piątek, 5 stycznia 2018

Armia śpiochów



Zbliża się nie kampania wyborcza, ale wojna totalna - alarmują analitycy internetu. Tylko w ciągu trzech tygodni listopada na Twitterze powstało 10 tys. kont udających prawdziwe.

Dobra, to odpalam bombę. 10 tys. uśpionych botów od 31 października ob­serwuje twitterowe konta wszystkich liderów opinii publicznej w Polsce. Wiecie, co to zna­czy? Że zaczęła się wyborcza wojna infor­macyjna w Polsce!” - napisała na wstępie swojej analizy Anna Mierzyńska, specja­listka od mediów społecznościowych, zajmująca się badaniem przekazu w in­ternecie. Boty to imitujące ruch prawdzi­wych użytkowników automaty, służące m.in. do rozpowszechniania spamu,
szkodliwych linków i dyskredytowa­nia polityków. Mierzyńska prześledziła ruchy na Twitterze z przypadkowych trzech tygodni listopada. Fikcyjne konta, na które trafiła, nie mają nawet zdjęć pro­filowych i żadnych danych o właścicielu. Milczą, nic nie wrzucają, choć z założe­nia Twitter służy przecież do wymiany myśli między użytkownikami. Z reguły są wyposażone w niewielką liczbę ob­serwujących, ale równocześnie to one śledzą dużą liczbę innych profili - do stu kilkudziesięciu kont osób publicznych - dziennikarzy i polityków. W tym Patryka Jakiego i Pawła Trzaskowskie­go, którzy akurat wtedy ujawnili swoje aspiracje do prezydentury w Warszawie.
Ale też konto Donalda Tuska i Grzego­rza Schetyny. Ten ostatni ma już zresztą od jakiegoś czasu armię milczących ob­serwatorów. Z analizy przeprowadzonej przez profil @SocialowaSowa, zajmują­cy się monitoringiem mediów, wynika, że spośród ponad 100 tys. obserwujących konto szefa Platformy prawie połowa (46 tys.) nigdy nie opublikowała żadne­go tweetu. Znaczna część (ponad 39 tys.) nie ma zdjęcia, a prawie wszystkie zosta­ły założone w tym roku. W przypadku kont Trzaskowskiego i Jakiego jest jesz­cze gorzej. Analizy ich profili wykazują, że tylko co dziesiąty z obserwujących je użytkowników internetu nie jest botem.

Strategie wojny
Anna Mierzyńska przekonuje, że ruch na internetowych kontach ma związek z przyszłymi wyborami samorządowy­mi. Według niej szykuje się wojna infor­macyjna, której celem jest wpływanie na nastroje społeczne przez przekazywa­nie nieprawdziwych informacji, podkrę­canie emocji (aż do tych skrajnych), wpływanie na to, jak realni użytkownicy intenetu oceniają dyskusję, wreszcie kol­portowanie fałszywych wiadomości wśród innych czytających, ale też wśród dzien­nikarzy i polityków. W przypadku fake newsa, zanim ktoś sprawdzi informację, zwykle zaczyna ona żyć własnym życiem. Na takiej wojnie cyfrowi żołnierze to coś jak piechota wyposażona w odpowiedni zasięg. Treści podrzucają oficerowie. Ge­nerałowie delegują oficerów.
   Z kolei z badań Roberta Gorwy, dokto­ranta z Oxford Internet Institute na uni­wersytecie w Oxfordzie, na temat pro­pagandy w polskim internecie wynika, że jesteśmy na wyjątkową w Europie skalę dotknięci polityczną propagandą. Zdaniem badacza nawet co trzeci wpis o tematyce politycznej na polskim Face- booku (22 mln użytkowników) i Twitterze wysyłają boty na polityczne zamówienie. Gorwa mówi wręcz o przemyśle zajmu­jącym się tworzeniem fałszywych tożsa­mości w mediach społecznościowych, trollingiem (w tym kampaniami niena­wiści i prześladowań) oraz rozsiewaniem fake newsów. Gdy przeanalizował aktyw­ność na 50 ważnych politycznie kontach na Twitterze, okazało się też, że za dużą część aktywności w dyskusjach politycz­nych odpowiada zaskakująco niewielka liczba kont. Na Twitterze garstka najak­tywniejszych prawicowych kont była od­powiedzialna za aż 20 proc. politycznych wpisów i roznieconych dyskusji. Liczba prawicowych profili o cechach typowych dla botów okazała się dwukrotnie większa niż lewicowych.
   Boty wykorzystywane są w politycznym dyskursie również do fingowania poparcia społecznego lub jako forma nacisku uda­jącego społeczny. Na przykład po infor­macjach o wymianie premier Beaty Szy­dło na Mateusza Morawieckiego 5 grudnia konto o nazwie Brat Wodza (bez danych) utworzyło typowo piarowski hasztag „PBS Nasz Premier”. Na to hasło zareagowało zaraz, wyglądające na bota, utworzone w lipcu i dotąd martwe konto „R@guc_io”. Pierwszego tweeta „R@guc_io” zamiesz­cza w języku angielskim. A potem kopiuje z innych kont wiadomości typu: „Jestem wyborcą PiS i ŻĄDAM, by Premierem RP była Szydło”, „Czy wziąłbyś udział w ma­nifestacji poparcia Premier Beaty Szydło”. Już jednak wiadomo, że PiS, bieglejszy w prowadzeniu wojen internetowych, przed nadchodzącą kampanią samo­rządową zamierza w większym stopniu posłużyć się też sympatykami. W ostat­nich wyborach w każdym z okręgów wy­borczych partia powołała regionalnych szefów kampanii internetowej. Wypro­dukowano nawet spot zagrzewający inter­nautów z PiS do aktywności: „Bezsenne noce. Duuużo bezsennych nocy. Więcej kawy. Tweet, tweet, tweet”. Co zagrzani do walki wyborcy wrzucą do internetu, boty natychmiast wyłapią, zwielokrotnią i podbiją.

Kierowanie protestami
Po lipcowych protestach w sprawie sądów prawa strona głośno zarzucała lewej prowadzony w internecie astro­turfing, czyli manipulowanie opinią pu­bliczną przez fikcyjne wpisy. Sieć została w tamtym czasie zalana setkami tweetów: [protesty przed sądami] „to nie bunt, lecz skoordynowana akcja marketingu poli-
tycznego. #Astroturfing”. Stanisław M. Stanuch, dziennikarz i analityk inter­netu, to sprawdził. Ze względu na licz­bę kont biorących udział w akcji uznał, że internetowe protesty w sprawie sądów to autentyczny, oddolny ruch użytkow­ników Twittera. Ale gdy przyjrzał się sa­mym tym kontom, znalazł wśród nich takie, które mają cechy botów. Choćby @chriss19720722, który opublikował w lipcu ponad 10 tys. tweetów, po kilka­set dziennie. Dziennikarz dopatrzył się też wśród kont potencjalnie całej farmy kont-botów, założonych jednego dnia.
   Z kolei platforma Digital Forensic Re­search Lab (@DFRLab) przeprowadziła podobną analizę, ale dotyczącą kampanii przeciw wykorzystywaniu astroturfingu w dyskusji o sądach. Okazało się, że wła­śnie ona miała wyraźne znamiona astro- turfingu. @DFRLab przeskanowała ponad 15 tys. tweetów od prawie 2,5 tys. użyt­kowników. 50 najbardziej aktywnych użyt­kowników, którzy zamieścili dwa hasztagi (#StopAstroTurfing i #StopNGOSoros), to autorzy ponad jednej trzeciej wszyst­kich zebranych tweetów! W ciągu dwóch godzin 22 lipca (między 19.00 a 21.00) 10 najbardziej aktywnych użytkowników wysyłało jeden tweet co cztery sekundy. To zachowanie typowe dla botów - stwier­dził @DFRLab.
   Polska ze swoją skalą upolitycznienia internetu jest wyjątkiem w Europie, ale nie na świecie. Armią botów zneutralizowano niedawno masowe protesty po ostatnich wyborach do rosyjskiej Dumy. Manife­stanci zwoływali się w Moskwie i innych miastach przez internet, w serwisach społecznościowych zaczęły się jednak natychmiast ataki na przywódców pro­testów. Wyjaśnienie znalazło się po kilku miesiącach: jedna z agencji zajmujących się bezpieczeństwem w sieci poinformo­wała, że za nagonkę odpowiadały tysiące botów, stworzonych wiele miesięcy wcze­śniej i czekających na okazję do działania.
   Coraz powszechniej boty wykorzy­stywane są też przy kampaniach wy­borczych w USA. Jak podaje raport „Fake news, czyli jak kłamstwo rządzi świa­tem”, konta będące botami odpowiadały za ponad 18 proc. wszystkich postów do - tyczących ostatniej kampanii wyborczej w USA. W skali globalnej szacowany od­setek zautomatyzowanych kont na Twit­terze waha się między 9 a 15 proc., co przy 328 mln aktywnych użytkowników daje 29-49 mln kont. Stosunkowo nieliczna grupa może łatwo stworzyć iluzję do­minacji, wykorzystując np. cytujące się nawzajem fałszywe konta.
   Autorzy raportu o fake newsach piszą też, że do rozprzestrzeniania fałszywych informacji dziś nawet nie trzeba już tworzyć fikcyjnych kont. W sieci działa­ją serwisy produkujące fałszywe zrzuty ekranowych postów i tweetów. W kil­ka minut można zmanipulować bądź w ogóle zmyślić wypowiedź danej osoby. I w Polsce mieliśmy taką historię: cho­dzi o artykuł, który znalazł się na portalu Niezależny Dziennik Polityczny - strefa wolnego słowa pt. „Bartłomiej Misiewicz ostro o gen. Waldemarze Skrzypczaku”. Tekst powstał na podstawie printscreena, rzekomo pochodzącego z nieoficjalnego facebookowego profilu rzecznika MON, który okazał się fałszywy. Błyskawicznie rozszedł się w internecie. W publikacjach nawiązały do niego m.in. OKO.press, TOK FM, niezalezna.pl i autorzy z salonu24. W międzyczasie „nieoficjalny profil Mi­siewicza” zniknął z Facebooka.

Krytyka z importu
Sam portal Niezależny Dziennik Po­lityczny niektórzy uważają za robotę rosyjskich służb w Polsce. Dziennikarze OKO.press starali się dowiedzieć o nim czegoś więcej. Redaktor naczelny i za­razem założyciel nie spotkał się z nimi, a jego liczni znajomi z Facebooka mó­wili, że nie poznali go osobiście. Samo zdjęcie profilowe jest kradzione i nale­ży - jak ustalili dziennikarze OKO.press - do litewskiego ortopedy. Piszący dla portalu dziennikarz ma na swoim profi­lu fotografię mężczyzny z Nowego Jorku.
   O witrynie tego portalu jako prawdo­podobnie najbardziej dezinformującej ze wszystkich analizowanych wspo­mina też raport Centrum Stosunków Międzynarodowych z projektu „Wojna informacyjna w Internecie. Ujawnianie oraz przeciwdziałanie prokremlowskiej dezinformacji w Europie Środkowej i Wschodniej”, współfinansowanego przez Międzynarodowy Fundusz Wyszehradzki. Chodziło o analizę narzędzi wykorzystywanych przez Kreml w celu manipulowania opinią publiczną oraz wpływania na środowisko polityczne, m.in. w Polsce. Portal Niezależny Dzien­nik Polityczny ma w Polsce spory zasięg. Jest na YouTube, jego artykuły dystrybu­owane są przez takie strony, jak Neon24.pl czy wiernipolsce1. Posty z odnośnika­mi powielane są przez anonimy na fo­rach dyskusyjnych i blogach. Dotyczy to mediów, nie tylko prawicowych, ale też liberalnych, jak np. Radio TOK FM. Notabene - co zaznaczają autorzy rapor­tu - używanie blogów i sekcji komenta­rzy na stronach serwisów informacyj­nych to najczęstsza metoda stosowana u nas do dystrybucji dezinformacji.
   Autorzy raportu piszą, że rosyjskie trolle są bardzo aktywne w Polsce. Często można spotkać ich komentarze na popularnych portalach informacyj­nych - Wp.pl, Onet.pl i Interia.pl - pod artykułami dotyczącymi głównie tema­tów NATO, UE i Rosji. Czasami można j e rozpoznać po braku polskich znaków, jak „ł”, „ó”, „ż” oraz stosowaniu prokrem­lowskiej argumentacji. Pod opublikowa­nym w Onet.pl artykułem „NATO musi przygotować się do rosyjskiej inwazji”, dotyczącym raportu Atlantic Council „Zbroić się, aby odstraszyć”, liczba ko­mentarzy wynosiła ponad 2 tys. Wśród nich były takie, jak: „Polska będzie znisz­czona przez bombę atomową”, „Polska będzie osamotniona”, „Amerykański przemysł zbrojeniowy dąży do wojny”, „Żydzi są winni”.
   Co ciekawe, wydaje się, że większość stron wykorzystywanych przez rosyjskie służby w Polsce jest robiona u nas, na miejscu. Z 50 analizowanych prorosyjskich stron największy zasięg miały: wolna-polska.pl, www.dzienniknarodowypl, zmianynaziemi.pl, alexjones.pl, www.pch24. pl. Anna Mierzyńska podkreśla, że także wykryte przez nią, utworzone na Twitterze w listopadzie, konta botów mogą być po­wołane do życia właśnie przez Rosję. Z jej doświadczenia wynika bowiem, że gdy ja­kieś polskie ugrupowanie zleca wsparcie swojej działalności przez boty, obserwują
one wyłącznie osoby związane z opcją po­lityczną zleceniodawcy.
   Z kolei Adam Haertle, analityk portalu Zaufana Trzecia Strona, zawodowo zaj­mujący się bezpieczeństwem informa­cji, zauważa, że od dwóch lat automaty na polskiej scenie wspierają raz jedną stronę sporu politycznego, raz drugą.
   - Moim zdaniem chodzi w tym o zwiększe­nie podziałów, co bez wątpienia jest zwią­zane ze stosowaną strategią wpływu Rosji, grą na osłabianie przeciwników przez polaryzację ich społeczeństwa, co całkiem dobrze wyszło im w USA - mówi. W jego przekonaniu sukces zaskoczył samą Rosję. - Mogą pójść za ciosem. Jeżeli tylko Rosjanie uznają, że mają tutaj jakiś inte­res, a bez wątpienia z ich punktu widze­nia geopolitycznego jakiś ich interes jest, to mogą podejmować działania w tym obszarze - dodaje.
Z kolei Stanisław M. Stanuch zauważa ostrożnie, że to, co obserwujemy - ty­siące uśpionych kont - to nie są jeszcze właściwe boty dezinformacyjne. Te uda­ją normalnych użytkowników i starają się wzbudzić zaufanie jak największej liczby twitterowiczów. Ich czas dopiero przed nami.
Violetta Krasnowska współpraca Martyna Siudak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz