckim zięciem. Minister Kaczmarek mówił o tym
podczas przesłuchań przed parlamentarną komisją ds. służb specjalnych
zbierającą materiał w sprawie nacisków na służby w czasach rządów PiS.
Małżeńskie szczęście
Dubienieckiego nie trwało długo. Od trzech lat para jest w separacji, jednak
rozwód się odwleka. Kolejne terminy rozpraw są przesuwane. Ostatnio podobno na
żądanie stryja Jarosława, który nie chciał mieć w kampanii wyborczej debaty
na temat rozwodu bratanicy. Znajomy rodziny Kaczyńskich twierdzi, że Marta
ciągle spotyka się z Marcinem w jednej z trójmiejskich restauracji. Nawet po
tym, jak media obiegła informacja, że Dubieniecki związał się z byłą żoną
piłkarza Artura Boruca, Katarzyną M., którą poznał, prowadząc jako adwokat jej
sprawę rozwodową. Katarzyna M. została zatrzymana wraz z Dubienieckim jako
jego wspólniczka.
Kłopot prezydenta
Małżeństwo Marty Kaczyńskiej to
nie jedyna mina, na jaką Dubieniecki wsadził PiS. W 2009 r. prezydent Lech
Kaczyński ułaskawił wspólnika zięcia - biznesmena Adama S. skazanego za
wyłudzenia od Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (czyli
za to samo, o co dziś oskarżany jest Dubieniecki). Co ciekawe, wspólnikiem w
tamtej firmie był również były szef kancelarii prezydenta Kaczyńskiego Robert
Draba. Decyzja o ułaskawieniu zapadła w rekordowym tempie i wbrew stanowisku
Prokuratury Generalnej. „Żadne okoliczności, w ocenie prokuratora
generalnego, nie uzasadniały prawa łaski” - mówił Mateusz Martyniuk, rzecznik
prokuratora generalnego.
Warto dodać, że kancelaria
Dubienieckich (Marcin pracował u ojca, Marka) złożyła w tamtym czasie 18
wniosków o ułaskawienie do prezydenta.
Wszystkie były rozpatrywane w standardowej procedurze i nie kończyły się
ułaskawieniem. Było to, jak donosiły media, ważne źródło dochodów kancelarii
Dubienieckich. Jeden z klientów twierdził, że zapłacił za napisanie wniosku 26
tys. zł, bo skuteczność miały gwarantować koneksje prezydenckiego zięcia.
Błyskawiczne ułaskawienie Adama S.
zostało nagłośnione dopiero po zmianie warty w pałacu prezydenckim. Ekipa
Bronisława Komorowskiego odkryła, że z kancelarii prezydenta zniknęły urzędowe
notatki dotyczące tamtej procedury, za którą odpowiedzialny był prezydencki minister
zajmujący się sprawami prawnymi - Andrzej
Duda.
Jarosław Kaczyński, nie chcąc, aby
sprawca ułaskawienia obciążała nieżyjącego już brata, naciskał na Dudę, aby ten
wziął za wszystko odpowiedzialność, ale Duda odmówił. Zeznał w prokuraturze,
że prezydent Kaczyński w kwestii ułaskawień nie kierował się rekomendacjami
urzędników. Ostatecznie prokuratura sprawę umorzyła, zastrzegając jednak, że
„jedyną osobą, która ewentualnie mogłaby mieć interes w tym, aby dokumenty
ukryć, usunąć lub zniszczyć”, mógł być Andrzej Duda. Dubieniecki o Dudzie
mówił wówczas z wyższością: „Nie ma co się nad chłopakiem pastwić, to Bogu
ducha winny człowiek. Niech sobie kandyduje, wszystko jest OK”. Zbliżały się
wybory parlamentarne. Duda miał za sobą przegraną o fotel prezydenta Krakowa w
wyborach samorządowych.
Dziwne związki
Związki Dubienieckiego z
ułaskawionym Adamem S. to nie jedyny dziwny biznes w życiu męża Marty
Kaczyńskiej. W roku 2010 założył firmę z Tomaszem M., zwanym Matuchą. - Wróble
na dachu ćwierkały, że Matucha był nawet wprowadzony do pałacu prezydenckiego
- mówi były współpracownik Lecha Kaczyńskiego. Tomasz M. to handlarz
luksusowymi samochodami. W przeszłości skazany za przestępstwa skarbowe
(przemyt papierosów i dystrybucję nielegalnego alkoholu).
Dziennikarze „Gazety ’Wyborczej”
badający sprawę (za co zresztą Dubieniecki wytoczył im proces, który jest w
toku) pisali, że Dubieniecki w wieczór wyborczy 2010 r. wyszedł ze sztabu
wyborczego Kaczyńskiego i udał się na kolację z Matuchą w modnej warszawskiej
knajpie U Kucharzy. „Dwa i pół miesiąca później - po wypłaceniu przez
ubezpieczyciela trzymilionowego odszkodowania za śmierć pary prezydenckiej w
Smoleńsku - Dubieniecki jeździł już porsche carrera wartym ponad pól miliona.
Po kolejnym miesiącu zarejestrował Tomaszowi M. firmę MD Invest Group” - pisała „GW”.
Kolejny wspólnik Dubienieckiego,
również mający problemy z prawem, to Jacek M., z którym wspólnie założyli w
Warszawie kancelarię doradców prawnych Dubieniecki M. Legal Advisors. Prokuratura zarzuciła Jackowi M. kupno działki, którą ze stuprocentowym
przebiciem miał odsprzedać z pomocą łapówki ambasadzie Egiptu. Bronił go
wówczas mec. Marcin Dubieniecki. Tygodnik „Polityka", który sprawę
opisał, usłyszał od Dubienieckiego: „To, co o mnie dziennikarze piszą, co sobie
mówią - ja mam to wszystko gdzieś. Czyja będę prowadził kancelarię z panem M.,
czy z panem gangsterem Słowikiem - to jest moja prywatna sprawa”.
Inna dziwna sprawa Dubienieckiego:
w 2010 r. do kancelarii jego ojca wkracza ABW w związku ze śledztwem w sprawie
wyprowadzenia 12 min zł z wrocławskiej kasy SKOK. Marcin Dubieniecki za pośrednictwem
spółki Egzekutor Europejski, zarejestrowanej w domu jego przyjaciela, próbował
przejąć część pieniędzy od komornika. Do wypłaty nie doszło.
Dziennikarze „Newsweeka” kilka lat
temu doliczyli się kilkunastu spółek Marcina Dubienieckiego zarejestrowanych w
Polsce i na Cyprze. Jedną z nich jest Financial Brothers, której działalność
jest najprawdopodobniej podstawą obecnych działań prokuratury. Spółkę założył
Dubieniecki z kuzynem (obecnie aresztowanym). Następnie spółka weszła w skład
Global Partners, należącej z kolei do Meregio Ltd założonej przez Dubienieckiego na Cyprze.
Marcin Dubieniecki ze wszystkich
opresji wychodził dotychczas obronną ręką i zawsze kwitował to stwierdzeniami
typu: „próba skompromitowania mojej osoby”, „atak na mnie to robota
polityczna”, „najczystszy przejaw walki na wyborcze haki” albo po prostu: „to
napaść na rodzinę Kaczyńskich”.
Wystarczy być
- Związek z Martą Kaczyńską to dla
Dubienieckiego przepustka do świata władzy - mówi polityk prawicy. Świata, do
którego zawsze aspirował.
„Mnie zawsze fascynowała możliwość
wpływania na rzeczywistość” - mówił w jednym z wywiadów. Jako prezydencki zięć
konsekwentnie budował swój mit zwierzęcia politycznego: „Zaczęło się, gdy
miałem 13 lat, od kampanii SdRP” „czynnie uczestniczyłem w kampanii Aleksandra
Kwaśniewskiego”, „z Józefem Oleksym znamy się prywatnie” - mówił dziennikarzom.
W wieku 22 lat z list SLD wystartował w wyborach samorządowych. Dostał tylko 34
głosy, ale kto o tym po latach pamięta, a do politycznego CV można wpisać
wyborczy start.
Na polityczne salony wprowadziło
go dopiero małżeństwo z Kaczyńską i katastrofa smoleńska. Zona ustanowiła go
pełnomocnikiem we wszystkich sprawach związanych ze śledztwem smoleńskim. 10
kwietnia 2010 r. Marcin Dubieniecki był za granicą w interesach, ale podczas
pogrzebu na Wawelu towarzyszył żonie i zapewniał, że to on osobiście pilnował, aby w sarkofagach znalazł)'
się właściwe szczątki.
Smoleńskiem grał tak, jak mu było
wygodnie. Najpierw wpisał się w nurt głosicieli teorii zamachu: „Mogło dojść
do zamachu na Lecha Kaczyńskiego. Jarosława Kaczyńskiego może spotkać coś
przykrego w tym kraju” - ostrzegał i zapowiadał złożenie do prokuratury
„zawiadomienia o możliwości popełnienia zamachu na prezydenta Lecha
Kaczyńskiego”. Mówił o sztucznej mgle i o tym, że po raporcie MAK „teoria
zamachu jest uprawniona jak nigdy dotąd”. Jednak w 2012 roku, gdy jego relacje
z prawicą nie układały się już najlepiej, twierdził, że całe „zamieszanie wokół
sprawy zamachu jest jedynie pożywką dla prawicowych gazet, które na tej podstawie
budują swój przychód, a niekoniecznie chodzi im o wyjaśnienie”. Twierdził, że
wielu PiS-owców nie ma ochoty angażować się w Smoleńsk, lecz „wizja braku
znalezienia się na liście wyborczej w przyszłych wyborach nie pozwala im
przestać.
Większość polityków skrajnej
prawicy znalazła w wyjaśnianiu katastrofy swój sposób na obecność w polityce,
a tym samym na przetrwanie”.
Byle głośno
Ostatni raz o Dubienieckim zrobiło
się głośno rok temu przy okazji sprawy profesora Chazana. Gdy dyrektor warszawskiego
szpitala odmówił legalnej aborcji pacjentce spodziewającej się dziecka nie-
mającego szans na przeżycie, Dubieniecki postanowił w jej imieniu domagać się
od szpitala zadośćuczynienia w wysokości miliona złotych. Żądanie zostało
odrzucone.
Prokuratura umorzyła śledztwo w
sprawie prof. Chazana. Dubieniecki jednak i tak był wygrany - znowu się o
nim mówiło. Teraz rozgłos może mu nie wyjść na dobre.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz